Częstochowska – Budowlanych, czyli gwałcenie przez oczy

Ostat­ni raz chy­ba dwa lata temu pisa­łem, jak to w naszym cudow­nym mie­ście jeste­śmy gwał­ce­ni przez oczy. Jadąc przez Kalisz ma się wra­że­nie, że nie jeste­śmy w Euro­pie w XXI wie­ku, ale gdzieś w jakiejś zapa­dłej dziu­rze wie­ki temu. Jest to pro­blem ogól­no­pol­ski, ale chcia­ło­by się prze­cież, żeby „naj­star­sze mia­sto w Pol­sce”, „gród nad Pro­sną” był choć tro­chę lep­szy. Dobrze, że ten pro­blem jest zauwa­żo­ny, choć od „zauwa­że­nia” do „cze­goś z tym zro­bie­nia” dale­ka droga.

Zamiesz­czam tutaj zdję­cia skrzy­żo­wa­nia ulic Czę­sto­chow­skiej i Budow­la­nych jako repre­zen­ta­tyw­ny przy­kład kali­skiej ohy­dy. Jak widać, w sto­sun­ku do 2012 roku nic się pra­wie nie zmieniło.

Częstochowska/Budowlanych

Częstochowska/Budowlanych
Z lewej stro­ny widać jeden z bar­dziej obrzy­dli­wych wyna­laz­ków ostat­nich lat, czy­li ekran LED nada­ją­cy reklamy.

Częstochowska/Budowlanych

Zacne te kra­jo­bra­zy moż­na tak­że podzi­wiać w Google Stre­etView.

 

Kalisz po stu latach

Każ­dy odwie­dza­ją­cy cen­trum Kali­sza, choć­by mimo­cho­dem, dowie się, że wła­śnie „obcho­dzo­na” jest set­na rocz­ni­ca zbu­rze­nia Kali­sza, któ­re mia­ło miej­sce w 1914 roku, na począt­ku I woj­ny świa­to­wej. W całym śród­mie­ściu wiszą olbrzy­mie pla­ka­ty poka­zu­ją­ce dane miej­sce po zbu­rze­niu (dobry pomysł). Pamię­tam, jak chy­ba w 2004 roku była podob­na akcja, ale wte­dy nie było wiel­kich pla­ka­tów, tyl­ko coś subtelniejszego.

Tego­rocz­na „cele­bra­cja” obcho­dzo­na jest pod hasłem „Kalisz feniks.…” czy coś takie­go. Strasz­nie mnie to dener­wu­je, ale mniej­sza z tym. Smut­na reflek­sja jest taka, że jak się patrzy na obec­ny stan kali­skiej sta­rów­ki, to docho­dzi się do wnio­sku, że może nasi przod­ko­wie popeł­ni­li błąd odbu­do­wu­jąc Kalisz. Może nale­ża­ło wszyst­ko zosta­wić (jak w Kostrzy­nie nad Odrą). Głów­ne uli­ce w cen­trum Kali­sza to obraz nędzy i roz­pa­czy; gołym okiem widać pogłę­bia­ją­cą się degren­go­la­dę nie­gdyś wspa­nia­łych miejsc. Przy­kro patrzeć, że Kalisz zamie­nia się w pro­win­cjo­nal­ne mia­stecz­ko, zawłasz­czo­ne przez cen­tra han­dlo­we. Widać to jak na dło­ni po wymie­ra­ją­cym na głów­nych uli­cach handlu.

O wszech­obec­nej kali­skiej brzy­do­cie moż­na by pisać i pisać. Ten pro­blem został zauwa­żo­ny przez kali­szan, ale trud­no cokol­wiek zro­bić – póki co nikt nie zdo­był się choć­by na to, by w jakiś spo­sób zatrzy­mać zale­wa­ją­ce mia­sto reklamy.

Pole­cam prze­czy­tać: „O gustach się nie dys­ku­tu­je

Dostawczaki parkują jak chcą
Dostaw­cza­ki par­ku­ją jak chcą
Remont ratusza.
Remont ratu­sza.
Obrzydliwe, prowincjonalne okna wystawowe, w teoretycznie "najbardziej reprezentatywnym miejscu w centrum miasta". Dawniej był tu dosyć elegancki zakład fotograficzny.
Obrzy­dli­we, zanie­dba­ne, pro­win­cjo­nal­ne okna wysta­wo­we, w teo­re­tycz­nie „naj­bar­dziej repre­zen­ta­tyw­nym miej­scu w cen­trum mia­sta”. Daw­niej był tu dosyć ele­ganc­ki zakład fotograficzny.
Kolejne tandetne szyldy
Kolej­ne tan­det­ne szyldy
Nasz piękny Rynek. W tle widać "Pomnik Niczego"
Nasz pięk­ny Rynek. W tle widać „Pomnik Niczego”
kalisz_4
Brak słów
Kaliski bruk w doskonały stanie
Kali­ski bruk w dosko­na­ły stanie

Nie da się” – edycja kolejowa

Dwa dni temu, tj. w czwar­tek, ser­wi­sy infor­ma­cyj­ne dono­si­ły o straj­ku Lufthan­sy. Poka­zy­wa­no pasa­że­rów z nie­miec­kich lot­nisk, któ­rzy cho­dzi­li w tę i z powro­tem nie wie­dząc co ze sobą zro­bić. «Co za cha­os!», mówili.

A ja sobie myślę: O ho! Kto nie był na dwor­cu w Pozna­niu ten praw­dzi­we­go cha­osu nigdy nie widział!

Wie­le się nie pomy­li­łem. Następ­ne­go dnia, gdy mia­łem wra­cać do Kali­sza, uda­łem się tra­dy­cyj­nie na peron pierw­szy. Stał na nim pociąg do Jaro­ci­na. Oczy­wi­ście, o tym, że jest on do Jaro­ci­na wie­dzą tyl­ko ci, któ­rzy są tym bez­po­śred­nio zain­te­re­so­wa­ni – no bo niby skąd miał­by ktoś wie­dzieć, dokąd taki pociąg jedzie?

Jest tabli­ca infor­ma­cyj­na (taka z lite­ra­mi-klap­ka­mi) w hali głów­nej – tam jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I” – czy­li w porząd­ku. Ale dalej już tak różo­wo nie jest. Gdy wyj­dzie się na dwór, pogłos jest tak fatal­ny, że komu­ni­ka­ty gło­so­we są zupeł­nie nie­zro­zu­mia­łe. Do tego docho­dzi szum pocią­gów i hałas z pla­cu budo­wy cen­trum handlowego.

Nad pero­nem wisi tabli­ca infor­ma­cyj­na (tak­że z lite­ra­mi-klap­ka­mi), na któ­rej jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I”; jej jed­nak już bym nie ufał. Nie­rzad­ko bowiem się zda­rza, że to, co jest na niej wyświe­tlo­ne, nijak ma się do rze­czy­wi­sto­ści. Gdy­by zmie­nio­no peron (daw­niej było to nagmin­ne), nikt by się o tym nie dowie­dział, bo ogło­sze­nia są nie­sły­szal­ne na dwo­rze, na tabli­cy infor­ma­cyj­nej infor­ma­cje nie są już zmie­nia­ne, a w przej­ściu pod­ziem­nym gło­śni­ków nie ma.

Ktoś w takim razie powie: «ale prze­cież są jesz­cze tabli­ce na pocią­gach!» Otóż wca­le nie­ko­niecz­nie. Przy­kła­do­wo, na więk­szo­ści sta­rych i zde­ze­lo­wa­nych pocią­gach spół­ki Bydło­wo­zy Regio­nal­ne tabli­ce (elek­tro­nicz­ne) są, ale tyl­ko na czo­le pocią­gu. Tak więc, aby spraw­dzić jaki pociąg stoi na pero­nie – trze­ba iść z wali­zą kil­ka­dzie­siąt metrów tyl­ko po to, żeby dowie­dzieć się, jaki pociąg jest podstawiony.

Tak też i ja uczy­ni­łem. Posze­dłem te 50 metrów cią­gnąc za sobą swój tobół, wychy­li­łem się i zoba­czy­łem: na pocią­gu dum­ny napis (powta­rzam: tabli­ca elek­tro­nicz­na): „Poznań głów­ny”… Ktoś by pomy­ślał, że to tyl­ko w baj­kach pociąg sta­cję począt­ko­wą i koń­co­wą ma tę samą. A jed­nak nie… w Bydło­wo­zach Regio­nal­nych rów­nież jest to możliwe.

Tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że w drzwiach stał kie­row­nik pocią­gu. Ja więc ze swej wro­dzo­nej prze­ko­ry zapy­tu­ję się go: a dokąd jest ten pociąg. – Do Jaro­ci­na – odpo­wia­da. – A dla­cze­go jest napi­sa­ne, że do Pozna­nia? – Bo się nie da zmienić.

Ręce opa­da­ją. Tabli­ca elek­tro­nicz­na, ale zmie­nić się nie da. Takie rze­czy: tyl­ko w Bydło­wo­zach Regionalnych.

Brzydota nasza powszechna

O napi­sa­niu tego posta myślę już od jakie­goś cza­su. Posta­no­wi­łem, że aby nie być goło­słow­nym powi­nie­nem wcze­śniej przy­go­to­wać jakąś doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. A to oka­za­ło się znacz­nie prost­sze niż przypuszczałem.

Natchnie­niem był krót­ki odci­nek dro­gi mię­dzy Opa­tów­kiem a cen­trum Kali­sza – jedzie się 10 – 15 minut. W tym cza­sie – para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza – jest się gwał­co­nym przez oczy. Kra­jo­braz nie przy­po­mi­na wjaz­du do mia­sta w środ­ku Euro­py, aspi­ru­ją­ce­go do mia­na „kul­tu­ral­ne­go”, „nowo­cze­sne­go”, „postę­po­we­go” lub choć­by (jakie to pro­za­icz­ne) „czy­ste­go”, ale raczej dro­gę przez jakiś kraj trze­cie­go świata.

Praw­da jest taka, że ota­cza nas este­tycz­nych cha­os (powie­dzia­ne naj­de­li­kat­niej jak się da); a mówiąc dosad­niej syf i brzy­do­ta. Obszar­pa­ne kra­wę­dzie dróg, dziu­ra­we chod­ni­ki, sypią­ce się kamie­ni­ce – to tyl­ko wierz­cho­łek góry lodowej.

Wia­do­mo, że jakiś budy­nek może być zapusz­czo­ny, na pobo­czu mogą rosnąć dwu­me­tro­we krza­czo­ry. Pro­blem jest taki, że praw­dzi­wą zmo­rą kra­jo­bra­zu są wszech­obec­ne rekla­my, narą­ba­ne gdzie się da. Do tego docho­dzą jesz­cze – mod­ne ostat­nio – LEDo­we wyświe­tla­cze z jaki­miś kre­tyń­ski­mi informacjami.

Podob­no jest mia­sto, gdzie wygra­no wal­kę o prze­strzeń publicz­ną; jest to São Pau­lo. Cie­ka­we, czy kie­dyś dotrze to do Kalisza.

Nie musia­łem jechać do wjaz­du do Kali­sza, aby zro­bić doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. Już sama uli­ca Czę­sto­chow­ska jest wystar­cza­ją­co szpetna.

Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budowlanych
Czę­sto­chow­ska
Czę­sto­chow­ska
Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budow­la­nych. Poza wstręt­ny­mi ban­ne­ra­mi walą­ca po oczach obrzy­dli­wa rekla­ma LEDowa

Nie ma ciszy w bloku

Tytuł tego wpi­su został zaczerp­nię­ty z felie­to­nu Syl­wii Chut­nik z naj­now­sze­go nume­ru „Poli­ty­ki”. Świet­nie się skła­da, bo od kie­dy miesz­kam w blo­ku (1,5 roku), to mam ocho­tę o tym napi­sać, ale dopie­ro teraz poczu­łem się wystar­cza­ją­co zmo­bi­li­zo­wa­ny. Tym bar­dziej, że jak się oka­zu­je, w prze­ży­wa­niu swych bole­ści nie jestem sam.

Ja w prze­ci­wień­stwo do Miro­na Bia­ło­szew­skie­go nie jestem (jesz­cze!) ogar­nię­ty obse­syj­ną manią śle­dze­nia wszel­kich dźwię­ków dobie­ga­ją­cych spo­za blo­ko­we­go miesz­ka­nia. A prze­cież takie miesz­ka­nie jest jak pudeł­ko zapa­łek. Maleń­kie – w porów­na­niu do całe­go budyn­ku. A tych maleń­kich pude­łek znaj­du­ją się set­ki – uło­żo­ne jed­no na dru­gim i obok sie­bie; połą­czo­ne szy­ba­mi wen­ty­la­cyj­ny­mi i pio­nem kana­li­za­cyj­nym; prze­dzie­lo­ne ścia­na­mi jak kart­ką papieru.

Dźwię­ki trza­ska­ją­ce­go nie­do­mknię­te­go okna, trza­ska­nia drzwia­mi, czy czy­je­goś bez­sen­sow­ne­go glę­dze­nia na klat­ce scho­do­wej to napraw­dę nic w porów­na­niu z inny­mi odgło­sa­mi. Naj­wię­cej sły­chać w toa­le­cie: czy­jąś pral­kę, roz­mo­wy, czy­jeś plu­ska­nie się w wan­nie. Chy­ba nie­je­den dok­to­rat moż­na by na ten temat napi­sać. A CBA nie musi chy­ba mieć pozwo­le­nia na pod­słuch: wystar­czy gumo­we ucho agenta.

To wszyst­ko nic. Choć miesz­ka­nie w blo­ku ma wie­le zalet, ma też zasad­ni­czą wadę. Ta wada pole­ga na tym, że w pudał­kach nad nami, pod nami, z lewej i z pra­wej też ktoś miesz­ka! Może to być na przy­kład świa­dek koron­ny (o czym pisze dzi­siej­sza „Wybor­cza”).

Pół bie­dy, jeśli sie­dzi cicho; zda­rza się to rzad­ko. A wszyst­kie­mu win­ne wstręt­ne pudło, któ­re­mu na imię telewizor.

Nie­ste­ty więk­szość ludzi nie zna umia­ru w gło­śno­ści i nie bie­rze pod uwa­gę tego, że sąsiad nie chce go słu­chać. Ktoś mógł­by powie­dzieć „cisza noc­na – wte­dy ma być cisza”. Ale to nie ma nic do rze­czy! To, że jest taki wyna­la­zek jak cisza noc­na i że (zgod­nie z regu­la­mi­nem) remon­ty moż­na prze­pro­wa­dzać od 8 do 20, i że nale­ży wcze­śniej powia­do­mić sąsia­dów… to wszyst­ko nic nie zna­czy. Bo tak, czy owak, w świe­tle pra­wa cywil­ne­go (art. 23 KC) zakłó­ca­nie komuś spo­ko­ju w jaki­kol­wiek spo­sób: poprzez emi­to­wa­nie hała­su, smro­du czy zwy­kłe obra­ża­nie są taki­mi samy­mi naru­sze­nia­mi dóbr oso­bi­stych. Jed­nym sło­wem ist­nie­nie ciszy noc­nej nie ozna­cza, że poza nią, moż­na sobie robić co się chce.

Szko­da tyl­ko, że bliź­ni nasi mają w pogar­dzie kodeks cywilny.

Sąsie­dzi z moje­go blo­ku hała­su­ją nagmin­nie; ale co tam – zatycz­ki do uszu pian­ko­we, tyl­ko 1,9 zł. Naj­le­piej ich nie wycią­gać. Gdy­bym umiał, zro­bił­bym kar­czem­ną awan­tu­rę, ale nie umiem, więc cho­dzę od apte­ki do apte­ki w poszu­ki­wa­niu zatyczek.