Dziś, czy jutro zaczynają się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Jedyne, co w nich ciekawego to to, że odbywają się w Republice Południowej Afryki, która jeszcze do niedawna walczyła z Apartheidem. Gratulacje!
Całe szczęście, że naszych tam nie ma, nie będzie trzeba oglądać ich żałosnych wyczynów. Ja nie cierpię piłki nożnej, więc może jestem „naładowany złą energią”, ale ze stwierdzeniem zawartym w zdaniu wcześniejszym, zgodzi się chyba większość osób. Niestety, jest to przypadek beznadziejny.
A ja dzisiaj przeglądałem archiwalne wpisy z blogu Daniela Passenta i natrafiłem na te z 2006 roku, gdy mistrzostwa były w Niemczech. Jak widać, publicysta „Polityki” każdą kwestię potrafi doskonale spuentować, nie gorszy jest i w sporcie:
Dookoła nich [piłkarzy reprezentacji] zgromadzone są ogromne pieniądze, o które grają, udając, że cierpią za ojczyznę. Kiedy tysiące kibiców na trybunach, będąc często w stanie wskazującym na użycie, realizują receptę Giertycha (więcej hymnu!), piłkarze myślą wręcz przeciwnie – żeby rodzimy klub sprzedał ich za granicę, bo tam lepiej płacą. Choćby na Ukrainę, której piłkarze dostali po 350 tys. dolarów na główkę.
Do tego wszystkiego dorobiona jest legenda i teoria. Legenda, że Albert Camus powiedział: „Wszystko, co wiem o moralności, wiem z piłki nożnej”. Legenda, że skoro kibicami są Tadeusz Konwicki i Gustaw Holoubek, to musi to być sport dżentelmenów. Teoria, że sport to szkoła charakterów. Że piłka łączy ludzi i narody, że system 4−4−2 jest lepszy od systemu 3−4−3, i że 15 lat temu na stadionie w Lyonie wygraliśmy o włos, a w Hamburgu byliśmy o włos od zwycięstwa. Całkowicie niepotrzebne wiadomości, którymi przeciążone są niezbyt pojemne mózgi kibiców i komentatorów. Do tego dochodzą epokowe odkrycia, w rodzaju: „Piłka jest okrągła, a bramki są dwie”, albo „Tak się gra, jak przeciwnik pozwala”.
Doskonałe. Jak zwykle.