Ufff… Zbiorowym wysiłkiem przetrwaliśmy jakoś śmiercionośne i obłąkańcze misterium obchodów rocznicy katastrofy w Smoleńsku. Jak ktoś nie włączał telewizora, to miał szansę, że ciśnienie nie wzrośnie mu nadmiernie oglądając wypowiadane w iluminacyjnej ekstazie słowa Kaczyńskiego, że „«zostali zdradzeni o świcie»”. Na ulicę (ze szczególnym uwzględnieniem Krakowskiego Przedmieścia) wylęgły zastępy prenumeratorów „Gazety Polskiej” z jej redaktorem naczelnym głoszącym różnorakie paranoidalne tezy.
Pojawił się nowy projekt pomnika, nareszcie taki, który ewentualnie możnaby przyjąć. Ja od początku jestem przeciwnikiem stawiania pomników, a w szczególności pod Pałacem Prezydenckim. Uważam, że z miejsca urzędowania prezydenta nie można robić mauzoleum. Adam Małysz zadał pytanie, które wielu cisnęło się na usta: jak to możliwe, że czci się zmarłego w miejscu jego pracy?
Ofiary katastrofy mają już całą masę tablic ku czci, pomnik na Powązkach (jak najbardziej zasłużony) i Wawel niemalże na własność. Projekt świetlnych kolumn jest niezły, bo jest właściwie pierwszym pomysłem, który nie nosi znamion szwankowania mózgu jego projektantów… to znaczy, niezupełnie. Byłby to pomnik będący raczej instalacją artystyczną, a symbolika jest umiarkowana, nie ma nadmiaru patosu. Tak więc, jak napisała D. Jarecka „wszyscy odetchnęli”… Ale niezupełnie:
Promienie miałyby wychodzić z reflektorów umieszczonych w chodniku, a każdy reflektor – zapowiada autor projektu – oprawiony byłby w rodzaj ryngrafu z nazwiskiem zmarłego. A ja uważam, że tam, gdzie ryngraf, musi być miecz. A tam, gdzie miecz, musi być także i honor, i zemsta. Szychalski mówi też, że inspirował się słupami świateł na miejscu nowojorskiego Ground Zero. Jak wiadomo, była to forma upamiętnienia ofiar zamachu. Stąd już prosta droga do konkluzji, jaką widziałam na jednej z flag powiewających w czasie rocznicowej demonstracji przed Pałacem Prezydenckim: „To był zamach”. Forma świetlnego pomnika jest może i nowoczesna, ale treść, jaką niesie, już mniej: walka, odwet, atak.
Więcej… http://wyborcza.pl/1,75968,9436740,Pomnik_mgly.html#ixzz1JZS8NOIs
Jak już poświęcam cały post na ten cyrk, to będę to ciągnąć dalej.
W „Polityce” zamieszczono ciekawą relację wydarzeń z Krakowskiego Przedmieścia:
Jak można było przewidywać, Krakowskie Przedmieście w Warszawie zostało zaanektowane na specyficzne narodowe teatrum, z oryginalną dramaturgią, rekwizytami, aktorami i suflerami. (…)
W sobotę, o godz. 14 starsza pani robi pierwszy ołtarzyk z przywiązanych do latarni portretów śp. prezydenta z małżonką. Rozdaje zdjęcia z ubiegłorocznej żałoby. Pod ołtarzyk dołączają kolejne panie, witając się jak stare znajome. (…)
Tłum przenosi się pod ambasadę [Rosji]. (…) Tu – jest – Polska! (…)
Tymczasem pod pałacem na Krakowskim ludzie szepcą różaniec. Młoda kobieta przynosi worek medalików z Matką Boską. Jest akcja – należy po cichu obłożyć nimi teren wokół pałacu, wciskając medaliki między szpary chodnika. Obowiązuje całkowity zakaz handlu zniczami. (…)
Zbliża się symboliczna godz. 8.41. Księża przed kościołem udzielają komunii. Ludzie klękają na chodnikach. (…)
«Od powietrza, głodu, ognia, wojny TVN‑u i PO – wybaw nas Panie.»
Źródło: A. Dąbrowska, J. Dziadul, J. Cieśla, E. Gietka, W. Markiewicz, R. Socha „Taka nasza pamięć” [w:] „Polityka” nr 16 (2803), 16 kwietnia 2011
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze afera z tablicą w miejscu katastrofy. Dla mnie jest jasne, że MSZ nic w tej sprawie nie zrobiło, aby przypadkiem nie urazić rodzin ofiar, które w dużej mierze hołdują monopolowi na żałobę. Wiadomo, że jeśli polskie służby coś by z tym zrobiły, zaraz zostałyby uznane za „wrogów RP”, „zaprzańców” etc. etc.
Oto bowiem dwie smoleńskie wdowy, panie Kurtykowa i Mertowa, należące do grona tych kilku demonstrujących nieustanne niezadowolenie ze wszystkiego, co robią Rosjanie i państwo polskie oraz mają własne pomysły, uchodzą prawie za narodowe bohaterki, a przedmiotem ataku są wszyscy inni. Przede wszystkim oczywiście Rosjanie, których skazano za wywołanie skandalu, zanim ktokolwiek zapytał, skąd ta tablica w Smoleńsku się wzięła, ale także nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Krytyka MSZ jest oczywiście słuszna, bowiem jeżeli przez kilka miesięcy ze zwyczajnego strachu przed smoleńskimi wdowami, kierującymi się podobno „odruchem serca” (to nadzwyczajnie modne określenie zachowania Pań, które sprokurowały ten skandal) lub z dość rozpowszechnionego w Polsce myślenia, że przecież „jakoś to będzie” i lepiej awantury w kraju nie wywoływać, nie robi się nic, to usprawiedliwienia nie ma. Oczywiście, jaka mogłaby być awantura, gdyby to Polacy usunęli tablicę, wyobrazić sobie nietrudno. Przykładów konfliktów właściwie bez powodu mamy aż nadmiar.