Do Poznania coraz bliżej

Dzi­siaj prze­ży­łem dość cięż­kie chwi­le 🙂 Teraz to się moż­na z tego śmiać, ale parę godzin temu wca­le mi weso­ło nie było. A wszyst­ko za spra­wą miesz­ka­nia stu­denc­kie­go. Oka­zu­je się, że por­tal wspollokator.pl to chy­ba kiep­ski wybór. A wyda­łem na nie­go 10 zł… Ale nieważne.

W inter­ne­cie peł­no jest ogło­szeń, wła­ści­wie dla każ­de­go coś jest. Pro­blem w tym, że chęt­nych też jest ogrom. Cza­sem zda­rza się, że jeden ogło­sze­nio­daw­ca odbie­ra w cią­gu dnia 20 tele­fo­nów od ewen­tu­al­nych loka­to­rów. Dla oso­by spo­za Pozna­nia jest to pro­blem. Trud­no wyna­jąć pokój „w ciem­no”, ale gdy doje­dzie się na miej­sce, może się oka­zać, że ofer­ta jest już nie­ak­tu­al­na. A dez­ak­tu­ali­zu­ją się dosłow­nie z godzi­ny na godzi­nę. Tro­chę to przy­po­mi­na gieł­dę papie­rów war­to­ścio­wych, gdzie – podob­nie – ceny akcji rów­nież zmie­nia­ją się bar­dzo dyna­micz­nie. Cza­sem może być o parę minut za późno…

Praw­do­po­dob­nie będę miesz­kał w Pozna­niu na Osie­dlu Lecha. Od cen­trum mia­sta jest to bli­sko i dale­ko jed­no­cze­śnie. Dale­ko, bo na Nowym Mie­ście, ale – z dru­giej stro­ny – bli­sko, bo komu­ni­ka­cja miej­ska w Pozna­niu jest znacz­nie lepiej zor­ga­ni­zo­wa­na. Zoba­czy­my, jak to będzie. Nigdy wcze­śniej nie miesz­ka­łem w blo­ku. Pew­nie jakiś czas minie na zaakli­ma­ty­zo­wa­nie się.

Taki ból w krzyżu, że aż trudno blog przeczytać

Uży­wam takiej funk­cji, jak Google Czyt­nik – jest to narzę­dzie do obsłu­gi kana­łów RSS. Dla nie­wta­jem­ni­czo­nych RSS to tech­no­lo­gia pozwa­la­ją­ca śle­dzić przy pomo­cy spe­cjal­nych czyt­ni­ków (Google Czyt­nik, ale i inne, np. wbu­do­wa­ne w prze­glą­dar­ki www) „ruch” na stro­nach inter­ne­to­wych. Exem­pli gra­tia nowe wpi­sy na róż­nych blo­gach. Tak się skła­da, że regu­lar­nie czy­tam róż­ne blo­gi w ten wła­śnie sposób.

Ale przejdź­my do sed­na. Jed­nym z blo­gów, jaki czy­tam regu­lar­nie jest Głos Rydzy­ka. Jest to stro­na pro­wa­dzo­na przez dzien­ni­ka­rza z Toru­nia, któ­ry więk­szość swo­je­go życia poświę­ca na śle­dze­nie fana­be­rii wymy­śla­nych przez Ojca Dyrek­to­ra i spół­kę roz­po­wszech­nia­nych przez toruń­sko-kato­lic­kie media – głów­nie Radio Maryja.

Jak wia­do­mo ostat­nio byłem w Biesz­cza­dach. W dniu wyjaz­du z Kali­sza na gorą­co wpi­sa­łem swo­je prze­my­śle­nia nt wyda­rzeń na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu któ­re z zaże­no­wa­niem śle­dzi­łem w tele­wi­zji. Gdy szczę­śli­wie wró­ci­łem z gór zda­łem sobie spra­wę, że wła­ści­wie przez 10 dni byłem odcię­ty od infor­ma­cji (szczę­śli­wy ze mnie czło­wiek!), ale krzyż jak stał, tak stał. Gdy otwo­rzy­łem Google Czyt­nik oka­za­ło się, że cze­ka na mnie… 10 wia­do­mo­ści ze stro­ny Głos Rydzy­ka (teraz jest ich już 11). Pro­blem w tym, że nie mam odwa­gi, by się zebrać i je prze­czy­tać. Nie cho­dzi tu nawet o czy­ta­nie (cze­go czę­sto nie robię, bo tyl­ko prze­glą­dam), ale o samo zaj­rze­nie. Myśl o spraw­dze­niu naj­śwież­szych wia­do­mo­ści z życia jedy­nej „pra­wo­wi­tej” i „praw­dzi­wie pol­skiej” roz­gło­śni jest dla mnie dość prze­ra­ża­ją­ca. A to wszyst­ko przez całe zamie­sza­nie wokół „smo­leń­skie­go krzy­ża”. Radio Mary­ja spu­ści­ło z łań­cu­cha wście­kłe psy, któ­re mogły­by zało­żyć wła­sną sek­tę – PiSLAM. Dla nich nie liczą się już ani auto­ry­te­ty kościel­ne, ani świec­kie. 3 sierp­nia zauwa­żo­no w tłu­mie „obroń­ców” czło­wie­ka z tabli­cą z napi­sem „Wita­my w PRL”. Inter­nau­ci zauwa­ży­li, że gdy­by­śmy żyli w PRL spra­wa zosta­ła­by zała­twio­na w 5 minut, ale przy pomo­cy ZOMO.

Tym­cza­sem oka­zu­je się, że z cyr­kiem o krzyż ani rząd, ani Kościół nie potra­fią sobie pora­dzić. Wszyst­ko przez ban­dę fana­tycz­nych eks­tre­mi­stów któ­rych śmia­ło moż­na nazwać kato­li­ba­mi. Do zama­chów ter­ro­ry­stycz­nych nie­wie­le bra­ku­je. Co gor­sza atmos­fe­rę pod­grze­wa J. Kaczyń­ski zacho­wu­ją­cy się jak czło­wiek co naj­mniej nie­speł­na rozu­mu. Za nim sto­ją wier­ne koł­ki z PiSu z Bru­dziń­skim na cze­le, któ­ry łaska­wy był uznać powie­sze­nie rekla­my „Zim­ny Lech” w Kra­ko­wie za pro­wo­ka­cję. Nie­dłu­go pew­nie nazwa „kieł­ba­sa pod­wa­wel­ska” też będzie uzna­wa­na za prowokację.

Jeśli cho­dzi o krzyż, jest dla mnie jasne, że nie ma dla nie­go miej­sca tam, gdzie stoi on obec­nie. Har­ce­rze bar­dzo mi pod­pa­dli, bo nie potra­fią zakoń­czyć zamie­sza­nia, któ­re sami wywo­ła­li. Moż­na umie­ścić tabli­ce etc., ale pomnik to już chy­ba prze­sa­da. Nie wspo­mi­na­jąc o 8‑metrowej kupie żela­stwa przed­sta­wia­ją­cej ręce wycho­dzą­cej z zie­mi. Bar­dziej nada­wa­ło­by się to na mate­riał pro­mo­cyj­ny do fil­mu „Świt żywych trupów”.

Nadzie­ja pozo­sta­je w mądro­ści Rady M. St. Warszawy.

A teraz spró­bu­ję się zabrać do prze­czy­ta­nia Gło­su Rydzy­ka. Nie chce mi się nawet przy­ta­czać obrzy­dli­wo­ści, któ­re Rydzyk ze swo­ją weso­łą kom­pa­ni­ją tam wyczyniają.

Bieszczady – sprawozdanie

Nasza wyciecz­ka w góry – Biesz­cza­dy – naj­bar­dziej dzi­ki frag­ment Pol­ski – trwa­ła od 3 do 13 sierp­nia. To w dużym zaokrągleniu…

3 sierp­nia – mie­li­śmy wyje­chać z Ostro­wa Wiel­ko­pol­skie­go; pierw­szy etap zakła­dał podróż do Rze­szo­wa. Po raz kolej­ny mie­li­śmy oka­zję prze­ko­nać się, że PKP to jed­na, wiel­ka Czar­na D_ _ a. Tam nikt nic nie wie. Pociąg się spóź­nił 3 godzi­ny i nikt nie wie dla­cze­go. Zapo­wia­da­ją go „Do Kra­ko­wa”. My się pyta­my: „Ale prze­cież miał być do Rze­szo­wa”. Zawia­dow­ca nas uspo­ka­ja, że tak, tak „oni tak zapo­wia­da­ją, ale on jedzie do Rzeszowa”.

Nie­kom­pe­ten­cja pra­cow­ni­ków kolei uka­za­ła się jed­nak w całej kra­sie, gdy pociąg wto­czył się wresz­cie na peron: pyta­my się kie­row­ni­ka pocią­gu: „To pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem… chy­ba nie… chy­ba do Kra­ko­wa” – „A gdzie pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem, ale inny już dzi­siaj nie przy­je­dzie”. Zatka­ło nas.

Musie­li­śmy do nie­go wsiąść, bo nie było inne­go wyj­ścia. Gdy kon­tro­ler spraw­dzał bile­ty, zno­wu się pyta­my, cze­mu się spóź­nił, on zaczął beł­ko­tać: „no tak… tak… trzy godziny…”

Całe szczę­ście oka­za­ło się, że w Kato­wi­cach nastą­pi­ła zmia­na dru­ży­ny kon­duk­tor­skiej. Wte­dy też oka­za­ło się, że jed­nak jedzie­my do Rze­szo­wa. Tam wylą­do­wa­li­śmy z trzy­go­dzin­nym opóź­nie­niem. Dobrze, że mie­li­śmy duży zapas na następ­ny pociąg.

4 sierp­nia – Wsie­dli­śmy do pocią­gu do Jasła, któ­ry tak napraw­dę jechał do Sano­ka, więc dotar­li­śmy tam bez prze­szkód. Nie­ste­ty pociąg był w rze­czy­wi­sto­ści szy­no­bu­sem, dla­te­go 5 godzi­ny tłu­kli­śmy się skła­dem wol­niej­szym od prze­cięt­ne­go samo­cho­du na nie­wy­god­nych sie­dze­niach. Odle­głość jest bar­dzo nie­wiel­ka z Rze­szo­wa do Sano­ka, ale stan toro­wisk bar­dzo zły. Szar­pie, rzu­ca, pod­ska­ku­je, robi się niedobrze…

W koń­cu doje­cha­li­śmy do Sano­ka, gdzie jesz­cze cze­kał nas pościg za auto­bu­sem do Sękow­ca – czy­li nasze­go wła­ści­we­go celu. Tam doje­cha­li­śmy po 2,5 godzi­nie jaz­dy brud­nym, powol­nym i śmier­dzą­cym auto­bu­sem Veolia Transport.

Gdy dotar­li­śmy do Sękow­ca, kra­jo­braz Biesz­czad mógł wywo­łać skraj­ne wra­że­nia: z jed­nej stro­ny pięk­ne góry, a z dru­giej – wstręt­na pogo­da; bar­dzo pada­ło. Doczoł­ga­li­śmy się jed­nak jakoś do nasze­go dom­ku poło­żo­ne­go na wzgó­rzu. Budy­ne­czek jest drew­nia­ny, bez ogrze­wa­nia. Jest tam „kuch­nia” i „łazien­ka”. Warun­ki nie jakieś świet­ne, ale moż­na się przy­zwy­cza­ić. Poza tym spo­kój. Nawet w szczy­cie sezo­nu tury­stów jest nie­wie­lu. To już przy­naj­mniej jeden powód, by się zako­chać w tej czę­ści gór.

5 sierp­nia – pierw­szy wła­ści­wy dzień był luź­niej­szy. Poszli­śmy do Zatwar­ni­cy (więk­sza wieś), gdzie jest np. sklep. Wybra­li­śmy się nad potok Hyla­ty, gdzie jest wodo­spad Sze­pit. Kie­dyś był on podob­no więk­szy, ale jacyś „geniu­sze” posta­no­wi­li go wysa­dzić w powietrze.

Potok Szepit na Hylatym
Potok Sze­pit na Hylatym

Odwie­dzi­li­śmy też świę­te miej­sce – czy­li potoczek.

Potok
Potok

6 sierp­nia – Pierw­sza poważ­na wypra­wa na Dwer­nik Kamień. Jest to góra o wyso­ko­ści 1004 m n.p.m. Wcho­dze­nie na nią jest dość męczą­ce z powo­du strasz­ne­go bło­ta i stro­mych ście­żek. Wła­zi się tam ponad 2 godzi­ny (dłu­żej niż na Kaspro­wy Wierch!). Ale za to na górze cze­ka­ją nas pięk­ne wido­ki i… krza­ki z jagodami.

Krajobraz z Punktu Widokowego
To nie jest widok z Dwer­ni­ka Kamie­nia, tyl­ko z Punk­tu wido­ko­we­go. Ale i tak jest ładnie.

7 sierp­nia – Tego dnia poje­cha­li­śmy na Świę­to Żubra do Luto­wisk – wsi nad wsia­mi (tj. tro­chę bli­żej cywilizacji).

8 sierp­nia – Dzień leże­nia odło­giem, czy­ta­nia ksią­żek i kąpie­li w Sanie.

9 sierp­nia – Punkt szczy­to­wy naszej wypra­wy: zdo­by­wa­nie Poło­ni­ny Wetliń­skiej. Ale naj­pierw trze­ba było zdo­być Brze­gi Gór­ne, czy­li jakoś dotrzeć do pod­nó­ża góry. Uda­ło się to nam dzię­ki trzem kolej­nym auto­sto­pom. Poło­ni­na Wetliń­ska jest napraw­dę cudow­na. Naj­trud­niej­szy jest pierw­szy etap – do schro­ni­ska Pucha­tek. Potem jakoś leci. Nie mam stam­tąd na razie zdjęć.

Na nasze szczę­ście z Poło­ni­ny moż­na zejść wprost do Zatwar­ni­cy, gdzie w hote­lo­wej sto­łów­ce zje­dli­śmy pierogi.

IMG483.jpg
Reszt­ki cerkwi

10 sierp­nia – Tego dnia wybra­li­śmy się do wsi Kry­we. Nie poszli­śmy tam jed­nak tak, jak naka­zu­je mapa i szlak, ale tra­są wła­sną – cie­kaw­szą i krót­szą. Naj­pierw szli­śmy wzdłuż Sanu, a potem przez nie­go się prze­pra­wia­li­śmy. Potem trze­ba jesz­cze było zna­leźć cel wycieczki.

Tama zrobiona przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)
Tama zro­bio­na przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)

W tam­tej oko­li­cy są koło sie­bie dwie opusz­czo­ne wsie: Kry­we i Hul­skie. W Kry­we znaj­du­ją się ruiny dwo­ru, któ­ry tam ist­niał, a tak­że reszt­ki cer­kwi. Natknę­li­śmy się tak­że na tamę wyko­na­ną przez bobry.

11 sierp­nia – To był dzień lenia. Wyką­pa­li­śmy się w Sanie, odwie­dzi­li­śmy Poto­czek, zje­dli­śmy pie­ro­gi w hote­lu i po raz ostat­ni sie­dzie­li­śmy przy ognisku.

12 sierp­nia – Musie­li­śmy wcze­śnie wstać, by zdą­żyć na auto­bus. Poje­cha­li­śmy sta­rym żdżo­rem do Ustrzyk Dol­nych. Z nich nowym mer­ce­de­sem do Sano­ka. Oka­za­ło się, że dwo­rzec w Sano­ku jest zupeł­nie opusz­czo­ny, ale znaj­du­je się tam bar­dzo dobra piz­ze­ria, z któ­rej sko­rzy­sta­li­śmy. Kosz­mar roz­po­czął się w szy­no­bu­sie do Rze­szo­wa. Na sta­cji razem z nami sie­dzia­ła kolo­nia (spor­to­wa, wszy­scy – mówiąc eufe­mi­stycz­nie – z nad­mia­rem ener­gii), a w pocią­gu cze­ka­ła na nas już dru­ga – har­cer­ska. A har­ce­rze mi się ostat­nio dobrze nie koja­rzą. Było cia­sno… Nie lepiej było na dwor­cu w Rze­szo­wie, gdzie peron był wypeł­nio­ny po brze­gi. Ale nie chce mi się o tym pisać.

13 sierp­nia – W środ­ku nocy doje­cha­li­śmy do Wro­cła­wia. Oka­za­ło się, że na dwor­cu auto­bu­so­wym nie zna­ją tam cze­goś takie­go, jak roz­kład jaz­dy. To zna­czy, jest, ale wewnątrz. A sam dwo­rzec jest w nocy zamknię­ty. Nigdy mi tak jesz­cze Wro­cław nie pod­padł. Osta­tecz­nie do Kali­sza doje­cha­li­śmy pocią­giem, któ­ry – choć wyje­chał punk­tu­al­nie – w Kali­szu i tak był spóź­nio­ny. Praw­dę mówią (ostat­ni wie­le razy jeź­dzi­łem pocią­giem) nie zda­rzy­ło się jesz­cze, aby któ­ry pociąg dale­ko­bież­ny przy­je­chał punktualnie…

Na tym wyciecz­ka się zakoń­czy­ła. Zobacz wszyst­kie zdjęcia

O lud­no­ści W Biesz­cza­dach nie ma cze­goś takie­go, jak „góra­le” czy „lud­ność rdzen­na”. Oczy­wi­ście tako­wa daw­niej tam ist­nia­ła, ale wszyst­ko zosta­ło znisz­czo­ne wraz z wysie­dle­nia­mi – głów­nie akcją „Wisła”. Po daw­nych miesz­kań­cach pozo­sta­ły licz­ne ruiny, jak wspo­mnia­ne prze­ze mnie reszt­ki cer­kwi, czy dwo­ru. W Kry­we moż­na spo­tkać np. miej­sce, gdzie daw­niej był sad.

O trans­por­cie W Biesz­cza­dach prze­woź­ni­kiem auto­bu­so­wym jest Veolia Trans­port, któ­rej usłu­gi pozo­sta­wia­ją mie­sza­ne wra­że­nia. Nie­któ­re auto­bu­sy są nowe, ale więk­szość to roz­kle­ko­ta­ne gru­cho­ty. Połą­cze­nia mię­dzy więk­szy­mi gmi­na­mi są nie­złe, ale poza tym, to jest raczej kiep­sko. Poza tym – nawet, jeśli auto­bus jest na roz­kła­dzie – to wca­le nie moż­na być zupeł­nie pew­nym, że przy­je­dzie. Może będzie, a może nie. Tro­chę jak z PKP. Poza tym, jest to prze­woź­nik pry­wat­ny i więk­szo­ści ulg nie honoruje.

O Sanie To rze­ka dość sze­ro­ka, z wart­kim nur­tem. Jed­nak w górach przy­po­mi­na raczej więk­szy potok. Jest raczej płyt­ka. Dno jest bar­dzo kamie­ni­ste, brze­gi są zbu­do­wa­ne ze skał. Kie­dy spad­nie deszcz, poziom nie­znacz­nie się pod­no­si, a woda sta­je się mętna.

O Rze­szo­wie To mia­sto z pięk­ną sta­rów­ką, sto­li­ca woj. pod­kar­pac­kie­go. Nie­opo­dal dwor­ca znaj­du­je się cen­trum han­dlo­we, dobrze zaopa­trzo­ne. Znaj­du­je się tam chy­ba jedy­ny wyre­mon­to­wa­ny dwo­rzec kole­jo­wy w kraju.

Chryja na Krakowskim Przedmieściu

Za chwi­lę wyjeż­dżam w Biesz­cza­dy, ale zanim to…

Wła­śnie oglą­dam rela­cję na żywo z Kra­kow­skie­go Przed­mie­ścia, gdzie ma odbyć się „uro­czy­stość” prze­nie­sie­nia krzy­ża do Kościo­ła Aka­de­mic­kie­go. To, że krzyż nie powi­nien się tam znaj­do­wać, to chy­ba jasne. Myślę, że har­ce­rze nie­złe­go gno­ju nam narobili.

Atmos­fe­ra przy­po­mi­na pro­te­sty gór­ni­ków i hut­ni­ków, choć póki co pły­ty chod­ni­ko­we jesz­cze nie lecą. Jest deli­kat­nie mówiąc gorą­co. Radio Mary­ja spu­ści­ło swo­je wście­kłe psy z z łań­cu­cha. Zastę­py fana­tycz­nych „kato­li­ków” ata­ku­ją straż miej­ską i poli­cję. Dzien­ni­kar­ka tele­wi­zyj­na nie mogła mówić, bo roz­py­lo­no gaz łzawiący.

Wszyst­kim przy­glą­da­ją się cudzo­ziem­cy, któ­rzy puka­ją się w czo­ło. Gdzie my jeste­śmy. W War­sza­wie, czy w Iranie?

Za chwilę… w Bieszczady!!!

Lipiec dopie­ro co się zaczął, a już wła­ści­wie się koń­czy (dziś ostat­ni!!!). Łączę się w bólu ze wszyst­ki­mi, któ­rzy muszą iść pierw­sze­go wrze­śnia do szko­ły. Moje waka­cje trwa­ją już 3 mie­sią­ce, a potrwa­ją jesz­cze 2.

Do tej pory robi­łem „wszyst­ko i nic”. Ale wła­ści­wie, to nic szcze­gól­nie waka­cyj­ne­go, bo prze­cież w roku szkol­nym np. książ­ki też się czy­ta. Przy­szła więc chy­ba pora na odro­bi­nę sza­leń­stwa, waka­cyj­nej przy­go­dy etc. etc. Czy­li jakiś wyjazd. Ja już za 4 dni wyjeż­dżam z przy­ja­ciół­mi w góry! A kon­kret­nie w Biesz­cza­dy! Ale będzie jazda!

Jest to pra­wie na koń­cu świa­ta. Będzie­my się tłuc pocią­ga­mi i auto­bu­sa­mi chy­ba z 15 – 18 godzin, ale doje­dzie­my… Naszym koń­co­wym celem jest Zatwar­ni­ca, a wła­ści­wie nale­żą­cy do niej Sękowiec.


Pokaż Biesz­cza­dy na więk­szej mapie

Już się nie mogę doczekać…

Ważne uaktualnienia

(1) Dosta­łem się pra­wo do Pozna­nia! Czy­li tak, jak chcia­łem. W dru­gim nabo­rze, ale to nic. Nie­sa­mo­wi­te, że się uda­ło. Dzi­siaj byłem zawieść doku­men­ty do Col­le­gium Iuri­di­cum. (2) Jecha­łem pocią­giem. Gdy wra­ca­łem, prze­siad­kę mia­łem zapla­no­wa­ną w Ostro­wie Wiel­ko­pol­skim. Oba­wia­łem się, że pociąg z Pozna­nia się spóź­ni (co jest dla PKP czymś nor­mal­nym) i nie zdą­żę na ten w Ostro­wie. Gdy się o to zapy­ta­łem kon­duk­to­ra, on odpo­wie­dział, że nie wie, co w takiej sytu­acji zro­bić. Tak też się sta­ło; musia­łem wró­cić z OW auto­bu­sem, choć zapła­ci­łem za pociąg. Przez to byłem w domu godzi­nę póź­niej. (3) A tym­cza­sem za 2 tygo­dnie (nie­ca­łe) jedzie­my w Biesz­cza­dy. Moż­li­we, że spo­tka nas to samo…

(4) Poza tym, to zno­wu pra­cu­ję. Jest strasz­nie gorąco.

Absolutna prostota pokrętności Paragrafu 22. A także trochę z krajowego bagienka

Parę spraw, o któ­rych chcę wspomnieć:

Dopi­sa­ne później
(0) Pie­niac­two Kaczyń­skie­go robi się nud­ne. „Jeże­li Komo­row­ski usu­nie krzyż, będzie jak Napie­ral­ski lub Zapa­te­ro” – mówi. Nie­któ­rzy nie rozu­mie­ją, że Pałac Pre­zy­denc­ki, to 1° nie Gol­go­ta 2°  sie­dzi­ba gło­wy pań­stwa. Jeśli krzyż nie będzie usu­nię­ty, to co? będzie­my aż do koń­ca świa­ta pie­lę­gno­wać swo­je rany, co by się przy­pad­kiem za bar­dzo nie zago­iły? Tak wła­śnie postę­pu­ją pisow­cy. Przy­dał­by się nam jakiś Gom­bro­wicz, któ­ry by to traf­nie jakoś sfor­mu­ło­wał.… Ale ci har­ce­rze nawa­ży­li piwa…

- Jeże­li pre­zy­dent Komo­row­ski usu­nie krzyż, któ­ry stoi przed Pała­cem, to moż­na powie­dzieć, że będzie zupeł­nie jasne kim jest i po któ­rej jest stro­nie w róż­ne­go rodza­ju spo­rach doty­czą­cych pol­skiej histo­rii i pol­skich powią­zań – powie­dział Kaczyń­ski na kon­fe­ren­cji pra­so­wej w Warszawie.

Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,75248,8145699,Kaczynski__Jezeli_Komorowski_usunie_krzyz__bedzie.html#ixzz0tqLF2ymx

Jed­nym sło­wem dowie­my się, gdzie stoi ZOMO, a gdzie stoi pre­zes. Ależ to żało­sne. Za to Radio Mary­ja jest jak zwy­kle nie­za­wod­ne. Spór bowiem doty­czy tak­że kwia­tów przy­no­szo­nych pod Pałac.

- Pew­ne­go wie­czo­ra przy­nio­słem tu bukiet żół­tych tuli­pa­nów. Gdy przy­sze­dłem rano następ­ne­go dnia, kwia­tów już nie było. Usu­wa­ją je słu­gu­sy Gron­kie­wicz-Waltz – Żydów­ki. Liczą na to, że praw­dzi­wi Pola­cy zapo­mną o mor­dzie nasze­go pol­skie­go pre­zy­den­ta Lecha Kaczyńskiego

Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,94898,8143869,Chodnik_przed_Palacem_Prezydenckim_to_nie_cmentarz.html#ixzz0tqMj7SJm

No tak; praw­dzi­wi Pola­cy wie­dzą, gdzie stoi ZOMO.

(1) Pogo­da. Jestem zda­nia, że nad pogo­dą nie ma się co roz­tkli­wiać, bo jest taka, jaka jest. Nie zmie­nia to fak­tu, że poświę­cam jej dosyć zna­czą­cą pozy­cję w moim blo­gu 🙂 Ogól­nie, to ostat­nio było gorą­co; nie szło wytrzy­mać. Dzi­siaj jest tro­chę lepiej, a nie­bo jest zachmurzone.

(2) Stu­dia. We wto­rek byłem zło­żyć doku­men­ty na Wydzia­le Pra­wa Uni­wer­sy­te­tu Wro­cław­skie­go. Tam bowiem został zakwa­li­fi­ko­wa­ny. Zakwa­li­fi­ko­wa­łem się rów­nież do Łodzi, ale tam się nie wybie­ram ze wzglę­du na nie­zbyt pochleb­ne opi­nie. Poza tym – nie ma się co cza­ro­wać, w Łodzi jest bród i smród.

Cały czas liczę, że dosta­nę się do Pozna­nia w dru­gim nabo­rze; zabra­kło mi tyl­ko 0,3 punk­ta (szczę­ście mam tak samo „świet­ne” jak na olimpiadzie).

(3) Książ­ka. Ostat­nio prze­czy­ta­łem dwie pozy­cje. Pierw­sza z nich to „Emma” Jane Austen, któ­rą prze­czy­ta­łem w ory­gi­na­le. Oczy­wi­ście było wie­le słów, któ­rych nie rozu­mia­łem, ale nie prze­szka­dza­ło to…

A przed chwi­lą skoń­czy­łem czy­tać bar­dzo cie­ka­wą powieść Jose­pha Hel­le­ra „Para­graf 22” poka­zu­ją­cą II woj­nę świa­to­wą od stro­ny ame­ry­kań­skich lot­ni­ków. Zasad­ni­czo w książ­ce uka­za­no całą insty­tu­cję armii, jako jeden wiel­ki dom wariatów.

Był więc tyl­ko jeden kru­czek – para­graf 22 – któ­ry stwier­dzał, że tro­ska o życie w obli­czu real­ne­go i bez­po­śred­nie­go zagro­że­nia jest dowo­dem zdro­wia psy­chicz­ne­go. Orr był waria­tem i mógł być zwol­nio­ny z lotów. Wystar­czy­ło, żeby o to popro­sił, ale gdy­by to zro­bił, nie był­by waria­tem i musiał­by latać nadal. Orr był­by waria­tem, gdy­by chciał latać dalej, i był­by nor­mal­ny, gdy­by nie chciał, ale będąc nor­mal­ny musiał­by latać. Sko­ro latał, był waria­tem i mógł nie latać; ale gdy­by nie chciał latać, był­by nor­mal­ny i musiał­by latać.”

I jesz­cze akcent polski:

Gene­ral Dre­edle prze­niósł nie­ży­cio­we­go dowód­cę myśliw­ców na Wyspy Salo­mo­na do kopa­nia gro­bów, wyzna­cza­jąc na jego miej­sce zgrzy­bia­łe­go puł­kow­ni­ka z zapa­le­niem sta­wów i sła­bo­ścią do chiń­skich orze­chów, któ­ry przed­sta­wił Mila gene­ra­ło­wi od bom­bow­ców B‑17, mają­ce­mu sła­bość do pol­skiej kiełbasy.

- Pol­ska kieł­ba­sa jest tania jak barszcz w Kra­ko­wie – poin­for­mo­wał go Milo.

- Ach, pol­ska kieł­ba­sa – wes­tchnął tęsk­nie gene­rał. – Wie­cie, że oddał­bym wszyst­ko za kawał pol­skiej kieł­ba­sy. Wszystko.

- Nie musi pan odda­wać wszyst­kie­go. Niech mi pan odda do dys­po­zy­cji po jed­nym samo­lo­cie na każ­dą sto­łów­kę, z pilo­ta­mi, któ­rzy będą wyko­ny­wać moje pole­ce­nia. Oraz nie­wiel­ki zada­tek akon­to zamó­wie­nia, jako dowód zaufania.

- Ale Kra­ków leży o set­ki mil za linią fron­tu. Jak się dosta­nie­cie do tej kiełbasy?

- W Gene­wie jest mię­dzy­na­ro­do­wa gieł­da na pol­ską kieł­ba­sę. Zawio­zę po pro­stu do Szwaj­ca­rii fistasz­ki i wymie­nię je na pol­ską kieł­ba­sę po cenach ryn­ko­wych. Oni prze­rzu­cą fistasz­ki do Kra­ko­wa, a ja przy­wio­zę panu pol­ską kieł­ba­sę. Za pośred­nic­twem syn­dy­ka­tu kupi pan tyle kieł­ba­sy, ile pan zechce”.