Wczoraj byłem w Filharmonii Kaliskiej na świetnym – jak zwykle – koncercie. Gościli na nim dwa muzycy z Niemiec: dyrygent, który cały czas prowadził orkiestrę i pianistka, która brawurowo wykonała utwór Liszta.
Tak my sobie w boju i w znoju wykuwamy górkę gnoju, żebyśmy w przyszłości coś mieli z tej górki.
Źródło: Stanisław Tym Mowa Trawa [w:] „Polityka” nr 43 (2779), 23 października 2010
I jeszcze coś z zupełnie innej, blogowej beczki. Rozważam zmianę adresu strony, bo Wira Potoczka to kwestia od kilku lat już nieaktualna (a przynajmniej zawieszona lub działająca w sposób niewidoczny). Towarzyszyłby temu też pewnie jakiś lifting wyglądu strony, bo wiem, że przy obecnej jej strukturze pojawiają się problemy z nawigacją pomiędzy podstronami.
Jesień jesienią, ale nie samą pogodą żyje człowiek. Wczoraj byłem pierwszy raz w Czytelni Ogólnej Biblioteki Uniwersyteckiej. O ile obsługa Wypożyczalni może być na początku odrobinę skomplikowana, o tyle, korzystanie z Czytelni wymaga znacznie większej ilości finezji. Tym bardziej, że w bibliotece jest teraz remont i potęguje to jeszcze uczucie zagubienia u osób odwiedzających Ją pierwszy raz.
Po względnym ujarzmieniu Czytelni poszedłem na wystawę, o której dowiedziałem się przypadkowo:
Niektórzy chodzą i stękają, że już jesień, że zimno, że to, że tamto… A przecież jest piękna pogoda! Wystarczy wyjrzeć za okno i popatrzeć na lecące z góry liście, by zobaczyć, jak jest ładnie. Bywa zimno rano, czy wieczorem, ale – jak mawiają Norwegowie – nie ma złej pogody, jest tylko źle dobrane ubranie. Ja dzisiaj korzystając z wolnej chwili udałem się do poznańskiego Parku Wilsona, by tam podpatrzeć jesień.
Większość czasu spędzam teraz w Poznaniu, nie mam za bardzo dostępu do wiadomości, a przynajmniej nie tych telewizyjnych. A tymczasem okazuje się, że wiele się dzieje. To znaczy może wiele się dzieje, ale prawie nic się nie zmienia. To znaczy „prezes” Kaczyński dalej zachowuje się jak uciekinier z zakładu dla psychicznie chorych, Palikot próbuje stworzyć nową partię będącą alternatywą dla zbyt skonserwaciałej Platformy (patrz e.g. Gowin), a „obrońcy krzyża” i radiomaryjni ideolodzy kombinują, kogo by tu jeszcze spalić na stosie. Teraz jeszcze jakiś biskup wyskoczył z pomysłem, by ekskomunikować posłów głosujących za metodą zapłodnienia pozaustrojowego. Ciekawe, jak długo jeszcze ludzie w Polsce będą znosić takie niedorzeczności.
Tak się akurat składa, że wczoraj miałem pierwszy wykład z prawa wyznaniowego, na którym de facto będziemy uczyć się o relacjach państwowo-kościelnych. Nie dotyczy to tylko tego Kościoła, ale oczywiście wszystkich związków wyznaniowych; wiemy jednak, że to ten Kościół od wielu lat ma w Polsce dominującą pozycję, jeśli przypadkiem nie jedyną. Biorąc pod uwagę, że episkopat swoim zachowaniem i swoimi słowami od wielu lat podkreśla iż ma „monopol na zbawienie”, może być ciekawie.
Aktualna jest teraz także sprawa komisji majątkowej zajmującej się zwracaniem Kościołowi ziemi zagarniętej w czasach komunizmu. Teraz wychodzi na jaw, że cała procedura zwrotu nieruchomości była szyta bardzo grubymi nićmi.
Z ciekawostek warto też zauważyć, że podobno ponad połowa Warszawiaków nie chce, by w stolicy stanął pomnik Kaczyńskiego [źródło tutaj i tutaj]. Ja też nie chcę, ani tam, ani nigdzie indziej. W kwietniu nikt nie miał odwagi tego głośno powiedzieć, ani za bardzo zaprotestować, ale przecież grób na Wawelu to aż nadto. Ten obrazek poniżej nie jest może zbyt ładny, może jest przejaskrawiony, ale nie ulega wątpliwości, że super prawicowe „rodziny smoleńskie” cały czas posługuję się przejaskrawieniem i hiperbolizacją zarówno, kiedy chodzi o zasługi poprzedniego prezydenta, jak i kwestię wyjaśniania całego tego zamieszania, którego szczerze mam już dość.
Na koniec jeszcze coś z internetu. Jest to fragment komentarza z Histmarg.org
W ostatnią niedzielę minęło pół roku od katastrofy smoleńskiej. Dzień ten nauczył nas, że pamięć o zmarłych można czcić w dwojaki sposób – wspominając ich lub urządzając manifestacje polityczne pod Pałacem Prezydenckim. Już się boje tego, co będzie się działo 1 listopada, jak Rodacy wezmą sobie do serca tę drugą metodę.
***
Zebrani we wspomnianą półrocznicę manifestanci śpiewali pieśń Boże coś Polskę, w refrenie wymownie podkreślając śpiewany w czasie szczególnego ucisku wers: ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie. Śpiewał razem z nimi i Jarosław Kaczyński. Zastanawiam się, czy prezes kompletnie już odleciał, czy PiS zaczął zarabiać na kampanię przed wyborami samorządowymi organizując rekonstrukcje historyczne?
Ja dodam, że pieśń znana dzisiaj pod tytułem „Boże coś Polskę”, została napisana w 1816 przez Alojzego Felińskiego i oryginalnie nosiła tytuł „Hymn na rocznicę ogłoszenia Królestwa Polskiego z woli Naczelnego Wodza Wojsku Polskiemu do śpiewu podany”. Alojzy nie napisał jej raczej z pobudek patriotycznych (przynajmniej nie chodzi tu o patriotyzm XIX-wieczny w dzisiejszym rozumieniu). Słowa refrenu kończyły się wykrzyknieniem:
Naszego Króla zachowaj nam, Panie!
Chodziło o króla Aleksandra I, który swoją osobą łączył za pośrednictwem unii personalnej Królestwo Polskie z Rosją. Ta wersja utworu nie została z oczywistych przyczyn zaakceptowana przez społeczeństwo.
Większość ubiegającego właśnie tygodnia spędziłem w Poznaniu. Miałem już pierwsze zajęcia. Było to dopiero wprowadzenie, a plan nie – póki co – dosyć luźny, więc nie było źle. Nauki na razie nie było zbyt wiele (to się pewnie z czasem zmieni), więc nie przeżyłem takiego wstrząsu, jakim straszą zawsze licealistów wybierających się na studiach. Choć znam osoby, które np. wybrały się na politechnikę i one mają młyn już od pierwszego tygodnia studiowania.
Jeśli chodzi o prawo, to dowiedziałem się, jak na razie, że: (1) funkcja uwalniająca języka jest wtedy, gdy ktoś powie brzydkie słowo (2) Kopernik wiedział, że p (3) Iustitia est constans et perpetua voluntas ius summum cuique tribuendi (4) 8 października 1940 urodził się John Lennon itd.
Ostatnie trzy dni spędziłem w Poznaniu, gdzie właśnie jestem w trakcie rozpoczynania studiów na Wydziale Prawa i Administracji UAM na kierunku prawo (stacjonarne jednolite magisterskie – dla dociekliwych). Z tą stacjonarnością jest największy problem, bo wiąże się ona z przenosinami do Stolicy Wielkopolski. Zamieszkałem na stancji na Osiedlu Lecha. To zupełne obrzeża Poznania, ale tramwajem do centrum jedzie się dość szybko. Zajęcia prowadzone będą w nowo otwartym Collegium Iuridicum Novum, którego otoczenie jest jeszcze jednym wielki placem budowy. Najlepiej kupić sobie kalosze.
Póki co mieliśmy szkolenie z zasad studiowania oraz Inaugurację Roku Akademickiego. Poza tym miałem trochę czasu na zwiedzanie miasta. Byłem między innymi w Cytadeli. Teraz jestem w Kaliszu, ale jutro znowu wracam do Wielkiej Pyry. A od poniedziałku pierwsze zajęcia.
(1) Dziś nadchodzi z dawna oczekiwany dzień. Pisząc „z dawna oczekiwany” mam na myśli, że myślałem o tym pewnie od kilku lat i po trosze się do tego przygotowywałem. Dziś wyjeżdżam do Poznania na studia. Będę mieszkał na stancji na osiedlu Lecha.
Trochę się niepokoję, przecież nikogo tam nie będę znał. Ale w takiej samej sytuacji będzie pewnie jeszcze ze 200 osób…
W Poznaniu spędzę 3 dni. Wyjeżdżam wieczorem, jutro będę miał czas na rozejrzenie się po Poznaniu i Uniwersytecie, w czwartek mam spotkanie organizacyjne, a w piątek jest uroczyste rozpoczęcie roku akademickiego. Po południu w piątek wracam do Kalisza, by powrócić w niedzielę i rozpocząć zajęcia.
W dniach od 16 do 19 września byłem w Warszawie, w odwiedzinach u rodziny. W Stolicy byłem nie pierwszy raz, ale dopiero teraz miałem okazję pozwiedzać trochę i zobaczyć parę ciekawych miejsc.
Dzień I
Był bardzo wypełniony, gdyż zaplanowałem sobie wizyty w trzech miejscach: Zamku Królewskim, Muzeum Fryderyka Chopina i Muzeum Narodowym. Na Krakowskie Przedmieście przyjechałem autobusem 503 i skierowałem się w kierunku pałacu.
W Zamku Królewskim zobaczyłem trzy wystawy: ekspozycję stałą, fragment zbiorów z Muzeum Czartoryskich w Krakowie oraz „85-lecie Polskiego Radia”. Na szczególną uwagę zasługuje druga z wymienionych, ponieważ wśród dzieł sztuki znajduje się „Dama z Łasiczką” Leonarda da Vinci. Choćby dlatego warto było się tam pofatygować. Jeśli chodzi o pałac, to jest on niesamowicie elegancki, ale tak samo jest niemal wszędzie. Można w nim zobaczyć wiele obrazów znanych z podręczników (np. Zaprowadzenie chrztu Matejki), czy sal pokazywanych często w telewizji przy okazji różnych uroczystości państwowych.
Drugie w kolejności zwiedzania było Muzeum Fryderyka Chopina, do którego bilet kupiłem już parę dni przed wyjazdem (przez internet). Było zachwalane w mediach, mnie jednak trochę rozczarowało. Ze smutkiem przyznaję, że nie dowiedziałem się w nim o kompozytorze niczego, ponad to, co już wiedziałem. Może, gdyby był przewodnik, byłoby inaczej. Niestety zamiast tego po całym pałacu biegała banda rozbestwionych, hałasujących i wyraźnie znudzonych bachorów, które uniemożliwiała oglądanie ekspozycji w spokoju, czy choćby posłuchanie utworów w ciszy. Chyba zadanie odchamiania narodu się tutaj nie udało.
W końcu udałem się do Muzeum Narodowego; 7 złotych za bilet to bardzo udana inwestycja. W środku czeka nas bowiem, chyba kilkukilometrowy spacer po salach z rzeźbami, obrazami, artykułami codziennego użytku ze wszystkich niemal epok i z różnych miejsc. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nawet, jeśli ktoś nie lubi określonej dziedziny sztuki lub epoki z jej historii, tutaj ma szansę zmienić swoje zdanie. Wybór jest bowiem ogromny. Przykładowo, jak nigdy nie byłem fanem sztuki starożytnej, która wydaje mi się nudna. Jednak w MN jest wspaniała galeria monumentalnych posągów ze Starożytnego Rzymu, które bardzo mi się spodobały.
Na szczególną uwagę zasługuje Galeria Sztuki Wczesnochrześcijańskiej, unikatowa na skalę światową. Prezentuje ona znaleziska odkopane przez prof. Michałowskiego stojącego na czele polskiej ekspedycji archeologicznej w Faras (Egipt). W Galerii znajdują się najróżniejsze rzeźby, freski etc.
Wspaniała jest także Galeria Sztuki Średniowiecznej. Tu – jest na co patrzeć! Nie tak dawno temu byłem w Muzeum Narodowym w Poznaniu, gdzie oglądałem galerię sztuki średniowiecznej – mocno rozczarowującą; jest nudna, mała, nieciekawa. A w Warszawie mamy gotyk, jak się patrzy!
Dzień II
W piątek odwiedziłem kolejne miejsca: Łazienki Królewskie i Ogród Saski. Miałem też okazję do lepszego poznania centrum miasta. Byłem w okolicach Marszałkowskiej, na al. Szucha. Widziałem wiele różnych instytucji państwowych (np. MSZ, MEN). Trochę zabłądziłem w okolicach Łazienek, Alei Ujazdowskich i ul. Agricola (której chyba nie ma na mapie). Ale to nie szkodzi, bo jest tam wszędzie bardzo ładnie.
Na szczególną uwagę zasługuje PARK-MUZEUM Łazienki Królewskie, gdzie jest wiele podręcznikowych wręcz obiektów – np. Pałac na Wodzie. Jest tam bardzo przyjemnie, ale o tym chyba nikomu nie muszę mówić. Można usiąść na ławce, a dookoła skaczą po drzewach wiewiórki i przechadzają się pawie.
Dzień III
Trzeciego dnia pojechaliśmy do Pałacu w Wilanowie, gdzie też jest bardzo fajnie, choć przeprowadzane są tam teraz różne remonty. Można obejrzeć galerię fotografii w Oranżerii, ale większość eksponatów to dziwne plamy „bez tytułu”.
Trzeba też poruszyć temat, o którym media ględzą i ględzą. Chodzi o fanatyków okupujących Krakowskie Przedmieście, o czym pisałem już nie raz, choć może nie powinienem, bo robi się to nudne, a sam fakt tego, co się działo, jest wystarczająco żałosny. Oczywiście – będąc w Warszawie – nie mogłem przegapić spaceru po Krakowskim Przedmieściu, ale – że nie znam Miasta – to nie wiedziałem, „co i jak”. Najpierw zobaczyłem flagę Kanady, pomyślałem więc, że może to jakiś happening studentów Uniwersytetu, bo to przecież niedaleko. Zamiast tego byli to chyba jednak fani Radia Maryja z Kanady, zamroczeni pisowskim fanatyzmem. Wszędzie było pełno ekip telewizyjnych, ale ludzi okupujących Pałac było w sumie niewielu. Robili jednak wystarczające zamieszanie, bym nie zauważył, że krzyża wcale już tam nie ma. Dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie domu. Taki z tego wniosek, że może gdybym pojechał do stolicy wcześniej, to może i problem krzyża może choćby częściowo został rozwiązany szybciej 🙂
Dzisiaj pojechałem na rowerze do Saczyna. Z moich obserwacji wynika, że jesieni jeszcze nie widać, choć pewnie gdzieś tam na horyzoncie zaczyna się czaić. Ale przecież jesień, to chyba najładniejsza pora roku.
(1) Wakacje się skończyły, ale dla mnie to ani tragedia, ani coś strasznego. Co prawda to już trzecie podejście do wpisu nt wakacji, ale przecież mam jeszcze cały miesiąc! Mniej więcej w połowie września pojadę do Warszawy, gdzie w planie mam m.in. spacer po Krakowskim Przedmieściu, gdzie grupa fanatyków zorganizowała sobie prywatną golgotę w miejscu nader publicznym; trzeba to zobaczyć na własne oczy (ale to już było). Natomiast pod koniec września udam się do Poznania, gdzie mam w planie spędzić najbliższe 5 lat – trochę to i smutne, i straszne. Od października zaczynam studia na wydziale prawa UAM, gdzie nikogo nie będę znał i będzie to coś zupełnie odmiennego od tego, co było do tej pory. Ale – z drugiej strony – będzie tam jeszcze 200 osób w takiej samej sytuacji.
(2) Od paru dni w mediach głośno na temat tego, że już 20 lat w polskich szkołach jest religia. Z moim doświadczeń wynika, że wszystko zależy od prowadzącego (prowadzącej). Kiedy chodziłem do podstawówki na religii uczyliśmy się podstawowych rzeczy dotyczących tego, co każdy ochrzczony (przynajmniej w teorii) wiedzieć powinien. Natomiast od gimnazjum było już nie za dobrze. W kółko aborcja – eutanazja – in vitro – aborcja – eutanazja etc. etc. Rzadko który katecheta (poza pewnym bardzo sympatycznym księdzem, który uczył mnie dwa lata) potrafi znaleźć złoty środek na wyważenie proporcji pomiędzy tym, co nakazuje program nauczania, a tym, co zażyczy sobie Episkopat na fali tego, co „aktualnie jest modne” (raz jest to „propaganda przeciwko życiu poczętemu”, innym razem „zło sztucznego zapłodnienia”). Dobrze, że przynajmniej w naszych podręcznikach nie pisano, że słuchanie Metallici prowadzi do arytmii serca.
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl. Wszelkie badania pokazuję, że wierni lub „teoretycznie wierni” Kościoła w Polsce żyją w coraz większym „odklejeniu” od nauczania z ambony. Widać, że ludzie swoje, Kościół swoje. Choć stanowisko hierarchów w sprawie tak ważkich spraw jak związki partnerskie, zapłodnienie pozaustrojowe itp. jest jednoznaczne, więcej niż połowa ludzi – niezależnie, czy są praktykujący, czy nie – ma to po prostu w nosie. Coraz mnie ludzi obchodzi nauczanie Kościoła i bardzo często puszczają je mimo uszu, bo – ile razy można słuchać w kółko tego samego. A jeszcze jak się widzi, co wygadują ludzie pokroju Rydzyka, to przecież wielu ludziom naprawdę może odechcieć się chodzić na niedzielne msze, a o innych nabożeństwach nawet nie wspominając. Sytuacja pokazuje, że władze kościelne może powinny się trochę zastanowić jeśli nie nad treścią nauczania (bo tego przecież zmienić raczej nie mogą), to nad sposobem przekazu. Najlepszym przykładem są listy Episkopatu napisane zwykle w tonie ciągłej pretensji, „że my mamy tylko monopol na zbawienie” i że „jesteście z nami albo przeciwko nam”.
(3) Powinienem napisać jeszcze coś w sprawie polityki, bo przecież obok tego, co wygaduje Kaczyński nie sposób przejść obojętnie. Ale mi się nie chce.
Powyżej znajduje się odnośnik do ciekawego artykułu zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej”. Poświęcony on jest wynikom badań przeprowadzonych przez poznańskiego socjologa dotyczącego spraw religii i ich wpływu na młodzież. Badanie zostało przeprowadzone głównie wśród gimnazjalistów.
Ma rację prof. Baniak, pisząc, że Kościołowi brakuje wspólnego języka z młodymi ludźmi, że „dyktat” jedynie słusznych rozwiązań budzi raczej sprzeciw niż posłuch.
Kilkakrotnie słyszałam z ust biskupów, że jeśli nauka Kościoła „będzie wyraźniej głoszona”, społeczeństwo przekona się o jej słuszności.
(…)
Młodzi ludzie czują się nie tylko pouczani, ale niezrozumiani. Aż jedna trzecia gimnazjalistów skarżyła się, że Kościół nie interesuje się ich problemami, a jedynie „usiłuje na różne sposoby zdominować młodzież, narzucić jej własną doktrynę i model religijności”.
Z własnego doświadczenia wiem – tak było np. w mojej klasie w gimnazjum – że bardzo wiele osób nie chodziło do kościoła. Tłumaczyli to tym, że „wierzą w Boga”, ale „nie wierzą w Kościół”. Bardzo wiele osób sądzi podobnie, a przcież słysząc list Episkopatu, który ciągle kombinuje, jak np. dolać oliwy do ognia ws. bałaganu w Warszawie (o czym już pisałem), trudno się dziwić, że frekwencja na mszy maleje.