Listopad rozpocząłem od wizyty w kinie na filmie „Ida”, który był tak długo reklamowany w radiu, internecie i gazetach (wg „Polityki” – wybitny), że w końcu uległem i udałem się na seans. Poprzednim razem w kinie byłem chyba w styczniu (w każdym razie padał wtedy jeszcze śnieg) na „Lincolnie”.
Film opowiada o młodej nowicjuszce wychowanej w klasztornym sierocińcu, która na polecenie swojej przełożonej, przed przyjęciem ślubów wieczystych, udaje się do swojej jedynej żyjącej krewnej. Od niej, prowadzącej dosyć rozrywkowy tryb życia sędzi, dowiaduje się o historii swojej rodziny i razem z nią wyrusza szukać swoich korzeni.
Film przede wszystkim porusza ascetyczną realizacją: minimalistycznymi zdjęciami, właściwie brakiem muzyki, wyjątkowo plastycznymi ujęciami. Jest czarno-biały i nie jest panoramiczny. Moim zdaniem była to prawdziwa uczta dla oczu, bohaterowie filmowani nieraz z nietypowych pozycji, ukazani w nieoczekiwany sposób. Ciekawie zostało przedstawione życie w klasztorze lat 60. Najciekawszą postacią jest jednak grana przez Agatę Kuleszę ciotka Idy, czyli Wanda Gruz. Nie da się jej jednoznacznie ocenić: z jednej strony chce pomóc Idzie i szybko do niej się przywiązuje, pomimo początkowej niechęci; z drugiej zaś – jak sama przyznała – była prokuratorem oskarżającym w procesach politycznych czasu stalinizmu. I – jak się zdaje – wykonywała tę pracę z przekonaniem.
Film jest krótki, ale nieraz zaskakuje zwrotami w fabule. Warto zobaczyć.