Przyjechałem do Zakopanego 3 dni temu. Dzisiaj niestety ma cały dzień padać, mogę więc napisać parę słów o tym, jakie to miasto.
No bo jakie jest Podhale, to już wiadomo. Drogą S7 jedzie się świetnie i krajobrazy są takie ładne, głównie z tego względu, że tego Podhala nie widać. Bo Podhale, to gwałt przez oczy, parafrazując Gombrowicza. Epicentrum brzydoty jest, jak mi się zdaje, na drodze pomiędzy Nowym Targiem a Zakopanym. Tam wszechobecna ohyda osiąga punkt krytyczny: wszędzie reklamy, obrzydliwe szyldy, potykacze. Chaos w budownictwie: zdarzają się budynki ładne i zadbane, ale nie brakuje też ruder, które może nie wyglądałyby tak szpetnie, no bo w końcu rudery zdarzają się wszędzie, gdyby nie to, że te rudery są właśnie podlane zatęchłym lukrem reklam reklamujących „największe termy”, „najbardziej luksusowe apartamenty”, „prestiżowe hotele”. To trochę tak, jakby na nodze do amputacji zrobić makijaż. Trudno to wręcz opisać słowami.
W Zakopanym ścierają się dwie siły. Jedna siła, jak się zdaje reprezentowana przez władze miasta, chciałaby, aby miasto było kurortem, zimową stolicą, stolicą sportów zimowych, centrum kultury itp. I to się gdzieniegdzie udaje: są miejsca naprawdę zadbane, z równymi chodnikami, zielenią, bez nadmiernej ilości reklam, z drzewami, estetycznymi miejskimi meblami itp. Zakopane nie ma potrzeby, żeby odwoływać się do zagranicznych kurortów, ponieważ przecież zawsze takim kurortem było. Ślady tego widać w centrum Zakopanego, gdzie nie brakuje wielu przykładów bardzo ładnej architektury modernistycznej, świadczącej o bogatej historii miasta; nie przeszkadza, że ta historia nie jest długa. I wcale nie wszystko musi być pokryte „góralską pozłotą” czyli stylem pseudo-góralskim. Bo ten modernizm bardzo harmonijnie się tu komponuje.
Na przeciwległym biegunie jest góralski turbokapitalizm – czyli wszystko na sprzedaż. A w pierwszej kolejności na sprzedaż jest podhalańskie dziedzictwo, kultura, zwyczaje, no i nieruchomości. Oczywiście osoba bardziej uświadomiona szybka zda sobie sprawę, że ten cały góralski entourage obecny na Podhalu jest wyłącznie picem dla turystów, bo przecież przeciętny mieszkaniec Zakopanego nie jeździ furą, nie chodzi w baranim kożuchu, nie ma ciupagi przy pasie i przede wszystkim – nie mówi gwarą. Problem polega na tym, że te „towary na sprzedaż” są zwykle tandetne, w złym guście i nierzadko „made in China”. Obecnie góralska tandeta wygrywa. Najbardziej widać to chyba na Krupówkach, czyli na najważniejszym deptaku w mieście; najważniejszym, nie znaczy najpiękniejszym. Krupówki zostały zrewitalizowane już lata temu i byłoby na nich całkiem przyjemnie, gdyby niestety nie ten cały góralski syf, którego grubą warstwą są pokryte. Te wszystkie śmierdzące knajpy, jazgocząca muzyka, kramy z dziadostwem, „biały miś”, różne dziwne przybytki nielicujące z miastem-kurortem jak papugarnia, kociarnia, czy ohydne pseudo-salony gier. Ładne miejsca są niewidoczne spod badziewia. Niestety tak jest nie tylko na Krupówkach.
W dodatku ma się wrażenie, że całe Zakopane jest podporządkowane ruchowi turystycznemu, a jak wiadomo, turystyka w nadmiernej ilości zabija miasta. Powstaje cała masa jakiś dziwnych hoteli, pensjonatów, „luksusowych apartamentów” ociekających prestiżem, wzbudzających raczej zażenowanie i politowanie. Budują się jakieś budynki wielorodzinne, ale z „apartamentami inwestycyjnymi” ze złotymi klamkami. Rodzi się pytanie: a gdzie budownictwo dla zwykłych mieszkańców? Są w mieście ładne budynki wielorodzinne, ale wszystkie powstały kilka dekad temu. A teraz?
No i te wszystkie „superluksusowe” i „superprestiżowe” lokale są w stylu pseudo-góralskim; często jeszcze mają jakieś idiotyczne nazwy. Moim numerem jeden jest przybytek o nazwie „Crocus”, tzn. „krokus”, ale żeby było bardziej światowo, to przez „c”.
Dodane 20.05.2023
PS. Jeszcze jedna kwestia przyszła mi do głowy. Już osiem lat temu zauważyłem, że notoryczną praktyką w zakopiańskiej komunikacji lokalnej jest niewydawanie pasażerom paragonów ani biletów: tzn. płaci się dopiero przy wyjściu z busa, wszyscy ruszają do wyjścia na przystanku, wszyscy płacą, ale dla niepoznaki paragon wydawany jest tylko jeden, tj. pierwszemu płacącemu. Jest to ewidentne oszustwo podatkowe. Pomimo upływu lat, nic się nie zmieniło. Czy naprawdę nikt z miejscowego urzędu skarbowego nie potrafi zrobić z tym porządku? Tymczasem 120 km na północ, w jurze krakowsko-częstochowskiej, funkcjonuje sobie od lat parking, na którym zawsze się zatrzymuję. Prowadzi go pewna pani, która prawdopodobnie udostępnia turystom kawałek swojego pola czy łąki do parkowania. Parking jest tani i każdy dostaje paragon.
Jedna odpowiedź do “Kilka uwag na temat Zakopanego”