Pożegnanie z Babią Górą

Dzi­siaj jestem ostat­ni dzień pod Babią Górą, dobie­ga koń­ca moja kolej­na wizy­ta tutaj; nie ukry­wam, że czu­ję się nostal­gicz­nie. Jed­nak na pew­no jesz­cze tu wrócę.

Wczo­raj wje­cha­łem kolej­ką lino­wą na Mosor­ny Groń. W tam­tym roku wcho­dzi­łem na ten szczyt na pie­cho­tę (było cięż­ko). Potem zro­bi­łem pętlę po Paśmie Poli­cy. Pogo­da była pięk­na. Z Poli­cy widać Tatry.

Dzi­siaj wybra­łem zmo­dy­fi­ko­wa­ną wer­sję tra­dy­cyj­nej wypra­wy do Babio­gór­skie­go Par­ku Naro­do­we­go. Wsze­dłem przy­jem­ną ścież­ką na Prze­łęcz Jało­wiec­ką (Taba­ko­we Sio­dło) – do miej­sca, w któ­rym szlak bie­gnie wzdłuż gra­ni­cy pol­sko-sło­wac­kiej. Potem przy­jem­ną tra­są uda­łem się do schro­ni­ska na Mar­ko­wych Szczawinach.

Wizy­ta w Zawoi była bar­dzo uda­na, jak zwy­kle. Ale jed­nak tym razem było lepiej, niż poprzed­nio, ponie­waż pogo­da była bar­dzo dobra.

Jutro jadę odkry­wać nowe miej­sca – to zna­czy na Słowację.

Beskid Makowski

Beskid Makow­ski znaj­du­je się na pół­noc od Babiej Góry. Już od lat, odkąd jeż­dżę do Zawoi, cią­gnę­ło mnie, żeby do nie­go wstą­pić. Do tej pory się to nie uda­wa­ło – poza oka­zjo­nal­ny­mi wizy­ta­mi w Lanc­ko­ro­nie czy w Kal­wa­rii Zebrzy­dow­skiej, któ­re jak się oka­zu­ją, leżą wła­śnie na skra­ju Beski­du Średniego.

Dzi­siaj wybra­łem się do Mako­wa Pod­ha­lań­skie­go, któ­ry odpy­cha na pierw­szy rzut oka, ale zysku­je przy bliż­szym pozna­niu. Stam­tąd nie ma wiel­kie­go wybo­ru szla­ków – więc musia­łem się zado­wo­lić tym, co było, tj. 3‑godzinną wędrów­ką po naj­bliż­szych oko­li­cach. Nie ukry­wam, że bar­dzo mi się podo­ba­ło. Gór­ki nie są wyso­kie, ale cie­ka­we i malow­ni­cze. Gdy idzie o roślin­ność, to głów­nie jest to regiel dol­ny. Czu­łem się tam tro­chę jak w Beski­dzie Niskim, cho­ciaż rzecz jasna tam cywi­li­za­cji jest znacz­nie mniej.

W Mako­wie nie ma wła­ści­wie nicze­go cie­ka­we­go, ale mia­stecz­ko mimo wszyst­ko wywar­ło na mnie pozy­tyw­ne wra­że­nie. Potem poje­cha­łem do Suchej Beskidz­kiej, w któ­rej byłem już 3 razy i któ­ra raczej mnie rozczarowała.

Do zam­ku suskie­go nie chcia­ło mi się wcho­dzić. Dro­ga do „Czar­ne­go lasu” – zagro­dzo­na jaki­miś robo­ta­mi budow­la­ny­mi. Rynek roz­ko­pa­ny. Karcz­ma „Rzym” przereklamowana.

Okolice Babiej Góry późnym latem

Nie ma wąt­pli­wo­ści, że jesz­cze jest lato; na potwier­dze­nie tego – tem­pe­ra­tu­ry. Jest ponad 20 stop­ni i świe­ci słoń­ce, daw­no nie mia­łem w górach tak pięk­nej pogo­dy. I to pomi­mo tego, że już począ­tek września.

Jestem już 3 dni w Zawoi. Czas spę­dzam aktyw­nie. Cho­dzę po szla­kach, któ­re znam i lubię, cho­ciaż co nie co też odkry­wam. W ponie­dzia­łek było zachmu­rzo­ne, cho­ciaż było cie­pło i nie pada­ło. Wybra­łem się do Pasma Jało­wiec­kie­go, któ­re zwy­kle odwie­dzam na począ­tek. Nie­ste­ty nie mam do nie­go szczę­ścia w tym sen­sie, że zawsze, gdy tam jestem, jest sła­ba widoczność.

Wczo­raj zwie­dzia­łem już masyw Babiej Góry – też tra­są, któ­rą sze­dłem już kil­ka razy. Na samą Babią Górę się nie wybie­ram w tym roku. 

Dzi­siaj odwie­dzi­łem też Mokry Kozub. To nie­wy­so­ka góra strze­gą­ca wej­ścia do Babio­gór­skie­go Par­ku Naro­do­we­go. Na jej szczy­cie znaj­du­je się ład­na łąka. Po dro­dze jest cie­ka­wa ścież­ka dydaktyczna.

Gór­ska łąka w Beski­dzie Żywieckim

Las latem

Poprzed­nio wspo­mi­na­łem o wizy­cie w arbo­re­tum leśnym, ale latem nie może tak­że zabrak­nąć wyciecz­ki do tra­dy­cyj­ne­go lasu.

Pogo­da na prze­ło­mie lip­ca i sierp­nia nie była za bar­dzo let­nia, a przy­naj­mniej nie była to taka pogo­da, do jakiej przy­zwy­cza­iły nas upa­ły w poprzed­nich latach. Bywa­ło chłod­no, szcze­gól­nie w nocy; obfi­cie padał deszcz. Ale to nawet lepiej, bo dzię­ki temu jesz­cze przy­jem­niej odwie­dza się las (cho­ciaż w sumie miło jest się schro­nić w chłod­nym lesie nawet w upał; nato­miast po desz­czu nie jest aż tak dobrze, bo zwy­kle są koma­ry – w tym roku było akurat).

Dąbrowa

Poprzed­nim razem w tym miej­scu byłem jesie­nią, cho­ciaż przy­jeż­dżam tu rzad­ko, acz regu­lar­nie, od kil­ku już lat. Nie jest to zwy­kły las, bo jest to las dębo­wy (czę­ścio­wo). Jest to część więk­sze­go kom­plek­su leśne­go. W środ­ku jest napraw­dę ład­nie, cho­ciaż naj­cie­ka­wiej się robi, jeże­li się zej­dzie z utar­te­go szla­ku. Przez las prze­bie­ga­ją reszt­ki bar­dzo sta­rej, bru­ko­wa­nej dro­gi. Cie­ka­we, dokąd pro­wa­dzi­ła. Choć to las i cho­ciaż jest sucho, były tam miej­sca, gdzie trze­ba się prze­dzie­rać przez wyso­ką tra­wę. Zda­rza­ły się rów­nież miej­sca pod­mo­kłe i błot­ni­ste, ze śla­da­mi spo­rych babrzysk. 


Jesień w dąbro­wie (2021)

Lato w dąbro­wie (2021)

Dolina rzeki

Odwie­dzi­łem rów­nież Doli­nę Swędr­ni, cho­ciaż od innej stro­ny (nie od stro­ny Kali­sza). Mam wra­że­nie, że tro­chę się tam zmie­ni­ło od cza­su, jak byłem tam ostat­ni raz, czy­li rok temu. Przede wszyst­kim poja­wi­ły się młod­ni­ki, czy­li mło­de laski, któ­rych tam wcze­śniej nie było.

Obra­łem tro­chę inną tra­sę, bar­dziej przez las, ale nie­ste­ty oka­za­ło się, że łąki są tak zaro­śnię­te, że nie da się przejść. W koń­cu uda­ło mi się dotrzeć do doli­ny rze­ki, ale to nie takie pro­ste. Koniecz­ne jest dal­sze prze­dzie­ra­nie się przez zaro­śla. Samą rze­kę nie­ła­two wypa­trzeć. Znaj­du­je się scho­wa­na głę­bo­ko, za krza­ka­mi, zaro­śla­mi, za rowem. Rzecz­ka jest wąska, płyt­ka, bar­dzo uro­kli­wa. Podob­no czysta.

Arboretum leśne

W lip­cu mie­li­śmy oka­zję obej­rzeć Arbo­re­tum Leśne koło Syco­wa (czy­li na pogra­ni­czu Wiel­ko­pol­ski i Dol­ne­go Ślą­ska). Wspo­mi­na­łem kie­dyś o arbo­re­tum w Woj­sła­wi­cach, któ­re jest impo­nu­ją­ce, ale jest w innym sty­lu. Poza tym, jest o wie­le dalej. W Woj­sła­wi­cach mamy sta­wy, oczka wod­ne, traw­ni­ki, grząd­ki – wszyst­ko pod linij­kę. Nato­miast w arbo­re­tum leśnym jest o wie­le bar­dziej dzi­ko. Szcze­gól­nie podo­ba­ła mi się część leśno-rodo­den­dro­no­wa, gdzie pomię­dzy maje­sta­tycz­ny­mi sta­ry­mi sosna­mi rosły wiel­kie rodo­den­dro­ny (popraw­nie: róża­necz­ni­ki). Z tego leśne­go zagaj­ni­ka wycho­dzi­ło się na otwar­tą prze­strzeń; i gdy mia­ło się wra­że­nie, że to już koniec, oka­zy­wa­ło się, że docho­dzi się do furt­ki, a za nią kolej­ne roz­le­głe tere­ny: łąki, traw­ni­ki, sta­wy, lasy. Nie zabra­kło też bagna 🙂 Moż­na tam spę­dzić cały dzień.

Lato

Pierw­szy raz w tym roku są upa­ły. Nie jakieś wiel­kie, ok. 30 stopni.

Na skraju jury krakowsko-częstochowskiej

Na zwień­cze­nie mojej wyciecz­ki w góry wybra­łem się na połu­dnio­wy skraj jury kra­kow­sko-czę­sto­chow­skiej, to zna­czy w oko­li­ce pomię­dzy Kra­ko­wem a Olku­szem. Byłem tam już 3 czy 4 raz, ale pozna­łem ją dopie­ro szcząt­ko­wo, a jest tam jesz­cze wie­le do zoba­cze­nia, tak więc z pew­no­ścią jesz­cze tam wrócę.

Jura kra­kow­sko-czę­sto­chow­ska roz­po­czy­na się w Kra­ko­wie w Par­ku Bed­nar­skie­go, a koń­czy się pod Czę­sto­cho­wą. Cho­ciaż jesz­cze pod Wie­lu­niem moż­na zna­leźć hotel „Jura” 🙂

Jadąc w stro­nę jury zaha­czy­łem o Opac­two Bene­dyk­ty­nów Tyniec­kich (nic szczególnego).

Na pół­noc od Kra­ko­wa znaj­du­ją się Dolin­ki Kra­kow­ski. Wra­ca­jąc z Zako­pa­ne­go odwie­dzi­łem więc Doli­nę Będ­kow­ską. Nie­ste­ty widzia­łem tyl­ko nie­wiel­ki jej frag­ment, bo zbli­żał się wie­czór i nie mia­łem zbyt wie­le cza­su. Bar­dzo cie­ka­we było samo doj­ście do Doli­ny – posze­dłem do Doli­ny tro­chę na dzi­ko, idąc po pro­stu ścież­ka­mi wśród pól. Cie­ka­wa jest tak­że Jaski­nia Nie­to­pe­rzo­wa, w któ­rej poprzed­nio byłem 6 latu temu, w 2017 roku.

Dru­gie­go dnia wybra­łem się do Ojcow­skie­go Par­ku Naro­do­we­go, któ­ry roz­po­czą­łem zwie­dzać od stro­ny Cza­jo­wic i Bra­my Kra­kow­skiej. W Par­ku było pięk­nie jak zwy­kle. Pierw­szy raz tak­że posze­dłem do Doli­ny Sąspów­ki, któ­ra jest wyjąt­ko­wo malownicza.

Popo­łu­dniu uda­łem się jesz­cze do Zam­ku Ogro­dzie­niec. Jest to zde­cy­do­wa­nie naj­cie­kaw­szy zamek na Szla­ku Orlich Gniazd.

Tatry

Przed wyjaz­dem stu­dio­wa­łem z uwa­gą przez kil­ka tygo­dni komu­ni­ka­ty tury­stycz­ne TPN zasta­na­wia­jąc się, czy wyjazd w Tatry w maju w ogó­le jest dobrym pomy­słem. Te komu­ni­ka­ty były bowiem napi­sa­ne bar­dzo alar­mi­stycz­nym tonem, a ja nie chciał­bym zostać tury­stą, któ­re­go TOPR musiał­by ścią­gać skąd­kol­wiek. Pomi­mo tego, że mam kil­ku­let­nie doświad­cze­nie w gór­skich wędrów­kach i zawsze sta­ram się dobrze przygotować.

Oka­za­ło się, że moje oba­wy były zde­cy­do­wa­nie nie­po­trzeb­ne. Pla­no­wa­łem głów­nie zwie­dzać Tatry Zachod­nie, gdzie śnieg leży gdzie­nie­gdzie w naj­wyż­szych par­tiach, a o Tatrach Wyso­kich myśla­łem, ale nie wybra­łem się osta­tecz­nie w tę par­tię gór z dwóch powo­dów. Pierw­szym powo­dem była nie­naj­lep­sza pogo­da, czy­li deszcz. Ale był powód dru­gi, bar­dzo pro­za­icz­ny: roz­ko­pa­ne Kuź­ni­ce. Pod­sta­wo­wa baza wypa­do­wa w Tatry Wyso­kie pod­da­wa­na jest wła­śnie wiel­kie­mu remon­to­wi spra­wia­ją­ce­mu, że wła­ści­wie nie da się tam w ogó­le doje­chać (mam na myśli rzecz jasna komu­ni­ka­cję lokal­ną). Prze­ko­na­łem się o tym wra­ca­jąc dru­gie­go dnia ze Ścież­ki Nad Regla­mi, gdy wylą­do­wa­łem w Hote­lu Gór­skim na Kala­tów­kach myśląc o tym, że już za chwi­lę będę jechać do swo­je­go pen­sjo­na­tu. Oka­za­ło się, że to nie­moż­li­we, bo z samych Kuź­nic trze­ba jesz­cze dra­ło­wać kilo­me­try, żeby dojść do cen­trum Zako­pa­ne­go. Zaję­ło mi to dodat­ko­wo ok. 1,5 godziny.

Tak więc skon­cen­tro­wa­łem się na Tatrach Zachod­nich, do któ­rych mam wiel­ki sen­ty­ment, z uwa­gi na moją pierw­szą poważ­ną wyciecz­kę w Tatry kil­ka­na­ście lat temu.

Dolina Kościeliska

Co tu dużo opi­sy­wać. Zaczą­łem zwie­dza­nie od Doli­ny Koście­li­skiej, któ­rą zna każ­dy. Nie zmie­nia to fak­tu, że jest bar­dzo uro­kli­wa. Jed­nak mój ulu­bio­ny frag­ment to wędrów­ka przez Wąwóz Kra­ków. Wcho­dze­nie po dra­bi­nach i wcią­ga­nie się po łań­cu­chach jest zde­cy­do­wa­nie dla mnie!

Dolina Strążyska

Dru­gie­go dnia wybra­łem się sym­pa­tycz­ną tra­są, któ­rą odkry­łem w 2015 roku: Doli­ną Strą­ży­ska, a potem Ścież­ką nad Regla­mi do Hote­lu Gór­skie­go i do Kuź­nic. Nie­ste­ty byli ludzie. Co praw­da w licz­bie ogra­ni­czo­nej, ale jednak.

Doli­na Strą­ży­ska to chy­ba naj­pięk­niej­sza doli­na. Jest krót­ka, ale wąska. Cią­gnie w niej chłód. Koń­czy się pola­ną od pod­nó­ży Giewontu. 

Ścież­ka nad Regla­mi przy­po­mi­na mi czer­wo­ny szlak wiją­cy się wokół Babiej Góry, przy doj­ściu do Schro­ni­ska na Mar­ko­wych Szcza­wi­nach. Idzie się w mia­rę rów­ną dro­gą wzdłuż zbo­cza góry. Bar­dzo cie­ka­wa trasa.

Dolina Chochołowska

Tutaj byłem pierw­szy raz. Pogo­da była nie­cie­ka­wa: cią­gle pada­ło. Ale wybra­łem tę doli­nę ze wzglę­du na to, że jest pra­wie pła­ska. Tak więc wędrów­ka nie jest męczą­ca nawet w desz­czu. Doli­na jest dłu­ga, ale dosyć nud­na. Do tego moc­no skomercjalizowana.

Dopie­ro po ok. 1 godzi­nie wędrów­ki robi się cie­ka­wiej – tam, gdzie koń­czy się asfalt.

Tatry w 2015 roku

Doli­na Kościeliska

Doli­na Strążyska

Doli­na Roztoki

Dro­ga na Halę Gąsienicową

Kilka uwag na temat Zakopanego

Przy­je­cha­łem do Zako­pa­ne­go 3 dni temu. Dzi­siaj nie­ste­ty ma cały dzień padać, mogę więc napi­sać parę słów o tym, jakie to miasto.

No bo jakie jest Pod­ha­le, to już wia­do­mo. Dro­gą S7 jedzie się świet­nie i kra­jo­bra­zy są takie ład­ne, głów­nie z tego wzglę­du, że tego Pod­ha­la nie widać. Bo Pod­ha­le, to gwałt przez oczy, para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza. Epi­cen­trum brzy­do­ty jest, jak mi się zda­je, na dro­dze pomię­dzy Nowym Tar­giem a Zako­pa­nym. Tam wszech­obec­na ohy­da osią­ga punkt kry­tycz­ny: wszę­dzie rekla­my, obrzy­dli­we szyl­dy, poty­ka­cze. Cha­os w budow­nic­twie: zda­rza­ją się budyn­ki ład­ne i zadba­ne, ale nie bra­ku­je też ruder, któ­re może nie wyglą­da­ły­by tak szpet­nie, no bo w koń­cu rude­ry zda­rza­ją się wszę­dzie, gdy­by nie to, że te rude­ry są wła­śnie pod­la­ne zatę­chłym lukrem reklam rekla­mu­ją­cych „naj­więk­sze ter­my”, „naj­bar­dziej luk­su­so­we apar­ta­men­ty”, „pre­sti­żo­we hote­le”. To tro­chę tak, jak­by na nodze do ampu­ta­cji zro­bić maki­jaż. Trud­no to wręcz opi­sać słowami.

W Zako­pa­nym ście­ra­ją się dwie siły. Jed­na siła, jak się zda­je repre­zen­to­wa­na przez wła­dze mia­sta, chcia­ła­by, aby mia­sto było kuror­tem, zimo­wą sto­li­cą, sto­li­cą spor­tów zimo­wych, cen­trum kul­tu­ry itp. I to się gdzie­nie­gdzie uda­je: są miej­sca napraw­dę zadba­ne, z rów­ny­mi chod­ni­ka­mi, zie­le­nią, bez nad­mier­nej ilo­ści reklam, z drze­wa­mi, este­tycz­ny­mi miej­ski­mi mebla­mi itp. Zako­pa­ne nie ma potrze­by, żeby odwo­ły­wać się do zagra­nicz­nych kuror­tów, ponie­waż prze­cież zawsze takim kuror­tem było. Śla­dy tego widać w cen­trum Zako­pa­ne­go, gdzie nie bra­ku­je wie­lu przy­kła­dów bar­dzo ład­nej archi­tek­tu­ry moder­ni­stycz­nej, świad­czą­cej o boga­tej histo­rii mia­sta; nie prze­szka­dza, że ta histo­ria nie jest dłu­ga. I wca­le nie wszyst­ko musi być pokry­te „góral­ską pozło­tą” czy­li sty­lem pseu­do-góral­skim. Bo ten moder­nizm bar­dzo har­mo­nij­nie się tu komponuje.

Na prze­ciw­le­głym bie­gu­nie jest góral­ski tur­bo­ka­pi­ta­lizm – czy­li wszyst­ko na sprze­daż. A w pierw­szej kolej­no­ści na sprze­daż jest pod­ha­lań­skie dzie­dzic­two, kul­tu­ra, zwy­cza­je, no i nie­ru­cho­mo­ści. Oczy­wi­ście oso­ba bar­dziej uświa­do­mio­na szyb­ka zda sobie spra­wę, że ten cały góral­ski ento­ura­ge obec­ny na Pod­ha­lu jest wyłącz­nie picem dla tury­stów, bo prze­cież prze­cięt­ny miesz­ka­niec Zako­pa­ne­go nie jeź­dzi furą, nie cho­dzi w bara­nim kożu­chu, nie ma ciu­pa­gi przy pasie i przede wszyst­kim – nie mówi gwa­rą. Pro­blem pole­ga na tym, że te „towa­ry na sprze­daż” są zwy­kle tan­det­ne, w złym guście i nie­rzad­ko „made in Chi­na”. Obec­nie góral­ska tan­de­ta wygry­wa. Naj­bar­dziej widać to chy­ba na Kru­pów­kach, czy­li na naj­waż­niej­szym dep­ta­ku w mie­ście; naj­waż­niej­szym, nie zna­czy naj­pięk­niej­szym. Kru­pów­ki zosta­ły zre­wi­ta­li­zo­wa­ne już lata temu i było­by na nich cał­kiem przy­jem­nie, gdy­by nie­ste­ty nie ten cały góral­ski syf, któ­re­go gru­bą war­stwą są pokry­te. Te wszyst­kie śmier­dzą­ce knaj­py, jazgo­czą­ca muzy­ka, kra­my z dzia­do­stwem, „bia­ły miś”, róż­ne dziw­ne przy­byt­ki nie­li­cu­ją­ce z mia­stem-kuror­tem jak papu­gar­nia, kociar­nia, czy ohyd­ne pseu­do-salo­ny gier. Ład­ne miej­sca są nie­wi­docz­ne spod badzie­wia. Nie­ste­ty tak jest nie tyl­ko na Krupówkach.

W dodat­ku ma się wra­że­nie, że całe Zako­pa­ne jest pod­po­rząd­ko­wa­ne rucho­wi tury­stycz­ne­mu, a jak wia­do­mo, tury­sty­ka w nad­mier­nej ilo­ści zabi­ja mia­sta. Powsta­je cała masa jakiś dziw­nych hote­li, pen­sjo­na­tów, „luk­su­so­wych apar­ta­men­tów” ocie­ka­ją­cych pre­sti­żem, wzbu­dza­ją­cych raczej zaże­no­wa­nie i poli­to­wa­nie. Budu­ją się jakieś budyn­ki wie­lo­ro­dzin­ne, ale z „apar­ta­men­ta­mi inwe­sty­cyj­ny­mi” ze zło­ty­mi klam­ka­mi. Rodzi się pyta­nie: a gdzie budow­nic­two dla zwy­kłych miesz­kań­ców? Są w mie­ście ład­ne budyn­ki wie­lo­ro­dzin­ne, ale wszyst­kie powsta­ły kil­ka dekad temu. A teraz?

No i te wszyst­kie „super­luk­su­so­we” i „super­pre­sti­żo­we” loka­le są w sty­lu pseu­do-góral­skim; czę­sto jesz­cze mają jakieś idio­tycz­ne nazwy. Moim nume­rem jeden jest przy­by­tek o nazwie „Cro­cus”, tzn. „kro­kus”, ale żeby było bar­dziej świa­to­wo, to przez „c”.


Doda­ne 20.05.2023

PS. Jesz­cze jed­na kwe­stia przy­szła mi do gło­wy. Już osiem lat temu zauwa­ży­łem, że noto­rycz­ną prak­ty­ką w zako­piań­skiej komu­ni­ka­cji lokal­nej jest nie­wy­da­wa­nie pasa­że­rom para­go­nów ani bile­tów: tzn. pła­ci się dopie­ro przy wyj­ściu z busa, wszy­scy rusza­ją do wyj­ścia na przy­stan­ku, wszy­scy pła­cą, ale dla nie­po­zna­ki para­gon wyda­wa­ny jest tyl­ko jeden, tj. pierw­sze­mu pła­cą­ce­mu. Jest to ewi­dent­ne oszu­stwo podat­ko­we. Pomi­mo upły­wu lat, nic się nie zmie­ni­ło. Czy napraw­dę nikt z miej­sco­we­go urzę­du skar­bo­we­go nie potra­fi zro­bić z tym porząd­ku? Tym­cza­sem 120 km na pół­noc, w jurze kra­kow­sko-czę­sto­chow­skiej, funk­cjo­nu­je sobie od lat par­king, na któ­rym zawsze się zatrzy­mu­ję. Pro­wa­dzi go pew­na pani, któ­ra praw­do­po­dob­nie udo­stęp­nia tury­stom kawa­łek swo­je­go pola czy łąki do par­ko­wa­nia. Par­king jest tani i każ­dy dosta­je paragon.

Dojazd do Zakopanego

Wczo­raj, po bli­sko ośmiu latach prze­rwy, zno­wu doje­cha­łem do Zako­pa­ne­go. Poprzed­nim razem byłem w Tatrach w 2015 roku.

Sam dojazd zasłu­gu­je na odręb­ne potrak­to­wa­nie. Oczy­wi­ście nie mam tu na myśli dojaz­du do Kra­ko­wa, bo to nic cie­ka­we­go. Po pro­stu naj­pierw kiep­ska dro­ga lokal­na, potem dobra dro­ga woje­wódz­ka, potem nie­zła dro­ga kra­jo­wa, potem auto­stra­da, potem dro­ga eks­pre­so­wa, potem wyjąt­ko­wo bez­na­dziej­na dro­ga kra­jo­wa (tra­sa Olkusz-Kra­ków) i zno­wu auto­stra­da. Jest tak­że dro­ga pseu­do­ek­spre­so­wa, jak np. Dąbro­wa Górnicza-Olkusz.

Taka sama tra­sa, tyl­ko gor­sza, jest na odcin­ku Kra­ków-Myśle­ni­ce. Pręd­kość, z któ­rą teo­re­tycz­nie moż­na jechać to 100 km/h, w rze­czy­wi­sto­ści czę­sto jedzie się 60 km/h i to nie z powo­du ruchu (była nie­dzie­la), tyl­ko jakiś dziw­nych skrzy­żo­wań, wyska­ku­ją­cych nagle przejść dla pie­szych, zakrę­tów itp.

No i w tych oko­li­cach zaczy­na się Pod­ha­le – a więc gwałt przez oczy. W Myśle­ni­cach wjeż­dża się na tra­sę S7 i tu zaczy­na się dro­ga jak z baj­ki. Nie tyl­ko jest to świet­na dro­ga eks­pre­so­wa, ale przede wszyst­kim jest pięk­nie poło­żo­na. Jedzie się wśród gór, dolin, prze­łę­czy; raz na dole, raz na esta­ka­dzie. Raz nad rze­ką, a raz nad łąka­mi. Gdzieś w odda­li prze­my­ka­ją pod­ha­lań­skie wio­chy (z Pci­miem na cze­le). Uko­ro­no­wa­nie tra­sy jest prze­jazd naj­dłuż­szym w Pol­sce tune­lem, któ­ry jest napraw­dę ciekawy.

Nie­ste­ty wkrót­ce za tune­lem czar pry­ska, ponie­waż wjeż­dża się już na zwy­kłą bar­dzo nie­cie­ka­wą dro­gę kra­jo­wą, któ­ra na doda­tek jest nie­usta­ją­cym pla­cem budo­wy (co może zwia­sto­wać, że tra­sa eks­pre­so­wa zosta­nie nie­dłu­go docią­gnię­ta bli­żej Zakopanego).

Nie­ste­ty im bli­żej Zako­pa­ne­go, tym gorzej – stę­że­nie Pod­ha­la wzra­sta do 1000%. Jest kosz­mar­nie, a apo­geum tego kosz­ma­ru przy­pa­da na przed­mie­ścia Zako­pa­ne­go. Lądu­je się jak w jakimś kra­ju trze­cie­go świa­ta. Z jed­nej stro­ny jakieś ę‑ą pen­sjo­na­ty i hote­le, czy inne zadba­ne miej­sca, a obok nich roz­wa­la­ją­ce się sta­re szo­py. Cha­osu wizu­al­ne­go nie da się z resz­tą stre­ścić jed­nym zda­niem. Wszyst­ko pokry­te tysią­ca­mi ohyd­nych reklam, szyl­dów itp. Nie rekom­pen­su­ją tego widocz­ne z oko­lic Rab­ki Tatry.

Nato­miast w samym Zako­pa­nym widocz­nie ście­ra­ją się dwa żywio­ły – ale o tym kie­dy indziej.

Teraz pada. Mam nadzie­ję, że pogo­da się poprawi.

Wiosna w Dolinie Baryczy

Jak co roku w week­end majo­wy wybra­łem się do Doli­ny Bary­czy. Nie­ste­ty w tym roku jakoś tak się zło­ży­ło, że nie odwie­dzi­łem sta­wów przy­go­dzic­kich. Ale jesz­cze nic straconego.

Wybra­łem się do bar­dziej odda­lo­ne­go kom­plek­su sta­wów, któ­ry znaj­du­je się już na tere­nie woje­wódz­twa dol­no­ślą­skie­go – jeż­dżę tam od 2020 roku. Wcze­śniej poprze­sta­wa­łem na oko­li­cach Odo­la­no­wa. Ude­rza­ją­ce jest, jak zmie­nia się archi­tek­tu­ra, układ urba­ni­stycz­ny wsi i tro­chę też kra­jo­braz, gdy tyl­ko wyje­dzie się z Wiel­ko­pol­ski. Poja­wia­ją się cha­rak­te­ry­stycz­ne dla Dol­ne­go Ślą­ska cegla­ne „wie­że transformatorowe”. 

Pogo­da była ide­al­na na wędrów­kę po lasach, łąkach, wśród pól i nad sta­wa­mi: było cie­pło, ale nie gorą­co. Warun­ki do robie­nia zdjęć śred­nie – nie­bo było zasnu­te chmu­ra­mi. Ale i tak bez więk­sze­go pro­ble­mu prze­sze­dłem 12 km. Dosze­dłem nad Barycz. Wody w niej tro­chę mniej, niż poprzed­nio. Naj­przy­jem­niej było się wycią­gnąć się na łące ukry­tej wśród drzew nad samą Baryczą.

Doli­na Baryczy

Kra­jo­braz bocz­nych dróg

Kraków przed Wielkanocą

W Kra­ko­wie nie byłem od maja 2021 roku (a wcze­śniej to wcze­sną wio­sną 2021 roku – w jed­nym ze szczy­tów pan­de­mii). W tym roku poje­cha­łem na Festi­wal Miste­ria Pas­cha­lia, co było moim marze­niem od wie­lu lat, w zasa­dzie od momen­tu, kie­dy na serio zaczą­łem słu­chać muzy­ki dawnej.

Tak napraw­dę w Kra­ko­wie spę­dzi­łem 1 dzień, no ale jesz­cze dzień na przy­jazd i dzień na odjazd. Pierw­sze­go dnia pogo­da była ład­na. Na plan­tach rosły impo­nu­ją­ce kępy żon­ki­li, któ­re wte­dy aku­rat kwi­tły. Nie­ste­ty kolej­ne dni były zim­ne, wietrz­ne i mokre – momen­ta­mi padał deszcz ze śniegiem.

Uda­ło mi się odwie­dzić miej­sce, w któ­rym nigdy nie byłem, cho­ciaż wie­lo­krot­nie podró­żo­wa­łem do Kra­ko­wa, czy­li Zamek na Wawe­lu. Rze­czy­wi­ście jest impo­nu­ją­cy. Kate­drę sobie odpu­ści­łem, bo byłem w niej już kil­ka razy.

Gdy idzie o sam festi­wal, to zespo­ły, któ­re gra­ły, były bar­dzo dobre. Nato­miast reper­tu­ar śred­nio przy­padł mi do gustu. To zna­czy była to taka muzy­ka z gatun­ku takich utwo­rów, któ­re wyświe­tla­ją mi się jako pro­po­zy­cje na Spo­ti­fy do odsłu­cha­nia – ja je odsłu­chu­ję, a potem kasu­ję. Raczej nie kupił­bym sobie pły­ty z taki­mi utwo­ra­mi. Pie­śni wyko­ny­wa­ne w ramach „ciem­nej jutrz­ni” czy też ado­ra­cji cia­ła Chry­stu­sa są pięk­ne, jest to jed­nak muzy­ka trud­na w odbio­rze. Spo­dzie­wa­łem się raczej cze­goś tro­chę innego.