Niedługo w drogę

Dla nie­któ­rych powo­li dobie­ga koń­ca ostat­ni tydzień waka­cji 🙂 Jed­nak­że ja do tej gru­py nie nale­żę, bo przede mną jesz­cze ponad miesiąc.

Praw­dzi­we waka­cje zaczną się dla mnie w nie­dzie­lę, bo oto wte­dy wyru­szam na kil­ku­dnio­wą wyciecz­kę, w pla­nie któ­rej mam odwie­dzić Bia­ły­stok i Warszawę.

Dolina Swędrni
Doli­na Swędrni

Nowy wpis

Dzi­siaj po dłu­gim okre­sie „zbie­ra­nia się” wpro­wa­dzi­łem kil­ka kosme­tycz­nych zmian na swo­jej stro­nie pole­ga­ją­cych głów­nie na usu­nię­ciu paru lin­ków z menu, któ­re wyda­ją mi się nie­po­trzeb­ne. Mam nadzie­ję, że nie­dłu­go napi­szę tam coś nowego.

Ten wpis umiesz­czam głów­nie dla­te­go, że nie podo­ba­ło mi się, że gdy zje­cha­łem na dół stro­ny, tam cią­gle były widocz­ne wpi­sy z listo­pa­da! Teraz – mam nadzie­ję – nastą­pi prze­su­nię­cie i nie będą widocz­ne tak bar­dzo skut­ki moich blo­go­wych zaniechań.

Za nie­ca­łe dwa tygo­dnie z pew­no­ścią poja­wi się powód do tego, aby umie­ścić na blo­gu jakieś wpi­sy i cie­ka­we zdję­cia, a to dla­te­go, że na począt­ku wrze­śnia wybie­ram się do Wil­na. Na zdję­cia moż­na liczyć.

Poza tym w waka­cje jeż­dżę na rowe­rze, czy­tam książ­ki (ambit­ne i mniej ambit­ne, teraz aku­rat Zola); sta­ram się tak­że poprzy­po­mi­nać sobie łacinę.

Książki w internecie

Do lite­ra­tu­ry w inter­ne­cie dostęp jest dosyć łatwy. Ist­nie­je wie­le stron inter­ne­to­wych, na któ­rych moż­na zna­leźć opo­wia­da­nia, wier­sze, książ­ki. Legal­nie i nie­le­gal­nie (cho­dzi rzecz jasna o pra­wa autor­skie). Napi­sa­ne przez zna­nych pisa­rzy, jak i przez zupeł­nych ama­to­rów, któ­rzy po pro­stu chcą się swo­imi utwo­ra­mi podzie­lić z szer­szą publicz­no­ścią. Skle­pów z książ­ka­mi są pew­nie milio­ny, a na koń­cu jest alle­gro, gdzie uży­wa­ne książ­ki moż­na kupić za grosze.

Gdy cho­dzi o stro­ny inter­ne­to­we z książ­ka­mi (a raczej z wszel­kiej maści źró­dła­mi) god­ne pole­ca­nia są szcze­gól­nie dwie stro­ny inter­ne­to­we. Pierw­sza z nich, to Wol­ne Lek­tu­ry – pro­jekt fun­da­cji Nowo­cze­sna Pol­ska. Moż­na tam zna­leźć dzie­siąt­ki tek­stów lite­rac­kich, któ­re powsta­ły poprzez zeska­no­wa­nie czę­ści zbio­rów, przede wszyst­kim Biblio­te­ki Naro­do­wej. Ta stro­na inter­ne­to­wa nasta­wio­na jest na dzia­łal­ność edu­ka­cyj­ną: publi­ka­cja zasłu­gu­ją na pochwa­łę ze wzglę­du na pro­fe­sjo­nal­ną redak­cję tek­stów. Spryt­nie omi­nię­to tutaj kwe­stię praw autor­skich: dostęp­ne są książ­ki zeska­no­wa­ne z bar­dzo sta­rych egzem­pla­rzy; auto­rzy daw­no już nie żyją… dla­te­go próż­no szu­kać tutaj współ­cze­snej literatury.

Podob­nie jest w dru­gim pro­jek­cie – Polo­nie. Polo­na, to biblio­te­ka cyfro­wa jak się patrzy. Tutaj zeska­no­wa­no całe książ­ki łącz­nie z okład­ka­mi, w bar­dzo wyso­kiej roz­dziel­czo­ści, tak więc moż­na zana­li­zo­wać wszyst­ko łącz­nie z fak­tu­rą papie­ru. Do tego doda­no cie­ka­we funk­cjo­nal­no­ści, w tym inte­gra­cję z por­ta­la­mi spo­łecz­no­ścio­wy­mi. Do tego docho­dzi świet­ny, nowo­cze­sny inter­fejs użytkownika.

Piszę o tym wszyst­kim dla­te­go, że przed chwi­lą w „Dużym For­ma­cie”  (31÷2013) prze­czy­ta­łem o pro­jek­cie Google Books. O nim rzecz jasna wie­dzia­łem już wcze­śniej i z ich stro­ny inter­ne­to­wej korzy­sta­łem – dopie­ro jed­nak teraz pozna­łem kuli­sy całe­go przed­się­wzię­cia. Otóż ład­nych kil­ka lat temu przed­sta­wi­cie­le Google­’a uda­li się do kie­row­ni­ków naj­waż­niej­szych świa­to­wych biblio­tek mówiąc im, że zeska­nu­ją cały księ­go­zbiór za dar­mo i udo­stęp­nią go w inter­ne­cie. Jed­nym sło­wem – świet­ny pomysł. Dzię­ki nie­mu moż­na wydo­być sta­re publi­ka­cje (z przed kil­ku bądź kil­ku­set lat) z odmę­tów dusz­nych maga­zy­nów i udo­stęp­nić dla każ­de­go; np. śre­dnio­wiecz­ne manu­skryp­ty prze­cho­wy­wa­ne pie­czo­ło­wi­cie w klasz­tor­nych bibliotekach.

Nie­ste­ty wszyst­ko roz­bi­ło się o pisar­ską hipo­kry­zję. Urszu­la Jabłoń­ska pisze, że kie­dy James Gle­ick (jakiś ame­ry­kań­ski pisarz) dowie­dział się o pro­jek­cie Google­’a, bar­dzo mu się on spodo­bał (mate­ria­ły do pra­cy, książ­ki w zasię­gi klik­nię­cia mysz­ką). Podo­bał mu się do cza­su, gdy dowie­dział się, że jego pra­ce rów­nież są zeska­no­wa­ne i ogól­nie dostęp­ne. To po pro­stu arcy­przy­kład hipo­kry­zji i zakła­ma­nia. Niech wszy­scy mi dają, ale od moje­go wara.

Wte­dy zaczę­ły się koło­my­je z pozwa­mi, ugo­da­mi, odszko­do­wa­nia­mi, a wszyst­ko rzecz jasna toczy­ło się wokół oskar­że­nia o łama­nie praw autor­skich. Trwa­ją w zasa­dzie do dzi­siaj; wie­le ksią­żek zosta­ło usu­nię­tych z ogól­ne­go dostę­pu albo moż­na zoba­czyć tyl­ko kil­ka stron.

Pra­wa autor­skie” łama­no już w śre­dnio­wie­czu, bo ucznio­wie prze­pi­sy­wa­li książ­ki, któ­rych – z bra­ku dru­ku – nigdzie prze­cież kupić nie moż­na było. Dzi­siaj jest to znacz­nie łatwiej­sze, bo są kse­ro­ko­piar­ki, szyb­kie ska­ne­ry, apa­ra­ty &c &c i o czy­wi­ście inter­net, czy­li spraw­ca całe­go zła. Nad­cho­dzi moment, w któ­rym twór­cy tre­ści muszą się zasta­no­wić, dla kogo tak na praw­dę two­rzą: dla publicz­no­ści, czy… no wła­śnie, dla kogo?

Rowerem dookoła Kalisza

Moje pla­ny waka­cyj­ne nie są jesz­cze spre­cy­zo­wa­ne, choć mija już któ­ryś tydzień waka­cji. Do tej pory nie mia­łem nawet za bar­dzo cza­su by o tym myśleć, bo odby­wa­łem (z wła­snej woli) prak­ty­ki. Ponie­waż te już się skoń­czy­ły, będę miał jesz­cze wię­cej cza­su na jeż­dże­nie na rowerze 😀

Wakacje

Waka­cje moż­na ofi­cjal­ne uznać za roz­po­czę­te. Wła­ści­wie, to jestem już stu­den­tem IV roku pra­wa. Z tej oka­zji naj­le­piej tro­chę sobie pojeź­dzić na rowerze.

Nowe etyczne wyzwania

Nie­ubła­ga­nie nad­szedł czas egza­mi­nów. Sesja zaczy­na się za tydzień, ale ja już za trzy dni mam swój pierw­szy egza­min. Nie będę się na ten temat roz­pi­sy­wać (bo szko­da cza­su), ale zna­la­złem coś rów­nie inte­re­su­ją­ce­go w internecie.

Kie­dyś już wspo­mnia­łem, że na stro­nie inter­ne­to­wej „New York Time­sa” znaj­du­je się rubry­ka, na któ­rej etyk odpo­wia­da na róż­ne pro­ble­my; zwy­kle jed­nak dosyć przy­ziem­ne. Kil­ka tygo­dni ktoś zadał pyta­nie zwią­za­ne z życiem uni­wer­sy­tec­kim, myślę, że dosyć waż­ne, z punk­tu widze­nia każ­de­go stu­den­ta. Pyta­nie brzmi: czy etycz­nym jest, aby jako zali­cze­nie z dwóch róż­nych przed­mio­tów dać tę samą pra­cę (tj. jakieś wypra­co­wa­nie). Cho­dzi o pro­blem tzw. auto­pla­gia­tu. Wśród naukow­ców wywo­łu­je to spo­re pro­ble­my (tro­chę to śmiesz­ne, gdy ktoś sam sie­bie cytu­je, ale tak się zda­rza) – ale z dru­giej stro­ny, stu­den­ci nie są naukow­ca­mi, więc i mia­ry do nich przy­kła­da się tro­chę inne.

W poda­nym przy­kła­dzie, czy­tel­nik stu­diu­ją­cy na uni­wer­sy­te­cie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych tak sobie dobrał przed­mio­ty i temat pra­cy, że mógł tę samą pra­cę z powo­dze­niem oddać jako zali­cze­nie na obu zaję­ciach. Rzecz jasna dla nie­któ­rych jest to „osta­tecz­ny upa­dek wszel­kich war­to­ści”, a dla innych – geniusz w czy­stej postaci.

Zarów­no dla ety­ka-spe­cja­li­sty, jak i dla prze­cięt­ne­go czło­wie­ka oczy­wi­ste jest, że coś tu śmier­dzi. Pro­blem jest tyl­ko taki, że wła­ści­wie nie wia­do­mo co.  Bowiem w grun­cie rze­czy, w ten spo­sób niko­mu nie dzie­je się żad­na krzyw­da, trud­no jest to też nazwać jakoś szcze­gól­nie nie­uczci­wym – bo do praw­dzi­we­go pla­gia­tu prze­cież nie doszło. Docho­dzi się do wnio­sku, że w grun­cie rze­czy nie jest to coś nie­etycz­ne­go – co naj­wy­żej powsta­ją pyta­nia o sens edu­ka­cji na uniwersytecie.

Ponad­to, jak poda­je autor, podob­na sytu­acja zacho­dzi, gdy ktoś nie przy­go­tu­je się do egza­mi­nu, ale zda go – na pod­sta­wie dotych­czas uzy­ska­nej wiedzy.

Ja sam pamię­tam, jak drze­wo gene­alo­gicz­ne przy­go­to­wa­ne w IV kla­sie pod­sta­wów­ki, po drob­nych prze­rób­kach wyko­rzy­sta­łem i przed­sta­wi­łem do oce­ny jesz­cze w VI kla­sie i I gimnazjum 😀

Brak jed­no­znacz­ne­go potę­pie­nia takich prak­tyk przez auto­ra odpo­wie­dzi wywo­łał dosyć ostry sprze­ciw czy­tel­ni­ków „NYT będą­cych nauczy­cie­la­mi aka­de­mic­ki­mi. Chy­ba nie spodo­ba­ła im się myśl, że mogą być w ten spo­sób robie­ni w konia – choć mnie się zda­je, że nie jest to raczej oszu­ki­wa­nie. Wie­lu z nich wyda­je się, że są naj­pięk­niej­si, naj­mą­drzej­si i naj­waż­niej­si – chcą więc, by przez pra­ce zali­cze­nio­we oddać hołd ich wyjąt­ko­wo­ści. Nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy poczu­li się „zawie­dze­ni i obra­że­ni”. Coś mi się zda­je, że w ich mnie­ma­niu mają patent na nie­omyl­ność (cza­sa­mi spo­ty­ka­ne na uni­wer­sy­te­cie) – dla­te­go jed­no­gło­śnie zaczę­li potę­piać ety­ka. Pod­no­si­li argu­men­ty w sty­lu że „to nie­god­ne”, że „regu­la­min tego zabra­nia” &c &c.

Na szczę­ście etyk nie pozo­stał im dłużny:

The­re is a dif­fe­ren­ce betwe­en some­thing being une­thi­cal in a natu­ral sen­se and some­thing being une­thi­cal becau­se an arbi­tra­ry ethics poli­cy sta­tes that this is the case. I don’t care what the Uni­ver­si­ty of Houston has decre­ed. More­over, would the wri­ter of that let­ter agree with my respon­se if — for wha­te­ver reason — the Uni­ver­si­ty of Houston sud­den­ly amen­ded the­ir poli­cy? I don’t think he/she would. This kind of con­tra­dic­tion hap­pens all the time with this column. Legi­sla­tion does not defi­ne ethi­cal beha­vior. For exam­ple (as one com­men­ter noted), it’s ille­gal for a Uni­ted Sta­tes citi­zen to visit Cuba — but it’s not remo­te­ly unethical.

To, że coś zosta­ło zade­kre­to­wa­ne jako zabro­nio­ne, nie ozna­cza od razu – że jest nie­etycz­ne. Co wię­cej, co kogo obcho­dzi, co sobie jakiś tam uni­wer­sy­tet czy jaka kol­wiek inna jed­nost­ka wpi­sa­ła do regu­la­mi­nu? Tak dłu­go, jak nie jest to pra­wem powszech­nie obo­wią­zu­ją­cy, moż­na mieć to w głę­bo­kim poważaniu.

Dzi­siaj etyk z kolei musiał zmie­rzyć się z nowym pro­ble­mem: czy etycz­ne jest uży­wa­nie wóz­ka inwa­lidz­kie­go tyl­ko po to, by wzbu­dzić czy­jąś sym­pa­tię? Czy­tel­nik napi­sał, że zakła­da oku­la­ry na nie­któ­re spo­tka­nia tyl­ko po to, by wyglą­dać bar­dziej wia­ry­god­nie i mądrze – czy może w takim razie uży­wać wóz­ka inwa­lidz­kie­go? [może dla wzbu­dze­nia litości?]

Takie zacho­wa­nie nie jest nie­etycz­ne, choć może tro­chę dziw­ne. Zda­niem auto­ra odpo­wie­dzi, jeśli ktoś oce­nia ludzi po tym, czy noszą oku­la­ry – zasłu­gu­je na to, by być oszukiwanym.

Wiosna z deszczem

Nad­szedł już z daw­na ocze­ki­wa­ny dłu­gi week­end majo­wy. Pogo­da jest zupeł­nie nie­na­dzwy­czaj­na, bo od dwóch dni pada, więc nawet na rowe­rze jeź­dzić nie moż­na. W maju na szczę­ście będzie jesz­cze jeden dłu­gi weekend.

We wto­rek musia­łem zno­wu jechać pocią­giem Bydło­wo­zów Regio­nal­nych i nawet skarg nie chce mi się już pisać. Nie mam jed­nak wąt­pli­wo­ści, że spo­sób w jaki trak­tu­je się pasa­że­rów w tych pocią­gach pod­pa­da pod Kon­wen­cję w spra­wie zaka­zu sto­so­wa­nia tor­tur oraz inne­go okrut­ne­go, nie­ludz­kie­go lub poni­ża­ją­ce­go trak­to­wa­nia albo karania.

Na pocie­sze­nie wsta­wiam kil­ka zdjęć zro­bio­nych, gdy pogo­da bar­dziej dopisywała.

Zajączek w śniegu

Jeśli ktoś chce się dowie­dzieć, jak wyglą­da kra­jo­braz za oknem, nie znaj­dzie sobie dowol­ne zdję­cie przed­sta­wia­ją­ce zimę. Tak, tak… pomi­mo tego, że jest koniec mar­ca, na dwo­rze jest ‑10° C i spo­ro śnie­gu. Dobrze, że tej nocy nie padało.

Jest wyso­ce praw­do­po­dob­ne, że będzie­my mie­li bia­łe świę­ta, szko­da tyl­ko, że wiel­ka­noc­ne. Nie wiem, jak Zają­czek poko­na te zaspy…

Nie da się” – edycja kolejowa

Dwa dni temu, tj. w czwar­tek, ser­wi­sy infor­ma­cyj­ne dono­si­ły o straj­ku Lufthan­sy. Poka­zy­wa­no pasa­że­rów z nie­miec­kich lot­nisk, któ­rzy cho­dzi­li w tę i z powro­tem nie wie­dząc co ze sobą zro­bić. «Co za cha­os!», mówili.

A ja sobie myślę: O ho! Kto nie był na dwor­cu w Pozna­niu ten praw­dzi­we­go cha­osu nigdy nie widział!

Wie­le się nie pomy­li­łem. Następ­ne­go dnia, gdy mia­łem wra­cać do Kali­sza, uda­łem się tra­dy­cyj­nie na peron pierw­szy. Stał na nim pociąg do Jaro­ci­na. Oczy­wi­ście, o tym, że jest on do Jaro­ci­na wie­dzą tyl­ko ci, któ­rzy są tym bez­po­śred­nio zain­te­re­so­wa­ni – no bo niby skąd miał­by ktoś wie­dzieć, dokąd taki pociąg jedzie?

Jest tabli­ca infor­ma­cyj­na (taka z lite­ra­mi-klap­ka­mi) w hali głów­nej – tam jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I” – czy­li w porząd­ku. Ale dalej już tak różo­wo nie jest. Gdy wyj­dzie się na dwór, pogłos jest tak fatal­ny, że komu­ni­ka­ty gło­so­we są zupeł­nie nie­zro­zu­mia­łe. Do tego docho­dzi szum pocią­gów i hałas z pla­cu budo­wy cen­trum handlowego.

Nad pero­nem wisi tabli­ca infor­ma­cyj­na (tak­że z lite­ra­mi-klap­ka­mi), na któ­rej jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I”; jej jed­nak już bym nie ufał. Nie­rzad­ko bowiem się zda­rza, że to, co jest na niej wyświe­tlo­ne, nijak ma się do rze­czy­wi­sto­ści. Gdy­by zmie­nio­no peron (daw­niej było to nagmin­ne), nikt by się o tym nie dowie­dział, bo ogło­sze­nia są nie­sły­szal­ne na dwo­rze, na tabli­cy infor­ma­cyj­nej infor­ma­cje nie są już zmie­nia­ne, a w przej­ściu pod­ziem­nym gło­śni­ków nie ma.

Ktoś w takim razie powie: «ale prze­cież są jesz­cze tabli­ce na pocią­gach!» Otóż wca­le nie­ko­niecz­nie. Przy­kła­do­wo, na więk­szo­ści sta­rych i zde­ze­lo­wa­nych pocią­gach spół­ki Bydło­wo­zy Regio­nal­ne tabli­ce (elek­tro­nicz­ne) są, ale tyl­ko na czo­le pocią­gu. Tak więc, aby spraw­dzić jaki pociąg stoi na pero­nie – trze­ba iść z wali­zą kil­ka­dzie­siąt metrów tyl­ko po to, żeby dowie­dzieć się, jaki pociąg jest podstawiony.

Tak też i ja uczy­ni­łem. Posze­dłem te 50 metrów cią­gnąc za sobą swój tobół, wychy­li­łem się i zoba­czy­łem: na pocią­gu dum­ny napis (powta­rzam: tabli­ca elek­tro­nicz­na): „Poznań głów­ny”… Ktoś by pomy­ślał, że to tyl­ko w baj­kach pociąg sta­cję począt­ko­wą i koń­co­wą ma tę samą. A jed­nak nie… w Bydło­wo­zach Regio­nal­nych rów­nież jest to możliwe.

Tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że w drzwiach stał kie­row­nik pocią­gu. Ja więc ze swej wro­dzo­nej prze­ko­ry zapy­tu­ję się go: a dokąd jest ten pociąg. – Do Jaro­ci­na – odpo­wia­da. – A dla­cze­go jest napi­sa­ne, że do Pozna­nia? – Bo się nie da zmienić.

Ręce opa­da­ją. Tabli­ca elek­tro­nicz­na, ale zmie­nić się nie da. Takie rze­czy: tyl­ko w Bydło­wo­zach Regionalnych.

Filozoficzne rozważania na temat szczepień

Wie­rzyć się nie chce, że to już luty! Tzn. minął mie­siąc nowe­go, 2013 roku, a ja nic na ten temat nie napi­sa­łem. To nie ozna­cza, że nie mam pomy­słów – bo mam, tyl­ko nie zawsze wiem jak je prze­lać na stro­nę inter­ne­to­wą. Tym bar­dziej, że mija już dru­gi tydzień sesji egza­mi­na­cyj­nej, do tej pory zda­łem 4 egza­mi­ny i cze­ka mnie jesz­cze jeden. Nie chcia­łem więc trwo­nić cza­su na stę­ka­nie nad kla­wia­tu­rą, by coś tu napisać.

Na począ­tek roku może zaser­wu­ję odro­bi­nę filo­zo­fii. Mia­łem to zro­bić jesz­cze w 2012, ale nie wie­dzia­łem, jak zacząć. A spra­wa jest pro­sta: na łamach The New York Times Maga­zi­ne co tydzień uka­zu­je się rubry­ka zaty­tu­ło­wa­na «The Ethi­cist». W niej filo­zof-etyk odpo­wia­da na róż­ne moral­ne wąt­pli­wo­ści czy­tel­ni­ków; taka „filo­zo­fia dnia codziennego”.

Ostat­nio etyk zasta­na­wiał się nad wąt­pli­wo­ścia­mi swo­je­go czy­tel­ni­ka doty­czą­cy­mi zmia­ny płci. Ale są też pro­ble­my bar­dziej przy­ziem­ne, a nie mniej inte­re­su­ją­ce: np. doty­czą­ce szcze­pie­nia na gry­pę. Czy­tel­nik pyta się w swo­im liście, czy powi­nien zaszcze­pić się prze­ciw­ko gry­pie, choć z zasa­dy jest prze­ciw­ny szcze­pie­niom [ciem­no­gród!]. Zauwa­ża przy tym, że czę­sto prze­by­wa w zatło­czo­nych miej­scach (komu­ni­ka­cja miej­ska itp.) i może kogoś łatwo zara­zić. Jest prze­ciw­ny szcze­pie­niom, bo jak pisze: „wycho­wa­no mnie w sil­nym poczu­ciu okre­ślo­ne­go sys­te­mu wartości”.

Co na to etyk? Jego zda­niem jest spo­łecz­nie odpo­wie­dzial­nym, aby się zaszcze­pić. Ale nikt nie jest do tego zobo­wią­za­ny. Tym bar­dziej, że zakła­da się przy tym pew­ną dozę praw­do­po­do­bień­stwa; tj. nawet jeśli się ktoś nie zaszcze­pi, nie ozna­cza to od razu, że kogoś zarazi.

Do siego roku

Nie napi­sa­łem nic na Boże Naro­dze­nie i na koniec roku też mi się nic doda­wać nie chce. Mam tyl­ko nadzie­ję (choć raczej złud­ną), że począ­tek roku 2013 nie będzie tak okrop­ny, jak koniec tego roku. Nie dość, że pogo­da paskud­na (słoń­ce świe­ci obrzy­dli­wie, cze­go nie cier­pię), to jesz­cze wszyst­kie skle­py albo poza­my­ka­ne, albo z pusty­mi pół­ka­mi i nicze­go nie moż­na kupić. Żałosne.

Jedy­ne, co mogę zaofe­ro­wać, to kil­ka zdjęć:

 

I cho­ciaż naj­bar­dziej deli­rycz­ną pio­sen­kę tego roku:

Zaszu­mia­ło, zawrza­ło, a to wła­śnie z dąbrowy
Wbiegł na chó­ry kościel­ne krzep­ki upiór dębowy
I pobu­rzył orga­ny rąk swych zmo­rą nie zmorą,
Jak­by naraz go było wespół z gędź­bą kilkoro.
Roz­wie­wa­ła się, trzesz­cząc gałę­zi­sta czupryna,
I sze­rzy­ła się w oczach nie­wia­do­ma kraina,
A on pier­si wszem dudom nasta­wił po rycersku,
A w orga­ny od ścia­ny ude­rzał po siekiersku!

Graj­że, gra­ju, graj
Dopo­móż ci Maj,
Dopo­móż ci miech, duda
I wsze­la­ka ułuda!

(B. Leśmian)

Miesiąc detektywów

Co za zanie­dba­nie z mojej stro­ny, żeby tak rzad­ko tutaj ostat­nio zaglą­dać?! Ale tak po pro­stu wyszło.

Mógł­bym napi­sać o tysią­cach spraw, ale po co, sko­ro z inter­ne­tu wyle­wa się sze­ro­ki ściek roz­ma­itych komen­ta­rzy na każ­dy temat, jeden głup­szy od dru­gie­go, ja tej sytu­acji pogar­szać więc nie będę.

Lepiej za to napi­sać kil­ka zdań o książ­ce, jaką ostat­nio prze­czy­ta­łem, a było to: „Stu­le­cie detek­ty­wów” Jür­ge­na Thor­wal­da. Jak sam autor w posło­wiu pisze, jest to coś w rodza­ju histo­rii kry­mi­na­li­sty­ki w piguł­ce. „W piguł­ce” – bo opi­sa­nie wszyst­kie­go ze szcze­gó­ła­mi zaję­ło­by pew­nie ze sto tomów, a tu autor ogra­ni­czył się do 700 stron.

Książ­ka podzie­lo­na jest na czte­ry czę­ści: histo­rię iden­ty­fi­ka­cji, histo­rię medy­cy­ny sądo­wej, tok­sy­ko­lo­gii i bali­sty­ki. Nie brak tu tech­nicz­nych szcze­gó­łów, ale czy­tel­nik się w nich nie gubi. Roz­wój nauki poka­za­no głów­nie na pod­sta­wie kolej­nych spraw sądo­wych z całe­go świa­ta. Odna­la­złem tak­że trzy wąt­ki polskie:

  • Ludwik Teich­mann-Sta­wiar­ski z Kra­ko­wa, któ­ry w roku 1853 odkrył, że krew ludz­ka w połą­cze­niu z kwa­sem octo­wym wytwa­rza jakieś krysz­tał­ki (krysz­tał­ki hemi­ny). Nazwa­no to póź­niej „Teich­man­now­ską pró­bą heminy”.
  • Miesz­ka­ją­cy w Kra­ko­wie pro­fe­so­ro­wie Wach­holz i Horosz­kie­wicz, któ­ry zasta­na­wia­li się, jak odróż­nić uto­pie­nie od uto­nię­cia (1915) i swo­je trzy gro­sze do kry­mi­na­li­sty­ki dołożyli.
  • Pół­z­da­nio­we wtrą­ce­nie o Sobo­lew­skim, któ­ry – jak mnie­mam – „wydał pra­ce na temat bro­ni palnej.”

Lep­sze to niż nic. Zasta­na­wia­ją­ce jest też samo tłu­ma­cze­nie z ory­gi­na­łu nie­miec­kie­go: tłu­macz Karol Bunsch (pisarz, adwo­kat) i Wan­da Kra­gen (ale nie wiem, jaki jest jej udział) bar­dzo czę­sto pod posta­cią przy­pi­sów wtrą­ca się do zda­nia auto­ra książ­ki i chęt­nie go popra­wia. Nie omiesz­ka też dodać zło­śli­wych wkrę­tów pod adre­sem nie­któ­rych bohaterów…

 

A na deser: dwa zdjęcia.

Col­le­gium Maius
Aula uni­wer­sy­tec­ka w listo­pa­do­wy wieczór.