Dokładnie tydzień temu miała swoją kulminację wielka feta zorganizowana z okazji 1850-lecia Kalisza – „18,5 wieku Calisii” – tak to mnie więcej nazwano. Obchody tego niezwykłego jubileuszu trwają cały rok, ale teraz z okazji dni Kalisza, podkreślone były w sposób szczególny.
Tydzień temu ulicami Kalisza przeszła wielka parada Rzymian i barbarzyńców mająca upamiętnić antyczne korzenie miasta. Wzięli w niej udział członkowie grup rekonstrukcyjnych z Kalisz, okolic i miast partnerskich (z Wielkiej Brytanii, Słowacji…). Było na co popatrzeć.
Wydaje mi się, że Kalisz znalazł całkiem ciekawy sposób na promocję miasta. Oczywiście pojawiają się głosy krytyki, jak choćby artykuł, który ukazał się niedawno w „Polityce”. Jak widać, oni [czyli układ 😉 ] dobrze pilnują, by przypadkiem Kalisz nie stał się zbyt prężny…
Fakt faktem, że w naszym mieście wiele jednak trzeba jeszcze zmienić, jak choćby dworzec kolejowy, który jest esencją brudu i smrodu, a jednocześnie był wizytówką Kalisza dla tych, którzy przyjechali do niego pociągiem.
Warto zobaczyć
Kalisz 18,5 – informacje o obchodach roku jubileuszowego, kalendarium wydarzeń &c&c.
Wszelakie media mają taką dużą wadę, że jak się uczepią jakiegoś tematu, to nie odpuszczą, dopóki nie przewałkują go na wszystkie strony. Po 10 kwietnia od rana do nocy w telewizji, radiu i internecie było to samo. Podobnie jest teraz, ale tematem miesiąca została powódź. Rzeczywiście była ona dosyć niespodziewana, a o jej rozmiarach świadczy również to, że mówiono o niej w mediach nie tylko krajowych, ale i światowych.
Po katastrofie prezydenckiego samolotu w pewnym toruńsko-katolickim radiu zaczęły się pojawiać informacje, że mgła unosząca się nad lotniskiem była sztucznie wytworzona przez tajemniczych osobników. Teraz osoby związane – jakby nie było – z tym kręgiem, raczą nas jeszcze ciekawszymi informacjami, a raczej domysłami, że i powódź została wywołana celowo. Informuje o tym „Gazeta”. Oto, co mówią ojcowie paulini z Częstochowy:
Z wielu rejonów Polski, a zwłaszcza z miejsc na terenach dotkniętych w ostatnim okresie ulewnymi deszczami i burzami, otrzymujemy od licznych osób niepokojące sygnały. Według tych – pokrywających się ze sobą informacji – wszystkie one mówią o pojawianiu się co pewien czas samolotów pozostawiających za sobą dziwne smugi na niebie. Według naocznych świadków samoloty te widoczne były w tych rejonach polskiej przestrzeni powietrznej, w których – wkrótce po ich przelocie – powstawały niespodziewanie potężne chmury deszczowe i niebawem występowały nadzwyczaj obfite opady Więcej… http://wyborcza.pl/1,75248,7975444,Pytania_z_Jasnej_Gory__Czy_powodzie_w_Polsce_powoduja.html#ixzz0pyh6aO5R
Żałosne.
Jeśli chodzi o powódź, to jej skutki są widoczne również w Kaliszu.
A teraz coś ciekawszego. Tydzień temu byłem na wycieczce rowerowej – dojechałem aż do Rososzycy. Muszę się pochwalić, że jeżdżę coraz dalej. W Rososzycy jest ciekawy kościół oraz resztki folwarku.
W sobotę zrobiłem sobie milusią wycieczkę rowerową do Ołoboku. Zwiedziłem tam wyjątkowo oryginalny kościół pw. św. Jana Ewangelisty. W drodze powrotnej miałem również okazję zobaczyć kościół w Gostyczynie. Równie ciekawy.
Nie obyło się jednak bez problemów. Bowiem trwa dosyć niespodziewana powódź, która jest niczym wobec tego, co działo się wcześniej w tym roku. Nie ominęła ona i południowej Wielkopolski, która również jest lekko podtopiona. Dlatego do Ołoboku musiałem jechać dłuższą drogą.
Same okolice wsi wyglądają tak:
Również w Piwonicach wylało niczego sobie. Prawdę mówiąc, czegoś takiego jeszcze tutaj nie widziałem.
Dzisiaj od 12.00 do 15.30 byłem na egzaminie ustnym z angielskiego, poziom podstawowy. Uzyskałem 20/20 pkt, czyli 100%. Nie chwaląc się, było to do przewidzenia…
A za tydzień poziom rozszerzony.
Pogoda Tym razem jest o czym pisać. Było ładnie, ale porządnie popadało i nagle powódź. Zdjęcia można zobaczyć nawet na stronie New York Timesa: tutaj i tutaj. A tutaj jest ciekawy fotoreportaż, ale dotyczący czego innego. W radiu nawet można było usłyszeć o Kaliszu, bowiem zalało Rajsków. Tam bowiem są aż dwie rzeki: Prosna i Swędrnia. A na Chopina woda przelewała się przez most.
Wczoraj byłem na fenomenalnym koncercie w Filharmonii Kaliskiej. Był to chyba najlepszy, na jakim dotąd byłem.
Guy BRAUNSTEIN – skrzypce
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej
Adam KLOCEK – dyrygent
w programie:
P. Czajkowski – Koncert skrzypcowy D‑dur op. 35
R. Strauss – Dyl Sowizdrzał op. 28
Zarówno koncert Czajkowskiego (Czajkowski, jak zwykle wspaniały), jak i „Dyl Sowizdrzał” niesamowicie wciskały w fotele. Gratulacje dla Filharmoników!
Od piątkowego wieczoru do niedzielnego południa byłem w Toruniu na XVII Olimpiadzie Wiedzy o Prawach Człowieka. Byłem tam z jeszcze trzema reprezentantami z Wielkopolski. Niestety laureatem nie zostałem. Ale co z tego, skoro maturę z WOSu i tak mam na 100%!
Poza tym, starówka w Toruniu jest niezaprzeczalnie wspaniała.
Mam trochę do napisania, ale zupełnie nie wiem, od czego zacząć. Z resztą chyba i tak nie napiszę o tym wszystkim, o czym bym chciał – bo zapomnę; tym bardziej, że dawno nic nie pisałem.
Zacznę od tego, że byłem dzisiaj na drugim etapie okręgowym Olimpiady Wiedzy o Prawach Człowieka (pododbnie, jak rok temu) i zająłem… pierwsze miejsce!!! Jestem dzięki temu zwolniony z matury z WOSu. Ale nie czas teraz na czcze gadanie, albowiem o wielu rzeczach powinienem napisać. Zapuściłem bloga!
(1) W ciągu ostatniego czasu miałem okazję zobaczyć w kinie dwa filmy. Pierwszy z nich, to „Templariusze”. Dziwne jest to, że choć premiera była w 2007, to w kinie obraz pojawił się dopiero teraz. Mówi się, że to chyba najdroższy film europejski (ostatnio [?]). Jak widać cena nie zawsze wiąże się z jakością. „Templariusze” opowiadają o… templariuszach, a konkretnie o jednym uwikłanym w splątanym jak „Moda na sukces” romansie pełnym starych waśni, krwawych pojedynków etc. etc. Oczywiście główny bohater z jednej strony jest mnichem-wojowniekiem, a z drugiej wszystko, co robi, robi dla swej ukochanej. Główną zaletą filmu jest to, że zostały w nim oddane dość wiarygodnie realia średniowiecza z okresu krucjat, w szczególności Skandynawii, która – jak wiadomo – ma urzekający wpływ na widzów z bardziej południowej części Europy. Choć nie wiem, czy słusznie.
Film można zobaczyć, choć chyba raczej tylko raz.
Ale w piątek (czyli przedwczoraj) byłem na czymś znacznie lepszym, gdzie już sam tytuł jest raczej gwarancją kinmatografii z wysokiej półki (oczywiście dla kogoś, kto takie coś lubi – nie dla malkontentów!). Ten film, to „Alicja w Krainie Czarów”. Na pewno nie jest to film dla dzieci. Jest pogodny z nutką goryczy, w sumie dla każdego. Na szczęście nie ma w nim jakiś głupich smrodków dydaktycznych, jak np. w „Epoce lodowcowej”.
Do tego filmu nie mam zastrzeżeń. Choć akurat Zwariowany Kapelusznik nie był w nim najciekawszą postacią.
(2) Ale nie samymi filmami się żyje. Żyje się też koncertami, a ja na całkiem ciekawym byłem 2 – 3 tygodnie temu w Filharmonii Kaliskiej. Przy okazji miałem okazję zobaczyć nową aulę.
w programie:
Witold Lutosławski – Uwertura smyczkowa
Andrzej Panufnik – Koncert skrzypcowy
Samuel Barber – Adagio na smyczki
Samuel Barber – Koncert skrzypcowy
Koncert udany, jedynie to coś tego Panufnika nudne było jak flaki z olejem.
(3) Teraz coś o książkach. Ostatnio przeczytałem „Trans-Atlantyk”. Wiem, już dlaczego Giertych tego nie trawił – po prostu czytając tę książkę trzeba umieć podejść do pewnych spraw z dystansem, trzeba też lubić ironię. Nie ma nic lepszego niż dobra ironia! Gombrowicz w swej powieści skrytykował Polonię mieszkającą gdzieś za Oceanem, która nogami jest w Polsce, a głową gdzieś na drugim końcu świata. Ale przecież dzisiaj sytuacja jest identyczna! Nie mówię o tych, co wyjechali rok czy dwa lata temu do Irlandii, tylko raczej o tych, co wyemigrowali 40 lat temu. Prawda jest taka, że nie mają zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w kraju; tym łatwiejszą są pożywką dla imperium pewnego ojca z miasta znanego z pierników.
Moja poprzednia polonistka była w Stanach, gdzie spotkała Polaków, którzy mieszkali tam od wielu lat. Oderwanie od tego, co dzieje się ze oceanem widoczne było także w języku, jakim się posługiwali: tzn. stosowali zwroty, które dzisiaj uważa się za przynajmniej staroświeckie.
A teraz zacząłem czytać „Madame” Antoniego Libery; spodobało mi się już po pierwszej stronie, a niewiele jest takich książek.
(4) Pogoda ostatnimi czasy jest bardzo zmienna. Już zanosiło się na wiosnę, już od 4 rano ptacholce wydzierały dzioby, kiedy znowu przeszło i zmroziło. Efektem srogiej zimy są także powodzie rotzopowe, które widać także w Piwonicach, gdzie mieszkam. Było to nawet pokazane w TVN24.
To Prosna tak wylała.
(5) Wypadałoby napisać coś jeszcze o szkole, ale czy warto sobie tym głowę zawracać?… Jest tak, jak było…
W nieunikniony sposób kończy się rok. Ale to naturalna kolej rzeczy i w sumie nie powinno być w tym niczego nadzwyczajnego. Przecież już jutro nowy!
Koniec roku, to okres wszelakiej maści podsumowań. Trochę to nudne i głupie, w szczególności w wykonaniu telewizyjnych programów informacyjnych. Tymczasem New York Times poszedł jeszcze dalej i zabrał się za podsumowanie dekady. Jak dla mnie, to chyba jest to trochę na wyrost. O ile wiem, to dekada kończy się za rok… W każdym razie, na stronie http://www.nytimes.com/interactive/world/2009-decade.html można znalźć kolekcję zdjęć zrobionych przez czytelników gazety.
Jak już jestem w takim sylwestrowo-końcoworocznym nastroju, to mogę też coś napisać o samym blogu. Nie wiem, czy ktokolwiek to czyta, czy nie jest to przypadkiem tylko nudny wytwór mojej wyobraźni, ale istnieje już od roku (podczas, gdy sama strona istnieje od sierpnia 2006). Równo 1 stycznia 2009 zacząłem na nim zamieszczać posty.
A teraz informacje pogodowe. Od dwóch dni pada śnieg: nareszcie; wszystko jest białe. Szkoda tylko, że KLA wraz z Zarządem Dróg Miejskich w Kaliszu przeżywało swoje kolejne porażki. Na drogach nie widać śladu odśnieżania (poza tym, co zostało rozjeżdżone przez samochody). Przez to autobusy mają problem z ruszeniem z miejsca, w szczególności pod górkę.
W niedzielę mieliśmy iść z rodziną na koncert do filharmonii, ale okazało się, że wszystkie bilety zostały wyprzedane. Szkoda. A jeśli chodzi o Sylwestra, to spędzę go w domu na oglądaniu filmów. Obym wytrwał do północy 🙂
Chcąc-nie chcąc, nie da się uniknąć tematyki szkolnej. Ani na blogu, ani nigdzie indziej, ani tym bardziej w weekend. W weekend? Tak bo wiele czasu poświęcam wtedy na naukę. Robię zadania z matmy. I krew mnie zalew.
Debata, czy matura z matmy jak przedmiotu obowiązkowego powinna być, czy nie – jest bez sensu. A to z tego prostego powodu, że armia matematyków, fizyków, chemików, „ekspertów” z MEN, najróżniejszych konfederacji itp. itd oraz wszyscy ci, którzy w szkole nie mieli z matmą problemów powiedzą, że – „tak tak, tak tak – to bardzo dobrze”. A ci, dla których ostatnia lekcja matematyki była najcudowniejszym dniem w życiu – powiedzą coś zupełnie odwrotnego.
A ja powiem jeszcze co innego. Jeśli chodzi o matmę, to nie jestem wielką gwiazdą w tej dziedzinie, ale jedynek też nie mam. Jednak teraz, gdy przygotowuję się do matury, czas, który mógłbym spędzić na czymś przyjemniejszym, czy dla mnie – z punktu widzenia przyszłych kierunków studiów ważniejszym – spędzam na wałkowaniu testów z matmy. Np. w ciągu ostatnich kilku dni w ogóle nie uczyłem się historii (choć zdaję ją na poziomie rozszerzonym), z to codziennie rozwiązywałem testy z matmy. Pogratulować twórcom reformy. Apotem się będą dziwić, że nie tylko matura z matmy poszła fatalnie ale i z innych przedmiotów również.
Druga sprawa. Mi nic do tego, bo jeszcze jestem w liceum. Ale ciągle powraca sprawa pomysłu jaśnie oświeconej minister B. Kudryckiej, by tylko jeden kierunek studiować za darmo. Nie planuję studiować dwóch kierunków (a już na 100% nie jednocześnie), ale co komu do tego! Jaśnie oświecona niech z łaski swojej zauważy, że student nie uczy się dla niej, nie uczy się dla ojczyzny, ni dla króla czy prezydenta, ani dla niczyich ambicji – tylko dla siebie. Ona odpowiada – dla najlepszych drugi też będzie za darmo. – Ależ zbytek łaski! To, czy ktoś chce studiować fizykę, czy matmę, czy polonistykę, czy może filologię wietnamsko-tajską, czy malarstwo, jest sprawą tylko i wyłącznie samego zainteresowanego.
Na pomysły reformatorów edukacji po prostu ręce opadają.
A teraz coś przyjemniejszego. Na stronie niezawodnego New York Timesa można znaleźć ciekawe zdjęcia i artykuł opowiadające o tym, jak Afganistan wyglądał przed rewolucją religijną. Było to wtedy świetnie rozwijające się państwo i gdyby nie „wybitne” pomysły fanatyków religijnych – byłby to pewnie teraz azjatycki tygrys. Z resztą podobnie było w Iranie.
(1) Ponad tydzień temu wróciłem z Hamm. A właściwie, to nie tylko w Hamm, ale także z Heergugowaard. Byłem na wymianie szkolnej; oba te miasta są partnerami Kalisza.
Hamm, to urocze miasto w zachodnich Niemczech (Nadrenia Północna-Westfalia). Pod względem wielkości jest siódme w Niemczech; choć wcale na takie nie wygląda: jest bardzo zielone nie tylko za sprawą licznych parków, ale także dzięki temu, że często by przejechać z jednego stadteil (coś, jak dzielnica (albo raczej wioska służebna 🙂 )) to drugiego, trzeba minąć pola, lasy, łąki. Jego centrum stanowi ładny plac, na którym stoi kościół św. Pawła (protestancki).
Miasto jest świetnym miejscem dla rowerzystów: są w nim liczne ścieżki rowerowe. Często jest tak, że nawet jest oddzielna sygnalizacja świetlna dla rowerów. Trzeba się jednak pilnować, bo oznacza to nie tylko wygody, ale także policjanci („żaby”) na rowerach ścigające nieuważnych. Jeżdżenie w miejscach oznakowanych „tylko dla pieszych” nie przejdzie. Na szczęście bez problemu można znaleźć parking dla rowerów.
Będąc w Hamm odwiedziliśmy niedaleko położone Soest – niewielkie, pochodzące ze średniowiecza miasteczko. W przeciwieństwie do Hamm (zburzonego w czasie wojny), tam jest pełno zabytków.
Z ciekawostek dodam, że Hamm było dawniej miastem typowo przemysłowym (leży w Zagłębiu Ruhry). Dziś została tylko jedna kopalnia, reszta popada w ruinę. Jest tam wiele osób z polskimi nazwiskami – są to potomkowie Polaków, którzy przybyli tam, aby znaleźć pracę w przemyśle ok. 200 lat temu.
Jedną z głównych atrakcji w mieście jest Maximilianpark. Podchodziliśmy do tego z rezerwą: widzieliśmy bowiem zdjęcia wielkiego budynku uformowanego na kształt słonia. Niemcy chwalili się, że to największy słoń świata; dla nas był przede wszystkim najbrzydszy. Stwierdziliśmy, że park, to chyba jakaś wielka kaszana: na początku bardziej wygląda jak ogród botaniczny. Jednak, gdy poszliśmy dalej, okazało się, że są tam niesamowite place zabaw, na których dorosły (lub prawie dorosły) człowiek może dostać małpiego rozumu.
Hamm warto odwiedzić.
Z naszą wycieczką po 4 dniach w Niemczech, pojechaliśmy do Holandii, do Heerhugowaard, które także jest miastem partnerskim Kalisza. To jest znacznie mniejsze miasto – ok. 50 tys. mieszkańców, powstałe na terenach, gdzie jeszcze 100 lat temu była woda. W Holandii widzieliśmy oczywiście całą masę wiatraków i wielką sieć kanałów.
Heerhugowaard raczej nie ma żadnego szczególnego uroku, a wszystkie domu są tam raczej pobudowane „na jedno kopyto”.
Na miejscu dowiedzieliśmy się, że po naszym przyjeździe, przyjeżdża tam prezydent Kalisza. A to w związku z otwarciem nowej dzielnicy mieszkaniowej. Jej niezwykłość polega na tym, że jest ona zupełnie samowystarczalna energetycznie. Ceny domów, jak wynika z moich obliczeń, od ok. 300 tys. do 500 tys. złotych – czyli nie tak źle.
(2) Po powrocie, musiałem wrócić do rzeczywistości. A tu sprawdziany, kartkówki i zaległości. Ale bardzo szybko się z nimi uwinąłem i teraz pracuję już w normalnym trybie. O ile taki istnieje w klasie maturalnej.
(3) Dzisiaj wypełniłem deklarację maturalną. A tam takie cuda: polski na poziomie podstawowym i rozszerzonym (+ prezentacja), matma na wiadomym poziomie, volens nolens historia (nie chcem ale muszem), angielski podstawowy i rozszerzony oraz WOS. Nie chce mi się po raz kolejny poruszać sprawy matur, bo pisałem już o tym nie raz. Nie będę więc pisał, że oddzielenie poziomów na polskim to idiotyzm etc. etc. W sumie w maju czeka mnie 9 egzaminów. Zacząłem już chodzić na korki z matmy i historii. (Trzeba było zostać w Hamm…)
(4) W Niemczech była już jesień, u nas pojawia się bardzo leniwie – a przecież to najpiękniejsza pora roku! Dzisiaj pojadę trochę jej poszukać…
(5) Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy też może ktoś to przeczytał, ale gdy byłem ostatnio w bibliotece, to czytelnia była otwarta.
PS. Przepraszam, że długo nie pisałem, ale jakoś nie miałem do tego melodii.
Już jestem spakowany i niecierpliwie oczekuję wyjazdu – a to jeszcze kilka godzin. Zapraszam jeszcze do obejrzenia zdjęć z wycieczek rowerowych po okolicach Kalisza.