Pastwiłem się wczoraj nad wiekopomnym dziełem Terrence’a Malicka i zupełnie przeszedłem obojętnie wobec faktu Świąt Bożego Narodzenia. Czekałem na nie dwanaście miesięcy, a ich już nie ma. Chętnie bym sobie posłuchał jeszcze swojej kolekcji muzyki bożonarodzeniowej – lekkich amerykańskich piosenek, czy choćby „Barokowych Świąt”, ale nie jestem pewien, czy wypada. Przez cały rok nie słuchałem płyty Loreeny McKennitt „A winter…” (cośtam) czekając na odpowiednią chwilę, tj. Wigilię – nie chciałbym bowiem, żeby mi te utwory się znudziły lub spowszedniały; nie miałbym wtedy, czego słuchać za rok. Tak czy owak, nie wiem, co teraz zrobić. Na szczęście zostało jeszcze parę wolnych dni. Poza tym zbliża się koniec roku i wszystkie stacje telewizyjne będą się prześcigać na podsumowania i „njusy roku” – która katastrofa była największa, w którym ataku terrorystycznym zginęło najwięcej ludzi etc. Strach włączać telewizor.