Właśnie triumfalnie nastał luty. A razem z lutym przyszło ochłodzenie. Zimniej wiele nie jest, ale za to nareszcie pojawił się – tak od dawna wyczekiwany – śnieg. Może potem będę tak miły i umieszczę jakieś zdjęcie.
Miałem o tym napisać już poprzednio, to znaczy wczoraj, ale jakoś nie potrafiłem wystarczająco zebrać się w sobie. 😉
A chcę napisać coś o Edith Piaf, o której niedawno obejrzał całkiem dobry film (pomimo tego, że chronologii nie ma w nim prawie żadnej) – „Niczego nie żałuję”. Jeśli ktoś nie wie, to Edith Piaf była piosenkarką; niezwyklą. W Wikipedii czytamy:
Słynęła z niebywałej ekspresji i dramatyzmu w wykonywaniu piosenek specjalnie dla niej pisanych. Jej chropowaty i stosunkowo niski głos, kontrastował z drobną sylwetką (147 cm), co fascynowało widzów m.in. w paryskiej Olympii, z którą była przez lata związana. [źródło]
Aktorka, która zagrała w filmie, dostała za rolę tytułową Nagrodę Akademii. I to właściwie tyle, co chciałem napisać. Warto zobaczyć, jak w rzeczywistości śpiewała:
„Milord”
„Heaven have mercy”
Łatwo polubić muzykę, którą wykonywała: ze względu na swój fenomenalny głos i sposób śpiewania, gestykulację. Nie bez znaczenia jest również jej przeszłość i dość ekscentryczny styl życia, który pewnie wielu się nie podoba. Ale każde serce mięknie w czasie słuchania „Milorda”.
To tyle, takie krótkie przemyślenie.
Nota: ten wpis zacząłem pisać już 01.02.2009, ale dokończyłem go dopiero 04.02 i wtedy też został opublikowany.