Dawno już nic nie napisałem. Powody tego są wielorakie. Po pierwsze nie miałem czasu, po drugie mi się nie chciało. Inna sprawa, to nie miałem o czym pisać. A właściwie to miałem, ale później z tego rezygnowałem.
Rok 2009 UNESCO ogłosiło Rokiem Grotowskiego – który jest (był) Wielkim, Przesławnym Reżyserem, tyle że ja w życiu o nim nie słyszałem i w sumie nie wiele straciłem. W Kaliszu obchodzona jest ta okazja w sposób szczególny, albowiem jeden z aktorów należał do trupy teatralnej Grotowskiego. Ten z kolei tworzył chyba z 50 lat temu i – moim zdaniem – niewiele po nim pozostało.
W poniedziałek udałem się wraz ze szkołą do kaliskiego Centrum Kultury i Sztuki na projekcję spektaklu (był nagrany na DVD) „Akropolis”. Była to mieszanka Wyspiańskiego, starożytności, ale oczywiście wkręcono tam jeszcze Oświęcim. Mieszanka wybuchowa, z pomysłu Wyspiańskiego chyba nic nie zostało. Zasadniczo, gdyby nie poprzedzająca prelekcja, to nie wiedziałbym, o czym przedstawienie traktowało. Katastrofa. 15 minut zmuszałem się do uwagi, potem stwierdziłem, że to bez sensu. Aktorzy biegali po scenie w workach, coś powrzaskiwali, czasem śpiewali, walili jakimś żelastwem, robili „miny nie z tej Ziemi”.
Myślałem, że tam trupem padnę. Chyba jestem za tępy na taką sztukę.
PS. We wstępie powiedziano, że aktor, który występował w „Akropolis”, zagrał w nim ponad 1000 razy. Niezły czubek.