O napisaniu tego posta myślę już od jakiegoś czasu. Postanowiłem, że aby nie być gołosłownym powinienem wcześniej przygotować jakąś dokumentację fotograficzną. A to okazało się znacznie prostsze niż przypuszczałem.
Natchnieniem był krótki odcinek drogi między Opatówkiem a centrum Kalisza – jedzie się 10 – 15 minut. W tym czasie – parafrazując Gombrowicza – jest się gwałconym przez oczy. Krajobraz nie przypomina wjazdu do miasta w środku Europy, aspirującego do miana „kulturalnego”, „nowoczesnego”, „postępowego” lub choćby (jakie to prozaiczne) „czystego”, ale raczej drogę przez jakiś kraj trzeciego świata.
Prawda jest taka, że otacza nas estetycznych chaos (powiedziane najdelikatniej jak się da); a mówiąc dosadniej syf i brzydota. Obszarpane krawędzie dróg, dziurawe chodniki, sypiące się kamienice – to tylko wierzchołek góry lodowej.
Wiadomo, że jakiś budynek może być zapuszczony, na poboczu mogą rosnąć dwumetrowe krzaczory. Problem jest taki, że prawdziwą zmorą krajobrazu są wszechobecne reklamy, narąbane gdzie się da. Do tego dochodzą jeszcze – modne ostatnio – LEDowe wyświetlacze z jakimiś kretyńskimi informacjami.
Podobno jest miasto, gdzie wygrano walkę o przestrzeń publiczną; jest to São Paulo. Ciekawe, czy kiedyś dotrze to do Kalisza.
Nie musiałem jechać do wjazdu do Kalisza, aby zrobić dokumentację fotograficzną. Już sama ulica Częstochowska jest wystarczająco szpetna.