Awantura o ornat

Nasza para­fia w „ornat smo­leń­ski” jesz­cze się nie zaopa­trzy­ła, ale gdy poja­wi się w sprze­da­ży, na pew­no będzie pierw­sza w kolej­ce. Za to wczo­raj wier­ni w koście­le modli­li się do godła pań­stwo­we­go wiszą­ce­go na ołta­rzu i takie­go same­go, któ­ry ksiądz miał na plecach.

Myślał­by kto, że deli­kat­ny roz­dział kościo­ła od pań­stwa dzia­ła u nas w dwie stro­ny. W prak­ty­ce widać jed­nak, że gdy Kościół chce coś od pań­stwa, to żąda; gdy pań­stwo chce coś od Kościo­ła, to jest zaraz wiel­ka awan­tu­ra i szu­ka­nie antychrysta.

Po trzech tygodniach zajęć

Bar­dzo się ostat­nio opu­ści­łem w pro­wa­dze­niu swo­jej stro­ny inter­ne­to­wej; tak się jed­nak skła­da, że od trzech tygo­dni trwa już rok aka­de­mic­ki i na brak zajęć nie narze­ka­my. Choć to dopie­ro począ­tek, wszy­scy myślą już tyl­ko o tym, kie­dy będzie dłu­gi week­end – a to jesz­cze pra­wie dwa tygo­dnie do listopada.

Ja rów­nież nie mam teraz wie­le cza­su, wszyst­ko dzię­ki temu, że mam nie­zbyt dobry plan. Dobrze, że w dru­gim seme­strze powin­no być lżej. Choć dnie mam zupeł­nie wypeł­nio­ne, to zna­la­złem jed­nak tro­chę cza­su na wędrów­ki z apa­ra­tem by zro­bić zdjęcia.

Wystar­czy wyj­rzeć za okno by zoba­czyć zde­cy­do­wa­nie naj­pięk­niej­szą porę roku – jesień. Dzi­siaj w Trój­ce Woj­ciech Mann stwier­dził, że jesień to wła­ści­wie jak wio­sna, tyle że na odwrót. Ja oso­bi­ście zde­cy­do­wa­nie wolę jesień.

Zdję­cia poni­żej zosta­ły zro­bio­ne tydzień temu: w trzech Par­kach: Wil­so­na, Cyta­de­li i Sołac­kim. Zdję­cia „mgli­ste” zosta­ły zro­bio­ne pew­ne­go poran­ka na moim osiedlu.

Nowy rok!

Oczy­wi­ście, że nowy rok; ale nie kalen­da­rzo­wy, tyl­ko aka­de­mic­ki. Zaczy­na się jutro.

W pią­tek zawio­złem swo­je klun­kry do Pozna­nia po to, by jutro się tam osta­tecz­nie, choć tym­cza­so­wo wpro­wa­dzić na czas nowe­go roku aka­de­mic­kie­go. Zaczy­nam bowiem trze­ci rok stu­diów na UAM.

Mógł­bym się roz­pi­sy­wać, jak ten czas szyb­ko leci itd… lepiej jed­nak zająć się tym, jaka jest jesz­cze ład­na pogo­da. W sam raz na wyciecz­ki rowe­ro­we. Poni­żej załą­czam kil­ka zdjęć. Niby roz­po­czę­ła się kalen­da­rzo­wa jesień, ale w sumie to jesz­cze jej nie widać.

Życzę miłe­go oglą­da­nia. Tym­cza­sem ja za chwi­lę zno­wu ruszam w drogę!

Budapeszt

Przy­szedł czas, bym wresz­cie opo­wie­dział o podró­ży roku. Wczo­raj wró­ci­łem z kil­ku­dnio­we­go wyjaz­du do Buda­pesz­tu. Po dro­dze zaha­czy­łem też o Kra­ków. Myśla­łem, że będę o swo­ich woja­żach infor­mo­wać na bie­żą­co, ale atrak­cji było tyle, że nie mia­łem czasu.

Wyje­cha­li­śmy 14 wrze­śnia, w pią­tek; jadąc pocią­giem z prze­siad­ką w Łodzi doje­cha­li­śmy do Kra­ko­wa. Następ­ne­go dnia o 15.00 mie­li­śmy auto­bus do Buda­pesz­tu, któ­ry na miej­scu był ok. 21.30.

Kra­ków

W Kra­ko­wie nigdy wcze­śniej wła­ści­wie nie byłem. Piszę „wła­ści­wie”, bo prze­jaz­dem Kra­ków mija­łem; byłem tam chy­ba też kie­dyś ze 3 godzi­ny cze­ka­jąc na inny pociąg. Teraz jed­nak mia­łem dopie­ro oka­zję, by sto­li­cę Mało­pol­ski zwie­dzić w mia­rę gruntownie.

Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu w cen­trum mia­sta, więc nie było pro­ble­mu z doj­ściem na Rynek czy Wawel. Byli­śmy rzecz jasna we wszyst­kich obo­wiąz­ko­wych punk­tach: Rynek, Sukien­ni­ce (zwie­dza­nie pod­zie­mi + muzeum sztu­ki pol­skiej), Kazi­mierz, Wawel. W nie­dłu­gim cza­sie daje się napraw­dę wie­le zobaczyć.

Szcze­gól­nie pole­cam muzeum sztu­ki w Sukien­ni­cach. Urzą­dzo­ne jest na wyso­kim pozio­mie; nie jest prze­ła­do­wa­ne – są tam tyl­ko 4 sale, a pre­zen­to­wa­ne dzie­ła są sta­ran­nie wybra­ne. Jest to szcze­gól­nie cie­ka­we dla osób, któ­re szyb­ko się męczą sztuką 🙂

Wszyst­kie zdję­cia z Kra­ko­wa.

Na koniec dodam, że Kra­ków to napraw­dę mia­sto na świa­to­wym pozio­mie (peł­ne tury­stów) i nicze­go nie musi­my się w nim wstydzić.

Buda­peszt

Gdy rok temu wró­ci­łem z Pra­gi zado­wo­lo­ny, powie­dzia­łem „a za rok poja­dę do Buda­pesz­tu”. W tym mie­sią­cu się to spełniło.

Wyje­cha­li­śmy z Kra­ko­wa auto­bu­sem; na miej­scu byli­śmy póź­nym wie­czo­rem. Do Pol­ski wró­ci­li­śmy noc­nym pocią­giem w śro­dę, czte­ry dni póź­niej. Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu znaj­du­ją­cym się w wyjąt­ko­wo obskur­nej (oko­li­ca bar­dzo kli­ma­tycz­na) kamienicy.

Buda­peszt jest jed­nym mia­stem dopie­ro od lat 70. XIX wie­ku. Wcze­śniej, były to 3 mniej­sze ośrod­ki: Buda, Peszt i Obu­da. Buda znaj­du­je się na wzgó­rzach, przez wie­ki była sie­dzi­bą węgier­skich wład­ców. Peszt jest pła­ski jak stół i raczej dzie­więt­na­sto­wiecz­ny; pełen ele­ganc­kich alei i dostoj­nych budow­li. Roz­kwit mia­sta przy­padł na prze­łom XIXXX wie­ku, gdy o obcho­dzo­ny 1000-lecie ist­nie­nia pań­stwa węgier­skie­go (choć wte­dy była to prze­cież monar­chia austro-węgier­ska). Wte­dy powsta­ły naj­waż­niej­sze zabyt­ki, jak sie­dzi­ba par­la­men­tu, bazy­li­ka św. Ste­fa­na, plac Boha­te­rów, czy w koń­cu pierw­sza, zabyt­ko­wa linia metra.

Buda jest zupeł­nie inna: peł­na małych pla­cy­ków, wąskich uli­czek i domów, ale XV-wiecznych.

Szcze­gól­nie god­ne zapa­mię­ta­nia są:

  • sie­dzi­ba Par­la­men­tu, choć trze­ba odstać swo­je w kolejce;
  • bazy­li­ka św. Ste­fa­na, budy­nek mon­stru­al­ny, widocz­ny z każ­de­go wyż­sze­go miej­sca w mieście,
  • ale­ja Andras­sy, któ­ra jest atrak­cją samą w sobie, z Okto­go­nem (plac), pla­cem Boha­te­rów, Domem Ter­ro­ru, Żół­tą linią metra;
  • basz­ta rybac­ka;
  • zaka­mar­ki Budy;
  • kąpie­li­ska z Sze­che­nyi na czele.

 

Wszyst­kie zdję­cia z Buda­pesz­tu.

Blues Brothers i reszta

Wczo­raj byli­śmy na festi­wa­lu Paw­ła Ber­ge­ra w Kali­szu; kon­cer­ty trzech zespo­łów: Dżem, Pla­net of the Abts i Blu­es Brothers.

Gdy cho­dzi o Dżem, to gra­li całą masę jakiś rzew­nych pio­se­nek i kon­cert był dłu­gi (chy­ba ze 2,5 godzi­ny). Woka­li­sta śpie­wa tak nie­wy­raź­nie, że nie idzie nicze­go zro­zu­mieć. Ale na szczę­ście były też 2 czy 3 faj­ne piosenki.

Była to nie­zła roz­grzew­ka przed dru­gim zespo­łem. Pla­net of the Abts to rze­ko­mo wspa­nia­ły, sze­ro­ko zna­ny zespół; jed­nak­że wiki­pe­dia na jego temat mil­czy, a na Liście Prze­bo­jów Trój­ki też nigdy nie był noto­wa­ny. Kon­fe­ran­sjer zespół zachwa­lał, jak­by na sce­nę miał wyjść nie wia­do­mo kto. Jak się oka­za­ło – zespół jest dla praw­dzi­wych kone­se­rów. Tych jed­nak jest chy­ba w Kali­szu nie­wie­lu, bo pod sce­ną sta­ła mała grup­ka despe­ra­tów + ci, któ­rym nie chcia­ło się tył­ków ruszyć z siedzeń.

Na szczę­ście ich kon­cert był krót­szy. Jazgot nie do wytrzy­ma­nia. Wię­cej ludzi sta­ło na kory­ta­rzu cze­ka­jąc, aż się skoń­czy, niż było na widowni.

Ale dla wytrwa­łych była nagro­da w posta­ci kon­cer­tu zespo­łu Blu­es Bro­thers, któ­ry roz­po­czął się dopie­ro ok. pół­no­cy. Zespół wła­ści­wie nazy­wa się The „Ori­gi­nal” Blu­es Bro­thers Band; i tak… to jest TO Blu­es Bro­thers z fil­mu. Z nie­wiel­ki­mi wszak­że zmia­na­mi. To była klasa!

Organy i Blues Brothers

Dzi­siaj ostat­ni dzień sierp­nia, więc powi­nie­nem napi­sać jakąś sen­ty­men­tal­ną bzdu­rę: że jaka szko­da, że koniec lata etc. Dla mnie ani szko­da, ani koniec. Po pierw­sze przede mną jesz­cze mie­siąc waka­cji (wszy­scy mogą zazdro­ścić), a po dru­gie koniec lata też jesz­cze się nie zbli­ża (ja tego przy­naj­mniej nie czu­ję). A nawet jak się skoń­czy, to co z tego? Jesień też jest fantastyczna.

Tydzień temu byłem na kon­cer­cie Kali­skie­go Forum Orga­no­we­go. Kon­cer­ty są dosyć faj­ne pomi­ja­jąc okrop­nie nie­wy­god­ne ław­ki w koście­le gar­ni­zo­no­wym. Nie do znie­sie­nia jest też glę­dze­nie kon­fe­ran­sje­ra pomię­dzy utwo­ra­mi: inte­lek­tu­al­na zupa, któ­re i tak nikt nie jest w sta­nie zro­zu­mieć ani spamiętać.

Jutro coś zupeł­nie inne­go: kon­cert Blu­es Bro­thers. Nie spo­dzie­wa­łem się, że przy­ja­dą kie­dyś do Kali­sza (w ogó­le wcze­śniej nie wie­dzia­łem, że koncertują).

Cyryl na niedzielę

Sejm ma waka­cje, więc w zasa­dzie w mediach posu­cha. Szcze­gól­nie w tych żywią­cych się tanią 1‑dniową sen­sa­cją; tj. w tele­wi­zjach informacyjnych.

Wszyst­kie tele­wi­zje powin­ny więc dzię­ko­wać  Epi­sko­pa­to­wi Pol­ski za to, że do spół­ki z Rosyj­ską Cer­kwią Pra­wo­sław­ną na kil­ka dni zapew­nił im temat do maglo­wa­nia: mia­no­wi­cie wizy­tę patriar­chy moskiew­skie­go Cyry­la w Pol­sce. W jej trak­cie doszło do „prze­ło­mo­we­go”, „bez­pre­ce­den­so­we­go” [posłu­gu­jąc się języ­kiem tele­wi­zji] wyda­rze­nia, a mia­no­wi­cie do pod­pi­sa­nia wspól­ne­go orę­dzia. Dodam tyl­ko, że to ten sam Cyryl, któ­ry nie­daw­no został zaata­ko­wa­ny biu­stem przez ukra­iń­skie femi­nist­ki (naszym femi­nist­kom wizy­ty w ten spo­sób ubar­wić się nie chciało).

Gdy cho­dzi o treść orę­dzia, to nie jest to może coś nad­zwy­czaj­ne­go, ale zawsze miło, że przed­sta­wi­cie­le dwóch wiel­kich wyznań choć raz wyka­za­li odro­bi­nę dobrej woli. Za to abp Micha­lik zyskał sobie pew­nie jakie­goś plu­sa u czę­ści spo­łe­czeń­stwa, dla któ­rej do tej pory był tyl­ko radio­ma­ryj­nym inkwizytorem.

W tek­ście zawar­to miłość, przy­jaźń i bra­ter­stwo, ale nie daro­wa­no sobie jak zwy­kle „palą­cych pro­ble­mów”, tj. wał­ko­wa­nych od rana do wie­czo­ra abor­cji, in vitro etc.

Pod pre­tek­stem zacho­wa­nia zasa­dy świec­ko­ści lub obro­ny wol­no­ści kwe­stio­nu­je się pod­sta­wo­we zasa­dy moral­ne opar­te na Deka­lo­gu. Pro­mu­je się abor­cję, euta­na­zję, związ­ki osób jed­nej płci, któ­re usi­łu­je się przed­sta­wić jako jed­ną z form mał­żeń­stwa, pro­pa­gu­je się kon­sump­cjo­ni­stycz­ny styl życia, odrzu­ca się tra­dy­cyj­ne war­to­ści i usu­wa z prze­strze­ni publicz­nej sym­bo­le religijne.

Ład­nie to sko­men­to­wał J. Hart­man:

Sam doku­ment jest zlep­kiem pyszał­ko­wa­tych fra­ze­sów o „pojed­na­niu” (to, że wy się tam żre­cie mię­dzy sobą, nie zna­czy, że Pola­cy i Rosja­nie mają jakieś szcze­gól­ne złe rela­cje i potrzeb­ne im „pojed­na­nie”!) z typo­wy­mi poła­jan­ka­mi fun­da­men­ta­li­stów, któ­rzy wspól­nym szy­frem trwoż­li­wie egzor­cy­zmu­ją wszyst­ko, co wyda­je im się zagra­żać ich pozy­cji. Ten cały obcy świat, któ­re­go tak się boją, umie­ją okle­ić paro­ma dia­bel­ski­mi epi­te­ta­mi, w rodza­ju „pro­pa­ga­tor abor­cji i euta­na­zji”, „zde­hu­ma­ni­zo­wa­ny seku­la­ryzm” czy „ate­istycz­ny fun­da­men­ta­lizm”, lecz nic ponad­to. Umie­ją tyl­ko zatrza­snąć się na głu­cho w solip­sy­stycz­nej para­noi i sza­leń­stwie pychy, pozwa­la­ją­cej bez zaże­no­wa­nia prze­ma­wiać „do naro­dów” (ba, nie­le­d­wie „w imie­niu naro­dów”!) i robić nie­dwu­znacz­ne alu­zje, że wszyst­ko, co nie­ko­ściel­ne jest nie­mo­ral­ne, a Kościół i Cer­kiew są moral­no­ści osto­ją (a to szcze­gól­ne!). Na te wszyst­kie insy­nu­acje, pomó­wie­nia i bez­przy­kład­ne zadu­fa­nie w sobie nakła­da się jesz­cze obłud­ny szta­faż reto­ry­ki „tro­ski”. Oni są zawsze tak bar­dzo zatro­ska­ni i tak bar­dzo by nas chcie­li „ubo­ga­cić”.

Nie był­bym sobą, gdy­bym nie napi­sał, że dla przed­sta­wi­cie­li naj­bar­dziej skraj­nej pra­wi­cy przy­jazd Cyry­la jest kolej­ną oka­zją do urzą­dze­nia sobie festi­wa­lu para­noi. W koń­cu Cyryl, to agent KGB, któ­ry przy­je­chał z sadzon­ka­mi brzo­zy smoleńskiej…

Brzydota nasza powszechna

O napi­sa­niu tego posta myślę już od jakie­goś cza­su. Posta­no­wi­łem, że aby nie być goło­słow­nym powi­nie­nem wcze­śniej przy­go­to­wać jakąś doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. A to oka­za­ło się znacz­nie prost­sze niż przypuszczałem.

Natchnie­niem był krót­ki odci­nek dro­gi mię­dzy Opa­tów­kiem a cen­trum Kali­sza – jedzie się 10 – 15 minut. W tym cza­sie – para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza – jest się gwał­co­nym przez oczy. Kra­jo­braz nie przy­po­mi­na wjaz­du do mia­sta w środ­ku Euro­py, aspi­ru­ją­ce­go do mia­na „kul­tu­ral­ne­go”, „nowo­cze­sne­go”, „postę­po­we­go” lub choć­by (jakie to pro­za­icz­ne) „czy­ste­go”, ale raczej dro­gę przez jakiś kraj trze­cie­go świata.

Praw­da jest taka, że ota­cza nas este­tycz­nych cha­os (powie­dzia­ne naj­de­li­kat­niej jak się da); a mówiąc dosad­niej syf i brzy­do­ta. Obszar­pa­ne kra­wę­dzie dróg, dziu­ra­we chod­ni­ki, sypią­ce się kamie­ni­ce – to tyl­ko wierz­cho­łek góry lodowej.

Wia­do­mo, że jakiś budy­nek może być zapusz­czo­ny, na pobo­czu mogą rosnąć dwu­me­tro­we krza­czo­ry. Pro­blem jest taki, że praw­dzi­wą zmo­rą kra­jo­bra­zu są wszech­obec­ne rekla­my, narą­ba­ne gdzie się da. Do tego docho­dzą jesz­cze – mod­ne ostat­nio – LEDo­we wyświe­tla­cze z jaki­miś kre­tyń­ski­mi informacjami.

Podob­no jest mia­sto, gdzie wygra­no wal­kę o prze­strzeń publicz­ną; jest to São Pau­lo. Cie­ka­we, czy kie­dyś dotrze to do Kalisza.

Nie musia­łem jechać do wjaz­du do Kali­sza, aby zro­bić doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. Już sama uli­ca Czę­sto­chow­ska jest wystar­cza­ją­co szpetna.

Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budowlanych
Czę­sto­chow­ska
Czę­sto­chow­ska
Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budow­la­nych. Poza wstręt­ny­mi ban­ne­ra­mi walą­ca po oczach obrzy­dli­wa rekla­ma LEDowa

Porcja wakacyjnej moralności

Waka­cje to sezon ogór­ko­wy, moż­na więc odsma­żyć róż­ne cie­ka­we pro­ble­my. Ostat­nio na cza­sie jest bata­lia o zapłod­nie­nie poza­ustro­jo­we, któ­re do tej pory nie zosta­ło w żaden spo­sób sko­dy­fi­ko­wa­ne. Taki stan rze­czy nie jest do koń­ca zły, ale otwar­ta pozo­sta­je kwe­stia ewen­tu­al­nej refun­da­cji in vitro.

W poprzed­niej kaden­cji Sej­mu mie­li­śmy całą ple­ja­dę pro­jek­tów ustaw, z któ­rych wszyst­kie skoń­czy­ły się na niczym. Od naj­bar­dziej absur­dal­nych naka­zu­ją­cych kara­nie leka­rzy za prze­pro­wa­dza­nie takich pro­ce­dur, aż po takie z któ­rych coś sen­sow­ne­go dało­by się pew­nie wygrzebać.

Ponoć po waka­cjach par­tia rzą­dzą­ca ma się zająć in vitro; aktu­al­ny stał się pro­blem (jak­że z latem zwią­za­ny): mro­zić czy nie mro­zić? Jed­nym sło­wem para­no­ja; sen poli­ty­kom spę­dza z oczu kwe­stia czy dopusz­czal­ne jest mro­że­nie nad­pro­gra­mo­wych zarod­ków (a te się two­rzy w celu zwięk­sze­nia szan­sy na poczę­cie dziec­ka; przy dzie­się­ciu zarod­kach szan­se wyno­szą 30%), czy też nie, czy może nie powin­no się ich tworzyć.

Ja jestem za tym, że zarod­ków powin­no się two­rzyć tyle, ile jest potrze­ba: tak, żeby zabieg był jak naj­bar­dziej opła­cal­ny, tj. żeby szan­sa powo­dze­nia była naj­więk­sza. Co się sta­nie z zarod­ka­mi, embrio­na­mi, gala­re­tą w pro­bów­ce – jak zwał tak zwał, mało mnie obchodzi.

Usi­łu­je się nam wci­skać, że to jest życie. Jakie życie?! To jest zwią­zek che­micz­ny. Życiem jest coś, co ma ser­ce, krę­go­słup itd; tzn. w jaki­kol­wiek spo­sób się do życie obja­wia. W jaki spo­sób obja­wia się życie związ­ku chemicznego?

Cała ta deba­ta to po pro­stu absurd. Jak dla mnie, to mogą te embrio­ny spu­ścić w toa­le­cie i nie robi mi to różnicy.

Dru­ga spra­wa też aktu­al­nie wał­ko­wa­na, to związ­ki part­ner­skie. Naj­wyż­szy czas już na ich wpro­wa­dze­nie; są one prze­cież tak­że dla par hete­ro­sek­su­al­nych, któ­re z pew­nych wzglę­dów nie chcą brać ślubu.

Na koniec, w ostat­niej „Poli­ty­ce” Jan­Hart­man poru­szył pro­blem kara­nia za obra­zę uczuć reli­gij­nych. Pod tym wzglę­dem podob­ni jeste­śmy do Izra­ela. War­to przeczytać.

Lato w pełni

W cza­sie, gdy odby­wa­łem swo­je dwu­ty­go­dnio­we prak­ty­ki w kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej, pogo­da była bar­dzo zmien­na i wca­le nie było czuć, że to lato. Teraz jest znacz­nie lepiej. Do wczo­raj pano­wa­ły obez­wład­nia­ją­ce upały.

Mniej wię­cej tydzień temu wybra­łem się na wła­ści­wie pierw­szą tego lata, porząd­ną wypra­wę rowe­ro­wą. Poni­żej zamiesz­czam zdjęcia.

Lipiec

Od dwóch dni cho­dzę na prak­ty­ki do kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej. Tak reali­zu­ją się póki co moje pla­ny waka­cyj­ne. Spę­dzam tam parę godzin i tyle; mam nadzie­ję, że cze­goś się nauczę. Z innych pla­nów waka­cyj­nych – poja­dę do Buda­pesz­tu; ter­min nie jest jed­nak jesz­cze usta­lo­ny. Poza tym będę jeź­dził na rowe­rze, robił masę zdjęć i pisał głu­po­ty na swo­jej stro­nie. Może też tro­chę zmo­dy­fi­ku­ję jej wygląd, bo ten mi się już tro­chę znudził.

Poza tym na bie­żą­co śle­dzę to, co dzie­je się w kra­ju i za gra­ni­cą. Miał­bym cza­sem ocho­tę to sko­men­to­wać, ale pew­nie nie każ­de­mu by się to spodobało.

Zamiast tego daję łączę do cie­ka­we­go komen­ta­rza doty­czą­ce­go orze­cze­nia Try­bu­na­łu ws. ogród­ków dział­ko­wych (poło­wa prze­pi­sów w usta­wie nie­zgod­na z konstytucją).