We wtorek miałem wątpliwą przyjemność napisać maturę z matematyki – pierwszą od ponad 20 lat. Była to dopiero próba, a i tak budzi już wiele kontrowersji – począwszy od samej idei tej matury. Przecież, jeżeli kogoś zmusza się do napisania matury z jakiegoś przedmiotu, to to nie sprawi, że wszyscy go nagle pokochają.
Opinie na temat tego, co było, raczej nie są przychylne. Wśród uczniów są dwie:
- „Była beznadziejna; trudna etc”
- „Do przeżycia”.
Ja osobiście podzielam tę drugą opinię, bo zadania zamknięte były proste (choć w kilku zadaniach myślałem, że jest błąd w arkuszu – na szczęście były to tylko błędy w moim myśleniu), a te otwarte były do przeżycia. Pierwsze 4 były proste, ale trudniejsze też były. (Sam miałem chyba z 3 problem, choć potem, gdy je rozwiązałem, okazało się, że były proste).
Nauczyciele mówią, że:
- za dużo funkcji kwadratowej (a przecież jest tyle innych rzeczy)
- głupia punktacja (było zadanie, które tu było za 2 punkty, choć – gdy pisaliśmy egzamin pilotażowy rok temu – było chyba za 4 czy 5 punktów, a inne – prostsze – było za 4 punkty)
- (coś jeszcze było; jak mi się przypomni, to dopiszę).
Do tego jeszcze różnoracy „wielce szanowni profesorowie”, „magnificencje” i „autorytety” biadolą, że niski poziom. No cóż – sami tego chcieli… Tu można zobaczyć arkusz.
A za 3 tygodnie czeka mnie pierwsza próbna „prawdziwa” matura – ten mutant operonu – zupełnie zazwyczaj nieadekwatny do tego, co będzie w maju. Ale na to ponarzekam kiedy indziej.