Dzisiaj wyjeżdżam na swoją wielką wakacyjną wycieczkę. Z resztą – jak co roku. Potrwa wyjątkowo długo, bo ponad tydzień.
Na koniec sierpnia: łąka
i pole
wycieczki, krajobrazy, zdjęcia i inne głupoty
Dzisiaj wyjeżdżam na swoją wielką wakacyjną wycieczkę. Z resztą – jak co roku. Potrwa wyjątkowo długo, bo ponad tydzień.
Na koniec sierpnia: łąka
i pole
Robię na rowerze po 25 km raz za razem. Wczoraj przejechałem ponad 27 km mając nadzieję, że znowu mi się rower nie zepsuje. Znowu trafiłem do znanego sobie wcześniej Zacisznego Ustronia, tym razem innego.
Wiem już, gdzie pojadę we wrześniu 🙂
Wybrałem się wczoraj do Łodzi, w której poprzednim razem byłem – o ile mnie pamięć nie myli – 7 lat temu. Pomimo całej swojej złej opinii, raczej nie jest brzydsza niż Kalisz, a miejscami jest naprawdę piękna. W zasadzie w Kaliszu nie ma miejsc, które by w jakiś szczególny sposób zachwycały, a w Łodzi – kto wie? Czyżby Kalisz upadł tak nisko…
Recenzji ciąg dalszy.
Tym razem przyszedł czas na to, aby wspomnieć o serialu „The Killing”. Oglądałem go przez ostatnie kilka dni już trzecie wakacje z rzędu. 2 lata temu obejrzałem sezon I i II; rok temu ukazał się sezon III, a w tym roku – sezon IV – najprawdopodobniej ostatni (zmienił się także producent). Jakieś odcinki tego serialu były także w telewizji pod tytułem Dochodzenie (nota bene zupełnie nieadekwatnym, ale tłumacz nie musiał o tym wiedzieć; na marginesie – tłumaczenie internetowe jest znacznie lepsze).
Serial jest produkcji amerykańskiej, ale jego pierwowzorem był serial duński. Duńską wersję też zacząłem oglądać, ale w końcu mnie znudziła. Z zaskoczeniem muszę przyznać, że wersja amerykańska jest znacznie lepsza (a niektóre odcinki były reżyserowane przez Agnieszkę Holland). To właśnie duńskie klimaty zainspirowały scenarzystów (jednym ze scenarzystów jest twórca „Detektywa”) do rozegrania akcji filmu w spokojnym, mglistym i deszczowym stanie Washington. Deszczu jest tam rzeczywiście dużo, chociaż pada głównie wtedy, gdy bohaterowie są schronieni w samochodach, a gdy wychodzą – w cudownym sposób padać przestaje 🙂
Pierwsze dwa sezony opowiadają o tym, jak nasi dzielni bohaterowie szukają zabójcy pewnej uczennicy, której trupa znaleziono w samochodzie wepchniętym do stawu. Co ciekawe, samochód należał do sztabu wyborczego kandydata na burmistrza miasta, więc zagwarantowana jest także intryga polityczna. Za każdym razem, gdy wydaje się, że zabójca jest już prawie w ręku policji okazuje się, że to jednak nie on.
W tym filmie chodzi jednak nie tylko o samą fabułę, ale też i o sposób nakręcenia. Mroczne krajobrazy, intrygująca, niepokojąca muzyka… warto obejrzeć!
Wczoraj i dzisiaj wybrałem się na rowerze w poszukiwaniu zacisznego ustronia. Wczoraj udało się połowicznie, bo miałem problemy z rowerem – ale i tak przejechałem ponad 10 km. Dzisiaj jechałem na rowerze 23 km i takie wymarzone miejsce znalazłem. Nie powiem rzecz jasna, gdzie te miejsca są…
W tamtym tygodniu obejrzałem jeszcze dwa inne filmy, o których warto wspomnieć. Oba to dreszczowce (horror, jak kto woli) i oba już sprzed wielu lat. Uchodzą za klasykę kina. Nietrudno zauważyć, że są zupełnie inne, niż dzisiejsze horrory epatujące obrzydliwościami wszelkiej maści. Tamte są zdecydowanie bardziej subtelne i myślę wręcz, że dla dzisiejszego widza, zahartowanego we wszelakich straszydłach czerpanych choćby z serii „Ringów”, raczej niezbyt straszne. A chwilami trochę groteskowe.
„Egzorcysta” (1973) – obowiązkowy film na religię 🙂 Jak z filmu wynika w Stanach Zjednoczonych już w latach 70. wątpiono w jakąkolwiek moc egzorcystów i w opętania, w przeciwieństwie do Polski – gdzie w XXI wieku pod tym względem ciągle jesteśmy w średniowieczu.
Nietrudno się domyślić, że film faktycznie opowiada o rzekomym opętaniu przez diabła, chociaż początkowo nic na to nie wskazuje. Bohaterowie krążą po lekarzach w poszukiwaniu odpowiedzi na źródło „dziwnego zachowania” jednej z bohaterek. Diabła jest tam w sumie niewiele, a obowiązkowe „miotanie jak szatan” wygląda dosyć pociesznie. „Matka Joanna” jest pod tym względem zdecydowanie mniej widowiskowa, a chyba robi większe wrażenie. Tutaj jest rzecz jasna nadludzka siła, niski głos i wszystkie inne diabelskie przypadłości (kto chodził na religię, wie z pewnością, jakie są objawy opętania :), ale jakiegoś głębszego przesłania to już raczej nie ma. Jednak film i tak warto zobaczyć choćby po to, by przekonać się, jak czterdzieści lat temu robiono horrory.
„Ptaki” (1963) – rzekomo jest to klasyka gatunku Alfreda Hitchcocka. Chyba trochę przereklamowane, a może ja – przesiąknięty współczesnymi filmami – nie jestem w stanie zrozumieć, ponoć ukrytego w filmie, geniuszu Hitchcocka.
Często mówi się, że „napięcie rośnie jak u Hitchcocka”. No cóż… kto ten film obejrzy, to chyba zmieni zdanie. Przede wszystkim dlatego, że przez pierwszą godzinę filmu, opowieść bardziej przypomina romans, czy jakiś film obyczajowy, a już na pewno nie dreszczowiec. Strasznie, chociaż nie jakoś przesadnie, robi się dopiero w ⅔ filmu.
Film warto obejrzeć choćby po to, by zobaczyć, jak żyło się w latach 60. w USA. Ja osobiście zwróciłem uwagę na to, że główni bohaterowie korzystają ze zmywarki (o ile mnie wzrok nie myli). Efekty specjalne sprzed pół wieku wyglądają także ciekawie, domyślam się, że ówcześnie robiły wielkie wrażenie.
Film nie jest może aż tak straszny, jak to się zwykło mówić, ale i tak jest dosyć ciekawy. Zagadka pozostaje niewyjaśniona i – nie zwiastuje pozytywnego zakończenia.
Warto się przez minutę pochylić nad filmami i serialami, które w ostatnim czasie widziałem.
„Grand Budapest Hotel” – ten film widziałem tydzień temu, jest to produkcja z tego roku, więc zupełnie świeża. Jestem zdziwiony, że nie jest oznaczona emblematem „Filmweb poleca”, bo film, jakkolwiek sceptycznie do niego podchodziłem (bo sceptycznie podchodzę do zmyślonych państw), całkiem mi się podobał.
Nie jest to film z gatunku tych, co się bierze zupełnie na serio, ale nie jest on także zupełnie oderwany od rzeczywistości (jak choćby w przypadku „Drzewa życia”, o którym jak pomyślę, to mi się słabo robi, choć oglądałem go już dawno temu). Jest to coś pomiędzy baśnią, a filmem fabularnym, ale jeśli uznać go za baśń – to zdecydowanie nie dla dzieci. Bajkowy charakter przywodzi na myśl sposób sfilmowania, zdjęcia – tak, że ma się wrażenie, że cała akcja rozgrywa się w jakimś wielkim domku dla lalek.
Nie ma co się rozwodzić za fabułą, jest ona bowiem dosyć absurdalna, ale i ciekawa. Warto jednak wspomnieć, że akcja rozgrywa się w jakimś państwie w Europie i można się domyślać, że dodatkowo – w Europie środkowo-wschodniej; gdyż losy wyimaginowanego państwa, są jakby parabolą losów państw z Europy środkowo-wschodniej.
W filmie występują m.in. Ralph Fiennes („Lektor”), Tilda Swinton („Orlando”), F. Murray Abraham („Imię róży”), Adrien Brody („Pianista”).
„Detektyw” – wakacje bez obejrzenia choćby jednego serialu, to wakacje stracone. Ten serial ma na Filmwebie wyjątkowo wysoką ocenę (8,6) i wydaje mi się, że nawet trochę zawyżoną, bo ja aż tak wysoko bym go nie ocenił. Przede wszystkim ze względu na parę dłużyzn, które się w nim znalazły – choć serial ma tylko 8 godzinnych odcinków. Serial w jakimś tam sposób nawiązuje do konwencji „The Killing”, więc już z tego względu warto go obejrzeć.
Opowiada o tym, że dwóch śledczych (najpierw jako policjanci, a potem – już nie) tropi sprawcę seryjnych rytualnych zabójstw dokonywanych w Luizianie.
„Miłość” – a to zejście na ziemię, choć raczej nie dla osłody. Ten film opowiada o starości i umieraniu, choć w małżeństwie, więc odróżnia go to pod tym względem od „Pora umierać”, polskiego filmu z Danutą Szaflarską, który moim zdaniem jest znacznie ciekawszy. „Miłość” jest strasznie długa i trochę rozwlekła, ale da się obejrzeć bez ciągłego patrzenia na zegarek.
Ostatni raz chyba dwa lata temu pisałem, jak to w naszym cudownym mieście jesteśmy gwałceni przez oczy. Jadąc przez Kalisz ma się wrażenie, że nie jesteśmy w Europie w XXI wieku, ale gdzieś w jakiejś zapadłej dziurze wieki temu. Jest to problem ogólnopolski, ale chciałoby się przecież, żeby „najstarsze miasto w Polsce”, „gród nad Prosną” był choć trochę lepszy. Dobrze, że ten problem jest zauważony, choć od „zauważenia” do „czegoś z tym zrobienia” daleka droga.
Zamieszczam tutaj zdjęcia skrzyżowania ulic Częstochowskiej i Budowlanych jako reprezentatywny przykład kaliskiej ohydy. Jak widać, w stosunku do 2012 roku nic się prawie nie zmieniło.
Zacne te krajobrazy można także podziwiać w Google StreetView.
Mam w tym roku wielkiego zgryza, co zrobić w wakacje. Do tej pory, to znaczy już drugi miesiąc, siedzę w domu. W tym czasie odbyłem także praktyki; poza tym, pogoda jest taka, że nawet nie mogłem za bardzo jeździć na rowerze. No i jeszcze czeka mnie przeprowadzenie badań potrzebnych do pracy magisterskiej, a o tym, że powinienem coś do niej napisać, to nawet nie chce mi się myśleć.
Większy problem jest jednak z tym, czy powinienem gdzieś wyjechać – choćby na kilka dni. Cztery lata temu byłem w Bieszczadach, trzy lata temu w Pradze, a potem w Budapeszcie i w Wilnie. Miasta są bardzo fajne, ale zacząłem tęsknić za dziczą (ale to się raczej nie uda). Do Budapesztu i Pragi chętnie pojechałbym jeszcze raz, bo te miejsca są wyjątkowo piękne, ale jednak chciałbym zwiedzić miejsce, gdzie jeszcze nie byłem. Ale tam, gdzie nie byłem, jest daleko…
Dzisiaj strona internetowa przeszła gruntowną metamorfozę. Nie tylko przeniosłem ją na nowy serwer, ale także znacząco zmodyfikowałem jej wygląd. Myślę, że czas na odmianę; teraz jest przyjemna dla oka, choć jeszcze nie powiedziałem w kwestii wyglądu ostatniego słowa – więc w najbliższym czasie jakieś kosmetyczne poprawki jeszcze mogą się znaleźć. Obecny wygląd uwzględnia także czytanie strony na telefonach i tabletach.
Parę miesięcy temu pisałem o metodach, jakie stosują Amerykanie w „walce z terroryzmem”. Tak się pechowo złożyło, że i Polska miała w tym swój udział, gdyż Europejski Trybunał Praw Człowieka kilka dni temu uznał, że w Polsce przetrzymywano nielegalnie więźniów amerykańskich, którzy w dodatku byli torturowani.
O ile wiadomo, za tortury odpowiedzialni są Amerykanie co nie zmienia faktu, że polskie służby do tego dopuściły. Jak widać, utrzymywanie zbyt bliskich stosunków ze Stanami Zjednoczonymi może być szkodliwe – o ich obłędzie w poszukiwaniu terrorystów już pisałem.
Jeśli kogoś interesują informacje wprost z Trybunału, to znajdzie je tutaj.