(1) Wakacje się skończyły, ale dla mnie to ani tragedia, ani coś strasznego. Co prawda to już trzecie podejście do wpisu nt wakacji, ale przecież mam jeszcze cały miesiąc! Mniej więcej w połowie września pojadę do Warszawy, gdzie w planie mam m.in. spacer po Krakowskim Przedmieściu, gdzie grupa fanatyków zorganizowała sobie prywatną golgotę w miejscu nader publicznym; trzeba to zobaczyć na własne oczy (ale to już było). Natomiast pod koniec września udam się do Poznania, gdzie mam w planie spędzić najbliższe 5 lat – trochę to i smutne, i straszne. Od października zaczynam studia na wydziale prawa UAM, gdzie nikogo nie będę znał i będzie to coś zupełnie odmiennego od tego, co było do tej pory. Ale – z drugiej strony – będzie tam jeszcze 200 osób w takiej samej sytuacji.
(2) Od paru dni w mediach głośno na temat tego, że już 20 lat w polskich szkołach jest religia. Z moim doświadczeń wynika, że wszystko zależy od prowadzącego (prowadzącej). Kiedy chodziłem do podstawówki na religii uczyliśmy się podstawowych rzeczy dotyczących tego, co każdy ochrzczony (przynajmniej w teorii) wiedzieć powinien. Natomiast od gimnazjum było już nie za dobrze. W kółko aborcja – eutanazja – in vitro – aborcja – eutanazja etc. etc. Rzadko który katecheta (poza pewnym bardzo sympatycznym księdzem, który uczył mnie dwa lata) potrafi znaleźć złoty środek na wyważenie proporcji pomiędzy tym, co nakazuje program nauczania, a tym, co zażyczy sobie Episkopat na fali tego, co „aktualnie jest modne” (raz jest to „propaganda przeciwko życiu poczętemu”, innym razem „zło sztucznego zapłodnienia”). Dobrze, że przynajmniej w naszych podręcznikach nie pisano, że słuchanie Metallici prowadzi do arytmii serca.
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl. Wszelkie badania pokazuję, że wierni lub „teoretycznie wierni” Kościoła w Polsce żyją w coraz większym „odklejeniu” od nauczania z ambony. Widać, że ludzie swoje, Kościół swoje. Choć stanowisko hierarchów w sprawie tak ważkich spraw jak związki partnerskie, zapłodnienie pozaustrojowe itp. jest jednoznaczne, więcej niż połowa ludzi – niezależnie, czy są praktykujący, czy nie – ma to po prostu w nosie. Coraz mnie ludzi obchodzi nauczanie Kościoła i bardzo często puszczają je mimo uszu, bo – ile razy można słuchać w kółko tego samego. A jeszcze jak się widzi, co wygadują ludzie pokroju Rydzyka, to przecież wielu ludziom naprawdę może odechcieć się chodzić na niedzielne msze, a o innych nabożeństwach nawet nie wspominając. Sytuacja pokazuje, że władze kościelne może powinny się trochę zastanowić jeśli nie nad treścią nauczania (bo tego przecież zmienić raczej nie mogą), to nad sposobem przekazu. Najlepszym przykładem są listy Episkopatu napisane zwykle w tonie ciągłej pretensji, „że my mamy tylko monopol na zbawienie” i że „jesteście z nami albo przeciwko nam”.
(3) Powinienem napisać jeszcze coś w sprawie polityki, bo przecież obok tego, co wygaduje Kaczyński nie sposób przejść obojętnie. Ale mi się nie chce.