Jestem już po egzaminie, którym poprzednio straszyłem – poszedł mi chyba dobrze. Teraz mogę zacząć się przygotowaniami do wyjazdu do Pragi!
Jeszcze nie koniec wakacji
Jest kilka spraw, które teraz poruszę:
(1) Nastał już wrzesień, ale dla mnie wiele to nie zmienia, bo wciąż mam wakacje. Ale już niedługo – bowiem już 26 września rozpoczynają się nowe zajęcia (miejmy nadzieję) – drugi rok.
(2) Zanim to jednak nastąpi, muszę zaliczyć jeszcze jeden egzamin. Nie jestem wcale zadowolony, bo jeżdżenie do Poznania w tę i z powrotem to okropna strata czasu, a do tego stres. Myślę, że teraz pójdzie mi już dobrze i wreszcie (!) będę mógł naprawdę odetchnąć. Do tego dochodzi jeszcze kwestia biegania z indeksem, ale na szczęście i to jest już chyba rozwiązane.
(3) Z wyjazdu, jaki myślałem, że dojdzie do skutków w tym roku niestety nic nie wyszło. Żeby sobie to jakoś wynagrodzić, postanowiłem, że pojadę na 2 dni do Pragi. Ale będzie świetnie – chodzić śladami Szwejka. Mam już bilety na pociąg z Warszawy i zarezerwowane miejsce w schronisku. Podobno jesień to najlepsza pora na zwiedzanie stolicy Czech. Pomogą mi w tym przewodnik i strona internetowa Mariusza Szczygła.
Losy Szwejka podczas wakacji
Właśnie skończyłem czytać drugą grubą książkę w te wakacje. Poprzednia, to Biesy. Teraz przyszedł czas na coś znacznie lżejszego: Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej Jaroslava Haška. Obie książki pochodzą z serii Wydawnictwa Znak „50 na 50”. Co ważne, a o czym nie wspomniałem przy Biesach, nowe wydania zostały na nowo przetłumaczone. Jak wyjaśnia tłumacz Szwejka, Antoni Kroh, w przedmowie – jak się okazuje – Polacy znali książkę Haška pod błędnym tytułem. Teraz ten błąd został naprawiony.
Tradycyjnie, pozwolę sobie umieścić kilka najciekawszych fragmentów:
SędziowiePowracały wielkie czasy rzymskiego panowania nad Jerozolimą. Więźniów prowadzono na parter i stawiano przed Piłatami 1914 roku. A sędziowie śledczy, współcześni Piłaci, zamiast godnie umyć ręce, posyłali po paprykę i pilzneńskie piwo do Teissiga i przekazywali prokuraturze wciąż nowe i nowe oskrażenia.
Tutaj rozwiewała się wszelka logika, a zwyciężał §, dławił §, durniał §, pienił się §, śmiał się §, wygrażał §, zabijał § i nie wybaczał. Byli to żonglerzy ustaw, pożeracze kodeksów i oskarżonych, tygrysy austriackiej dżungli, odmierzający skok na ofiarę numerami paragrafów.
Wyjątek czyniło kilku panów (podobnie jak na komendzie policji), którzy prawa nie traktowali zbyt serio; zawsze znajdzie się pszenica pośród kąkolu.
Więzienna kaplicaW więzieniu garnizonowym, jak we wszystkich aresztach i kozach, miejscowa kaplica cieszyła się wielkim powodzeniem. Nie chodziło o to, by przymusowe odwiedziny więziennej kaplicy zbliżały ludzi do Boga, żeby więźniowie przyswoili sobie odrobinę moralności. O takich głupotach nie ma nawet co wspominać.
Nabożeństwa i kazania były pierwszorzędną rozgrywką, rozpraszającą nudę garnizonu. Nie o to szło, by jednać się z Bogiem, ale że po drodze, na korytarzu czy na podwórzu, można było znaleźć ogarek papierosa albo cygara. Boga całkowicie odsuwał na bok mały pet walający się beznadziejnie w spluwaczce albo gdzie w pyle na ziemi. Ta malutka śmierdząca rzecz zwyciężała Boga i zbawienie duszy.
A do tego kazanie, ta zabawa, brewerie. Kapelan polowy Otto Katz był mimo wszystko czarującym człowiekie. Jego kazania były niezwykle fascynujące, ucieszne, uwalniające od więziennej monotonii. Tak pięknie ględził o nieskończonej łasce bożej, krzepił zdeprawowanych więźniów i mężów błądzących. Tak pięknie pyskował z ambony i od ołtarza. Umiał tak wspaniale wrzeszczeć swoje: «Ite, missa est», odprawiać nabożeństwo w niekonwencjonalny sposób, przewracać porządek mszy świętej, wymyślać, gdy był już całkiem pijany, zupełnie nowe modlitwy i nową mszę świętą, swój obrzęd, coś, czego jeszcze nie było.
No i ten cyrk, gdy od czasu do czasu omsknął się z i przewrócił z kielichem, najświętszym sakramentem albo mszałem, i głośno oskarżając ministranta z kompanii karnej, że mu umyślnie podstawił nogę, natychmiast przed najwyższym majestatem wrzepiał mu karcer i związywanie w kij.
Marny los uczciwego znalazcy- Nie szkodzi – stwierdził Szwejk – (…) Gdybyśmy to gdzieś ogłosili, uczciwy znalazca chciałby od nas nagrodę. Gdyby to były pieniądze, chyba nie trafiłby się uczciwy znalazca, aczkolwiek są jeszcze tacy ludzie. U nas w Budziejowicach w regimencie był żołnierz, takie pokorne cielątko, ten pewnego razu znalazł na ulicy sześćset koron i oddał policji, w gazetach pisali o nim jako o uczciwym znalazcy i tylko miał z tego wstyd. Nie chcieli z nim rozmawiać, każdy mówił: «Ty pacanie jeden, cóżeś ty zrobił za głupotę. Chyba do śmierci będzie ci łyso, jeśli masz choć trochę honoru w sercu». Miał dziewczynę, przestała z nim gadać (…) Wbił to sobie w głowę, zmizerniał, aż wreszcie rzucił się pod pociąg.
Piekło i nieboTo znaczy, zamiast zwykłych kotłów z siarką na biednych grzeszników czekają szybkowary, kotły wysokociśnieniowe, grzesznicy smażą się na margarynie, na rożnach elektrycznych, przez miliony lat jeżdżą po nich walce drogowe, a dentyści powodują zgrzytanie zębów specjalnym sprzętem, szloch nagrywa się na gramofony, a płyty wysyła się na górę, do raju, dla rozweselenia sprawiedliwych. W raju tryskają rozpylacze wody kolońskiej, a orkiestra tak długo gra Brahmsa, że już by ksiądz wolał piekło i czyściec. Aniołki mają w tyłeczkach śmigiełka od aeroplanów, żeby nie musiały tyle machać skrzydełkami.
c.d.n.
Pogoda w kratkę
W sezonie ogórkowym media wałkują, co im tylko w ręce wpadnie: np. metafizykę pogody, czy egzystencjonalne problemy meteorologiczne. Jednym słowem ględzą o pogodzie, która stała się głównym tematem (który nota bene gości też często na tym blogu). Ja więc na przekór sobie również trochę o tym napiszę 🙂
Pogoda przez ostatni tydzień była nienadzwyczajna. Wczoraj się poprawiło, jest całkiem słonecznie i miło, poza tym, że wczoraj była burza (niezbyt wielka, ale jednak); teraz też właśnie zaczęło padać. Załączam zdjęcie.
Miałem napisać coś jeszcze, ale zapomniałem, co…
Biesy wakacyjne
Eksperci biją na alarm: do końca wakacji pozostał już tylko miesiąc! Akurat – dla mnie są to prawie dwa miesiące, he he he he. Lubię takie pełne patosu zwroty à la „Fakty” albo „Piotr Kraśko na żywo z wnętrza wulkanu…”
Wróćmy jednak do wakacji. Trzeba przyznać, że długoterminowa prognoza pogody na razie się spełnia: to znaczy w lipcu miało lać – no i leje. Ponoć w sierpniu ma być upalnie; zobaczymy… Na szczęście ja na razie siedzę w domu i kontempluję Dr Hausa oraz Ally McBeal, więc deszcz mi nie straszny.
Czytam sobie również książki. Ostatnio przeczytałem „Biesy” Fiodora Dostojewsiego. Nie sposób nie oprzeć się i nie zamieścić kilku cytacików.
Stosunek do religii
(…) Warwaro Pietrowno, w tym sensie, że im gorzej, tym lepiej. To jak w religii: im gorzej się żyje człowiekowi, albo im biedniejszy i bardziej zahukany jest lud, tym uparciej myśli o nagrodzie w raju, a jeżeli przy tym jeszcze uwija się sto tysięcy kapłanów, podniecających tę mrzonkę i spekulujących na niej, to… rozumiem panią, Warwaro Pietrowno, może pani być pewna.
Talent beztalencia
(…) zawsze dużo mówię, to znaczy dużo słów, i śpieszę się, więc nigdy nic mi nie wychodzi. A dlaczego dużo mówię i nic mi nie wychodzi? Bo nie umiem mówić. Ci, którzy umieją dobrze mówić, mówią krótko. Więc to właśnie jest moje beztalencie – prawda? Ale skoro już mam ten naturalny talent beztalencia, dlaczego nie miałbym się nim posłużyć sztucznie? Więc się posługuję. Co prawda, jak się tu wybierałem, najpierw miałem zamiar milczeć; ale przecież milczeć wielki talent, a więc mnie nie przystoi, a po drugie, milczeć to jest ryzyko; no, więc ostatecznie zdecydowałem, że najlepiej przecież mówić, ale właśnie jak beztalencie, to znaczy dużo, dużo, dużo, bardzo śpieszyć się z argumentami, a pod koniec zawsze pogubić się we własnych argumentach, żeby słuchacz odszedł bez końca, rozkładając ręce, a najlepiej, żeby splunął.
Entuzjazm administracyjny
- Entuzjazm administracyjny? Nie wiem, co to takiego. / (…) niech pani postawi jakąś najmarniejszą kreaturę, żeby sprzedawała choćby jakieś tam głupie bilety kolejowe, a tak kreatura natychmiast poczuje się w prawie spoglądać na panią z miną Jowisza, kiedy podejdzie pani po bilet, [żeby okazać pani swoją władzę]. Że niby ja ci pokażę, kto tu rządzi… I to właśnie dochodzi w nich do administracyjnego entuzjazmu.
Oprawa książek
(…) czytać i oprawiać książki – to dwa, i ogromne, okresy rozwoju. Z początku pomalutku uczy się czytać, ma się rozumieć, przez całe wieki, ale książkę przy tym wyświechta, wybrudzi, bo nie uważa jej za coś poważnego. Oprawa oznacza już szacunek dla książki, oznacza, że człowiek nie dość, że polubił czytać, ale też potraktował to poważnie. Rosja jeszcze nie weszła w ten okres. A Europa już od dawna oprawia książki.
Wpływ wódki
Kiedy poprosicie państwo prostego człowieka, żeby coś dla was zrobił, jeśli zechce, a może, usłuży starannie i dobrodusznie; lecz jeśli poprosicie go, by przyniósł wódeczkę – nawet zwykła mu spokojna dobroduszność przejdzie raptem w jakąś pośpieszną, radosną usłużność, w jakąś niemal braterską o was dbałość. Na tego, kto idzie po wódkę – chociaż pić ją będziecie wy, a nie on, czego jest z góry świadom – spływa jak gdyby cząstka waszego przyszłego ukontentowania.
Powyższe cytaty pochodzą z: Fiodor Dostojewski Biesy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010. tłum. Adam Pomorski
Jeszcze raz o kartach
Parę dni temu napisałem o dosyć kontrowersyjnej sprawie prowizji za używanie kart płatniczych – prowizji rzecz jasna pobieranych przez firmy typu Visa i Mastercard, których pazerność jest znacznie większa, niż przypuszczałem. Można o tym poczytać na bankowym blogu Macieja Samcika.
Każdy z nas spotkał się chyba z sabotażem sprzedawców, polegającym na zniechęcaniu klientów do płacenia kartą. Sprzedawcy w sklepach i punktach usługowych wolą gotówkę, bo od transakcji opłaconych biletami Narodowego Banku Polskiego nie muszą płacić bankom prowizji (m.in. słynnej opłaty interchange). Stąd też w sklepach „Żabka” terminale do płatności bezgotówkowych zwykle są „nieczynne”, zaś w wielu punktach sprzedawcy, widząc w ręce klienta kartę, pytają, czy na pewno ów klient nie ma ochoty zapłacić gotówką. Znam nawet właściciela sklepu, który udziela 4% rabatu każdemu, kto zapłaci gotówką zamiast kartą.
To powinno dać do myślenia pazernym bankowcom i szefom organizacji płatniczych Visa i MasterCard, kąpiącym się w skarbcach pełnych banknotów. Na opłatach pobieranych od sklepów Visa, MasterCard i banki zarabiają rocznie okrągły miliard złotych.
Więcej tutaj.
Do Gołuchowa
W ostatnią sobotę pojechaliśmy na długaśną wycieczkę rowerową do Gołuchowa. Co z tego, że prowadzi do tego miejsca ścieżka rowerową, skoro biegnie ona wzdłuż drogi krajowej, na której ruch jest jak na autostradzie, choć z pewnością autostrada to nie jest. Trzeba więc było jechać trochę na około, po różnorakich wiochach małych i dużych. W jedną stronę – jedzie się ok 70 minut. Czyli dosyć długo. Jak wróciłem, myślałem, że mi kulasy poodpadają.
Skoro byłem na takiej fajnej wycieczce, to chyba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co przeczytałem dzisiaj we „Wprost”, że Kaczyński z Rydzykiem doszczętnie zawłaszczyli już sanktuarium na Jasnej Górze; nie napiszę również o tym, że – jak głoszą plotki krążące po Kaliszu – ma zostać zlikwidowany kościół garnizonowy, a co za tym idzie – ostatni bastion rozsądku w naszej diecezji wpadnie w łapy Napierały.
Burze i ulewy, i jeszcze płacenie kartą
Sezon ogórkowy w pełni, więc pisać mogę choćby o pogodzie.
A jest o czym. Wczoraj było odrobinę wietrznie – i tyle, ale nie specjalnie gorąco. W nocy zrobiłem sobie przeciąg w pokoju i dało się wytrzymać. Nad ranem zaczęły walić pioruny, ale zupełnie na sucho 🙂 Ciekawie zrobiło się chwilę przed 7 rano: wtedy runął deszcz i było to coś zupełnie niesamowitego – jakby ktoś odkręcił maksymalnie prysznic. Ulewa niesamowicie zacinała w okna, więc musiałem je zamknąć.
Pioruny waliły dalej, ale jak podniosłem roletę, to okazało się, że nie dość, że leje i nie dość, że burza, to jeszcze do tego spośród czarnych chmur wyziera słońce. Tak więc pogoda zupełnie zwariowała. Ma to swoje zalety, bo burze mają być dzisiaj w całej Polsce cały dzień. Więc może w Kaliszu limit został już wyczerpany i do końca dnia będzie spokój.
Ciekawą wiadomość usłyszałem przed chwilą w wiadomościach w radiowej Trójce. Poruszono kwestię płacenia kartami płatniczymi w sklepie i związanymi z tym limitami (np. „płacenie kartą od 15 zł” – dosyć częste, szczególnie w małych sklepach). UOKiK twierdzi, że nie narusza to praw konsumenta i moim zdaniem to prawda. Prawda jest taka, że jeżeli na każdej transakcji poniżej ok. 20 zł sklep po prostu sporo traci; dla dużych sieci to nie problem, ale dla mniejszych – już tak. Rzecznik (czy ktoś taki) Związku Banków Polskich stwierdził, że w tej sytuacji najlepszy jest bojkot takich sklepów. Co za idiotyzm! Zza tej wypowiedzi wyziera nic innego, jak pazerność banków, które masę forsy zarabiają na transakcjach kartami – dlatego też tak chętnie wciskają je swoim klientom przy każdej okazji. W pewnym sklepie sprzedawczyni powiedziała nam wprost, że nie ma terminala, bo wtedy musiałaby podnieść ceny. Oczywiście jest więc tak, że za te wygody, jak płacanie kartą, koniec końców i tak zapłaci konsument. Podobnie jest z małymi podwyżkami podatków (np. o 1 punkt procentowy). Teoretycznie podwyżka ceny towaru powinna być zupełnie niezauważalna, w praktyce jednak sprzedawcy lubią sobie „zaokrąglić”.
Kiedy sobie tak myślę, jaki ten świat jest beznadziejny 🙂 to przypomina mi się jednak jedna z nielicznych rzeczy, których nauczyłem się na półrocznym kursie ekonomii w pierwszym semestrze: że człowiek tak naprawdę kieruje się własnym szczęściem i dąży do optymalizacji, a przecież podwyżka cen towarów, to więcej szczęścia dla sprzedawców 😉 Kończę tym optymistycznym akcentem.
Lipiec
Pierwszy egzamin
Pogoda jest ostatnio nadzwyczajnie zmienna. Nie dość że żar się leje z nieba, że słońce świeci nieustannie, że 30º C i brak jakiejkolwiek chmurki na niebie, to potem tak zaczyna grzmocić piorunami, że nie słychać już nawet deszczu walącego w szyby. A tak było w Kaliszu, przedwczoraj, wczoraj i dzisiaj. Najpierw okropny upał, a potem wielka burza. Tej dzisiejszej już nie zaobserwowałem, bo od wczoraj jestem znowu w Poznaniu.
To już ostatni pełen tydzień mieszkania w stolicy Wielkopolski w tym roku akademickim. Dzisiaj miałem pierwszym egzamin – z historii prawa sądowego; chyba nie było źle. Tak więc zostały mi jeszcze cztery egzaminy (miejmy nadzieję) i jedno zaliczenie. Jakoś więc mogę powiedzieć, że doturlałem się do końca. A – jak już o tym pisałem – rok akademicki mija jeszcze szybciej, niż szkolny.
Ale szybko
Nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że ostatnie 8 miesiący minęło tak: ziuuuu! Dopiero co zacząłem studia, dopiero, co byłem na pierwszym wykładzie, który pamiętam, jakby to było wczoraj, a już zaczął się czerwiec, a wraz z nim zaliczenia i egzaminy. Jedno zaliczenie mam już za sobą; przede mną kolokwium i pięć egzaminów. Szkoda, że ten egzaminowy czas przypada akurat wtedy, gdy jest taka ładna pogoda i niczego się nie chce. Chyba jednak szybko też to minie. Ale jak tak patrzę z perspektywy, to okres szkoły średniej też mi się nie dłużył.
O uniwersytetach i podręcznikach
W ostatniej „Polityce” ukazał się ciekawy reportaż dotyczący uroczystości absolutorium Uniwersytetu Harvarda. Jak się okazuje, wśród Noblistów ponad 70 z nich było absolwentami tego Uniwersytetu. Oczywiście, ta uczelnia uchodzi za najwybitniejszą na świecie, ale do wszelkiego typu rankingów lepiej podchodzić z rezerwą. Piszę tak nie dlatego, że jestem zazdrosny. Dobrze jest jednak wziąć pod uwagę, co takie rankingi uwzględniają: np. „liczbę publikacji w języku angielskim”. Oczywiste jest więc, że uniwersytety z krajów angielskojęzycznych zawsze będą w pewien sposób uprzywilejowane. Na Harvardzie jest zupełnie inny system studiów, co jest dosyć ciekawe. Ale u nas jest – po prostu inaczej. Niech ktoś nie myśli, że mam kompleksy z tego powodu, że studiuję na jakimś tam Uniwersytecie im. jakiegoś tam nikomu nieznanego poety gdzieś tam na końcu świata. Mój wybór był najlepszym z możliwych. UAM jest jednym z najlepszych uniwersytetów w Polsce (na pewno w pierwszej trójce), tak więc jest jednocześnie jednym z najlepszych w Europie.
Ale nie o tym chciałem pisać, a o czymś pokrewnym. Jeśli moglibyśmy się czegoś uczyć od uczelni z innych państw, to może sposobu pisania podręczników. Pierwszy podręcznik „zachodni”, z jakim się spotkałem to Ekonomia Kamerschena i spółki. Gabaryty – ogólnopolskiej książki telefonicznej. Pomimo to, nie zniechęca. Sięgnąłem po niego, bo choć nie studiuję ekonomii, to ekonomii się przez semestr uczyłem. Zajrzałem do niego z ciekawości, by sprawdzić, czy może tam nie jest coś lepiej wytłumaczone. Okazało się, że tak: wszystko było napisane w sposób jasny i przejrzysty, wzbogacone ilustracjami. Ale tu nie o treść nawet chodzi, bo przecież wśród naszych autorów jest też wielu świetnych gawędziarzo-podręcznikopisarzy (gdyby nie to, nikt by nie czytał Sczanieckiego 40 lat po pierwszym wydaniu). Chodzi raczej o sprawy techniczne, czyli te z pozoru nieistotne. Takie, jak: estetyczne wydanie, przejrzystość, szerokie marginesy, spisy treści, indeksy, spisy treści na początkach rozdziałów, streszczenia rozdziałów, pytanie kontrolne etc. U nasz szukać tego ze świecą. Podobnie było z podręcznikiem Psychologia i życie Zimbardo.
Ktoś powie, że takie rzeczy, jak np. czytelna czcionka są nieistotne. Nic bardziej mylnego. Nie jest to może najważniejsze, bo najważniejsza jest treść, ale pewne dodatki, jak choćby pytania do „samosprawdzenia” są bardzo przydatne. W tych kwestiach PWN i spółka mogliby się jeszcze wiele nauczyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że umieszczanie ilustracji w podręcznikach dla prawników jest bezcelowe, co jest bzdurą, bo obrazki przecież każdy lubi. Dobrze, że choć to się akurat zmienia.
Dodam jeszcze, że do Ekonomii była jeszcze jakby druga, specjalna część z ćwiczeniami.
Wczoraj wypożyczyłem w bibliotece podręcznik Neila Parpwortha Constitutional and administrative law o konstytucji Wielkiej Brytanii (wyd. OUP). W nim jest podobnie: przejrzysty spis treści, podsumowania przy każdym rozdziale, dodatkowe pytania, najważniejsze pojęcia. I nie jest to wydanie luksusowe, tylko „tanie” (tzn. ok. 130 zł 😉 ).
Dodatkową kwestią są ceny podręczników… dobrze, że są biblioteki [U. Eco w swoim eseju O bibliotece pisze o błędnym kole: podręczniki są coraz droższe, więc coraz bardziej są kserowane, więc są wydawane w mniejszych nakładach, więc są jeszcze droższe, więc są kserowane]