Ściana tekstu

Tho­mas Bern­hard „Kal­kwerk”

W cią­gu ostat­nie­go cza­su, za spra­wą arty­ku­łu na temat Tho­ma­sa Bern­har­da, któ­ry uka­zał się w „Poli­ty­ce”, zazna­jo­mi­łem się odro­bi­nę z twór­czo­ścią tego austriac­kie­go pisa­rza. Dotych­czas prze­czy­ta­łem dwie jego książ­ki „Chłód” oraz „Kal­kwerk”. Na pierw­szy rzut oka trud­no powie­dzieć, czy jest to lite­ra­tu­ra cięż­ka czy lek­ka. Raczej nie jest dla każ­de­go. Ksią­żecz­ki same w sobie są bar­dzo cien­kie (te, któ­re prze­czy­ta­łem do tej pory). Ale jak już się jakąś otwo­rzy, to w środ­ku cze­ka na nas dosłow­nie ścia­na tek­stu. Autor nia bawi się w dia­lo­gi, w aka­pi­ty, w krót­kie zda­nia. Zda­nia na jed­ną stro­nę są tutaj nor­mą. Wyda­wa­ło­by się, że tego typu lite­ra­tu­ra to prze­pis na odstrę­cze­nie czy­tel­ni­ka. Oka­zu­je się, jed­nak, że pomi­mo bra­ku dia­lo­gów, książ­ki da się czy­tać, a nawet są dosyć cie­ka­we. Pomi­mo tego, że jest to lity tekst, wia­do­mo o co cho­dzi i da się pójść za nar­ra­cją. Mówiąc krót­ko, czy­tel­nik nie jest zagubiony.

Chłód” to chy­ba coś w rodza­ju książ­ki auto­bio­gra­ficz­nej (cho­ciaż trud­no powie­dzieć, nie wiem, czy nie jest to część jakiejś więk­szej cało­ści, ale tyl­ko ten jeden tom uda­ło mi się wyrwać w biblio­te­ce). Są to prze­my­śle­nia chło­pa­ka zamknię­te­go w „sana­to­rium” dla cho­rych na gruź­li­cę. Cie­ka­wy jest obraz powo­jen­nej Austrii.

Nato­miast „Kal­kwerk” to nazwa mająt­ku ziem­skie­go, w któ­rym żyje „Kon­ra­do­stwo” – książ­ka jest o tym, jak mąć zabił swo­ją żonę, i dlaczego.

Feno­men Bern­har­da” (Poli­ty­ka)


Zobacz tak­że: „Auto­bio­gra­fie”

Kraków czarno-biały

Kra­ków już mnie tro­chę nudzi. Nie­mniej jed­nak jest wdzięcz­nym obiek­tem do foto­gra­fo­wa­nia. Latem (nawet wcze­snym), gdy bar­dzo moc­no pie­cze słoń­ce, lep­sze są zdję­cia czar­no-bia­łe. Wte­dy moż­na mniej się sku­pić na ośle­pia­ją­cych kolo­rach, a bar­dziej na samej tre­ści zdjęć. Zawsze bar­dzo lubi­łem foto­gra­fie miast, ale raczej w cudzym wyko­na­niu. Myślę jed­nak, że te zdję­cia są cał­kiem udane.

Zobacz tak­że:
Kra­ków latem
Kra­ków czar­no-bia­ły
Kra­ków w desz­czu (Kra­ków tro­chę inny; to lubię najbardziej)

Kotłów

Cza­sa­mi bli­sko nas znaj­du­ją się róż­ne cie­ka­we miej­sca, trze­ba tyl­ko się ruszyć. Nie jest więc praw­dą, że aby zoba­czyć coś cie­ka­we­go czy inte­re­su­ją­ce­go, trze­ba jechać gdzieś dale­ko lub nawet zagranicę. 

Oko­ło 30 km od Kali­sza znaj­du­je się Kotłów, w któ­rym są dwa cie­ka­we kościo­ły: kościół romań­ski się­ga­ją­cy korze­nia­mi XII wie­ku oraz współ­cze­sny kościół pol­sko­ka­to­lic­ki. Kotłów leży bar­dzo bli­sko Mik­sta­tu, któ­ry jest też bar­dzo uro­kli­wym miasteczkiem.

Dolina i Łąki

Kon­ty­nu­ując wątek bocz­nych dróg, od dwóch lat na począt­ku maja zawsze jeż­dżę na łąki ota­cza­ją­ce Barycz. Rze­ka Barycz powsta­je na tere­nie bifur­ka­cji Bary­czy, na połu­dnie od Kali­sza i Ostro­wa Wiel­ko­pol­skie­go. Spa­dek tere­nu jest tam tak nie­wiel­ki, że jed­ne cie­ki wod­ne pły­ną na wschód, inne na zachód. Barycz pły­nie na zachód, w kie­run­ku Odry. Jed­nak na tym samym tere­nie ma swo­je źró­dła też rze­ka Oło­bok, któ­ra pły­nie na wschód i wpa­da do Pro­sny. Barycz prze­pły­wa przez Przy­go­dzi­ce; tam powsta­ły sta­wy, któ­re były na zdję­ciach poprzed­nio. Kawa­łek dalej na zachód roz­po­ście­ra­ją się łąki. Teo­re­tycz­nie te tere­ny powin­ny być moc­no pod­mo­kłe, ponie­waż cechą cha­rak­te­ry­stycz­ną Bary­czy jest jej nie­wiel­ki spa­dek i bagna – któ­re przy­naj­mniej w teo­rii – powin­ny tę rze­kę ota­czać. Nie­ste­ty na sku­tek suszy jest ich coraz mniej.

Krajobraz bocznych dróg

Tytuł tego wpi­su to nawią­za­nie do książ­ki „Haj­stry” Ada­ma Robiń­skie­go. Muszę się przy­znać, że całej nie prze­czy­ta­łem, ale i tak zaim­po­no­wa­ła mi chęć auto­ra do samot­nych wypraw przez nie­raz cie­ka­we, nie­raz mono­ton­ne, ale przede wszyst­kim – raczej puste – krajobrazy.

U nas też takie kra­jo­bra­zy da się zna­leźć, cho­ciaż to nie takie pro­ste. Nato­miast, gdy robi się zdję­cie, to zawsze moż­na je odpo­wied­nio wykadrować.

Od dwóch lat jeż­dżę wcze­sną wio­sną do Przy­go­dzic, aby oglą­dać sta­wy ryb­ne. Są napraw­dę impo­nu­ją­ce. W tym roku pra­wie nie było pta­ków. Może jesz­cze za wcze­śnie? Za to śmie­ci wszę­dzie pełno.

Jeszcze kilka zdjęć

Popołudnie w Sandomierzu

Sko­ro zna­la­złem się już we wschod­niej czę­ści nasze­go kra­ju, grze­chem było­by nie zaj­rzeć do San­do­mie­rza. Po dro­dze wstą­pi­łem tak­że do Bara­no­wa San­do­mier­skie­go (woj. pod­kar­pac­kie), gdzie znaj­du­je się uro­kli­wy zamek, nie bez powo­du nazy­wa­ny „małym Wawe­lem” (szko­da tyl­ko, że wypo­sa­że­nie, choć sty­li­zo­wa­ne – jest gene­ral­nie współczesne).

San­do­mierz jest w sam raz na jed­no popo­łu­dnie. Myśląc o tym mie­ście od razu każ­dy koja­rzy je z „Ojcem Mate­uszem”. Wyda­je mi się jed­nak, że serial nie do koń­ca odda­je cha­rak­ter tego mia­sta. San­do­mierz jest rze­czy­wi­ście małym mia­stacz­kiem (ok. 20 tys. miesz­kań­ców – tro­chę więk­szy od Ple­sze­wa w woj. wiel­ko­pol­skim). Nie jest to jed­nak wieś. Powiem wię­cej, San­do­mierz wraz ze swo­imi dosyć roz­le­gły­mi przed­mie­ścia­mi, spra­wia wra­że­nie mia­sta znacz­nie więk­sze­go, niż jest w rze­czy­wi­sto­ści. W fil­mie mia­sto zosta­ło przed­sta­wio­ne jako taka „duża wio­cha”, cho­ciaż to nie jest praw­da. Nato­miast wygląd sta­rów­ki, jej usy­tu­owa­nie, mno­gość zabyt­ków, wska­zu­ją na to, że w prze­szło­ści był to waż­ny punkt na mapie.

San­do­mier­ska sta­rów­ka jest poło­żo­na na wzgó­rzu, tak więc wszyst­kie dro­gi do niej pro­wa­dzą pod górę. Naj­waż­niej­szym jej ele­men­tem jest kate­dra san­do­mier­ska – pięk­na i strasz­na jed­no­cze­śnie (ze wzglę­du na maka­brycz­ne obra­zy, któ­re znaj­du­ją się w środ­ku). Jest tam obo­wiąz­ko­wo śre­dnio­wiecz­ny układ urba­ni­stycz­ny. Rów­nie dobrze San­do­mierz wyglą­da nocą.

Nie­opo­dal San­do­mie­rza znaj­du­ją się ruiny Zam­ku Krzyż­to­pór – napraw­dę niesamowite.