Cóż to ja robiłem przez ostatnie dni?! Przede wszystkim trzeba nadmienić, że przez tydzień byłem w Sudetach, gdzie naszą „bazą” był Świeradów-Zdrój. Oto odpowiedź, dlaczego nic długo nie pisałem. Wróciłem dopiero w piątek; w sobotę „przebrałem” zdjęcia, potem umieściłem je w internecie i teraz jestem gotowy je zaprezentować wraz z opisem, który – mam nadzieję, nie zanudzi Czytelnika na śmierć. Mam też do napisania o kilku innych sprawach, ale po kolei.
Piątek, dzień pierwszy – 31.07
Wyjechałem z moją ciocią skoro świt o 7 rano. Pomknęliśmy naszym rączym rumakiem na południe, ale drogą trochę okrężną, bo chcieliśmy jeszcze coś zobaczyć po drodze.
Tak więc naszym pierwszym przystankiem był Namysłów – ładne, niewielkie miasteczko, w którym zabawiliśmy z 20 minut potrzebnych na obejrzenie tego, co było w promieniu 150 metrów.
Namysłów (niem. Namslau) – miasto w woj. opolskim, w powiecie namysłowskim, położone nad Widawą. Miasto jest położone w granicach Dolnego Śląska. Siedziba gminy miejsko-wiejskiej Namysłów. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do starego woj. opolskiego. Prawa miejskie uzyskano ok. 1249 roku. »
Oczywiście zrobiłem tam parę zdjęć:
Następny przystanek zrobiliśmy sobie w Brzegu – tam już kiedyś byłem.
Brzeg (niem.: Brieg) – miasto i gmina miejska nad Odrą, siedziba powiatu w województwie opolskim. Powiat historycznie przynależy do Dolnego Śląska, jednakże w aktualnym podziale administracyjnym zawarty jest w woj. opolskim. »
Latem miasto wygląda jeszcze lepiej. Powierzchownie przeszliśmy się przez starówkę; udaliśmy prosto do Zamku. Tam trochę poczekaliśmy (bo było jeszcze przed 10) i weszliśmy do zamku. Tam zdjęć nie robiliśmy. Godny uwagi jest szczególnie zbiór średniowiecznej sztuki śląskiej.
Po Brzegu przyszedł czas na Świdnicę – musieliśmy trochę pobłądzić, nim tam trafiliśmy. Naszym celem była Świątynia Pokoju – kościół ewangelicki w całości wykonany z drewna (mur pruski) bez ani jednego gwoździa. Również już tam kiedyś byłem. Nie weszliśmy do środka, bo okazało się, że trwają tam przygotowania do Festiwalu Bachowskiego.
Świdnica (czes. Svídnice, niem. Schweidnitz) – miasto i gmina w województwie dolnośląskim, w powiecie świdnickim. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do województwa wałbrzyskiego. Miasto leży u podnóża Sudetów, na Równinie Świdnickiej, nad rzeką Bystrzycą. Od 2004 r. siedziba diecezji świdnickiej. Świdnica jest jednym z większych i ważniejszych miast na Dolnym Śląsku. Liczące 60 tysięcy mieszkańców miasto zostało założone już w 990 roku, jednak prawa miejskie otrzymało przed 1267 rokiem. Niegdyś stolica Księstwa świdnicko-jaworskiego, ważny ośrodek kultury i rzemiosła. Po II wojnie światowej znacznie rozbudowana w wyniku rozwoju przemysłu. W latach 1945 – 1990 prężny ośrodek przemysłowy z dobrze rozwiniętym przemysłem maszynowym, środków transportu, elektrotechnicznym, skórzanym, spożywczym, radiowym, aparatury precyzyjnej, włókienniczym oraz odlewniczym. Obecnie ośrodek przemysłowy (rozwinięty przemysł motoryzacyjny, elektrotechniczny, maszynowy oraz spożywczy), ważny ośrodek kulturalny, z jedynym w Polsce Muzeum Dawnego Kupiectwa oraz licznymi instytucjami kultury, ośrodek sportu i rekreacji. Ważny węzeł drogowy i kolejowy. »
Po zwiedzeniu Placu Pokoju, pojechaliśmy do Wałbrzycha, gdzie znajduje się zamek Książ. Na miejscu okazało się, że zamek to tylko jedna mała sprężynka w wielkim systemie biznesu, jaki tam rozkręcono. Zamek to okazała budowla, ale nie dla tych, którzy wolą ruiny.
Książ (niem. Fürstenstein) – zamek znajdujący się w granicach Wałbrzycha na terenie Książańskiego Parku Krajobrazowego. Jest jednym z elementów Szlaku Zamków Piastowskich. Jest to trzeci co do wielkości zamek w Polsce (po zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu). Niewielka część zespołu pałacowego jest udostępniona dla zwiedzających, w tym znajdujący się w części centralnej zamek piastowski. »
Następnie udaliśmy się do Bolkowa, gdzie jest wspaniały zamek (jak się okazało, byłem w nim nie pierwszy raz). Budowla rzeczywiście robi wrażanie. Można zaglądać we wszelakie zakamarki, wejść na wieżę i podziwiać panoramę okolicy.
Bolków (niem. Bolkenhain) – miasto w woj. dolnośląskim, w powiecie jaworskim, siedziba władz gminy miejsko-wiejskiej Bolków, nad Nysą Szaloną (prawym dopływem Kaczawy) w odległości około 6 km od jej źródła. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do woj. jeleniogórskiego. Bolków należy do Euroregionu Nysa. »
W Brzegu poszliśmy na obiad. Gdy zdobyliśmy zamek Bolków, wypadało jeszcze odwiedzić zamek Bolczów – który ma charakter zgoła odmienny. Po pierwsze, trzeba się wspiąć na górę. Ale jeszcze trzeba wiedzieć, gdzie zacząć się wspinać! Ale warto. Z zewnątrz wydaje się, że to tylko kupa kamieni – i to niezbyt wielka. Gdy się jednak przekroczy bramę, okazuje się, że kompleks jest bardzo duży i zdecydowanie wart tego, by chwilę poskakać po jego murach. Inna zaleta to taka, że właściwie nikogo tam nie ma.
Dzień pierwszy miał się ku końcowi, więc skierowaliśmy się do Szklarskiej Poręby, a dalej do Świeradowa. I tak się skończył dzień pierwszy.
Sobota, dzień drugi – 1.08
Tego dnia wypadało trochę poznać Świeradów, w którym byłem pierwszy raz. Jest to ładne, urokliwe miasteczko, w którym średnia wieku w sezonie waha się w granicach 65 – 80 lat. Oprócz Polaków kurujących się w sanatoriach, jest tam również bardzo wielu Niemców i Czechów.
Akurat miał miejsce wyścig rowerowy.
Centrum Świeradowa stanowi ulica Zdrojowa wraz z Domem Zdrojowym (obrazki środkowy i prawy). W środku jest hala spacerowa, poczta i tym podobne. Jest tam także pijalnia wody o wielu właściwościach. Jedną z właściwości jest możliwość spędzenia wielu chwil na toalecie (chyba specjalnie poją ludzi tą wodą, by zmniejszyć zaludnienie na ulicach; w czasie gdy połowa mieszkańców jest przykuta do sedesu, reszta może cieszyć się ładną pogodą).
Po południu pojechaliśmy do Harrachova (to tam, gdzie Mamucia Skocznia). To niewielkie miasteczko przy granicy, podobne do Karpacza czy Szklarskiej Poręby. Dzięki znajdującej się tam kolejce można wjechać na bardzo ładną górę, trochę sobie tam posiedzieć, popodziwiać widoki i wrócić. Ceny są tam na pewno niższe niż w Polsce.
Niedziela, dzień trzeci – 2.08
Na niedzielę zaplanowaliśmy całodniową wycieczkę do Czech. Jej głównym celem był Zamek Trosky, który ma dwie charakterystyczne wieże – „Babę” i „Pannę”, co podobno było inspiracją dla Tolkiena. Zamek znajduje się koło Rovenska pod Troskami. Mieliśmy też okazję zobaczyć inscenizację historyczną (coś takiego, jak u nas na Zawodziu).
Ale zamek Trosky był dopiero początkiem naszej wyprawy. Następnie udaliśmy się do Jiczyna – „ojczyzny” Rumcajsa. Miasto ma piękną starówkę, ale ze wzglęzu na upał nie przyglądaliśmy się jej za bardzo. W muzaum postaci z bajki też byliśmy (nic ciekawego).
|
Następnym punktem wycieczki miał być powrót do domu, ale tak się złożyło, że pojechaliśmy do Hrubej Hory. Jest to coś na kształt miasta skalnego; jest tam też zamek, ale przerobiony na hotel i nie można wejść do środka. Zamiast tego pospacerowaliśmy sobie po lasach i poskakaliśmy po skałach.
Na końcu odwiedziliśmy bardzo ładny zamek Valdstajn. Potem trochę pobłądziliśmy – nie udało nam się zjechać w odpowiednim miejscu z drogi i kawałek jechaliśmy autostradą do Pragi…
Poniedziałek, dzień czwarty – 3.08
W niedzielę były niespotykane upały, a w poniedziałek pogoda się lekko załamała. Padał deszcz, była mgła. Pojechaliśmy kolejką gondolową na Stóg Izerski – kolejka jest niesamowita; poza tym byliśmy jedynymi pasażerami. Jechaliśmy 8 minut w wiszącym na linie wagoniku o który walił deszcz. Gdy dojechaliśmy, okazało się że pogoda uniemożliwia jakąkolwiek wędrówkę, więc wróciliśmy na dół.
Ale na Dolnym Śląsku nie brakuje atrakcji. W oddalonej o kilka kilometrów wsi Świecie znajduje się kościół i ruiny zamku. Zobaczyliśmy także zamek Czocha – gdzie kręcono „Tajemnicę twierdzy szyfrów” B. Wołoszańskiego. W środku podobno nie ma niczego ciekawego, pomimo iż „walą” tam tłumy. Zadowoliliśmy się zwiedzaniem z zewnątrz. Zamek i zabudowania są w doskonałym stanie.
|
Dla zainteresowanych dodam, że do Czocha łatwo dojechać, bo jest to chyba najlepiej oznakowany zamek w Polsce; drogowskazy są nawet w miejscach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od obiektu.
Po południu poszliśmy „zdobywać” góry w trochę lżejszym wydaniu: pojechaliśmy zobaczyć wodospad kamieńczyk. Stwierdzam, że jest dużo lepszy od wszystkich, jakie do tej pory widziałem – jest wysoki, ładnie chlupie itd. Można go obejrzeć z dołu i z góry. Dojście do niego nie jest specjalnie skomplikowane, czy wymagające; wypadałoby jednak mieć buty choć trochę przystosowane do łażenia po górach nawet, jeśli nie są zbyt wysokie. Nie mogłem się więc powstrzymać by zrobić zdjęcie całej rodzinie, która przywędrowała tam w japonkach.
Wtorek, dzień piąty – 4.08
Piątego dnia zażyliśmy trochę mocniejszego obcowania z naturą; pojechaliśmy do Karkonoskiego Parku Narodowego, wjechaliśmy na Szrenicę, a potem jeszcze z niej zleźliśmy.
Na Szrenicę wjeżdża się kolejką krzesełkową – bilet kosztuje chyba z 26 zł! Straszne zdzierstwo, a jedzie się w takim tempie, że można zasnąć.
Po obiedzie udaliśmy się do zamku Rajsko, do którego bardzo trudno dojechać, ale wart jest zachodu. Myślę, że to mój „ulubiony” zamek. Zwiedziliśmy też zamek Gryf, który choć wielki – nie robi już takiego wrażenia. (Powiedzieć „zamek”, to chyba trochę za dużo; są tylko ruiny)
Po południu pojechaliśmy do Novego Mesta, gdzie zrobiliśmy pierwsze „czeskie” zakupy. Pojechaliśmy też do Hejnic, gdzie jest świetna knajpa postawiona w XIX wieku i ma kształt beczki. Warto tam zajrzeć, bo jest miła obsługa, jadło dobre, a ceny niższe niż w Polsce.
Środa, dzień szósty – 5.08
W środę apogeum osięgnęła nasza kondycja wspinaczkowa – pojechaliśmy do Karpacza (od Świeradowa jedzie się ok. godziny), by wdrapać się na Kopę a potem wczołgać się na Śnieżkę. W drodze na Kopę coniektórzy mieli małe problemy… ale nie będę się nad tym rozwodzić. Droga jest bardzo ładna i nie idzie się w „procesji”. (Ale na końcu i tak wszystkich wyprzedziłem) W połowie drogi na Kopę okazało się, że poziom kondensacji tego dnia występował mniej więcej na wysokości gór, więc widoczność była właściwie zerowa. Gdy szliśmy do Domu Śląskiego, musieliśmy nań prawie wpaść, by go zauważyć. Podobnie na Śnieżce byliśmy, ale jej nie widzieliśmy. Na górze jest jakaś czeska knajpa, w której jest duszno i śmierdząco, i chyba jakaś kaplica. W ogóle, to nie wiadomo, czy się jest w Polsce czy w Czechach, bo napisy są raz po polsku, a raz po czesku.
Wracaliśmy z Kopy kolejką krzesełkową, również bardzo drogą (choć nawet biletów nie sprawdzają) w całkowitej mgle.
Czwartek, dzień siódmy i właściwie ostatni – 6.08
To ostatni dzień, w którym coś robiliśmy (tzn. ciekawego i godnego udokumentowania). Na mapie Gór Izerskich w okolicach Świeradowa wije się masa szlaków turystycznych, postanowiliśmy pójść jednym z nich, do miejsca oznaczonego na mapie jako „Kocioł”, towarzyszyła mu ikonka ruiny.
Na miejscu, pośród krzaczorów rzeczywiście były jakieś gruzy czegoś. Po południu pojechaliśmy ostatni raz za granicę; tam z Nowego Miasta ostatni raz pojechaliśmy do Harrachova, ale po bardzo krętej drodze. Niestety na mapie Google jej nie ma.
Insze inszości
Poza rzeczami godnymi tego, by wspomnieć je w tym miejscu, robiliśmy jeszcze inne rzeczy. To znaczy chodziliśmy spać z kurami, wstawaliśmy o szóstej; czytaliśmy książki i oglądaliśmy telewizornie (mieliśmy 5 kanałów, w tym jeden po niemiecku i jeden bez dźwięku). Wszystkim naszym poczynaniom bacznie przyglądał się kot.
Tydzień spędzony w górach należał do udanych.
Jedna odpowiedź do “Jak było w górach”