Ten post powinien był znaleźć się na stronie już wcześniej, ale nie był dokończony. Teraz też nie jest, bo nie dodałem jeszcze wszystkich cytatów…
Niedawno skończyłem czytać świetną książkę autorstwa Güntera Grassa pt „Blaszany bębenek”. O czym ona jest, nie da się napisać w dwóch zdaniach. Jest bowiem historią wybitnej jednostki, która sama decyduje o tym, co zrobi, czy podda się losowi, czy też się mu sprzeciwi. Powieść jest bardzo kontrowersyjna. W posłowiu można przeczytać:
(…) „Blaszany bębenek” (…) jest niebezpieczny. Dla wszystkich, którzy swoje przyzwyczajenia biorą za kulturę, jest nawet nie do przyjęcia. Dla wszystkich, którzy patriotyzm kojarzą z patosem, jest obrazą. Dla ludzi poważnych, którzy nie uznają katharsis, jaką przynosi szlachetna zabawa ideami i ludźmi, jest błazeństwem. Dla wesołków, którzy świat traktują jako jarmark uciechy, jest tragicznym ponuractwem.
(Roman Bratny)
Tą jednostką jest Oskar (o niejasnej narodowości) , który w wieku trzech lat zadecydował, że nie będzie dalej rosnąć. Jego atrybutem jest blaszany bębenek kupiony w sklepie z zabawkami, którym nieustannie wybija jakiś rytm. Może to być coś do tańca, coś do wiecu lub coś, co przywołuje dawne wspomnienia.
odwiedzinyRaz w tygodniu moją ciszę wplecioną między metalowe pręty przerywa dzień odwiedzin. Wtedy przychodzą ci, którzy chcą mnie uratować, których bawi to, że mnie kochają, którzy chcieliby we mnie cenić, szanować i poznawać siebie. Jacy są ślepi, nerwowi, jacy niewychowani. Nożyczkami do paznokci kaleczą biało lakierowaną kratę łóżka (…). Mój adwokat za każdym razem, ledwie wrzaśnie na cały pokój swoje „halo”, wciska nylonowy kapelusz na lewy słupek w nogach łóżka. Przez całą wizytę – a adwokaci potrafią długo gadać – tym aktem przemocy pozbawia mnie równowagi i pogody ducha. (…)
Gdy już goście złożą przyniesione prezenty na białym, pokrytym ceratą stoliku akwarelą z zawilcami, gdy już im się uda przedstawić mi podejmowane właśnie lub zamierzony próby ocalenia i przekonać mnie, którego niestrudzenie pragną ocalić, o wysokim standardzie swojej miłości bliźniego, znów znajdują przyjemność we własnej egzystencji i odchodzą.
spisywanie wspomnieńMożna rozpocząć historię od środka i przerzucając się śmiało to naprzód, to wstecz, narobić zamieszania. Można zagrać na nowoczesność, przekreślić wszystkie czasy i odległości, a następnie oznajmić lub sprawić, by oznajmili to inni, że wreszcie, w ostatniej chwili, rozwiązało się problem przestrzeni i czasu. Można również stwierdzić na samym początku, że w obecnej dobie napisanie powieści jest niepodobieństwem, potem jednak, niejaki za swoimi plecami, przedłożyć znakomite czytadło, aby w rezultacie uchodzić za ostatniego z powieściopisarzy, któremu jeszcze się udało. Słyszałem też, że to dobrze i skromnie brzmi, kiedy na wstępie zapewnia się uroczyście: Nie ma już powieściowych bohaterów, bo nie ma już indywidualistów, bo indywidualność zginęła, bo człowiek jest samotny, bez prawa do indywidualnej samotności, i tworzy bezimienną i abohaterską masę. (…) Co do mnie, Oskara, i mojego pielęgniarza Bruna, chciałbym jednak stwierdzić: Obaj jesteśmy bohaterami, on z jednej, ja z drugiej strony judasza (…).
wielka wojnaRoman powinien był właściwie zacząć się już przy wspólnym oglądaniu albumów ze znaczkami, przy sprawdzaniu, głowa przy głowie, ząbkowań szczególnie cennych egzemplarzy. Zaczął się jednak abo wybuchł dopiero, gdy Jana powołano na czwartą komisję. Mama odprowadziła go, bo i tak musiała iść do miasta, pod komendę rejonową, czekała tam koło budki (…) i podzielała przekonanie Jana, że tym razem będzie musiał pojechać do Francji, aby wykurować zapadniętą klatkę piersiową w zasobnym w żelazo i ołów powietrzu tego kraju. (…)
Gdy po niespełna godzinie z głównego wejścia komendy rejonowej wysunął się wezwany po raz czwarty na komisję chłopina, (…) wyszeptał tak wówczas popularny wierszyk: „Nie ta krzepa, nie ten wzrok, zobaczymy się za rok” (…).
narodzeniePrzyszedłem na świat pod dwoma sześćdziesięcioświecowymi żarówkami. Toteż jeszcze dziś tekst biblijny „Nieh się stanie światłość. I stała się światłość” – robi na mnie wrażenie najbardziej udanego sloganu reklamowego firmy Osram. (…)
Powiem od razu: Należałem do owych przenikliwych niemowląt, których rozwój duchowy jest w chwili narodzin zakończony i w przyszłości musi już tylko się potwierdzać. Podobnie jak w stanie embrionalnym nie ulegając wpływom byłem posłuszny jedynie samemu sobie i przeglądając się w wodach płodowych nabierałem szacunku do siebie, tak teraz wsłuchiwałem się krytycznie w pierwsze spontaniczne wypowiedzi rodziców pod żarówkami. Miałem wyczulone ucho (…). Wszystko, co pochwyciłem owym uchem, oceniałem natychmiast maleńkim mózgiem i po rozważeniu tego, co usłyszałem, postanawiałem to i owo przyjąć – tamto zdecydowanie odrzucić.
Niechęć do dorastaniaMali i wielcy ludzie, Mały i Wielki Bełt, małe i wielkie abecadło, mały Jaś i Karol Wielki, Dawid i Goliat, liliput i gwardyjska miara; pozostałem trzylatkiem, karłem, Tomciem Paluchem, pozostałem brzdącem, który nie rośnie, aby uniknąć takich rozróżnień jak mały i duży katechizm, aby mierząc metr siedemdziesiąt dwa (…) nie musiał terkotać kasą, trzymałem się blaszanego bębenka i od moich trzecich urodzin nie urosłem ani na palec, pozostałem trzylatkiem, ale i mędrcem, nad którym górowali wszyscy dorośli i który na swój sposób miał górować nad dorosłymi; który nie chciał swojego cienia mierzyć z ich cieniem; który wewnętrznie i zewnętrznie był całkowi cie ukształtowany, podczas gdy tamci do późnej starości baj durzyli o rozwoju; który się potwierdzał, co tamci przyjmowali do wiadomo ści z wielkim trudem i nieraz bólem; który nie musiał z roku na rok nosić coraz większych butów i spodni, byle dowieść, że coś rośnie.
A przy tym, i tutaj również Oskarowi muszę przypisać rozwój, rzeczywiście coś rosło – i to nie zawsze z korzyścią dla mnie – i osiągnęło wreszcie mesjaniczną wielkość; ale któż z dorosłych za moich czasów zwracał uwagą na nieodmiennie trzyletniego bębnistę Oskara?
Wyprowadzanie na spacerCzy było nas ośmioro, czy dwanaścioro, musieliśmy iść w zaprzęgu. Ów zaprzęg składał się z jasnoniebieskiej, zrobionej na drutach, imitującej dyszel linki. Z obu stron tego wełnianego dyszla znajdowało się po sześć wełnianych uprzęży łącznie dla dwanaściorga bachorów. Co dziesięć centymetrów wisiał dzwonek. Przed ciocią Kauer, która trzymała lejce, truchtaliśmy jesiennymi przedmiejskimi ulicami podzwaniając, trajkocząc, a ja bębniąc raz za razem. Co jakiś czas ciotka Kauer intonowała „Jezu, dla Ciebie żyję, dla Ciebie umieram” albo: „Bądź pozdrowiona, gwiazdo morska” (…)
Trybuny od tyłuWidzieliście państwo już kiedyś trybunę z tyłu? moim zdaniem, wszystkich ludzi, zanim zgromadzi się ich przed trybuną, należałoby zaznajomić z widokiem trybuny od tyłu. Kto raz przyjrzy się trybunie od tyłu, dobrze się przyjrzy, ten będzie od tej chwili naznaczony, a tym samym uodporniony na wszelkiego rodzaju czary, które w tej czy innej formie odprawia się na trybunach. Podobną rzecz można powiedzieć o widzianych od tyłu kościelnych ołtarzach; ale to już całkiem inna sprawa.
ChrzcinyPotem proboszcz dmuchnął mi trzy razy w twarz, co miało przepędzić szatana we mnie, potem znak krzyża, położenie ręki, posypanie solą i jeszcze raz coś przeciwko szatanowi. (…) Następnie chciał jeszcze raz usłyszeć rzecz wyraźnie i głośno, spytał: – Wyrzekasz się szatana? I wszystkich dzieł jego? I wszystkiej pychy jego? (…)
Proboszcz Wiehnke, chociaż nie zdołał popsuć moich stosunków z szatanem, namaścił mnie na piersi i pomiędzy barkami (…). [potem] spytałem szatana w sobie: „Dobrze znieśliśmy to wszystko?” Szatan podskoczył i szepnął: „Widziałeś witraże Oskar? Całe ze szkła, całe ze szkła!”.