Dzisiaj przeżyłem dość ciężkie chwile 🙂 Teraz to się można z tego śmiać, ale parę godzin temu wcale mi wesoło nie było. A wszystko za sprawą mieszkania studenckiego. Okazuje się, że portal wspollokator.pl to chyba kiepski wybór. A wydałem na niego 10 zł… Ale nieważne.
W internecie pełno jest ogłoszeń, właściwie dla każdego coś jest. Problem w tym, że chętnych też jest ogrom. Czasem zdarza się, że jeden ogłoszeniodawca odbiera w ciągu dnia 20 telefonów od ewentualnych lokatorów. Dla osoby spoza Poznania jest to problem. Trudno wynająć pokój „w ciemno”, ale gdy dojedzie się na miejsce, może się okazać, że oferta jest już nieaktualna. A dezaktualizują się dosłownie z godziny na godzinę. Trochę to przypomina giełdę papierów wartościowych, gdzie – podobnie – ceny akcji również zmieniają się bardzo dynamicznie. Czasem może być o parę minut za późno…
Prawdopodobnie będę mieszkał w Poznaniu na Osiedlu Lecha. Od centrum miasta jest to blisko i daleko jednocześnie. Daleko, bo na Nowym Mieście, ale – z drugiej strony – blisko, bo komunikacja miejska w Poznaniu jest znacznie lepiej zorganizowana. Zobaczymy, jak to będzie. Nigdy wcześniej nie mieszkałem w bloku. Pewnie jakiś czas minie na zaaklimatyzowanie się.
Używam takiej funkcji, jak Google Czytnik – jest to narzędzie do obsługi kanałów RSS. Dla niewtajemniczonych RSS to technologia pozwalająca śledzić przy pomocy specjalnych czytników (Google Czytnik, ale i inne, np. wbudowane w przeglądarki www) „ruch” na stronach internetowych. Exempli gratia nowe wpisy na różnych blogach. Tak się składa, że regularnie czytam różne blogi w ten właśnie sposób.
Ale przejdźmy do sedna. Jednym z blogów, jaki czytam regularnie jest Głos Rydzyka. Jest to strona prowadzona przez dziennikarza z Torunia, który większość swojego życia poświęca na śledzenie fanaberii wymyślanych przez Ojca Dyrektora i spółkę rozpowszechnianych przez toruńsko-katolickie media – głównie Radio Maryja.
Jak wiadomo ostatnio byłem w Bieszczadach. W dniu wyjazdu z Kalisza na gorąco wpisałem swoje przemyślenia nt wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu które z zażenowaniem śledziłem w telewizji. Gdy szczęśliwie wróciłem z gór zdałem sobie sprawę, że właściwie przez 10 dni byłem odcięty od informacji (szczęśliwy ze mnie człowiek!), ale krzyż jak stał, tak stał. Gdy otworzyłem Google Czytnik okazało się, że czeka na mnie… 10 wiadomości ze strony Głos Rydzyka (teraz jest ich już 11). Problem w tym, że nie mam odwagi, by się zebrać i je przeczytać. Nie chodzi tu nawet o czytanie (czego często nie robię, bo tylko przeglądam), ale o samo zajrzenie. Myśl o sprawdzeniu najświeższych wiadomości z życia jedynej „prawowitej” i „prawdziwie polskiej” rozgłośni jest dla mnie dość przerażająca. A to wszystko przez całe zamieszanie wokół „smoleńskiego krzyża”. Radio Maryja spuściło z łańcucha wściekłe psy, które mogłyby założyć własną sektę – PiSLAM. Dla nich nie liczą się już ani autorytety kościelne, ani świeckie. 3 sierpnia zauważono w tłumie „obrońców” człowieka z tablicą z napisem „Witamy w PRL”. Internauci zauważyli, że gdybyśmy żyli w PRL sprawa zostałaby załatwiona w 5 minut, ale przy pomocy ZOMO.
Tymczasem okazuje się, że z cyrkiem o krzyż ani rząd, ani Kościół nie potrafią sobie poradzić. Wszystko przez bandę fanatycznych ekstremistów których śmiało można nazwać katolibami. Do zamachów terrorystycznych niewiele brakuje. Co gorsza atmosferę podgrzewa J. Kaczyński zachowujący się jak człowiek co najmniej niespełna rozumu. Za nim stoją wierne kołki z PiSu z Brudzińskim na czele, który łaskawy był uznać powieszenie reklamy „Zimny Lech” w Krakowie za prowokację. Niedługo pewnie nazwa „kiełbasa podwawelska” też będzie uznawana za prowokację.
Jeśli chodzi o krzyż, jest dla mnie jasne, że nie ma dla niego miejsca tam, gdzie stoi on obecnie. Harcerze bardzo mi podpadli, bo nie potrafią zakończyć zamieszania, które sami wywołali. Można umieścić tablice etc., ale pomnik to już chyba przesada. Nie wspominając o 8‑metrowej kupie żelastwa przedstawiającej ręce wychodzącej z ziemi. Bardziej nadawałoby się to na materiał promocyjny do filmu „Świt żywych trupów”.
Nadzieja pozostaje w mądrości Rady M. St. Warszawy.
A teraz spróbuję się zabrać do przeczytania Głosu Rydzyka. Nie chce mi się nawet przytaczać obrzydliwości, które Rydzyk ze swoją wesołą kompaniją tam wyczyniają.
U nas próżno szukać czegoś takiego na stronach uniwersytetów. Tymczasem University of Victoria (????) oferuje na swojej stronie internetowej wiele ciekawych porad związanych ze studiowaniem. Warto odwiedzić powyższe łącze.
Nasza wycieczka w góry – Bieszczady – najbardziej dziki fragment Polski – trwała od 3 do 13 sierpnia. To w dużym zaokrągleniu…
3 sierpnia – mieliśmy wyjechać z Ostrowa Wielkopolskiego; pierwszy etap zakładał podróż do Rzeszowa. Po raz kolejny mieliśmy okazję przekonać się, że PKP to jedna, wielka Czarna D_ _ a. Tam nikt nic nie wie. Pociąg się spóźnił 3 godziny i nikt nie wie dlaczego. Zapowiadają go „Do Krakowa”. My się pytamy: „Ale przecież miał być do Rzeszowa”. Zawiadowca nas uspokaja, że tak, tak „oni tak zapowiadają, ale on jedzie do Rzeszowa”.
Niekompetencja pracowników kolei ukazała się jednak w całej krasie, gdy pociąg wtoczył się wreszcie na peron: pytamy się kierownika pociągu: „To pociąg do Rzeszowa” – „Nie wiem… chyba nie… chyba do Krakowa” – „A gdzie pociąg do Rzeszowa” – „Nie wiem, ale inny już dzisiaj nie przyjedzie”. Zatkało nas.
Musieliśmy do niego wsiąść, bo nie było innego wyjścia. Gdy kontroler sprawdzał bilety, znowu się pytamy, czemu się spóźnił, on zaczął bełkotać: „no tak… tak… trzy godziny…”
Całe szczęście okazało się, że w Katowicach nastąpiła zmiana drużyny konduktorskiej. Wtedy też okazało się, że jednak jedziemy do Rzeszowa. Tam wylądowaliśmy z trzygodzinnym opóźnieniem. Dobrze, że mieliśmy duży zapas na następny pociąg.
4 sierpnia – Wsiedliśmy do pociągu do Jasła, który tak naprawdę jechał do Sanoka, więc dotarliśmy tam bez przeszkód. Niestety pociąg był w rzeczywistości szynobusem, dlatego 5 godziny tłukliśmy się składem wolniejszym od przeciętnego samochodu na niewygodnych siedzeniach. Odległość jest bardzo niewielka z Rzeszowa do Sanoka, ale stan torowisk bardzo zły. Szarpie, rzuca, podskakuje, robi się niedobrze…
W końcu dojechaliśmy do Sanoka, gdzie jeszcze czekał nas pościg za autobusem do Sękowca – czyli naszego właściwego celu. Tam dojechaliśmy po 2,5 godzinie jazdy brudnym, powolnym i śmierdzącym autobusem Veolia Transport.
Gdy dotarliśmy do Sękowca, krajobraz Bieszczad mógł wywołać skrajne wrażenia: z jednej strony piękne góry, a z drugiej – wstrętna pogoda; bardzo padało. Doczołgaliśmy się jednak jakoś do naszego domku położonego na wzgórzu. Budyneczek jest drewniany, bez ogrzewania. Jest tam „kuchnia” i „łazienka”. Warunki nie jakieś świetne, ale można się przyzwyczaić. Poza tym spokój. Nawet w szczycie sezonu turystów jest niewielu. To już przynajmniej jeden powód, by się zakochać w tej części gór.
5 sierpnia – pierwszy właściwy dzień był luźniejszy. Poszliśmy do Zatwarnicy (większa wieś), gdzie jest np. sklep. Wybraliśmy się nad potok Hylaty, gdzie jest wodospad Szepit. Kiedyś był on podobno większy, ale jacyś „geniusze” postanowili go wysadzić w powietrze.
Odwiedziliśmy też święte miejsce – czyli potoczek.
6 sierpnia – Pierwsza poważna wyprawa na Dwernik Kamień. Jest to góra o wysokości 1004 m n.p.m. Wchodzenie na nią jest dość męczące z powodu strasznego błota i stromych ścieżek. Włazi się tam ponad 2 godziny (dłużej niż na Kasprowy Wierch!). Ale za to na górze czekają nas piękne widoki i… krzaki z jagodami.
7 sierpnia – Tego dnia pojechaliśmy na Święto Żubra do Lutowisk – wsi nad wsiami (tj. trochę bliżej cywilizacji).
8 sierpnia – Dzień leżenia odłogiem, czytania książek i kąpieli w Sanie.
9 sierpnia – Punkt szczytowy naszej wyprawy: zdobywanie Połoniny Wetlińskiej. Ale najpierw trzeba było zdobyć Brzegi Górne, czyli jakoś dotrzeć do podnóża góry. Udało się to nam dzięki trzem kolejnym autostopom. Połonina Wetlińska jest naprawdę cudowna. Najtrudniejszy jest pierwszy etap – do schroniska Puchatek. Potem jakoś leci. Nie mam stamtąd na razie zdjęć.
Na nasze szczęście z Połoniny można zejść wprost do Zatwarnicy, gdzie w hotelowej stołówce zjedliśmy pierogi.
10 sierpnia – Tego dnia wybraliśmy się do wsi Krywe. Nie poszliśmy tam jednak tak, jak nakazuje mapa i szlak, ale trasą własną – ciekawszą i krótszą. Najpierw szliśmy wzdłuż Sanu, a potem przez niego się przeprawialiśmy. Potem trzeba jeszcze było znaleźć cel wycieczki.
W tamtej okolicy są koło siebie dwie opuszczone wsie: Krywe i Hulskie. W Krywe znajdują się ruiny dworu, który tam istniał, a także resztki cerkwi. Natknęliśmy się także na tamę wykonaną przez bobry.
11 sierpnia – To był dzień lenia. Wykąpaliśmy się w Sanie, odwiedziliśmy Potoczek, zjedliśmy pierogi w hotelu i po raz ostatni siedzieliśmy przy ognisku.
12 sierpnia – Musieliśmy wcześnie wstać, by zdążyć na autobus. Pojechaliśmy starym żdżorem do Ustrzyk Dolnych. Z nich nowym mercedesem do Sanoka. Okazało się, że dworzec w Sanoku jest zupełnie opuszczony, ale znajduje się tam bardzo dobra pizzeria, z której skorzystaliśmy. Koszmar rozpoczął się w szynobusie do Rzeszowa. Na stacji razem z nami siedziała kolonia (sportowa, wszyscy – mówiąc eufemistycznie – z nadmiarem energii), a w pociągu czekała na nas już druga – harcerska. A harcerze mi się ostatnio dobrze nie kojarzą. Było ciasno… Nie lepiej było na dworcu w Rzeszowie, gdzie peron był wypełniony po brzegi. Ale nie chce mi się o tym pisać.
13 sierpnia – W środku nocy dojechaliśmy do Wrocławia. Okazało się, że na dworcu autobusowym nie znają tam czegoś takiego, jak rozkład jazdy. To znaczy, jest, ale wewnątrz. A sam dworzec jest w nocy zamknięty. Nigdy mi tak jeszcze Wrocław nie podpadł. Ostatecznie do Kalisza dojechaliśmy pociągiem, który – choć wyjechał punktualnie – w Kaliszu i tak był spóźniony. Prawdę mówią (ostatni wiele razy jeździłem pociągiem) nie zdarzyło się jeszcze, aby który pociąg dalekobieżny przyjechał punktualnie…
O ludności W Bieszczadach nie ma czegoś takiego, jak „górale” czy „ludność rdzenna”. Oczywiście takowa dawniej tam istniała, ale wszystko zostało zniszczone wraz z wysiedleniami – głównie akcją „Wisła”. Po dawnych mieszkańcach pozostały liczne ruiny, jak wspomniane przeze mnie resztki cerkwi, czy dworu. W Krywe można spotkać np. miejsce, gdzie dawniej był sad.
O transporcie W Bieszczadach przewoźnikiem autobusowym jest Veolia Transport, której usługi pozostawiają mieszane wrażenia. Niektóre autobusy są nowe, ale większość to rozklekotane gruchoty. Połączenia między większymi gminami są niezłe, ale poza tym, to jest raczej kiepsko. Poza tym – nawet, jeśli autobus jest na rozkładzie – to wcale nie można być zupełnie pewnym, że przyjedzie. Może będzie, a może nie. Trochę jak z PKP. Poza tym, jest to przewoźnik prywatny i większości ulg nie honoruje.
O Sanie To rzeka dość szeroka, z wartkim nurtem. Jednak w górach przypomina raczej większy potok. Jest raczej płytka. Dno jest bardzo kamieniste, brzegi są zbudowane ze skał. Kiedy spadnie deszcz, poziom nieznacznie się podnosi, a woda staje się mętna.
O Rzeszowie To miasto z piękną starówką, stolica woj. podkarpackiego. Nieopodal dworca znajduje się centrum handlowe, dobrze zaopatrzone. Znajduje się tam chyba jedyny wyremontowany dworzec kolejowy w kraju.
Świetnie; nie było mnie tydzień, a w tym czasie, o szopce, jaką odstawiają „obrońcy krzyża” zdążyli już napisać w NYT. W ogóle, to wróciłem z Bieszczad, ale o tym napiszę później.
Za chwilę wyjeżdżam w Bieszczady, ale zanim to…
Właśnie oglądam relację na żywo z Krakowskiego Przedmieścia, gdzie ma odbyć się „uroczystość” przeniesienia krzyża do Kościoła Akademickiego. To, że krzyż nie powinien się tam znajdować, to chyba jasne. Myślę, że harcerze niezłego gnoju nam narobili.
Atmosfera przypomina protesty górników i hutników, choć póki co płyty chodnikowe jeszcze nie lecą. Jest delikatnie mówiąc gorąco. Radio Maryja spuściło swoje wściekłe psy z z łańcucha. Zastępy fanatycznych „katolików” atakują straż miejską i policję. Dziennikarka telewizyjna nie mogła mówić, bo rozpylono gaz łzawiący.
Wszystkim przyglądają się cudzoziemcy, którzy pukają się w czoło. Gdzie my jesteśmy. W Warszawie, czy w Iranie?
Lipiec dopiero co się zaczął, a już właściwie się kończy (dziś ostatni!!!). Łączę się w bólu ze wszystkimi, którzy muszą iść pierwszego września do szkoły. Moje wakacje trwają już 3 miesiące, a potrwają jeszcze 2.
Do tej pory robiłem „wszystko i nic”. Ale właściwie, to nic szczególnie wakacyjnego, bo przecież w roku szkolnym np. książki też się czyta. Przyszła więc chyba pora na odrobinę szaleństwa, wakacyjnej przygody etc. etc. Czyli jakiś wyjazd. Ja już za 4 dni wyjeżdżam z przyjaciółmi w góry! A konkretnie w Bieszczady! Ale będzie jazda!
Jest to prawie na końcu świata. Będziemy się tłuc pociągami i autobusami chyba z 15 – 18 godzin, ale dojedziemy… Naszym końcowym celem jest Zatwarnica, a właściwie należący do niej Sękowiec.
Ciekawy artykuł z „Polityki” dot. radia i obecności w nim polskich piosenek. Moje zdanie jest takie, że są dobre polskie piosenki, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. W Radiu Zet na pewno się ich nie znajdzie, ale wystarczy włączyć np. Trójkę.
(1) Dostałem się prawo do Poznania! Czyli tak, jak chciałem. W drugim naborze, ale to nic. Niesamowite, że się udało. Dzisiaj byłem zawieść dokumenty do Collegium Iuridicum. (2) Jechałem pociągiem. Gdy wracałem, przesiadkę miałem zaplanowaną w Ostrowie Wielkopolskim. Obawiałem się, że pociąg z Poznania się spóźni (co jest dla PKP czymś normalnym) i nie zdążę na ten w Ostrowie. Gdy się o to zapytałem konduktora, on odpowiedział, że nie wie, co w takiej sytuacji zrobić. Tak też się stało; musiałem wrócić z OW autobusem, choć zapłaciłem za pociąg. Przez to byłem w domu godzinę później. (3) A tymczasem za 2 tygodnie (niecałe) jedziemy w Bieszczady. Możliwe, że spotka nas to samo…
(4) Poza tym, to znowu pracuję. Jest strasznie gorąco.
Dopisane później
(0) Pieniactwo Kaczyńskiego robi się nudne. „Jeżeli Komorowski usunie krzyż, będzie jak Napieralski lub Zapatero” – mówi. Niektórzy nie rozumieją, że Pałac Prezydencki, to 1° nie Golgota 2° siedziba głowy państwa. Jeśli krzyż nie będzie usunięty, to co? będziemy aż do końca świata pielęgnować swoje rany, co by się przypadkiem za bardzo nie zagoiły? Tak właśnie postępują pisowcy. Przydałby się nam jakiś Gombrowicz, który by to trafnie jakoś sformułował.… Ale ci harcerze naważyli piwa…
- Jeżeli prezydent Komorowski usunie krzyż, który stoi przed Pałacem, to można powiedzieć, że będzie zupełnie jasne kim jest i po której jest stronie w różnego rodzaju sporach dotyczących polskiej historii i polskich powiązań – powiedział Kaczyński na konferencji prasowej w Warszawie.
Jednym słowem dowiemy się, gdzie stoi ZOMO, a gdzie stoi prezes. Ależ to żałosne. Za to Radio Maryja jest jak zwykle niezawodne. Spór bowiem dotyczy także kwiatów przynoszonych pod Pałac.
- Pewnego wieczora przyniosłem tu bukiet żółtych tulipanów. Gdy przyszedłem rano następnego dnia, kwiatów już nie było. Usuwają je sługusy Gronkiewicz-Waltz – Żydówki. Liczą na to, że prawdziwi Polacy zapomną o mordzie naszego polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego
No tak; prawdziwi Polacy wiedzą, gdzie stoi ZOMO.
(1) Pogoda. Jestem zdania, że nad pogodą nie ma się co roztkliwiać, bo jest taka, jaka jest. Nie zmienia to faktu, że poświęcam jej dosyć znaczącą pozycję w moim blogu 🙂 Ogólnie, to ostatnio było gorąco; nie szło wytrzymać. Dzisiaj jest trochę lepiej, a niebo jest zachmurzone.
(2) Studia. We wtorek byłem złożyć dokumenty na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Tam bowiem został zakwalifikowany. Zakwalifikowałem się również do Łodzi, ale tam się nie wybieram ze względu na niezbyt pochlebne opinie. Poza tym – nie ma się co czarować, w Łodzi jest bród i smród.
Cały czas liczę, że dostanę się do Poznania w drugim naborze; zabrakło mi tylko 0,3 punkta (szczęście mam tak samo „świetne” jak na olimpiadzie).
(3) Książka. Ostatnio przeczytałem dwie pozycje. Pierwsza z nich to „Emma” Jane Austen, którą przeczytałem w oryginale. Oczywiście było wiele słów, których nie rozumiałem, ale nie przeszkadzało to…
A przed chwilą skończyłem czytać bardzo ciekawą powieść Josepha Hellera „Paragraf 22” pokazującą II wojnę światową od strony amerykańskich lotników. Zasadniczo w książce ukazano całą instytucję armii, jako jeden wielki dom wariatów.
„Był więc tylko jeden kruczek – paragraf 22 – który stwierdzał, że troska o życie w obliczu realnego i bezpośredniego zagrożenia jest dowodem zdrowia psychicznego. Orr był wariatem i mógł być zwolniony z lotów. Wystarczyło, żeby o to poprosił, ale gdyby to zrobił, nie byłby wariatem i musiałby latać nadal. Orr byłby wariatem, gdyby chciał latać dalej, i byłby normalny, gdyby nie chciał, ale będąc normalny musiałby latać. Skoro latał, był wariatem i mógł nie latać; ale gdyby nie chciał latać, byłby normalny i musiałby latać.”
I jeszcze akcent polski:
„General Dreedle przeniósł nieżyciowego dowódcę myśliwców na Wyspy Salomona do kopania grobów, wyznaczając na jego miejsce zgrzybiałego pułkownika z zapaleniem stawów i słabością do chińskich orzechów, który przedstawił Mila generałowi od bombowców B‑17, mającemu słabość do polskiej kiełbasy.
- Polska kiełbasa jest tania jak barszcz w Krakowie – poinformował go Milo.
- Ach, polska kiełbasa – westchnął tęsknie generał. – Wiecie, że oddałbym wszystko za kawał polskiej kiełbasy. Wszystko.
- Nie musi pan oddawać wszystkiego. Niech mi pan odda do dyspozycji po jednym samolocie na każdą stołówkę, z pilotami, którzy będą wykonywać moje polecenia. Oraz niewielki zadatek akonto zamówienia, jako dowód zaufania.
- Ale Kraków leży o setki mil za linią frontu. Jak się dostaniecie do tej kiełbasy?
- W Genewie jest międzynarodowa giełda na polską kiełbasę. Zawiozę po prostu do Szwajcarii fistaszki i wymienię je na polską kiełbasę po cenach rynkowych. Oni przerzucą fistaszki do Krakowa, a ja przywiozę panu polską kiełbasę. Za pośrednictwem syndykatu kupi pan tyle kiełbasy, ile pan zechce”.