Filmy, książki i koncert

Mam tro­chę do napi­sa­nia, ale zupeł­nie nie wiem, od cze­go zacząć. Z resz­tą chy­ba i tak nie napi­szę o tym wszyst­kim, o czym bym chciał – bo zapo­mnę; tym bar­dziej, że daw­no nic nie pisałem.

Zacznę od tego, że byłem dzi­siaj na dru­gim eta­pie okrę­go­wym Olim­pia­dy Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka (pododb­nie, jak rok temu) i zają­łem… pierw­sze miej­sce!!! Jestem dzię­ki temu zwol­nio­ny z matu­ry z WOSu. Ale nie czas teraz na czcze gada­nie, albo­wiem o wie­lu rze­czach powi­nie­nem napi­sać. Zapu­ści­łem bloga!

Afisz „Tem­pla­riu­szy”

(1) W cią­gu ostat­nie­go cza­su mia­łem oka­zję zoba­czyć w kinie dwa fil­my. Pierw­szy z nich, to „Tem­pla­riu­sze”. Dziw­ne jest to, że choć pre­mie­ra była w 2007, to w kinie obraz poja­wił się dopie­ro teraz. Mówi się, że to chy­ba naj­droż­szy film euro­pej­ski (ostat­nio [?]). Jak widać cena nie zawsze wią­że się z jako­ścią. „Tem­pla­riu­sze” opo­wia­da­ją o… tem­pla­riu­szach, a kon­kret­nie o jed­nym uwi­kła­nym w splą­ta­nym jak „Moda na suk­ces” roman­sie peł­nym sta­rych waśni, krwa­wych poje­dyn­ków etc. etc. Oczy­wi­ście głów­ny boha­ter z jed­nej stro­ny jest mni­chem-wojow­nie­kiem, a z dru­giej wszyst­ko, co robi, robi dla swej uko­cha­nej. Głów­ną zale­tą fil­mu jest to, że zosta­ły  w nim odda­ne dość wia­ry­god­nie realia śre­dnio­wie­cza z okre­su kru­cjat, w szcze­gól­no­ści Skan­dy­na­wii, któ­ra – jak wia­do­mo – ma urze­ka­ją­cy wpływ na widzów z bar­dziej połu­dnio­wej czę­ści Euro­py. Choć nie wiem, czy słusznie.

Film moż­na zoba­czyć, choć chy­ba raczej tyl­ko raz.

Ale w pią­tek (czy­li przed­wczo­raj) byłem na czymś znacz­nie lep­szym, gdzie już sam tytuł jest raczej gwa­ran­cją kin­ma­to­gra­fii z wyso­kiej pół­ki (oczy­wi­ście dla kogoś, kto takie coś lubi – nie dla mal­kon­ten­tów!). Ten film, to „Ali­cja  w Kra­inie Cza­rów”. Na pew­no nie jest to film dla dzie­ci. Jest pogod­ny z nut­ką gory­czy, w sumie dla każ­de­go. Na szczę­ście nie ma w nim jakiś głu­pich smrod­ków dydak­tycz­nych, jak np. w „Epo­ce lodowcowej”.

„Ali­cja w Kra­inie Czarów”

Do tego fil­mu nie mam zastrze­żeń. Choć aku­rat Zwa­rio­wa­ny Kape­lusz­nik nie był w nim naj­cie­kaw­szą postacią.

(2) Ale nie samy­mi fil­ma­mi się żyje. Żyje się też kon­cer­ta­mi, a ja na cał­kiem cie­ka­wym byłem 2 – 3 tygo­dnie temu w Fil­har­mo­nii Kali­skiej. Przy oka­zji mia­łem oka­zję zoba­czyć nową aulę.

Mar­ta LELEK, skrzypce
Orkie­stra Sym­fo­nicz­na Fil­har­mo­nii Kaliskiej
Adam KLOCEK – dyrygent

w pro­gra­mie: 
Witold Luto­sław­ski – Uwer­tu­ra smyczkowa
Andrzej Panuf­nik – Kon­cert skrzypcowy
Samu­el Bar­ber – Ada­gio na smyczki
Samu­el Bar­ber – Kon­cert skrzypcowy

Kon­cert uda­ny, jedy­nie to coś tego Panuf­ni­ka nud­ne było jak fla­ki z olejem.

(3) Teraz coś o książ­kach. Ostat­nio prze­czy­ta­łem „Trans-Atlan­tyk”. Wiem, już dla­cze­go Gier­tych tego nie tra­wił – po pro­stu czy­ta­jąc tę książ­kę trze­ba umieć podejść do pew­nych spraw z dystan­sem, trze­ba też lubić iro­nię. Nie ma nic lep­sze­go niż dobra iro­nia! Gom­bro­wicz w swej powie­ści skry­ty­ko­wał Polo­nię miesz­ka­ją­cą gdzieś za Oce­anem, któ­ra noga­mi jest w Pol­sce, a gło­wą gdzieś na dru­gim koń­cu świa­ta. Ale prze­cież dzi­siaj sytu­acja jest iden­tycz­na! Nie mówię o tych, co wyje­cha­li rok czy dwa lata temu do Irlan­dii, tyl­ko raczej o tych, co wyemi­gro­wa­li 40 lat temu. Praw­da jest taka, że nie mają zie­lo­ne­go poję­cia o tym, co dzie­je się w kra­ju; tym łatwiej­szą są pożyw­ką dla impe­rium pew­ne­go ojca z mia­sta zna­ne­go z pierników.

Moja poprzed­nia polo­nist­ka była w Sta­nach, gdzie spo­tka­ła Pola­ków, któ­rzy miesz­ka­li tam od wie­lu lat. Ode­rwa­nie od tego, co dzie­je się ze oce­anem widocz­ne było tak­że w języ­ku, jakim się posłu­gi­wa­li: tzn. sto­so­wa­li zwro­ty, któ­re dzi­siaj uwa­ża się za przy­naj­mniej staroświeckie.

A teraz zaczą­łem czy­tać „Mada­me” Anto­nie­go Libe­ry; spodo­ba­ło mi się już po pierw­szej stro­nie, a nie­wie­le jest takich książek.

(4) Pogo­da ostat­ni­mi cza­sy jest bar­dzo zmien­na. Już zano­si­ło się na wio­snę, już od 4 rano pta­chol­ce wydzie­ra­ły dzio­by, kie­dy zno­wu prze­szło i zmro­zi­ło. Efek­tem sro­giej zimy są tak­że powo­dzie rot­zo­po­we, któ­re widać tak­że w Piwo­ni­cach, gdzie miesz­kam. Było to nawet poka­za­ne w TVN24.

Powódź w Piwo­ni­cach. Zala­ne boisko.

To Pro­sna tak wylała.

Powódź w Piw­no­cach to spraw­ka Prosny

(5) Wypa­da­ło­by napi­sać coś jesz­cze o szko­le, ale czy war­to sobie tym gło­wę zawra­cać?… Jest tak, jak było…

Zima trzyma

Zima trzy­ma się w naj­lep­sze, docho­dzi teraz do ‑20°C. Śnie­gu peł­no, wszyst­ko zama­rza; ale ogól­nie nie jest źle. Jestem już na pół­met­ku ferii zimo­wych, któ­re spę­dzam dość pra­co­wi­cie – no może nie aż tak bar­dzo, ale codzien­nie 2 – 3 godzi­ny uczę się, głów­nie histo­rii, choć wiem, że powi­nie­nem też i innych rze­czy. Nato­miast w ponie­dzia­łek jadę do Pozna­nia, bo jest Dzień Otwar­ty na Wydzia­le Pra­wa i Administracji.

O psach, które jeździły metrem

Cie­ka­wy arty­kuł zna­la­złem w inter­ne­cie: o psach w Moskwie, któ­re żyjąc pod zie­mią wytwo­rzy­ły wła­sną spo­łecz­ność. War­to zoba­czyć tutaj: http://kopalniawiedzy.pl/Moskwa-metro-psy-jezdzic-jedzenie-centrum-8241.html, a potem tutaj: http://kopalniawiedzy.pl/Moskwa-metro-pies-psy-stado-wilk-wilki-specjacja-9539.html.

Ferie

Wła­ści­wie już jutro zaczy­na­ją się ferie zimo­we – bowiem Woje­wódz­two Wiel­ko­pol­skie ma je w tym roku naj­wcze­śniej. Ale raczej spę­dzę je pra­co­wi­cie, a wszyst­ko oczy­wi­ście przez matu­rę. Muszę przy­go­to­wać pre­zen­ta­cję matu­ral­ną, pouczyć się histo­rii etc. Chcę też pouczyć się do Olim­pia­dy Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka. W tam­tym roku o mały włos nie uzy­skał­bym zwol­nie­nia z matu­ry z WOSu. Jutro mam dru­gi etap tej olim­pia­dy; myślę, że mam szan­sę na przej­ście dalej.

Z innych wia­do­mo­ści, to dzi­siaj pomyśl­nie zda­łem egza­min prak­tycz­ny na pra­wo jaz­dy – za pierw­szym razem! Ale będę teraz gra­so­wał po kali­skich bezdrożach 🙂

Studniówka i inne

(1) W pią­tek mia­łem stud­niów­kę – wiel­ka uro­czy­stość. Tro­chę się tego bałem, ale oka­za­ło się, że – oczy­wi­ście – nie­po­trzeb­nie. Było świet­nie. Uro­czy­stość odby­ła się w nowej sali w Kali­szu – Aljo; miej­sce jest napraw­dę god­ne pochwa­ły (Nie jak w tym bez­na­dziej­nym ren­dez-vous, czy jak to się nazy­wa, gdzie nie ma kli­ma­ty­za­cji, a okna się nie otwie­ra­ją). Tań­czy­łem polo­ne­za, wystę­po­wa­łem w kaba­re­cie; sie­dzia­łem do 3 nad ranem.

(2) Nowe wyda­nie zimy. Ta zaata­ko­wa­ła na dobre: śnieg do pasa, ale jest napraw­dę ślicz­nie. Mniej ślicz­nie jest na uli­cach, bo słu­ży dro­go­we zupeł­nie nic sobie z tego nie robią i nawet w cen­trum mia­sta „odśnie­żo­ne” jest tyle, co wyjeź­dzi­ły samochody.

(3) Owsiak obcho­dzi XVIII uro­dzi­ny swo­je­go Dzie­ła, to jest Wiel­kiej Orkie­stry Świą­tecz­nej Pomo­cy – a media w służ­bie Mohe­ro­we­go Impe­rium, nań plu­ją. Obrzydliwe.

Tuż przed osiem­na­stym fina­łem Wiel­kiej Orkie­stry Świą­tecz­nej Pomo­cy zak­ty­wi­zo­wa­li się słu­cha­cze Radia Mary­ja, któ­rym toruń­ska roz­gło­śnia chęt­nie udo­stęp­nia swo­je audy­cje, aby mogli do woli szka­lo­wać Jerze­go Owsia­ka. („Gaze­ta Wybor­cza”)

Słu­cha­cze roz­gło­śni toruń­sko­ka­to­lic­kiej zarzu­ca­ją Orkie­strze, że nie roz­li­cza się ze swo­ich finan­sów. A Rydzyk to się może roz­li­cza?! Takie zarzu­ty są po pro­stu śmiesz­ne. Powin­ni­śmy się cie­szyć, że jest ktoś taki, kogo akcje nie koń­czą się na sło­wach i któ­re­go nama­cal­ne dowo­dy dzia­łal­no­ści moż­na zna­leźć nie­mal w każ­dym szpi­ta­lu w kra­ju. A co daje RM? Gril­lo­wa­ne opłat­ki przed bazy­li­ką kali­ską w pierw­szy czwar­tek miesiąca?

Ostatni dzień roku

W nie­unik­nio­ny spo­sób koń­czy się rok. Ale to natu­ral­na kolej rze­czy i w sumie nie powin­no być w tym nicze­go nad­zwy­czaj­ne­go. Prze­cież już jutro nowy!

Koniec roku, to okres wsze­la­kiej maści pod­su­mo­wań. Tro­chę to nud­ne i głu­pie, w szcze­gól­no­ści w wyko­na­niu tele­wi­zyj­nych pro­gra­mów infor­ma­cyj­nych. Tym­cza­sem New York Times poszedł jesz­cze dalej i zabrał się za pod­su­mo­wa­nie deka­dy. Jak dla mnie, to chy­ba jest to tro­chę na wyrost. O ile wiem, to deka­da koń­czy się za rok… W każ­dym razie, na stro­nie http://www.nytimes.com/interactive/world/2009-decade.html moż­na znalźć kolek­cję zdjęć zro­bio­nych przez czy­tel­ni­ków gazety.

Park w śniegu

Jak już jestem w takim syl­we­stro­wo-koń­co­wo­rocz­nym nastro­ju, to mogę też coś napi­sać o samym blo­gu. Nie wiem, czy kto­kol­wiek to czy­ta, czy nie jest to przy­pad­kiem tyl­ko nud­ny wytwór mojej wyobraź­ni, ale ist­nie­je już od roku (pod­czas, gdy sama stro­na ist­nie­je od sierp­nia 2006). Rów­no 1 stycz­nia 2009 zaczą­łem na nim zamiesz­czać posty.

Zima w parku

A teraz infor­ma­cje pogo­do­we. Od dwóch dni pada śnieg: naresz­cie; wszyst­ko jest bia­łe. Szko­da tyl­ko, że KLA wraz z Zarzą­dem Dróg Miej­skich w Kali­szu prze­ży­wa­ło swo­je kolej­ne poraż­ki. Na dro­gach nie widać śla­du odśnie­ża­nia (poza tym, co zosta­ło roz­jeż­dżo­ne przez samo­cho­dy). Przez to auto­bu­sy mają pro­blem z rusze­niem z miej­sca, w szcze­gól­no­ści pod górkę.


Atak zimy. Nareszcie

W nie­dzie­lę mie­li­śmy iść z rodzi­ną na kon­cert do fil­har­mo­nii, ale oka­za­ło się, że wszyst­kie bile­ty zosta­ły wyprze­da­ne. Szko­da. A jeśli cho­dzi o Syl­we­stra, to spę­dzę go w domu na oglą­da­niu fil­mów. Obym wytrwał do północy 🙂

A teraz z innej becz­ki. Na stro­nie NYT zna­la­złem cie­ka­we zdję­cia róż­nych futrza­stych zwie­rza­ków. War­to to zoba­czyć: http://lens.blogs.nytimes.com/2009/12/31/behind-26/.

Teatr w śniegu


Gwiazdka

BAROCCI, Federico Fiori Narodzenie
BAROCCI, Fede­ri­co Fio­ri „Naro­dze­nie”

Nade­szły Świę­ta Boże­go Naro­dze­nia. Przez te 2 – 3 dni pozwól­my sobie nic nie robić. Nie myśl­my o matu­rach i innych głu­po­tach. Nie przej­muj­my się zmy­wa­niem leżą­cym w zle­wie, nie bie­gaj­my za pla­ma­mi na obru­sie. Nad­szedł czas miłe­go odprę­że­nia i cie­sze­nia się z każ­dej chwi­li. Tego życzę wszyst­kim odwie­dza­ją­cym moją stronę.


Początek grudnia

Mam chwi­lę prze­rwy, dobry więc to czas, by zak­tu­ali­zo­wać stro­nę. A tro­chę ją zapu­ści­łem. Ist­nie­je więc duże nie­bez­pie­czeń­stwo, że nie napi­szę o tym wszyst­kim, o czym bym chciał.

Matu­ry. Jakiś mie­siąc temu pisa­li­śmy prób­ną matu­rę z mate­ma­ty­ki (tej, o któ­rej już tyle razy pisa­łem). Jej bez­sens uka­zał się w arku­szu w całej swej kra­sie, a potwier­dzi­ły to jesz­cze wyni­ki. Gdy je obwiesz­czo­no, opi­nie były sprzeczne:

  • Wybor­cza” pisa­ła tak:

Mate­ma­ty­ka poszła nieźle

Aż 76 proc. tego­rocz­nych matu­rzy­stów zda­ło prób­ną matu­rę z mate­ma­ty­ki – ogło­si­ła wczo­raj Cen­tral­na Komi­sja Egza­mi­na­cyj­na. Według dyrek­to­rów szkół do dobry wynik.

  • Tym­cza­sem „Rzecz­po­spo­li­ta” szum­nie zapo­wie­dzia­ła katastrofę

Ilu pole­gnie na matematyce

Pró­bę zali­czy­ło 76 proc. – Jeśli taki wynik powtó­rzy się w maju, będzie to tra­ge­dia naro­do­wa – ostrze­ga szef CKE.

Jest to tro­chę śmiesz­ne. Moim zda­niem, matu­ra poszła dobrze, bo myśla­łem, że nie zda ok. 50%. I tak było, ale nie w lice­ach, gdzie zda­ło 80% uczniów. Ale co z tego, kie­dy zada­nia zupeł­nie nie były zróż­ni­co­wa­ne i tak napraw­dę nie­wie­le spraw­dza­ły. Poka­zu­je to krzy­wa wyni­ków z poszcze­gól­nych zadań, na któ­rej widać, że były one do bani.



Na wykresie widać, że wyniki dla liceum ani myślą układać się w krzywą Gaussa. Świadczy o to ich złym doborze i zróżnicowaniu.
Na wykre­sie widać, że wyni­ki dla liceum ani myślą ukła­dać się w krzy­wą Gaus­sa. Świad­czy to o ich złym dobo­rze i zróżnicowaniu.


Dosta­nie­my oko­ło 15 wyni­ki matur, któ­re będą wyglą­da­ły mniej wię­cej tak:

911123 0 1 0 1 1 1 0 1 1

Czy­li będzie­my sobie mogli zga­dy­wać, co zro­bi­li­śmy dobrze, a co źle. Wyni­ki ogól­no­pol­skie są dostęp­ne tutaj.

Ale nie samą matu­rą z mat­my żyje czło­wiek. Trze­cio­kla­si­ści żyli jesz­cze wymy­sła­mi wydaw­nic­twa Ope­ron, któ­re w ramach „świet­ne­go” chwy­tu mar­ke­tin­go­we­go pro­po­nu­ją wąt­pli­wej jako­ści rekla­mę, czy­li zafun­do­wa­nie prób­nej matu­ry. Krą­żą bowiem plot­ki, że OKE nie chce tako­wej orga­ni­zo­wać, jak to drze­wiej bywa­ło. Ja pisa­łem z pol­skie­go, angiel­skie­go i histo­rii. Ogól­nie poszło mi dobrze, choć nauczy­cie­le u mnie w szko­le się zbun­to­wa­li i powie­dzie­li, że matur z pol­skie­go nie będą spraw­dzać. Więc po co w ogó­le je pisa­li­śmy? Za to matu­rę z histo­rii roz­sze­rzo­nej napi­sa­łem naj­le­piej w szko­le. Jakiś cho­ciaż sukces.

Moja osiem­nast­ka. 23 listo­pa­da 2009 roku skoń­czy­łem osiem­na­ście lat. Niech żyję ja!

Pogo­da. Jest już gru­dzień, więc jest też mróz. Zapo­wia­da­no śnieg w całej Pol­sce, ale oczy­wi­ście nic z nie­ba nie zleciało.

Dzień z życia niedźwiedzia

[issuu layout=http%3A%2F%2Fskin.issuu.com%2Fv%2Fcolor%2Flayout.xml backgroundcolor=61A900 showflipbtn=true documentid=080906224740 – 47bd64c09ddf4b8caec6095113e7ced8 docname=abearday username=Umeme loadinginfotext=A%20Bear%20Day width=550 height=206 unit=px]

Ferdydurke


Plakat do przedstawienia teatralnego
Pla­kat do przed­sta­wie­nia teatralnego

Ostat­nio prze­czy­ta­łem książ­kę, któ­ra Gier­ty­chem „wstrzą­snę­ła” – czy­li „Fer­dy­dur­ke” Witol­da Gom­bro­wi­cza. Książ­ka jest rze­czy­wi­ście bar­dzo dobra, rozu­miem też, cze­mu G. się nie podobała.

Jest tam wie­le cie­ka­wych (i praw­dzi­wych) spo­strze­żeń doty­czą­cych rze­czy­wi­sto­ści. Przy oka­zji napi­sa­nych z humorem.

O kry­ty­ce literackiej

Jak­że zazdro­ści­łem owym lite­ra­tom wysu­bli­mo­wa­nym już w koleb­ce i widać pre­de­sty­no­wa­nych do wyż­szo­ści, któ­rych Dusza funk­cjo­no­wa­ła nie­ustan­nie wzwyż, jak­by szy­dłem łech­ta­na w sam tyłek.

Uwiel­biam taką ironię.

O języ­ku łacińskim

Nie może być nic logicz­niej­sze­go niż język, w któ­rym wszyst­ko, co nie­lo­gicz­ne, jest wyjąt­kiem. Us, us, us (…) – cóż to za czyn­nik rozwoju!”

O arty­ście i odbior­cy sztuki

Zni­ko­ma część świa­ta, szczu­płe gro­no spe­cja­li­stów i este­tów, świa­tek nie więk­szy od małe­go pal­ca, któ­ry w cało­ści mógł­by zmie­ścić się w jed­nej kawiar­ni, wciąż tam mię­dzy sobą się ura­bia wyci­ska­jąc coraz bar­dziej wyra­fi­no­wa­ne postu­la­ty. Lecz, co gorzej, gusta te nie są wła­ści­wie gusta­mi — nie, wasza kon­struk­cja sma­ku­je im tyl­ko w czę­ści, w dużo więk­szej czę­ści sma­ku­je im wła­sne znaw­stwo w przed­mio­cie kon­struk­cji. Po toż zatem twór­ca usi­łu­je wyka­zać zdol­ność kon­struk­cyj­ną, aby znaw­ca wyka­zać mógł swo­je znaw­stwo w tym przed­mio­cie? Cicho, cyt, miste­rium, oto pięć­dzie­się­cio­let­ni twór­ca two­rzy klę­cząc przed ołta­rzem sztu­ki z myślą o arcy­dzie­le, har­mo­nii, pre­cy­zji, pięk­nie, duchu i prze­zwy­cię­że­niu, oto znaw­ca zna się pogłę­bia­jąc two­rzy­wo twór­cy w pogłę­bio­nym stu­dium, po czym dzie­ło idzie w świat do czy­tel­ni­ka, — i to, co zosta­ło poczę­te z męką cał­ko­wi­tą i zupeł­ną, przy­ję­te zosta­je nad wyraz cząst­ko­wo, pomię­dzy tele­fo­nem i kotle­tem. Tu pisarz duszą, ser­cem, sztu­ką, tru­dem, męką kar­mi — a tu czy­tel­nik wca­le nie chce, a jeśli i zechce, to od nie­chce­nia, tak sobie, póki nie ode­zwie się tele­fon. Drob­ne realia życio­we was gubią. Jeste­ście jak czło­wiek, któ­ry wyzwał smo­ka do wal­ki, lecz któ­re­go mały poko­jo­wy pie­sek zapę­dzi w kozi róg.”

O arty­stach

Ale gdy­by ktoś zro­bił mi taki zarzut: że ta cząst­ko­wa kon­cep­cja nie sta­no­wi, Bogiem a praw­dą, żad­nej kon­cep­cji, a tyl­ko bzdu­rę, kpi­nę, nabie­ra­nie gości, i że ja, zamiast pod­da­wać się suro­wym pra­wi­dłom i kano­nom sztu­ki, pró­bu­ję wykpić się im ową kpi­ną — odpo­wie­dział­bym, że tak, że wła­śnie, że takie, a nie inne są moje zamia­ry. I — na Boga — nie waham się przy­znać — ja pra­gnę uchy­lić się tyleż waszej Sztu­ce, pano­wie, któ­rej nie mogę znieść, ile wam samym… ponie­waż i was nie mogę znieść z waszy­mi kon­cep­cja­mi, z waszą arty­stycz­ną posta­wą i z całym waszym świat­kiem artystycznym.”

O odbio­rze sztuki

Tak więc, gdy na estra­dzie pia­ni­sta bęb­ni Szo­pe­na, mówi­cie, że czar Szo­pe­now­skiej muzy­ki w kon­ge­nial­nej inter­pre­ta­cji genial­ne­go pia­ni­sty ocza­ro­wał słu­cha­czy. Lecz, być może, w rze­czy­wi­sto­ści żaden ze słu­cha­czy nie został ocza­ro­wa­ny. Nie jest wyklu­czo­ne, że gdy­by im nie było wia­do­me, że Szo­pen jest wiel­kim geniu­szem, a pia­ni­sta — rów­nież, z mniej­szym wysłu­cha­li­by żarem tej muzy­ki. Jest moż­li­we rów­nież, że jeśli każ­dy z nich, bla­dy z entu­zja­zmu, bije bra­wo, krzy­czy i się mio­ta, nale­ży przy­pi­sać to temu, iż inni tak­że mio­ta­ją się krzy­cząc, albo­wiem każ­dy z nich myśli, że inni dozna­ją strasz­li­wej roz­ko­szy, nad­ziem­skie­go wzru­sze­nia, wobec cze­go i jego wzru­sze­nie zaczy­na rosnąć na cudzych droż­dżach; i w ten spo­sób łatwo może się wyda­rzyć, że choć nikt na sali nie został bez­po­śred­nio zachwy­co­ny, wszy­scy prze­ja­wia­ją ozna­ki zachwy­tu — ponie­waż każ­dy przy­sto­so­wu­je się do swych sąsia­dów. I dopie­ro gdy wszy­scy w kupie pod­nie­cą się mię­dzy sobą nale­ży­cie, dopie­ro wów­czas, mówię, te ozna­ki wywo­łu­ją w nich wzru­sze­nie — musi­my bowiem przy­sto­so­wy­wać się do naszych oznak.”

O sztu­ce dobrej i złej

O, nie, ten pisarz, o któ­rym mówię, nie będzie odda­wał się pisa­niu dla­te­go, że uwa­ża się za doj­rza­łe­go, lecz wła­śnie ponie­waż zna swą nie­doj­rza­łość i wie, że nie posiadł for­my i że jest tym, kto się wspi­na, ale nie wylazł jesz­cze, i tym, kto się robi, ale jesz­cze się nie zro­bił. I jeśli przy­tra­fi mu się napi­sa­nie dzie­ła nie­udol­ne­go i nie­mą­dre­go, powie: — Dosko­na­le! Napi­sa­łem głu­pio, lecz nie zawie­ra­łem z nikim kon­trak­tu na dosta­wę samych dzieł mądrych, dosko­na­łych. Dałem wyraz mej głu­po­cie i cie­szę się z tego, bowiem nie­chęć i suro­wość ludz­ka, jaką pobu­dzi­łem prze­ciw sobie, kształ­tu­je mnie i ura­bia, stwa­rza jak gdy­by na nowo, i oto jestem jesz­cze raz na nowo uro­dzo­ny. — Z cze­go widać, że wieszcz o zdro­wej filo­zo­fii tak moc­no jest utwier­dzo­ny w sobie, iż nawet głu­po­ta i nie­doj­rza­łość go nie prze­stra­sza­ją ani mogą mu zaszko­dzić — z pod­nie­sio­nym czo­łem może on się wyra­żać i obja­wiać w swo­jej indo­len­cji, pod­czas gdy wy nic pra­wie nie jeste­ście już w sta­nie wyra­zić, ponie­waż strach wam głos odbiera.”

O korzy­ściach wyni­ka­ją­cych z korzy­sta­nia z toalety

Zanim weszła do łazien­ki, zbo­czy­ła na chwi­lę z pod­nie­sio­nym czo­łem do clo­set water i znik­nę­ła tam kul­tu­ral­nie, mądrze, świa­do­mie i inte­li­gent­nie, jak kobie­ta, któ­ra wie, iż nie nale­ży wsty­dzić się funk­cji natu­ral­nej. Wyszła stam­tąd dum­niej­sza niż weszła, jak­by – pokrze­pio­na, roz­ja­śnio­na i uczło­wie­czo­na, wyszła jak gdy­by ze świą­ty­ni grec­kiej! A wów­czas poją­łem, że wcho­dzi­ła prze­cież tak­że jak­by do świą­ty­ni. Z tej świą­ty­ni czer­pa­ły moc nowo­cze­sne inży­nie­ro­we i mece­na­so­we! Codzien­nie wycho­dzi­ła z tego miej­sca coraz lep­sza, coraz bar­dziej kul­tu­ral­na dzier­żąc wyso­ko sztan­dar postę­pu i stąd bra­ła się inte­li­gen­cja oraz natu­ral­ność, któ­ry­mi znę­ca­ła się nade mną.”

O męczar­ni formy

Lecz któ­raż jest męczar­nia głów­na i fun­da­men­tal­na? Gdzie jest pra­mę­cza­mia księ­gi? Gdzie­żeś, pra­mat­ko mąk? Im dłu­żej wni­kam, badam i prze­tra­wiam, tym wyraź­niej widzę, iż wła­ści­wie głów­ną, zasad­ni­czą męką jest, jak mi się zda­je, po pro­stu męka złej for­my, złe­go exterieur’u, czy­li ina­czej mówiąc męczar­nia fra­ze­su, gry­ma­su, miny, gęby – tak, oto jest źró­dło, kry­ni­ca, zaczą­tek i stąd har­mo­nij­nie wypły­wa­ją wszyst­kie bez wyjąt­ku pozo­sta­łe cier­pie­nia, sza­ły i udręki.”

I to tyle – na razie. War­to przeczytać.

Fer­dy­dur­ke” zosta­ło w kali­skim teatrze zaadap­to­wa­ne jako musi­cal. Spek­takl był rewe­la­cyj­ny, byłem na nim 2 razy. Szko­da, że odby­ły się chy­ba tyl­ko 2 czy 3 przed­sta­wie­nia. Jeśli będzie jesz­cze raz, to pew­nie też pójdę.

W inter­ne­cie moż­na zoba­czyć trzy fragmenty:



Nie umie­ści­łem cyta­tów z książ­ki w jed­nym arty­ku­le z matu­rą, bo Gom­bro­wicz by się w gro­bie przewracał.

Już po maturze z matmy

We wto­rek mia­łem wąt­pli­wą przy­jem­ność napi­sać matu­rę z mate­ma­ty­ki – pierw­szą od ponad 20 lat. Była to dopie­ro pró­ba, a i tak budzi już wie­le kon­tro­wer­sji – począw­szy od samej idei tej matu­ry. Prze­cież, jeże­li kogoś zmu­sza się do napi­sa­nia matu­ry z jakie­goś przed­mio­tu, to to nie spra­wi, że wszy­scy go nagle pokochają.

Opi­nie na temat tego, co było, raczej nie są przy­chyl­ne. Wśród uczniów są dwie:

  1. Była bez­na­dziej­na; trud­na etc”
  2. Do prze­ży­cia”.

Ja oso­bi­ście podzie­lam tę dru­gą opi­nię, bo zada­nia zamknię­te były pro­ste (choć w kil­ku zada­niach myśla­łem, że jest błąd w arku­szu – na szczę­ście były to tyl­ko błę­dy w moim myśle­niu), a te otwar­te były do prze­ży­cia. Pierw­sze 4 były pro­ste, ale trud­niej­sze też były. (Sam mia­łem chy­ba z 3 pro­blem, choć potem, gdy je roz­wią­za­łem, oka­za­ło się, że były proste).

Nauczy­cie­le mówią, że:

  1. za dużo funk­cji kwa­dra­to­wej (a prze­cież jest tyle innych rzeczy)
  2. głu­pia punk­ta­cja (było zada­nie, któ­re tu było za 2 punk­ty, choć – gdy pisa­li­śmy egza­min pilo­ta­żo­wy rok temu – było chy­ba za 4 czy 5 punk­tów, a inne – prost­sze – było za 4 punkty)
  3. (coś jesz­cze było; jak mi się przy­po­mni, to dopiszę).

Do tego jesz­cze róż­no­ra­cy „wiel­ce sza­now­ni pro­fe­so­ro­wie”, „magni­fi­cen­cje” i „auto­ry­te­ty” bia­do­lą, że niski poziom. No cóż – sami tego chcie­li… Tu moż­na zoba­czyć arkusz.

A za 3 tygo­dnie cze­ka mnie pierw­sza prób­na „praw­dzi­wa” matu­ra – ten mutant ope­ro­nu – zupeł­nie zazwy­czaj nie­ade­kwat­ny do tego, co będzie w maju. Ale na to pona­rze­kam kie­dy indziej.

O tym, gdzie nas ma CKE

Oprócz masy dziw­nych pomy­słów zwią­za­nych z matu­rą i stu­dia­mi, jest jesz­cze inna spra­wa. Ja sobie zda­wa­łem zda­wa­łem z tego spra­wę od daw­na, ale dzi­siaj zwró­ci­ła na to uwa­gę „Gaze­ta Wybor­cza”. Cho­dzi o ilość egza­mi­nów. Ja doli­czy­łem się, że w pierw­szym tygo­dniu zda­ję ich 6, a to nie koniec. Pol­ski x2 + 1 (pod­sta­wa i roz­sze­rze­nie, ust­ny); angiel­ski: 2×2 (pisem­ny i ust­ny, pod­sta­wa i roz­sze­rze­nie) + mat­ma + histo­ria + WOS. Czy­li razem 10. Wspo­mnę jesz­cze, że z pol­skie­go i angiel­skie­go będę pisał po 2 egza­mi­ny jed­ne­go dnia.  CKE pogratulować.

Ale ich to nie obchodzi:

CKE zde­cy­do­wa­ła się zmie­ścić 29 ter­mi­nów w 15 dni, czy­li i tak wydłu­ży­ła sesję o 1 dzień w porów­na­niu z 2009 r. Ceną za to roz­wią­za­nie jest nara­że­nie pew­nej (nie­da­ją­cej się w tej chwi­li prze­wi­dzieć) licz­by mło­dzie­ży na trud dwóch egza­mi­nów w cią­gu jed­ne­go dnia i pew­nej licz­by nauczy­cie­li na pra­cę w sobo­tę. [całość]

Wydłu­żą sesję o 1 dzień? Ależ oni łaskawi.