Bydgoszcz

IMG311.jpg
Byd­go­ska „Wene­cja”

Dwa dni temu byłem w Byd­gosz­czy – mie­ście, o któ­re jest sto­li­cą woje­wódz­twa kujaw­sko-pomor­skie­go, nie­zbyt lubi się z Toru­niem i o któ­rym moż­na w prze­wod­ni­kach prze­czy­tać, że jest „roz­wi­ja­ją­cą się metro­po­lią”. Jecha­łem tam z obra­zem „byd­go­skiej Wene­cji” i bul­wa­rów nad Brdą w gło­wie. Gdy z nie­go wyjeż­dża­łem, budził jed­nak we mnie mie­sza­ne uczucia.

Metro­po­lia to to raczej nie jest – 400 tys. miesz­kań­ców. Choć mia­sto sili się na nowo­cze­sność, to nie­ste­ty jest raczej dosyć pro­win­cjo­nal­ne. Nie ma tam tylu ludzi i tyle ruchu co we Wro­cła­wiu czy w Pozna­niu. Ale to nie zna­czy, że nie jest piękne.

Gdy wysia­dłem z pocią­gu, obraz był dosyć prze­ra­ża­ją­cy, ale prze­ra­ża­ją­cy obraz przy dwor­cu kole­jo­wym, to raczej nor­ma pol­skich miast. Ani w Kali­szu, ani w Pozna­niu nie jest lepiej. W kie­run­ku cen­trum sze­dłem uli­cą Dwor­co­wą, któ­ra na począt­ku zbyt ład­na nie była. Z każ­dym kro­kiem robi­ło się coraz cie­ka­wiej. Cen­trum, to wła­ści­wie skrzy­żo­wa­nie ulic Dwor­co­wej i Gdań­skiej – tam zaczę­ło mi się podo­bać. Dalej, było tyl­ko lepiej.

Nie­opo­dal jest Plac Wol­no­ści (jak w Pozna­niu); idąc w kie­run­ku połu­dnio­wym, zbli­ża­my się do Brdy. Uli­cą Mosto­wa docho­dzi się do Sta­re­go Ryn­ku. Na jego środ­ku stoi dosyć paskud­ny pomnik, ale sama sta­rów­ka jest bar­dzo ład­na. Naj­więk­szą jed­nak atrak­cją – i słusz­nie – jest Wyspa Młyń­ska, czy­li praw­dzi­wa „Wene­cja”. War­to było się tam wybrać.

Plac Wolności
Plac Wol­no­ści
IMG324.jpg
Nad Brdą

Wię­cej zdjęć »

Weekend całotygodniowy

Do waka­cji pozo­sta­ło… 56 dni. Przy­naj­mniej do tych moich. Tym­cza­sem teraz dobie­ga naj­dłuż­szy week­end majo­wy, jaki pamię­tam – któ­ry trwał wła­ści­wie cały tydzień. Jak dla mnie, to mógł­by być jesz­cze dłuż­szy. Do koń­ca zajęć pozo­stał mie­siąc. Zaję­cia na stu­diach lubię, ale jeż­dże­nie do Pozna­nia jest okrop­nie męczące.

Tydzień temu dosta­łem wia­do­mość, któ­ra zaczy­na­ła się tak:

jeste­śmy pod wra­że­niem Two­jej apli­ka­cji i roz­mo­wy rekru­ta­cyj­nej. Dzię­ku­je­my za poświę­co­ny czas, zain­te­re­so­wa­nie pro­jek­tem oraz chęć współpracy.

Ozna­cza to, że zosta­łem przy­ję­ty do gro­na wolon­ta­riu­szy miast-gospo­da­rzy na czas mistrzostw w pił­ce noż­nej. Świet­nie! Taka oka­zja może się nie powtó­rzyć.  Marzy­łem o tym, by zostać wolon­ta­riu­szem na olim­pia­dę w Lon­dy­nie, ale nic z tego nie wyszło. Może kiedyś…

Nie­bo w maju

Koleje na zdjęciach

Dzi­siaj dalej będę się pastwić nad kole­ja­mi, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem Prze­wo­zów Regio­nal­nych. A że obraz wart jest tysią­ca słów, zamiesz­czam zdję­cia toa­le­ty z pocią­gu Prze­wo­zów Regio­nal­nych, z któ­rej mia­łem wąt­pli­wą przy­jem­ność korzystać.

W ramach cie­ka­wost­ki: zdję­cia z budo­wy nowe­go dwor­ca w Poznaniu.

Pod­pi­sy i wię­cej zdjęć tutaj.

Rowery na start

Parę dni temu w Pozna­niu mia­ła miej­sce pre­mie­ra Poznań­skich Rowe­rów Miej­skich. Teraz mogę zdać rela­cję na gorą­co, bo wła­śnie z nich skorzystałem.

Na począt­ku muszę zazna­czyć, że panu­je wokół nich lekk atmos­fe­ra dez­in­for­ma­cji, bo – przy­kła­do­wo – nie jest praw­dą, że moż­na zare­je­stro­wać się przy pierw­szym wypo­ży­cze­niu w sys­te­mie. Ja przy­naj­mniej tego pró­bo­wa­łem i mi się nie uda­ło. Poza tym, instruk­cje dot. obsłu­gi rowe­rów są inne w inter­ne­cie i inne na pylo­nach w ter­mi­na­lach. Jed­nym sło­wem – zamieszanie.

Rowe­ry same w sobie są świet­ne. Dobrze przy­sto­so­wa­ne do mia­sta, nie ma z nimi naj­mniej­sze­go pro­ble­mu. Faj­nie oglą­da się z nich miasto.

Nie­ste­ty ter­mi­na­li jest sta­now­czo za mało, żeby taka inwe­sty­cja mia­ła więk­szy sens. Mam nadzie­ję, że będzie ich dużo wię­cej. Wro­cła­wia­nie narze­ka­ją, bo ter­mi­na­li mają tyl­ko 18. W Pozna­niu jest ich na razie… 7.

Dru­ga spra­wa jest taka, że ścież­ki rowe­ro­we tyl­ko z pozo­ru są dobrze zor­ga­ni­zo­wa­ne. Póki się taką dro­gą jedzie, jest dobrze; ścież­ki rowe­ro­we mają jed­nak ten­den­cję do tego, by ury­wać się w nie­spo­dzie­wa­nym miejscu…

Nadzieja w pociągach

Nie­wąt­pli­wie spół­ka „Prze­wo­zy regio­nal­ne” jest wiel­ce zasłu­żo­na dla nasze­go kra­ju. Dla­cze­go? Ano dla­te­go, że ma duże zna­cze­nie gdy cho­dzi o kształ­to­wa­nie spo­łecz­nej moral­no­ści: w szcze­gól­no­ści wszel­kich cnót. Wia­ry, nadziei, miło­ści… tej ostat­niej to chy­ba tro­chę mniej.
Aby prze­ko­nać się, dla­cze­go, wystar­czy wsiąść do pocią­gu. Gdy pasa­żer zapy­ta się współ­to­wa­rzy­szy (nie­do­li) „Czy to pociąg do Pozna­nia?” albo „Czy to pociąg do Łodzi?” nie usły­szy „owszem”, albo „tak, to pociąg do Łodzi” lecz… „Mam nadzieję”.

Wielkanoc

Fra Ange­li­co • Zmar­twych­wsta­nie (1440−42)

Wszyst­kim, któ­rzy choć­by spo­ra­dycz­nie odwie­dza­ją moją stro­nę, z oka­zji Świąt Wiel­kiej Nocy życzę szczę­ścia i uśmie­chów każ­de­go dnia.

Weso­łych Świąt!

Mesjasz”

Wczo­raj byłem na kon­cer­cie Fil­har­mo­nii Kali­skiej. Orkie­stra przed­sta­wi­ła wraz z Chó­rem Fil­har­mo­nii Wro­cław­skiej ora­to­rium „Mesjasz” Hän­dla. Uwiel­biam muzy­kę baro­ko­wą, więc byłem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny; z resz­tą chy­ba nie tyl­ko ja, bo pra­wie cała sala (na 400 osób) była peł­na. Ora­to­rium jest bar­dzo dłu­gie, trwa­ło pra­wie 3 godzi­ny. Jego wadą jest to, że gdy soli­ści po pięć razy śpie­wa­li jed­no zda­nie, to robi­ło się to nużące.

Chór Fil­har­mo­nii Wrocławskiej
Agniesz­ka Fran­ków-Żela­zny- kie­row­nic­two arty­stycz­ne, przy­go­to­wa­nie chóru

ORKIESTRA FILHARMONII KALISKIEJ
Andrzej KOSENDIAK – dyrygent
Mar­ta Niedź­wiec­ka – pozytyw

w pro­gra­mie:
G. F. Haen­del – Mesjasz

A teraz słu­cham tran­smi­sji z festi­wa­lu Miste­ria Pas­cha­lia w Krakowie.

Słuchawkowi wisielce

Na począ­tek mało opty­mia­stycz­na refleksja.

Gdy byłem w gim­na­zjum (czy­li ponad 5 lat temu) poja­wi­ły się w Pol­sce (przy­naj­mniej na szer­szą ska­lę) odtwa­rza­cze mp3, czy­li tak zwa­ne „empe­trój­ki”. Dosyć szyb­ko zyski­wa­ły one na popu­lar­no­ści; rów­nież ja wte­dy naby­łem swo­je­go iPo­da shuf­fle pierw­szej gene­ra­cji, któ­re­go mam do dzi­siaj, a któ­ry dzi­siaj mógł­by zostać sprze­da­ny na Alle­gro w dzia­le „Anty­ki”.

Myślę, że melo­ma­nia, któ­ra wte­dy owład­nę­ła spo­łe­czeń­stwem, nie­dłu­go zacznie zbie­rać swo­je krwa­we żni­wo. W jaki spo­sób? A w ten, że nie­dłu­go apa­ra­ty słu­cho­we będą czymś zupeł­nie masowym.

Pro­ble­mem nie jest rzecz jasna słu­cha­nie sobie muzy­ki przez odtwa­rzacz, ale spo­sób, w jaki się to robi. Nie­ste­ty nie­któ­rzy zosta­li tak owład­nię­ci przez Lady Gagę i Justi­na Bie­be­ra, że nie mogą się bez ich hitów obyć nawet w środ­kach komu­ni­ka­cji miej­skiej. I tu poja­wia się pro­blem: bo czy się jedzie auto­bu­sem, czy tram­wa­jem – zwy­kle jest tam gło­śno. Oka­zu­je się, że nie moż­na muzy­ki słu­chać ze „zwy­kłą” gło­śno­ścią, tyl­ko trze­ba pod­gło­sić, ile się da. Ktoś mógł­by pomy­śleć, że sko­ro hałas wytwa­rza­ny przez np. auto­bus nie jest groź­ny, to jeśli pod­gło­si­my odro­bi­nę gło­śniej, tyl­ko tyl­ko, by zagłu­szyć pojazd, to nasz słuch na tym nie ucier­pi. Tak jed­nak nie jest. Słuch bowiem uszka­dza się nie od gło­śno­ści, tyl­ko od ciśnie­nia wytwa­rza­ne­go w uchu przez drga­ją­cą mem­bra­nę gło­śni­ka. Te drga­nia powo­du­ją, że ucho prze­sta­je reago­wać na deli­kat­niej­sze bodź­ce, by być w koń­cu podat­nym tyl­ko na „łupa­nie” (to z resz­tą doty­czy nie tyl­ko słuchu).

Kie­dyś było tak, że gdy ktoś miał włą­czo­ną empe­trój­kę, to tyl­ko on ją sły­szał (takie z resz­tą było zało­że­nie tego urzą­dze­nia); gdy moż­na ją było usły­szeć „przez słu­chaw­ki” użyt­kow­ni­ka, to uzna­wa­no, że taka oso­ba to „miło­śnik moc­nych wra­żeń”. Dzi­siaj to dru­gie sta­ło się regu­łą. Nagmin­ną jest pla­gą, że musi­my słu­chać czy­je­goś odtwa­rza­cza przez czy­jeś słu­chaw­ki, któ­re wci­śnię­te są prze­cież do cudze­go ucha. Cza­sem z dru­gie­go koń­ca tram­wa­ju… Pół bie­dy, gdy jest to muzy­ka na pozio­mie, ale to się nie­ste­ty rzad­ko zda­rza. Zwy­kle są to prze­bo­je eski lub radia zet. Jed­nym sło­wem – ręce opadają.

Wnio­sek jest z tego taki, że przez słu­cha­nie muzy­ki w hała­śli­wym śro­do­wi­sku, słuch będzie się uszka­dzał. Te oso­by powin­ny już zbie­rać pie­nią­dze na apa­ra­ty słu­cho­we, bo jest kwe­stią lat, gdy będą głu­che, jak pień. Dla­te­go nie słu­cham muzy­ki w środ­kach komu­ni­ka­cji miej­skiej, ani tam, gdzie jest nad­mier­ny hałas.

Wyj­ściem z tej sytu­acji są słu­chaw­ki nausz­ne lub dousz­ne. Te są jed­nak jesz­cze rzadkością.

Teraz jesz­cze coś o wyda­rze­niach bieżących.

(1) Media dono­szą o despe­ra­tach, któ­rzy nie rzu­cim zie­mi… tzn. gło­du­ją w inten­cji nie­wpro­wa­dza­nia w życie refor­my edu­ka­cji doty­czą­cej naucza­nia histo­rii. Są to chy­ba zupeł­ni igno­ran­ci, któ­rzy nie mają bla­de­go poję­cia o tym, jak wyglą­da nauka histo­rii w szko­le. Są tak prze­czu­le­ni na wszel­kie zmia­ny, że na każ­dą pró­bę zre­for­mo­wa­nia sys­te­mu – któ­ry nie jest naj­lep­szy – reagu­ją aler­gicz­ne. Ich zabie­gi są dosyć śmieszne.

Śpie­szę z wyja­śnie­niem, dla­cze­go. Sam bowiem prze­ży­łem to na wła­snej skórze.

Obec­nie sche­mat nauki histo­rii w szko­łach wyglą­da tak, że – jak to ktoś ład­nie ujął – ucznio­wie mają trzy razy od mamu­ta do Bie­ru­ta. W szko­le pod­sta­wo­wej, gim­na­zjum, liceum uczy się w kół­ko tego same­go: cały cykl od pre­hi­sto­rii do (w teo­rii) XXI wie­ku, tyle tyl­ko, że ze stop­nio­wa­nym pozio­mem trud­no­ści i szcze­gó­ło­wo­ści (nauczy­cie­le mówią na to „tech­ni­ka spi­ra­li” czy jakoś tak).

Nie­ste­ty to nie do koń­ca zda­je egza­min. Po pierw­sze dla­te­go, że licz­ba godzin histo­rii w szko­le jest mała i nauczy­ciel nie jest w sta­nie omó­wić całe­go mate­ria­łu. Jeśli więc doje­dzie do II RP, to jest to suk­ces. Po dru­gie,  szcze­gól­nie w liceum – uczniom, któ­rzy nie są w kla­sach z roz­sze­rzo­ną histo­ria, ten przed­miot czę­sto po pro­stu zwi­sa i jest jedy­nie dodat­ko­wym utrud­nie­niem, i kolej­ną kło­dą rzu­co­ną pod nogi. Roz­sąd­niej więc by było, żeby w liceum uczyć – tych, któ­rzy nie mają histo­rii na pozio­mie roz­sze­rzo­nym – tyl­ko histo­rii XX wie­ku. Jest to chy­ba jed­na z nie­licz­nych roz­sąd­nych reform edu­ka­cji w ostat­nich latach.

(2) Już pią­ty 4 dzień kwiet­nia, więc za 6 dni… wszy­scy wie­dzą co. Uak­tyw­nia­ją się już smo­leń­skie wdo­wy i posłusz­ne woj­ska radia toruń­sko­ka­to­lic­kie­go. Na nowo zaczę­to młó­cić mgłę, brzo­zę, sta­tecz­nik etc. Macie­re­wicz – w szczy­to­wej for­mie – bo może swo­je świet­ne pomy­sły gło­sić nawet na ante­nie TVN 24. A fak­ty są, jakie były.

W obronie tradycyjnie pokrzywdzonych

Nie­daw­no dowie­dzia­łem się przy­pad­kiem, że ktoś jed­nak cza­sem na tę moją stro­nę zaglą­da. Tro­chę mnie to prze­stra­szy­ło: bo z jed­nej stro­ny chciał­bym napi­sać to, co myślę (choć nie zawsze wiem jak ubrać to w sło­wa) ale z dru­giej – gdy­bym pisa­ło wszyst­ko, na co mam ocho­tę – wie­le osób być może wię­cej by się do mnie nie ode­zwa­ło 😀 Cho­ciaż może i to mieć swo­je dobre stro­ny. Tak więc mam pro­blem, bo muszę z jed­nej stro­ny pisać ostroż­nie, a z dru­giej: napi­sać to, co chcę powiedzieć.

Zacznij­my może od małe­go prze­glą­du stron inter­ne­to­wych. Zaglą­dam (niby przy­pad­ko­wo) na stro­nę Die­ce­zji Kali­skiej. A tam co nas wita na pierw­szej stro­nie? List w obro­nie kon­cer­nu medial­ne­go kościo­ła toruń­sko­ka­to­lic­kie­go. Naj­pierw było życie od poczę­cia, potem wał­ko­wa­nie zła in vitro, nie­dłu­go będzie obro­na embrio­nów, ale póki co – wyima­gi­no­wa­ne ata­ki na prze­mysł miło­ści ojca inka­sen­ta. Wśród zasług toruń­skie­go nadaw­cy wymie­nio­no m.in. ewan­ge­li­za­cję, sze­rze­nie patrio­ty­zmu i deba­ty kom­pe­tent­nych ludzi. Zapo­mnia­no jesz­cze o szko­le oplu­wa­nia i mery­to­rycz­nych dys­ku­sjach słu­cha­czy. Cie­ka­we czy gdy skry­bo­wie mojej kurii pisa­li o kom­pe­tent­nych ludziach mie­li na myśli głów­ne­go ide­olo­ga RM czy może kogoś jesz­cze bar­dziej kompetentnego…

Aura arcy­chrze­ści­jań­skiej roz­gło­śni roz­no­si się po Kali­szu. Na począt­ku roku w „Poli­ty­ce” napi­sa­no o nowym zja­wi­sku: chur­chin­gu. Wier­ni cho­dzą od kościo­ła do kościo­ła szu­ka­jąc takie­go, gdzie nie będzie kaza­nia dla mohe­ro­wych bere­tów, pety­cji w obro­nie RM czy gada­nia o nihi­liź­mie moral­nym złej i paskud­nej mło­dzie­ży, któ­ra gło­su­je na Pali­ka­ta. Moż­na zauwa­żyć, że coraz wię­cej ludzi cho­dzi do kościo­ła gar­ni­zo­no­we­go, gdzie nie się­ga­ją mac­ki nasze­go biskupa.

Morał z tego jest taki, że Kościół w Pol­sce jest głów­nym wspie­ra­ją­cy elek­to­rat Ruchu Pali­ko­ta, bo im wię­cej będzie takie­go glę­dze­nia przy ołta­rzu, tym wię­cej osób będzie gło­so­wać na „nihi­li­stów”. Tro­chę to smut­ne, bo pod­czas gdy Kościół na Zacho­dzie Euro­py sta­je na rzę­sach by przy­cią­gnąć wier­nych do sie­bie, nasz wspa­nia­ły epi­sko­pat raź­nym kro­kiem zmie­rza do prze­pa­ści. Nie wąt­pię w to, że wśród duchow­nych jest wie­lu wspa­nia­łych ludzi o któ­rych pew­nie nawet nie wie­my; szko­da tyl­ko, że na pierw­szej linii stoi Rydzyk z Michalikiem.

PS. Na dzi­siaj star­czy. Nid­gy nie przy­pusz­cza­łem, że na swo­jej stro­nie będę się taki­mi spra­wa­mi zajmować.

***


1 lute­go 2012

Wła­ści­wie każ­dy wiersz
mógł­by mieć tytuł «Chwi­la»…”

 (Wisła­wa Szymborska)

Film, książka i koncert

Rok zakoń­czy­łem kul­tu­ral­nie, kul­tu­ral­nie mogę więc go też zacząć.

Nie­bez­piecz­na metoda

(1) Po pierw­sze w śro­dę byłem na fil­mie „Nie­bez­piecz­na meto­da”. Nie wiem, co mam o nim napi­sać, bo recen­zje ma śred­nio pochleb­ne – mnie jed­nak się podo­bał; było to dobrze zain­we­sto­wa­ne 15 zł, tym bar­dziej, że pro­jek­cja odby­ła się w kinie stu­dyj­nym, z sze­ścio­ma inny­mi oso­ba­mi na widow­ni. Tro­chę mnie to dzi­wi­ło: nie jest to może film kaso­wy, ze wzglę­du na tema­ty­kę (wyma­ga deli­kat­ne­go wysi­le­nia mózgow­ni­cy, nie ma tu nie­bie­skich stwo­rów ani kosmo­su); akto­rzy, któ­rzy w nim zagra­li, to jed­nak nie tru­pa pro­win­cjo­nal­ne­go teatru: Keira Kni­gh­tley, Vig­go Mor­ten­sen. A jed­nak film prze­szedł zupeł­nie bez echa, choć jego zwia­stun widzia­łem już ze trzy mie­sią­ce temu.

Film opo­wia­da o trzech oso­bach: Freu­dzie, Jun­gu i jesz­cze jakieś pan­nie Spiel­re­in, któ­ra naj­pierw jest pacjent­ką tego dru­gie­go, a potem sama sta­je się leka­rzem. Gdy­by ktoś chciał dowie­dzieć się cze­goś o psy­cho­ana­li­zie, to się raczej zawie­dzie, bo infor­ma­cje przed­sta­wio­ne w fil­mie są raczej szcząt­ko­we; co gor­sza – auto­rzy nawią­zu­ją do kon­flik­tu pomię­dzy Jun­giem i Freu­dem, ale wła­ści­wie nie wia­do­mo skąd on się wziął. Dla mnie – dogma­tycz­ne spo­ry przed­sta­wio­ne w fil­mie były męt­ne i nie­zro­zu­mia­łe. Dener­wu­ją­ce są też prze­sko­ki cza­so­we w akcji.

Za to Keira Kni­gh­tley (zna­na choć­by z wyjąt­ko­wo sła­bej ekra­ni­za­cji „Dumy i uprze­dze­nia”) świet­nie – w moim odczu­ciu – gra oso­bę cho­rą psy­chicz­nie; ata­ki histe­rii w jej wyko­na­niu są wyjąt­ko­wo wiarygodne.

Umber­to Eco – „Cmen­tarz w Pradze”

(2) W pew­nej mie­rze wią­że się to z dru­gą rze­czą, o któ­rej chcia­łem napi­sać: tj. o książ­ce Umber­to Eco „Cmen­tarz w Pra­dze”. Podob­no recen­zje nie zawsze były na jej temat pochleb­ne, ale nie wiem, bo ich nie czy­ta­łem, bo po co się zra­żać; tak czy owak Eco pozo­sta­je dla mnie zna­ko­mi­tym pisa­rzem, choć może z jego ksią­żek bije lek­kie zadęcie.

Opo­wieść jest dosyć nie­kon­wen­cjo­nal­na i mogę to stwier­dzić, choć nie prze­czy­ta­łem jesz­cze 200 stron. Jak na razie – mamy tu trzech nar­ra­to­rów i dla każ­de­go jest prze­wi­dzia­na inna czcion­ka. Przy­znam, że począt­ko­wo myśla­łem, że jest to błąd skła­du. Głów­nym boha­te­rem jest fał­szerz doku­men­tów Simo­ni­ni, o dosyć dziw­nych poglą­dach, choć nie zawsze moż­na to zro­zu­mieć, bo wyma­ga to choć­by jakiejś zna­jo­mo­ści histo­rii Włoch. Sam się w tym tro­chę gubię. I to jest chy­ba sła­bość ksią­żek Eco; wyda­je się, że chwi­la­mi jest w nich za dużo „eru­dy­cyj­no­ści”, co zwy­kle jest dobre, ale nie w książ­kach dla zwy­kłe­go zja­da­cze chle­ba. Tak czy owak, czy­ta się dobrze, choć nie ukry­wam – nie wszyst­ko jest zro­zu­mia­łe. Jed­nak, gdy czy­ta­łem „Imię róży”, mia­łem takie samo wrażenie.

Moim zda­niem, książ­ka war­ta jest pole­ce­nia. Dla zachę­ty – jak fał­szerz opi­su­je swo­ją profesję:

— Nie zro­zum mnie źle, dro­gi Simo­ne – tłu­ma­czył zwra­ca­jąc się już do nie­go per ty. – Ja nie spo­rzą­dzam doku­men­tów fał­szy­wych, lecz kopie doku­men­tów auten­tycz­nych, któ­re zgi­nę­ły lub któ­re przez pro­sty przy­pa­dek nigdy nie powsta­ły, ale któ­re mogły i powin­ny były powstać.

(3) I jesz­cze coś z zupeł­nie innej becz­ki. Wczo­raj byłem na kon­cer­cie nowo­rocz­nym w Fil­har­mo­nii Kali­skiej. Było jesz­cze wię­cej atrak­cji niż zwy­kle, w tym oczy­wi­ście „Marsz Radeckiego”.

J. Strauss – Uwer­tu­ra do ope­ry ” Zemsta nietoperza”
A. Dvo­rak – 4 tań­ce słowiańskie
M. Ravel – Tzigane
J. Strauss – Czar­dasz z ope­ry „Rit­ter Pasman”
J. Brahms – 3 tań­ce węgierskie
P. Sara­sa­te – Melo­die cygańskie

Na koniec roku

To będzie dwu­dzie­sty ósmy – i pew­nie ostat­ni – wpis w tym roku. Cie­ka­we, jak mi pój­dzie w Nowym Roku. Na deser: zdję­cie z Kalisza:

Ratusz w Kaliszu

W tym roku żad­ne spek­ta­ku­lar­ne wyda­rze­nia nie mia­ły miej­sca, nawet na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu 🙂 Dobrze, że przy­naj­mniej pierw­szy rok stu­diów za mną i wła­ści­wie, to jestem w poło­wie drugiego.

Szczę­śli­we­go Nowe­go Roku!