Sintra

Trze­cie­go dnia od przy­jaz­du do Lizbo­ny posta­no­wi­łem poje­chać do Sin­try – uro­kli­we­go mia­stecz­ka znaj­du­ją­ce­go się w górach pomię­dzy Lizbo­ną a Oce­anem. Nie wiem, czy bym tam w ogó­le poje­chał, gdy­by nie to, że pierw­sze­go dnia wie­czo­rem miną­łem dwo­rzec kole­jo­wy Ros­sio, z któ­re­go odjeż­dża­ją pocią­gi do Sin­try. Dwo­rzec tak mi się spodo­bał, że stwier­dzi­łem, że szko­da było­by się pocią­giem nie przejechać.

Wnę­trze dwor­ca Rossio

Dwa razy jecha­łem pocią­giem: raz do Belem i raz do Sin­try (i rzecz jasna za każ­dym razem z powro­tem do Lizbo­ny). Pocią­gi lokal­ne jeż­dżą czę­sto i regu­lar­nie. Są odro­bi­nę obskur­ne, ale do przeżycia.

Jadąc do Sin­try mia­łem też oka­zję zoba­czyć też tro­chę inną Lizbo­nę; tj. mia­sto wiel­kich blo­ko­wisk i odle­głych dziel­nic. Widok z okna pocią­gu nie był zbyt zachę­ca­ją­cy (cho­ciaż może to tyl­ko pozo­ry). Sta­cje po dro­dze do Sitn­try, cho­ciaż uczęsz­cza­ne przez tysią­ce ludzi, też były zanie­dba­ne. Widać, że kie­dyś tam był jakiś gene­ral­ny remont i wiel­ka rewi­ta­li­za­cja, ale wszyst­ko już zdą­ży­ło popaść w lek­ką ruinę.

Podob­ne wra­że­nia mia­łem po powro­cie z Sin­try, gdy tym razem pociąg zatrzy­mał się na dwor­cu Orien­te, zbu­do­wa­nym 25 lat temu na lizboń­skie expo. Nowo­cze­sna monu­men­tal­na archi­tek­tu­ra tego dwor­ca jest zachwy­ca­ją­ca (przy­naj­mniej dla mnie). Pomi­mo upły­wu lat, dwo­rzec cały czas wyglą­da dobrze. Nie zmie­nia to nie­ste­ty fak­tu, że głów­na hala z pero­na­mi też jest zapusz­czo­na, a sta­lo­we dźwi­ga­ry pokry­wa rdza. Szkoda.

Nato­miast Sin­tra zro­bi­ła na mnie fan­ta­stycz­ne wra­że­nie i myślę, że jeże­li kie­dyś jesz­cze znaj­dę się w Lizbo­nie, to war­to było­by tam­tej­sze oko­li­ce poznać dokład­niej. W Sin­trze jest wie­le zabyt­ków, ale one nie są naj­cie­kaw­sze. Naj­pięk­niej­sze wra­że­nie robi uro­kli­we mia­stecz­ko roz­ło­żo­ne na sto­kach wzgórz.

Mia­łem zwie­dzić tam­tej­szą głów­ną atrak­cję, czy­li pałac Pena. Jed­nak tych pała­ców jest tam kil­ka, jest też zre­kon­stru­owa­ny zamek Mau­rów. Jed­nak to pałac Pena przy­cią­ga wszyst­kich ze wzglę­du na swo­ją nie­ty­po­wą architekturę.

Pałac, jak pałac. W każ­dym pała­cu jest mniej wię­cej tak samo. Atrak­cja dro­ga (20 euro), a zwie­dza się w nie­moż­li­wych tłu­mach. To wszyt­ko tra­ci więc zupeł­nie sens. Pałac sobie następ­nym razem podaruję.

Ale dla mnie głów­ną atrak­cją było nie­sa­mo­wi­te doj­ście do pała­cu. To już była po pro­stu tra­sa w górach, na któ­rą nie byłem do koń­ca przy­go­to­wa­ny. Było jed­nak fan­ta­stycz­nie. To dla mnie była namiast­ka gór­skiej wędrów­ki, któ­rą ostat­nio mia­łem bli­sko rok temu. Tra­sa wio­dła wśród lasów, ogro­dów, poło­żo­nych w na leśnych sto­kach wil­li. Dooko­ła wszyt­ko kwi­tło, było napraw­dę pięknie.

Dla samej tej wędrów­ki było war­to tam przy­je­chać. Ze sto­ków gór w Sin­trze widać już Oce­an Atlantycki.

Pałac oto­czo­ny jest wiel­kim wspa­nia­łym par­kiem. Obie­cy­wa­łem sobie, że po wyj­ściu z pała­cu, zwie­dzę jesz­cze park, ale nie mia­łem już siły.

Pałac jest nie­wąt­pli­wie cie­ka­wy, ale zwie­dza­nie kró­lew­skich kom­nat idąc w pro­ce­sji nie ma więk­sze­go sensu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *