Jeszcze nie koniec wakacji

Jest kil­ka spraw, któ­re teraz poruszę:

(1) Nastał już wrze­sień, ale dla mnie wie­le to nie zmie­nia, bo wciąż mam waka­cje. Ale już nie­dłu­go – bowiem już 26 wrze­śnia roz­po­czy­na­ją się nowe zaję­cia (miej­my nadzie­ję) – dru­gi rok.

(2) Zanim to jed­nak nastą­pi, muszę zali­czyć jesz­cze jeden egza­min. Nie jestem wca­le zado­wo­lo­ny, bo jeż­dże­nie do Pozna­nia w tę i z powro­tem to okrop­na stra­ta cza­su, a do tego stres. Myślę, że teraz pój­dzie mi już dobrze i wresz­cie (!) będę mógł napraw­dę ode­tchnąć. Do tego docho­dzi jesz­cze kwe­stia bie­ga­nia z indek­sem, ale na szczę­ście i to jest już chy­ba rozwiązane.

(3) Z wyjaz­du, jaki myśla­łem, że doj­dzie do skut­ków w tym roku nie­ste­ty nic nie wyszło. Żeby sobie to jakoś wyna­gro­dzić, posta­no­wi­łem, że poja­dę na 2 dni do Pra­gi. Ale będzie świet­nie – cho­dzić śla­da­mi Szwej­ka. Mam już bile­ty na pociąg z War­sza­wy i zare­zer­wo­wa­ne miej­sce w schro­ni­sku. Podob­no jesień to naj­lep­sza pora na zwie­dza­nie sto­li­cy Czech. Pomo­gą mi w tym prze­wod­nik i stro­na inter­ne­to­wa Mariu­sza Szczygła.

Losy Szwejka podczas wakacji

Wła­śnie skoń­czy­łem czy­tać dru­gą gru­bą książ­kę w te waka­cje. Poprzed­nia, to Bie­sy. Teraz przy­szedł czas na coś znacz­nie lżej­sze­go: Losy dobre­go żoł­nie­rza Szwej­ka cza­su woj­ny świa­to­wej Jaro­sla­va Haška. Obie książ­ki pocho­dzą z serii Wydaw­nic­twa Znak „50 na 50”. Co waż­ne, a o czym nie wspo­mnia­łem przy Bie­sach, nowe wyda­nia zosta­ły na nowo prze­tłu­ma­czo­ne. Jak wyja­śnia tłu­macz Szwej­ka, Anto­ni Kroh, w przed­mo­wie – jak się oka­zu­je – Pola­cy zna­li książ­kę Haška pod błęd­nym tytu­łem. Teraz ten błąd został naprawiony.

Tra­dy­cyj­nie, pozwo­lę sobie umie­ścić kil­ka naj­cie­kaw­szych fragmentów:

Sędzio­wiePowra­ca­ły wiel­kie cza­sy rzym­skie­go pano­wa­nia nad Jero­zo­li­mą. Więź­niów pro­wa­dzo­no na par­ter i sta­wia­no przed Piła­ta­mi 1914 roku. A sędzio­wie śled­czy, współ­cze­śni Piła­ci, zamiast god­nie umyć ręce, posy­ła­li po papry­kę i pil­zneń­skie piwo do Teis­si­ga i prze­ka­zy­wa­li pro­ku­ra­tu­rze wciąż nowe i nowe oskrażenia.

Tutaj roz­wie­wa­ła się wszel­ka logi­ka, a zwy­cię­żał §, dła­wił §, dur­niał §, pie­nił się §, śmiał się §, wygra­żał §, zabi­jał § i nie wyba­czał. Byli to żon­gle­rzy ustaw, poże­ra­cze kodek­sów i oskar­żo­nych, tygry­sy austriac­kiej dżun­gli, odmie­rza­ją­cy skok na ofia­rę nume­ra­mi paragrafów.

Wyją­tek czy­ni­ło kil­ku panów (podob­nie jak na komen­dzie poli­cji), któ­rzy pra­wa nie trak­to­wa­li zbyt serio; zawsze znaj­dzie się psze­ni­ca pośród kąkolu.

 

Wię­zien­na kapli­caW wię­zie­niu gar­ni­zo­no­wym, jak we wszyst­kich aresz­tach i kozach, miej­sco­wa kapli­ca cie­szy­ła się wiel­kim powo­dze­niem. Nie cho­dzi­ło o to, by przy­mu­so­we odwie­dzi­ny wię­zien­nej kapli­cy zbli­ża­ły ludzi do Boga, żeby więź­nio­wie przy­swo­ili sobie odro­bi­nę moral­no­ści. O takich głu­po­tach nie ma nawet co wspominać.

Nabo­żeń­stwa i kaza­nia były pierw­szo­rzęd­ną roz­gryw­ką, roz­pra­sza­ją­cą nudę gar­ni­zo­nu. Nie o to szło, by jed­nać się z Bogiem, ale że po dro­dze, na kory­ta­rzu czy na podwó­rzu, moż­na było zna­leźć oga­rek papie­ro­sa albo cyga­ra. Boga cał­ko­wi­cie odsu­wał na bok mały pet wala­ją­cy się bez­na­dziej­nie w splu­wacz­ce albo gdzie w pyle na zie­mi. Ta malut­ka śmier­dzą­ca rzecz zwy­cię­ża­ła Boga i zba­wie­nie duszy.

A do tego kaza­nie, ta zaba­wa, bre­we­rie. Kape­lan polo­wy Otto Katz był mimo wszyst­ko cza­ru­ją­cym czło­wie­kie. Jego kaza­nia były nie­zwy­kle fascy­nu­ją­ce, uciesz­ne, uwal­nia­ją­ce od wię­zien­nej mono­to­nii. Tak pięk­nie glę­dził o nie­skoń­czo­nej łasce bożej, krze­pił zde­pra­wo­wa­nych więź­niów i mężów błą­dzą­cych. Tak pięk­nie pysko­wał z ambo­ny i od ołta­rza. Umiał tak wspa­nia­le wrzesz­czeć swo­je: «Ite, mis­sa est», odpra­wiać nabo­żeń­stwo w nie­kon­wen­cjo­nal­ny spo­sób, prze­wra­cać porzą­dek mszy świę­tej, wymy­ślać, gdy był już cał­kiem pija­ny, zupeł­nie nowe modli­twy i nową mszę świę­tą, swój obrzęd, coś, cze­go jesz­cze nie było.

No i ten cyrk, gdy od cza­su do cza­su omsknął się z i prze­wró­cił z kie­li­chem, naj­święt­szym sakra­men­tem albo msza­łem, i gło­śno oskar­ża­jąc mini­stran­ta z kom­pa­nii kar­nej, że mu umyśl­nie pod­sta­wił nogę, natych­miast przed naj­wyż­szym maje­sta­tem wrze­piał mu kar­cer i zwią­zy­wa­nie w kij.

Mar­ny los uczci­we­go zna­laz­cy- Nie szko­dzi – stwier­dził Szwejk – (…) Gdy­by­śmy to gdzieś ogło­si­li, uczci­wy zna­laz­ca chciał­by od nas nagro­dę. Gdy­by to były pie­nią­dze, chy­ba nie tra­fił­by się uczci­wy zna­laz­ca, acz­kol­wiek są jesz­cze tacy ludzie. U nas w Budzie­jo­wi­cach w regi­men­cie był żoł­nierz, takie pokor­ne cie­ląt­ko, ten pew­ne­go razu zna­lazł na uli­cy sześć­set koron i oddał poli­cji, w gaze­tach pisa­li o nim jako o uczci­wym zna­laz­cy i tyl­ko miał z tego wstyd. Nie chcie­li z nim roz­ma­wiać, każ­dy mówił: «Ty paca­nie jeden, cóżeś ty zro­bił za głu­po­tę. Chy­ba do śmier­ci będzie ci łyso, jeśli masz choć tro­chę hono­ru w ser­cu». Miał dziew­czy­nę, prze­sta­ła z nim gadać (…) Wbił to sobie w gło­wę, zmi­zer­niał, aż wresz­cie rzu­cił się pod pociąg.

Pie­kło i nie­boTo zna­czy, zamiast zwy­kłych kotłów z siar­ką na bied­nych grzesz­ni­ków cze­ka­ją szyb­ko­wa­ry, kotły wyso­ko­ci­śnie­nio­we, grzesz­ni­cy sma­żą się na mar­ga­ry­nie, na roż­nach elek­trycz­nych, przez milio­ny lat jeż­dżą po nich wal­ce dro­go­we, a den­ty­ści powo­du­ją zgrzy­ta­nie zębów spe­cjal­nym sprzę­tem, szloch nagry­wa się na gra­mo­fo­ny, a pły­ty wysy­ła się na górę, do raju, dla roz­we­se­le­nia spra­wie­dli­wych. W raju try­ska­ją roz­py­la­cze wody koloń­skiej, a orkie­stra tak dłu­go gra Brahm­sa, że już by ksiądz wolał pie­kło i czy­ściec. Anioł­ki mają w tyłecz­kach śmi­gieł­ka od aero­pla­nów, żeby nie musia­ły tyle machać skrzydełkami.

c.d.n.

Pogoda w kratkę

W sezo­nie ogór­ko­wym media wał­ku­ją, co im tyl­ko w ręce wpad­nie: np. meta­fi­zy­kę pogo­dy, czy egzy­sten­cjo­nal­ne pro­ble­my mete­oro­lo­gicz­ne. Jed­nym sło­wem glę­dzą o pogo­dzie, któ­ra sta­ła się głów­nym tema­tem (któ­ry nota bene gości też czę­sto na tym blo­gu). Ja więc na prze­kór sobie rów­nież tro­chę o tym napiszę 🙂

Pogo­da przez ostat­ni tydzień była nie­na­dzwy­czaj­na. Wczo­raj się popra­wi­ło, jest cał­kiem sło­necz­nie i miło, poza tym, że wczo­raj była burza (nie­zbyt wiel­ka, ale jed­nak); teraz też wła­śnie zaczę­ło padać. Załą­czam zdjęcie.

Chwi­la desz­czo­wej zadu­my. Po chwi­li jed­nak zno­wu wyszło słońce.

Mia­łem napi­sać coś jesz­cze, ale zapo­mnia­łem, co…

Biesy wakacyjne

Eks­per­ci biją na alarm: do koń­ca waka­cji pozo­stał już tyl­ko mie­siąc! Aku­rat – dla mnie są to pra­wie dwa mie­sią­ce, he he he he. Lubię takie peł­ne pato­su zwro­ty à la „Fak­ty” albo „Piotr Kraś­ko na żywo z wnę­trza wulkanu…”

Wróć­my jed­nak do waka­cji. Trze­ba przy­znać, że dłu­go­ter­mi­no­wa pro­gno­za pogo­dy na razie się speł­nia: to zna­czy w lip­cu mia­ło lać – no i leje. Ponoć w sierp­niu ma być upal­nie; zoba­czy­my… Na szczę­ście ja na razie sie­dzę w domu i kon­tem­plu­ję Dr Hau­sa oraz Ally McBe­al, więc deszcz mi nie straszny.

Czy­tam sobie rów­nież książ­ki. Ostat­nio prze­czy­ta­łem „Bie­sy” Fio­do­ra Dosto­jew­sie­go. Nie spo­sób nie oprzeć się i nie zamie­ścić kil­ku cytacików.

Sto­su­nek do religii

(…) War­wa­ro Pie­trow­no, w tym sen­sie, że im gorzej, tym lepiej. To jak w reli­gii: im gorzej się żyje czło­wie­ko­wi, albo im bied­niej­szy i bar­dziej zahu­ka­ny jest lud, tym upar­ciej myśli o nagro­dzie w raju, a jeże­li przy tym jesz­cze uwi­ja się sto tysię­cy kapła­nów, pod­nie­ca­ją­cych tę mrzon­kę i spe­ku­lu­ją­cych na niej, to… rozu­miem panią, War­wa­ro Pie­trow­no, może pani być pewna.

Talent bez­ta­len­cia

(…) zawsze dużo mówię, to zna­czy dużo słów, i śpie­szę się, więc nigdy nic mi nie wycho­dzi. A dla­cze­go dużo mówię i nic mi nie wycho­dzi? Bo nie umiem mówić. Ci, któ­rzy umie­ją dobrze mówić, mówią krót­ko. Więc to wła­śnie jest moje bez­ta­len­cie – praw­da? Ale sko­ro już mam ten natu­ral­ny talent bez­ta­len­cia, dla­cze­go nie miał­bym się nim posłu­żyć sztucz­nie? Więc się posłu­gu­ję. Co praw­da, jak się tu wybie­ra­łem, naj­pierw mia­łem zamiar mil­czeć; ale prze­cież mil­czeć wiel­ki talent, a więc mnie nie przy­stoi, a po dru­gie, mil­czeć to jest ryzy­ko; no, więc osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­łem, że naj­le­piej prze­cież mówić, ale wła­śnie jak bez­ta­len­cie, to zna­czy dużo, dużo, dużo, bar­dzo śpie­szyć się z argu­men­ta­mi, a pod koniec zawsze pogu­bić się we wła­snych argu­men­tach, żeby słu­chacz odszedł bez koń­ca, roz­kła­da­jąc ręce, a naj­le­piej, żeby splunął.

Entu­zjazm administracyjny

- Entu­zjazm admi­ni­stra­cyj­ny? Nie wiem, co to takie­go. / (…) niech pani posta­wi jakąś naj­mar­niej­szą kre­atu­rę, żeby sprze­da­wa­ła choć­by jakieś tam głu­pie bile­ty kole­jo­we, a tak kre­atu­ra natych­miast poczu­je się w pra­wie spo­glą­dać na panią z miną Jowi­sza, kie­dy podej­dzie pani po bilet, [żeby oka­zać pani swo­ją wła­dzę]. Że niby ja ci poka­żę, kto tu rzą­dzi… I to wła­śnie docho­dzi w nich do admi­ni­stra­cyj­ne­go entuzjazmu.

Opra­wa książek

(…) czy­tać i opra­wiać książ­ki – to dwa, i ogrom­ne, okre­sy roz­wo­ju. Z począt­ku poma­lut­ku uczy się czy­tać, ma się rozu­mieć, przez całe wie­ki, ale książ­kę przy tym wyświech­ta, wybru­dzi, bo nie uwa­ża jej za coś poważ­ne­go. Opra­wa ozna­cza już sza­cu­nek dla książ­ki, ozna­cza, że czło­wiek nie dość, że polu­bił czy­tać, ale też potrak­to­wał to poważ­nie. Rosja jesz­cze nie weszła w ten okres. A Euro­pa już od daw­na opra­wia książki.

Wpływ wód­ki

Kie­dy popro­si­cie pań­stwo pro­ste­go czło­wie­ka, żeby coś dla was zro­bił, jeśli zechce, a może, usłu­ży sta­ran­nie i dobro­dusz­nie; lecz jeśli popro­si­cie go, by przy­niósł wódecz­kę – nawet zwy­kła mu spo­koj­na dobro­dusz­ność przej­dzie rap­tem w jakąś pośpiesz­ną, rado­sną usłuż­ność, w jakąś nie­mal bra­ter­ską o was dba­łość. Na tego, kto idzie po wód­kę – cho­ciaż pić ją będzie­cie wy, a nie on, cze­go jest z góry świa­dom – spły­wa jak gdy­by cząst­ka wasze­go przy­szłe­go ukontentowania.

Powyż­sze cyta­ty pocho­dzą z: Fio­dor Dosto­jew­ski Bie­sy, Wydaw­nic­two Znak, Kra­ków 2010. tłum. Adam Pomorski

Jeszcze raz o kartach

Parę dni temu napi­sa­łem o dosyć kon­tro­wer­syj­nej spra­wie pro­wi­zji za uży­wa­nie kart płat­ni­czych – pro­wi­zji rzecz jasna pobie­ra­nych przez fir­my typu Visa i Master­card, któ­rych pazer­ność jest znacz­nie więk­sza, niż przy­pusz­cza­łem. Moż­na o tym poczy­tać na ban­ko­wym blo­gu Macie­ja Sam­ci­ka.

Każ­dy z nas spo­tkał się chy­ba z sabo­ta­żem sprze­daw­ców, pole­ga­ją­cym na znie­chę­ca­niu klien­tów do pła­ce­nia kar­tą. Sprze­daw­cy w skle­pach i punk­tach usłu­go­wych wolą gotów­kę, bo od trans­ak­cji opła­co­nych bile­ta­mi Naro­do­we­go Ban­ku Pol­skie­go nie muszą pła­cić ban­kom pro­wi­zji (m.in. słyn­nej opła­ty inter­chan­ge). Stąd też w skle­pach „Żab­ka” ter­mi­na­le do płat­no­ści bez­go­tów­ko­wych zwy­kle są „nie­czyn­ne”, zaś w wie­lu punk­tach sprze­daw­cy, widząc w ręce klien­ta kar­tę, pyta­ją, czy na pew­no ów klient nie ma ocho­ty zapła­cić gotów­ką. Znam nawet wła­ści­cie­la skle­pu, któ­ry udzie­la 4% raba­tu każ­de­mu, kto zapła­ci gotów­ką zamiast kartą.

To powin­no dać do myśle­nia pazer­nym ban­kow­com i sze­fom orga­ni­za­cji płat­ni­czych Visa i Master­Card, kąpią­cym się w skarb­cach peł­nych bank­no­tów. Na opła­tach pobie­ra­nych od skle­pów Visa, Master­Card i ban­ki zara­bia­ją rocz­nie okrą­gły miliard złotych.

Wię­cej tutaj.

Do Gołuchowa

W ostat­nią sobo­tę poje­cha­li­śmy na dłu­ga­śną wyciecz­kę rowe­ro­wą do Gołu­cho­wa. Co z tego, że pro­wa­dzi do tego miej­sca ścież­ka rowe­ro­wą, sko­ro bie­gnie ona wzdłuż dro­gi kra­jo­wej, na któ­rej ruch jest jak na auto­stra­dzie, choć z pew­no­ścią auto­stra­da to nie jest. Trze­ba więc było jechać tro­chę na oko­ło, po róż­no­ra­kich wio­chach małych i dużych. W jed­ną stro­nę – jedzie się ok 70 minut. Czy­li dosyć dłu­go. Jak wró­ci­łem, myśla­łem, że mi kula­sy poodpadają.

Sko­ro byłem na takiej faj­nej wyciecz­ce, to chy­ba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co prze­czy­ta­łem dzi­siaj we „Wprost”, że Kaczyń­ski z Rydzy­kiem doszczęt­nie zawłasz­czy­li już sank­tu­arium na Jasnej Górze; nie napi­szę rów­nież o tym, że – jak gło­szą plot­ki krą­żą­ce po Kali­szu – ma zostać zli­kwi­do­wa­ny kościół gar­ni­zo­no­wy, a co za tym idzie – ostat­ni bastion roz­sąd­ku w naszej die­ce­zji wpad­nie w łapy Napierały.

Burze i ulewy, i jeszcze płacenie kartą

Sezon ogór­ko­wy w peł­ni, więc pisać mogę choć­by o pogodzie.

A jest o czym. Wczo­raj było odro­bi­nę wietrz­nie – i tyle, ale nie spe­cjal­nie gorą­co. W nocy zro­bi­łem sobie prze­ciąg w poko­ju i dało się wytrzy­mać. Nad ranem zaczę­ły walić pio­ru­ny, ale zupeł­nie na sucho 🙂 Cie­ka­wie zro­bi­ło się chwi­lę przed 7 rano: wte­dy runął deszcz i było to coś zupeł­nie nie­sa­mo­wi­te­go – jak­by ktoś odkrę­cił  mak­sy­mal­nie prysz­nic. Ule­wa nie­sa­mo­wi­cie zaci­na­ła w okna, więc musia­łem je zamknąć.

Burze

Pio­ru­ny wali­ły dalej, ale jak pod­nio­słem role­tę, to oka­za­ło się, że nie dość, że leje i nie dość, że burza, to jesz­cze do tego spo­śród czar­nych chmur wyzie­ra słoń­ce. Tak więc pogo­da zupeł­nie zwa­rio­wa­ła. Ma to swo­je zale­ty, bo burze mają być dzi­siaj w całej Pol­sce cały dzień. Więc może w Kali­szu limit został już wyczer­pa­ny i do koń­ca dnia będzie spokój.

Cie­ka­wą wia­do­mość usły­sza­łem przed chwi­lą w wia­do­mo­ściach w radio­wej Trój­ce. Poru­szo­no kwe­stię pła­ce­nia kar­ta­mi płat­ni­czy­mi w skle­pie i zwią­za­ny­mi z tym limi­ta­mi (np. „pła­ce­nie kar­tą od 15 zł” – dosyć czę­ste, szcze­gól­nie w małych skle­pach). UOKiK twier­dzi, że nie naru­sza to praw kon­su­men­ta i moim zda­niem to praw­da. Praw­da jest taka, że jeże­li na każ­dej trans­ak­cji poni­żej ok. 20 zł sklep po pro­stu spo­ro tra­ci; dla dużych sie­ci to nie pro­blem, ale dla mniej­szych – już tak. Rzecz­nik (czy ktoś taki) Związ­ku Ban­ków Pol­skich stwier­dził, że  w tej sytu­acji naj­lep­szy jest boj­kot takich skle­pów. Co za idio­tyzm! Zza tej wypo­wie­dzi wyzie­ra nic inne­go, jak pazer­ność ban­ków, któ­re masę for­sy zara­bia­ją na trans­ak­cjach kar­ta­mi – dla­te­go też tak chęt­nie wci­ska­ją je swo­im klien­tom przy każ­dej oka­zji. W pew­nym skle­pie sprze­daw­czy­ni powie­dzia­ła nam wprost, że nie ma ter­mi­na­la, bo wte­dy musia­ła­by pod­nieść ceny. Oczy­wi­ście jest więc tak, że za te wygo­dy, jak pła­ca­nie kar­tą, koniec koń­ców i tak zapła­ci kon­su­ment. Podob­nie jest z mały­mi pod­wyż­ka­mi podat­ków (np. o 1 punkt pro­cen­to­wy). Teo­re­tycz­nie pod­wyż­ka ceny towa­ru powin­na być zupeł­nie nie­zau­wa­żal­na, w prak­ty­ce jed­nak sprze­daw­cy lubią sobie „zaokrą­glić”.

Kie­dy sobie tak myślę, jaki ten świat jest bez­na­dziej­ny 🙂 to przy­po­mi­na mi się jed­nak jed­na z nie­licz­nych rze­czy, któ­rych nauczy­łem się na pół­rocz­nym kur­sie eko­no­mii w pierw­szym seme­strze: że czło­wiek tak napraw­dę kie­ru­je się wła­snym szczę­ściem i dąży do opty­ma­li­za­cji, a prze­cież pod­wyż­ka cen towa­rów, to wię­cej szczę­ścia dla sprze­daw­ców 😉 Koń­czę tym opty­mi­stycz­nym akcentem.

Pierwszy egzamin

Pogo­da jest ostat­nio nad­zwy­czaj­nie zmien­na. Nie dość że żar się leje z nie­ba, że słoń­ce świe­ci nie­ustan­nie, że 30º C i brak jakiej­kol­wiek chmur­ki na nie­bie, to potem tak zaczy­na grzmo­cić pio­ru­na­mi, że nie sły­chać już nawet desz­czu walą­ce­go w szy­by. A tak było w Kali­szu, przed­wczo­raj, wczo­raj i dzi­siaj. Naj­pierw okrop­ny upał, a potem wiel­ka burza. Tej dzi­siej­szej już nie zaob­ser­wo­wa­łem, bo od wczo­raj jestem zno­wu w Poznaniu.

To już ostat­ni pełen tydzień miesz­ka­nia w sto­li­cy Wiel­ko­pol­ski w tym roku aka­de­mic­kim. Dzi­siaj mia­łem pierw­szym egza­min – z histo­rii pra­wa sądo­we­go; chy­ba nie było źle. Tak więc zosta­ły mi jesz­cze czte­ry egza­mi­ny (miej­my nadzie­ję) i jed­no zali­cze­nie. Jakoś więc mogę powie­dzieć, że dotur­la­łem się do koń­ca. A – jak już o tym pisa­łem – rok aka­de­mic­ki mija jesz­cze szyb­ciej, niż szkolny.

Ale szybko

Nie odkry­ję Ame­ry­ki, jeśli napi­szę, że ostat­nie 8 mie­sią­cy minę­ło tak: ziu­uuu! Dopie­ro co zaczą­łem stu­dia, dopie­ro, co byłem na pierw­szym wykła­dzie, któ­ry pamię­tam, jak­by to było wczo­raj, a już zaczął się czer­wiec, a wraz z nim zali­cze­nia i egza­mi­ny. Jed­no zali­cze­nie mam już za sobą; przede mną kolo­kwium i pięć egza­mi­nów. Szko­da, że ten egza­mi­no­wy czas przy­pa­da aku­rat wte­dy, gdy jest taka ład­na pogo­da i nicze­go się nie chce. Chy­ba jed­nak szyb­ko też to minie. Ale jak tak patrzę z per­spek­ty­wy, to okres szko­ły śred­niej też mi się nie dłużył.

O uniwersytetach i podręcznikach

W ostat­niej „Poli­ty­ce” uka­zał się cie­ka­wy repor­taż doty­czą­cy uro­czy­sto­ści abso­lu­to­rium Uni­wer­sy­te­tu Harvar­da. Jak się oka­zu­je, wśród Nobli­stów ponad 70 z nich było absol­wen­ta­mi tego Uni­wer­sy­te­tu. Oczy­wi­ście, ta uczel­nia ucho­dzi za naj­wy­bit­niej­szą na świe­cie, ale do wszel­kie­go typu ran­kin­gów lepiej pod­cho­dzić z rezer­wą. Piszę tak nie dla­te­go, że jestem zazdro­sny. Dobrze jest jed­nak wziąć pod uwa­gę, co takie ran­kin­gi uwzględ­nia­ją: np. „licz­bę publi­ka­cji w języ­ku angiel­skim”. Oczy­wi­ste jest więc, że uni­wer­sy­te­ty z kra­jów angiel­sko­ję­zycz­nych zawsze będą w pewien spo­sób uprzy­wi­le­jo­wa­ne. Na Harvar­dzie jest zupeł­nie inny sys­tem stu­diów, co jest dosyć cie­ka­we. Ale u nas jest – po pro­stu ina­czej. Niech ktoś nie myśli, że mam kom­plek­sy z tego powo­du, że stu­diu­ję na jakimś tam Uni­wer­sy­te­cie im. jakie­goś tam niko­mu nie­zna­ne­go poety gdzieś tam na koń­cu świa­ta. Mój wybór był naj­lep­szym z moż­li­wych. UAM jest jed­nym z naj­lep­szych uni­wer­sy­te­tów w Pol­sce (na pew­no w pierw­szej trój­ce), tak więc jest jed­no­cze­śnie jed­nym z naj­lep­szych w Europie.

Ale nie o tym chcia­łem pisać, a o czymś pokrew­nym. Jeśli mogli­by­śmy się cze­goś uczyć od uczel­ni z innych państw, to może spo­so­bu pisa­nia pod­ręcz­ni­ków. Pierw­szy pod­ręcz­nik „zachod­ni”, z jakim się spo­tka­łem to Eko­no­mia Kamer­sche­na i spół­ki. Gaba­ry­ty – ogól­no­pol­skiej książ­ki tele­fo­nicz­nej. Pomi­mo to, nie znie­chę­ca. Się­gną­łem po nie­go, bo choć nie stu­diu­ję eko­no­mii, to eko­no­mii się przez semestr uczy­łem. Zaj­rza­łem do nie­go z cie­ka­wo­ści, by spraw­dzić, czy może tam nie jest coś lepiej wytłu­ma­czo­ne. Oka­za­ło się, że tak: wszyst­ko było napi­sa­ne w spo­sób jasny i przej­rzy­sty, wzbo­ga­co­ne ilu­stra­cja­mi. Ale tu nie o treść nawet cho­dzi, bo prze­cież wśród naszych auto­rów jest też wie­lu świet­nych gawę­dzia­rzo-pod­ręcz­ni­ko­pi­sa­rzy (gdy­by nie to, nikt by nie czy­tał Scza­niec­kie­go 40 lat po pierw­szym wyda­niu). Cho­dzi raczej o spra­wy tech­nicz­ne, czy­li te z pozo­ru nie­istot­ne. Takie, jak: este­tycz­ne wyda­nie, przej­rzy­stość, sze­ro­kie mar­gi­ne­sy, spi­sy tre­ści, indek­sy, spi­sy tre­ści na począt­kach roz­dzia­łów, stresz­cze­nia roz­dzia­łów, pyta­nie kon­tro­l­ne etc. U nasz szu­kać tego ze świe­cą. Podob­nie było z pod­ręcz­ni­kiem Psy­cho­lo­gia i życie Zimbardo.

Pyta­nia testo­we z pra­wo­znaw­stwa. Jak widać w testach też moż­na mieć poczu­cie humoru.

Ktoś powie, że takie rze­czy, jak np. czy­tel­na czcion­ka są nie­istot­ne. Nic bar­dziej myl­ne­go. Nie jest to może naj­waż­niej­sze, bo naj­waż­niej­sza jest treść, ale pew­ne dodat­ki, jak choć­by pyta­nia do „samo­spraw­dze­nia” są bar­dzo przy­dat­ne. W tych kwe­stiach PWN i spół­ka mogli­by się jesz­cze wie­le nauczyć. Ktoś mógł­by pomy­śleć, że umiesz­cza­nie ilu­stra­cji w pod­ręcz­ni­kach dla praw­ni­ków jest bez­ce­lo­we, co jest bzdu­rą, bo obraz­ki prze­cież każ­dy lubi. Dobrze, że choć to się aku­rat zmienia.

Dodam jesz­cze, że do Eko­no­mii była jesz­cze jak­by dru­ga, spe­cjal­na część z ćwiczeniami.

Wczo­raj wypo­ży­czy­łem w biblio­te­ce pod­ręcz­nik Neila Par­pwor­tha Con­sti­tu­tio­nal and admi­ni­stra­ti­ve law o kon­sty­tu­cji Wiel­kiej Bry­ta­nii (wyd. OUP). W nim jest podob­nie: przej­rzy­sty spis tre­ści, pod­su­mo­wa­nia przy każ­dym roz­dzia­le, dodat­ko­we pyta­nia, naj­waż­niej­sze poję­cia. I nie jest to wyda­nie luk­su­so­we, tyl­ko „tanie” (tzn. ok. 130 zł 😉 ).

Dodat­ko­wą kwe­stią są ceny pod­ręcz­ni­ków… dobrze, że są biblio­te­ki [U. Eco w swo­im ese­ju O biblio­te­ce pisze o błęd­nym kole: pod­ręcz­ni­ki są coraz droż­sze, więc coraz bar­dziej są kse­ro­wa­ne, więc są wyda­wa­ne w mniej­szych nakła­dach, więc są jesz­cze droż­sze, więc są kserowane]

Wio­sna w Par­ku Mickiewicza