Chcąc-nie chcąc, nie da się uniknąć tematyki szkolnej. Ani na blogu, ani nigdzie indziej, ani tym bardziej w weekend. W weekend? Tak bo wiele czasu poświęcam wtedy na naukę. Robię zadania z matmy. I krew mnie zalew.
Debata, czy matura z matmy jak przedmiotu obowiązkowego powinna być, czy nie – jest bez sensu. A to z tego prostego powodu, że armia matematyków, fizyków, chemików, „ekspertów” z MEN, najróżniejszych konfederacji itp. itd oraz wszyscy ci, którzy w szkole nie mieli z matmą problemów powiedzą, że – „tak tak, tak tak – to bardzo dobrze”. A ci, dla których ostatnia lekcja matematyki była najcudowniejszym dniem w życiu – powiedzą coś zupełnie odwrotnego.
A ja powiem jeszcze co innego. Jeśli chodzi o matmę, to nie jestem wielką gwiazdą w tej dziedzinie, ale jedynek też nie mam. Jednak teraz, gdy przygotowuję się do matury, czas, który mógłbym spędzić na czymś przyjemniejszym, czy dla mnie – z punktu widzenia przyszłych kierunków studiów ważniejszym – spędzam na wałkowaniu testów z matmy. Np. w ciągu ostatnich kilku dni w ogóle nie uczyłem się historii (choć zdaję ją na poziomie rozszerzonym), z to codziennie rozwiązywałem testy z matmy. Pogratulować twórcom reformy. Apotem się będą dziwić, że nie tylko matura z matmy poszła fatalnie ale i z innych przedmiotów również.
Druga sprawa. Mi nic do tego, bo jeszcze jestem w liceum. Ale ciągle powraca sprawa pomysłu jaśnie oświeconej minister B. Kudryckiej, by tylko jeden kierunek studiować za darmo. Nie planuję studiować dwóch kierunków (a już na 100% nie jednocześnie), ale co komu do tego! Jaśnie oświecona niech z łaski swojej zauważy, że student nie uczy się dla niej, nie uczy się dla ojczyzny, ni dla króla czy prezydenta, ani dla niczyich ambicji – tylko dla siebie. Ona odpowiada – dla najlepszych drugi też będzie za darmo. – Ależ zbytek łaski! To, czy ktoś chce studiować fizykę, czy matmę, czy polonistykę, czy może filologię wietnamsko-tajską, czy malarstwo, jest sprawą tylko i wyłącznie samego zainteresowanego.
Na pomysły reformatorów edukacji po prostu ręce opadają.
A teraz coś przyjemniejszego. Na stronie niezawodnego New York Timesa można znaleźć ciekawe zdjęcia i artykuł opowiadające o tym, jak Afganistan wyglądał przed rewolucją religijną. Było to wtedy świetnie rozwijające się państwo i gdyby nie „wybitne” pomysły fanatyków religijnych – byłby to pewnie teraz azjatycki tygrys. Z resztą podobnie było w Iranie.
(1) Ponad tydzień temu wróciłem z Hamm. A właściwie, to nie tylko w Hamm, ale także z Heergugowaard. Byłem na wymianie szkolnej; oba te miasta są partnerami Kalisza.
Hamm, to urocze miasto w zachodnich Niemczech (Nadrenia Północna-Westfalia). Pod względem wielkości jest siódme w Niemczech; choć wcale na takie nie wygląda: jest bardzo zielone nie tylko za sprawą licznych parków, ale także dzięki temu, że często by przejechać z jednego stadteil (coś, jak dzielnica (albo raczej wioska służebna 🙂 )) to drugiego, trzeba minąć pola, lasy, łąki. Jego centrum stanowi ładny plac, na którym stoi kościół św. Pawła (protestancki).
Miasto jest świetnym miejscem dla rowerzystów: są w nim liczne ścieżki rowerowe. Często jest tak, że nawet jest oddzielna sygnalizacja świetlna dla rowerów. Trzeba się jednak pilnować, bo oznacza to nie tylko wygody, ale także policjanci („żaby”) na rowerach ścigające nieuważnych. Jeżdżenie w miejscach oznakowanych „tylko dla pieszych” nie przejdzie. Na szczęście bez problemu można znaleźć parking dla rowerów.
Będąc w Hamm odwiedziliśmy niedaleko położone Soest – niewielkie, pochodzące ze średniowiecza miasteczko. W przeciwieństwie do Hamm (zburzonego w czasie wojny), tam jest pełno zabytków.
Z ciekawostek dodam, że Hamm było dawniej miastem typowo przemysłowym (leży w Zagłębiu Ruhry). Dziś została tylko jedna kopalnia, reszta popada w ruinę. Jest tam wiele osób z polskimi nazwiskami – są to potomkowie Polaków, którzy przybyli tam, aby znaleźć pracę w przemyśle ok. 200 lat temu.
Jedną z głównych atrakcji w mieście jest Maximilianpark. Podchodziliśmy do tego z rezerwą: widzieliśmy bowiem zdjęcia wielkiego budynku uformowanego na kształt słonia. Niemcy chwalili się, że to największy słoń świata; dla nas był przede wszystkim najbrzydszy. Stwierdziliśmy, że park, to chyba jakaś wielka kaszana: na początku bardziej wygląda jak ogród botaniczny. Jednak, gdy poszliśmy dalej, okazało się, że są tam niesamowite place zabaw, na których dorosły (lub prawie dorosły) człowiek może dostać małpiego rozumu.
Hamm warto odwiedzić.
Z naszą wycieczką po 4 dniach w Niemczech, pojechaliśmy do Holandii, do Heerhugowaard, które także jest miastem partnerskim Kalisza. To jest znacznie mniejsze miasto – ok. 50 tys. mieszkańców, powstałe na terenach, gdzie jeszcze 100 lat temu była woda. W Holandii widzieliśmy oczywiście całą masę wiatraków i wielką sieć kanałów.
Heerhugowaard raczej nie ma żadnego szczególnego uroku, a wszystkie domu są tam raczej pobudowane „na jedno kopyto”.
Na miejscu dowiedzieliśmy się, że po naszym przyjeździe, przyjeżdża tam prezydent Kalisza. A to w związku z otwarciem nowej dzielnicy mieszkaniowej. Jej niezwykłość polega na tym, że jest ona zupełnie samowystarczalna energetycznie. Ceny domów, jak wynika z moich obliczeń, od ok. 300 tys. do 500 tys. złotych – czyli nie tak źle.
(2) Po powrocie, musiałem wrócić do rzeczywistości. A tu sprawdziany, kartkówki i zaległości. Ale bardzo szybko się z nimi uwinąłem i teraz pracuję już w normalnym trybie. O ile taki istnieje w klasie maturalnej.
(3) Dzisiaj wypełniłem deklarację maturalną. A tam takie cuda: polski na poziomie podstawowym i rozszerzonym (+ prezentacja), matma na wiadomym poziomie, volens nolens historia (nie chcem ale muszem), angielski podstawowy i rozszerzony oraz WOS. Nie chce mi się po raz kolejny poruszać sprawy matur, bo pisałem już o tym nie raz. Nie będę więc pisał, że oddzielenie poziomów na polskim to idiotyzm etc. etc. W sumie w maju czeka mnie 9 egzaminów. Zacząłem już chodzić na korki z matmy i historii. (Trzeba było zostać w Hamm…)
(4) W Niemczech była już jesień, u nas pojawia się bardzo leniwie – a przecież to najpiękniejsza pora roku! Dzisiaj pojadę trochę jej poszukać…
(5) Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy też może ktoś to przeczytał, ale gdy byłem ostatnio w bibliotece, to czytelnia była otwarta.
PS. Przepraszam, że długo nie pisałem, ale jakoś nie miałem do tego melodii.
Już jestem spakowany i niecierpliwie oczekuję wyjazdu – a to jeszcze kilka godzin. Zapraszam jeszcze do obejrzenia zdjęć z wycieczek rowerowych po okolicach Kalisza.
Cóż to ja robiłem przez ostatnie dni?! Przede wszystkim trzeba nadmienić, że przez tydzień byłem w Sudetach, gdzie naszą „bazą” był Świeradów-Zdrój. Oto odpowiedź, dlaczego nic długo nie pisałem. Wróciłem dopiero w piątek; w sobotę „przebrałem” zdjęcia, potem umieściłem je w internecie i teraz jestem gotowy je zaprezentować wraz z opisem, który – mam nadzieję, nie zanudzi Czytelnika na śmierć. Mam też do napisania o kilku innych sprawach, ale po kolei.
Piątek, dzień pierwszy – 31.07
Wyjechałem z moją ciocią skoro świt o 7 rano. Pomknęliśmy naszym rączym rumakiem na południe, ale drogą trochę okrężną, bo chcieliśmy jeszcze coś zobaczyć po drodze.
Tak więc naszym pierwszym przystankiem był Namysłów – ładne, niewielkie miasteczko, w którym zabawiliśmy z 20 minut potrzebnych na obejrzenie tego, co było w promieniu 150 metrów.
Namysłów (niem. Namslau) – miasto w woj. opolskim, w powiecie namysłowskim, położone nad Widawą. Miasto jest położone w granicach Dolnego Śląska. Siedziba gminy miejsko-wiejskiej Namysłów. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do starego woj. opolskiego. Prawa miejskie uzyskano ok. 1249 roku. »
Brzeg (niem.: Brieg) – miasto i gmina miejska nad Odrą, siedziba powiatu w województwie opolskim. Powiat historycznie przynależy do Dolnego Śląska, jednakże w aktualnym podziale administracyjnym zawarty jest w woj. opolskim. »
Latem miasto wygląda jeszcze lepiej. Powierzchownie przeszliśmy się przez starówkę; udaliśmy prosto do Zamku. Tam trochę poczekaliśmy (bo było jeszcze przed 10) i weszliśmy do zamku. Tam zdjęć nie robiliśmy. Godny uwagi jest szczególnie zbiór średniowiecznej sztuki śląskiej.
Po Brzegu przyszedł czas na Świdnicę – musieliśmy trochę pobłądzić, nim tam trafiliśmy. Naszym celem była Świątynia Pokoju – kościół ewangelicki w całości wykonany z drewna (mur pruski) bez ani jednego gwoździa. Również już tam kiedyś byłem. Nie weszliśmy do środka, bo okazało się, że trwają tam przygotowania do Festiwalu Bachowskiego.
Świdnica (czes. Svídnice, niem. Schweidnitz) – miasto i gmina w województwie dolnośląskim, w powiecie świdnickim. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do województwa wałbrzyskiego. Miasto leży u podnóża Sudetów, na Równinie Świdnickiej, nad rzeką Bystrzycą. Od 2004 r. siedziba diecezji świdnickiej. Świdnica jest jednym z większych i ważniejszych miast na Dolnym Śląsku. Liczące 60 tysięcy mieszkańców miasto zostało założone już w 990 roku, jednak prawa miejskie otrzymało przed 1267 rokiem. Niegdyś stolica Księstwa świdnicko-jaworskiego, ważny ośrodek kultury i rzemiosła. Po II wojnie światowej znacznie rozbudowana w wyniku rozwoju przemysłu. W latach 1945 – 1990 prężny ośrodek przemysłowy z dobrze rozwiniętym przemysłem maszynowym, środków transportu, elektrotechnicznym, skórzanym, spożywczym, radiowym, aparatury precyzyjnej, włókienniczym oraz odlewniczym. Obecnie ośrodek przemysłowy (rozwinięty przemysł motoryzacyjny, elektrotechniczny, maszynowy oraz spożywczy), ważny ośrodek kulturalny, z jedynym w Polsce Muzeum Dawnego Kupiectwa oraz licznymi instytucjami kultury, ośrodek sportu i rekreacji. Ważny węzeł drogowy i kolejowy. »
Po zwiedzeniu Placu Pokoju, pojechaliśmy do Wałbrzycha, gdzie znajduje się zamek Książ. Na miejscu okazało się, że zamek to tylko jedna mała sprężynka w wielkim systemie biznesu, jaki tam rozkręcono. Zamek to okazała budowla, ale nie dla tych, którzy wolą ruiny.
Książ (niem. Fürstenstein) – zamek znajdujący się w granicach Wałbrzycha na terenie Książańskiego Parku Krajobrazowego. Jest jednym z elementów Szlaku Zamków Piastowskich. Jest to trzeci co do wielkości zamek w Polsce (po zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu). Niewielka część zespołu pałacowego jest udostępniona dla zwiedzających, w tym znajdujący się w części centralnej zamek piastowski. »
Następnie udaliśmy się do Bolkowa, gdzie jest wspaniały zamek (jak się okazało, byłem w nim nie pierwszy raz). Budowla rzeczywiście robi wrażanie. Można zaglądać we wszelakie zakamarki, wejść na wieżę i podziwiać panoramę okolicy.
Bolków (niem. Bolkenhain) – miasto w woj. dolnośląskim, w powiecie jaworskim, siedziba władz gminy miejsko-wiejskiej Bolków, nad Nysą Szaloną (prawym dopływem Kaczawy) w odległości około 6 km od jej źródła. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do woj. jeleniogórskiego. Bolków należy do Euroregionu Nysa. »
W Brzegu poszliśmy na obiad. Gdy zdobyliśmy zamek Bolków, wypadało jeszcze odwiedzić zamek Bolczów – który ma charakter zgoła odmienny. Po pierwsze, trzeba się wspiąć na górę. Ale jeszcze trzeba wiedzieć, gdzie zacząć się wspinać! Ale warto. Z zewnątrz wydaje się, że to tylko kupa kamieni – i to niezbyt wielka. Gdy się jednak przekroczy bramę, okazuje się, że kompleks jest bardzo duży i zdecydowanie wart tego, by chwilę poskakać po jego murach. Inna zaleta to taka, że właściwie nikogo tam nie ma.
Dzień pierwszy miał się ku końcowi, więc skierowaliśmy się do Szklarskiej Poręby, a dalej do Świeradowa. I tak się skończył dzień pierwszy.
Sobota, dzień drugi – 1.08
Tego dnia wypadało trochę poznać Świeradów, w którym byłem pierwszy raz. Jest to ładne, urokliwe miasteczko, w którym średnia wieku w sezonie waha się w granicach 65 – 80 lat. Oprócz Polaków kurujących się w sanatoriach, jest tam również bardzo wielu Niemców i Czechów.
Akurat miał miejsce wyścig rowerowy.
Centrum Świeradowa stanowi ulica Zdrojowa wraz z Domem Zdrojowym (obrazki środkowy i prawy). W środku jest hala spacerowa, poczta i tym podobne. Jest tam także pijalnia wody o wielu właściwościach. Jedną z właściwości jest możliwość spędzenia wielu chwil na toalecie (chyba specjalnie poją ludzi tą wodą, by zmniejszyć zaludnienie na ulicach; w czasie gdy połowa mieszkańców jest przykuta do sedesu, reszta może cieszyć się ładną pogodą).
Po południu pojechaliśmy do Harrachova (to tam, gdzie Mamucia Skocznia). To niewielkie miasteczko przy granicy, podobne do Karpacza czy Szklarskiej Poręby. Dzięki znajdującej się tam kolejce można wjechać na bardzo ładną górę, trochę sobie tam posiedzieć, popodziwiać widoki i wrócić. Ceny są tam na pewno niższe niż w Polsce.
Niedziela, dzień trzeci – 2.08
Na niedzielę zaplanowaliśmy całodniową wycieczkę do Czech. Jej głównym celem był Zamek Trosky, który ma dwie charakterystyczne wieże – „Babę” i „Pannę”, co podobno było inspiracją dla Tolkiena. Zamek znajduje się koło Rovenska pod Troskami. Mieliśmy też okazję zobaczyć inscenizację historyczną (coś takiego, jak u nas na Zawodziu).
Ale zamek Trosky był dopiero początkiem naszej wyprawy. Następnie udaliśmy się do Jiczyna – „ojczyzny” Rumcajsa. Miasto ma piękną starówkę, ale ze wzglęzu na upał nie przyglądaliśmy się jej za bardzo. W muzaum postaci z bajki też byliśmy (nic ciekawego).
Następnym punktem wycieczki miał być powrót do domu, ale tak się złożyło, że pojechaliśmy do Hrubej Hory. Jest to coś na kształt miasta skalnego; jest tam też zamek, ale przerobiony na hotel i nie można wejść do środka. Zamiast tego pospacerowaliśmy sobie po lasach i poskakaliśmy po skałach.
Na końcu odwiedziliśmy bardzo ładny zamek Valdstajn. Potem trochę pobłądziliśmy – nie udało nam się zjechać w odpowiednim miejscu z drogi i kawałek jechaliśmy autostradą do Pragi…
Poniedziałek, dzień czwarty – 3.08
W niedzielę były niespotykane upały, a w poniedziałek pogoda się lekko załamała. Padał deszcz, była mgła. Pojechaliśmy kolejką gondolową na Stóg Izerski – kolejka jest niesamowita; poza tym byliśmy jedynymi pasażerami. Jechaliśmy 8 minut w wiszącym na linie wagoniku o który walił deszcz. Gdy dojechaliśmy, okazało się że pogoda uniemożliwia jakąkolwiek wędrówkę, więc wróciliśmy na dół.
Ale na Dolnym Śląsku nie brakuje atrakcji. W oddalonej o kilka kilometrów wsi Świecie znajduje się kościół i ruiny zamku. Zobaczyliśmy także zamek Czocha – gdzie kręcono „Tajemnicę twierdzy szyfrów” B. Wołoszańskiego. W środku podobno nie ma niczego ciekawego, pomimo iż „walą” tam tłumy. Zadowoliliśmy się zwiedzaniem z zewnątrz. Zamek i zabudowania są w doskonałym stanie.
Dla zainteresowanych dodam, że do Czocha łatwo dojechać, bo jest to chyba najlepiej oznakowany zamek w Polsce; drogowskazy są nawet w miejscach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od obiektu.
Po południu poszliśmy „zdobywać” góry w trochę lżejszym wydaniu: pojechaliśmy zobaczyć wodospad kamieńczyk. Stwierdzam, że jest dużo lepszy od wszystkich, jakie do tej pory widziałem – jest wysoki, ładnie chlupie itd. Można go obejrzeć z dołu i z góry. Dojście do niego nie jest specjalnie skomplikowane, czy wymagające; wypadałoby jednak mieć buty choć trochę przystosowane do łażenia po górach nawet, jeśli nie są zbyt wysokie. Nie mogłem się więc powstrzymać by zrobić zdjęcie całej rodzinie, która przywędrowała tam w japonkach.
Wtorek, dzień piąty – 4.08
Piątego dnia zażyliśmy trochę mocniejszego obcowania z naturą; pojechaliśmy do Karkonoskiego Parku Narodowego, wjechaliśmy na Szrenicę, a potem jeszcze z niej zleźliśmy.
Na Szrenicę wjeżdża się kolejką krzesełkową – bilet kosztuje chyba z 26 zł! Straszne zdzierstwo, a jedzie się w takim tempie, że można zasnąć.
Po obiedzie udaliśmy się do zamku Rajsko, do którego bardzo trudno dojechać, ale wart jest zachodu. Myślę, że to mój „ulubiony” zamek. Zwiedziliśmy też zamek Gryf, który choć wielki – nie robi już takiego wrażenia. (Powiedzieć „zamek”, to chyba trochę za dużo; są tylko ruiny)
Po południu pojechaliśmy do Novego Mesta, gdzie zrobiliśmy pierwsze „czeskie” zakupy. Pojechaliśmy też do Hejnic, gdzie jest świetna knajpa postawiona w XIX wieku i ma kształt beczki. Warto tam zajrzeć, bo jest miła obsługa, jadło dobre, a ceny niższe niż w Polsce.
Środa, dzień szósty – 5.08
W środę apogeum osięgnęła nasza kondycja wspinaczkowa – pojechaliśmy do Karpacza (od Świeradowa jedzie się ok. godziny), by wdrapać się na Kopę a potem wczołgać się na Śnieżkę. W drodze na Kopę coniektórzy mieli małe problemy… ale nie będę się nad tym rozwodzić. Droga jest bardzo ładna i nie idzie się w „procesji”. (Ale na końcu i tak wszystkich wyprzedziłem) W połowie drogi na Kopę okazało się, że poziom kondensacji tego dnia występował mniej więcej na wysokości gór, więc widoczność była właściwie zerowa. Gdy szliśmy do Domu Śląskiego, musieliśmy nań prawie wpaść, by go zauważyć. Podobnie na Śnieżce byliśmy, ale jej nie widzieliśmy. Na górze jest jakaś czeska knajpa, w której jest duszno i śmierdząco, i chyba jakaś kaplica. W ogóle, to nie wiadomo, czy się jest w Polsce czy w Czechach, bo napisy są raz po polsku, a raz po czesku.
Wracaliśmy z Kopy kolejką krzesełkową, również bardzo drogą (choć nawet biletów nie sprawdzają) w całkowitej mgle.
Czwartek, dzień siódmy i właściwie ostatni – 6.08
To ostatni dzień, w którym coś robiliśmy (tzn. ciekawego i godnego udokumentowania). Na mapie Gór Izerskich w okolicach Świeradowa wije się masa szlaków turystycznych, postanowiliśmy pójść jednym z nich, do miejsca oznaczonego na mapie jako „Kocioł”, towarzyszyła mu ikonka ruiny.
Na miejscu, pośród krzaczorów rzeczywiście były jakieś gruzy czegoś. Po południu pojechaliśmy ostatni raz za granicę; tam z Nowego Miasta ostatni raz pojechaliśmy do Harrachova, ale po bardzo krętej drodze. Niestety na mapie Google jej nie ma.
Następnego dnia najkrótszą trasą pojechaliśmy do Kalisza.
Insze inszości
Poza rzeczami godnymi tego, by wspomnieć je w tym miejscu, robiliśmy jeszcze inne rzeczy. To znaczy chodziliśmy spać z kurami, wstawaliśmy o szóstej; czytaliśmy książki i oglądaliśmy telewizornie (mieliśmy 5 kanałów, w tym jeden po niemiecku i jeden bez dźwięku). Wszystkim naszym poczynaniom bacznie przyglądał się kot.
Trochę mi się dzisiaj nudziło, więc z kolegą pojechaliśmy na mały rajd rowerowy wzdłuż Prosny. Poznałem różne ciekawe miejsca, zakamarki o których wcześniej nie wiedziałem. Byliśmy też nad szalskim zalewem; zrobiłem tam kilka zdjęć.
Pogoda dzisiaj wyjątkowo dopisuje. A w piątek – do Świeradowa!
Mininisterstwo Edukacji Narodowej – jak donosi „Gazeta Wyborcza” – poszło ostatecznie po rozum do głowy; pani z fryzurką w trójkącik – Katarzyna Hall (która znana jest między innymi z poglądu, że najlepsze są szkoły prywatne), podjęła pierwszą dobrą decyzję od… chyba początku swej kadencji. Chodzi o szeroko przeze mnie wałkowaną sprawę matury. Pisałem już o tym nie raz, zwracając uwagę na absurdalny pomysł ograniczenia możliwych zdawanych przedmiotów na poziomie rozszerzonym do trzech. Całe szczęście – ma się to zmienić.
2010 – trzy egzaminy obowiązkowe: język polski i obcy, ale zamiast jednego przedmiotu do wyboru wchodzi obowiązkowa matematyka. Wszystkie na poziomie podstawowym. I do sześciu przedmiotów dodatkowych, na poziomie podstawowym albo roszerzonym. Źródło: „Gazeta Wyborcza”
Parę tygodni temu, gdy nie było jeszcze wiadomo – jak matura będzie wyglądać, napisałem do CKE list – ale odpowiedzi, jak na razie, się nie doczekałem. Jest tylko mały zgrzyt, który może przeszkodzić w zmianie zasad maturalnych (choć i tak jestem dobrej myśli). Zmieniając po raz kolejny warunki przystępowania do matury, K. Hall łamie prawo – bo takie zmiany można wprowadzać najpóźniej na dwa lata przed ich wejściem w życie. Dlatego poprzednio absurdalne zmiany udało się przemycić (chyba w sierpniu 2008. 2010−2008=2); 2010−2009=1.
Świeradów
A teraz o czymś przyjemniejszym i mniej stresującym. Powoli zaczynam się przymierzać do wyjazdu w góry; jadę do Świerdadowa w piątek; wyruszamy o 7 rano. Zachaczymy jeszcze o parę innych miejsc. To nasza przybliżona trasa:
(1) Właśnie wróciłem z rwania wiśni. Byłem tam od 8.00 do ok. 15.00. Zebrałem około 25 koszyków; będę z tego miał może z 15 zł… No cóż – już wiem, jak było w łagrach. Jutro też idę.
(2) A gdy wróciłem, okazało się, że w Warszawie rozróba jak rzadko. Kupcy postanowili pójść w ślady górników, rolników i stoczniowców zachowujących się jak koty na wiosnę – też poszli rzucać płytami chodnikowymi. Jest to oględnie mówiąc obrzydliwe (i trochę śmieszne też). Naszą stolicę szpacą blaszane budy rozlokowane w centrum miasta, ale nie można ich usunąć. Ważne, by władze Warszawy się nie ugięły; skoro kupcy nie chcą opuścić hal po dobroci – to jest to tylko i wyłącznie ich problem; komornik ma prawo użyć różnych środków. Tak więc krzyki typu „gdzie jest demokracja?!” i pokazywanie spałowanych pleców jest nie na miejscu. Z resztą w Kaliszu jest niewiele lepiej; właściwie nie ma żadnego ładnego placu, bo na Nowym Rynku urządzono targ i teraz nie dość, że to miejsce zostało pozbawione wszelkiego uroku i zostało zaśmiecone, to postrzegane jest również jako wylęgarnia menelstwa. Jak było tam kiedyś, można zobaczyć tutaj.
Niestety Warszawa jest stolicą.
(3) Pogoda może być, ale gorąco nie jest.
(4) Jeszcze jedno; warto coś napisać o najnowszym wybryku prezesa Imperium Toruńsko-Katolickiego i Ojcu-Dyrektorze Pewnej Rozgłośni. W czasie zlotu*RRM w Częstochowie, kolejny raz zabłysnął swoją erudycją błyszcząc rasistowskim kawałem. Można przeczytać o tym tutaj. Bez odszczeknięcia się nie obyło.
(5) Za tydzień jadę do Świeradowa. Chodziła mi po głowie wycieczka, do Drezna, ale to jednak zbyt daleko.
* Niektórzy mówią, że to była pielgrzymka; ale na pielgrzymkę ludzie idą się modlić, kontemplować, ewentualnie śpiewać nabożnie pieśni. Nie idą tam w celu zakupienia telefonów komórkowych, wysłuchania nowych strategii marketingowych, podżegania do nienawiści, czy też wysłuchania orędzia eks-premiera.
Na zdjęciach, które można obejrzeć klikając na powyższe łącze, widać, jak ludzi z początku XX wieku fascynował wynalazek, jakim było radio. Na fotografiach można zobaczyć stare reklamy zachęcające do używania „fal”.
Jakiś czas temu stwierdzono, że deszcze padające na Ateny źle wpływają na znajdujące się tam zabytki. Ponieważ Akropol był zagrożony, wiele z zabytków przeniesiono do muzeum znajdującego się u jego stóp.
Wczoraj o 8. rano wyjechaliśmy do Wrocławia. Byłem tam już 2 czy 3 razy i choć miasto jest bardzo ładne, to chyba i tak wolę Poznań (o Kaliszu nawet nie wspominam).
Wchodziliśmy na 2 wieże, byliśmy w Pizza Hat, poszliśmy do Ogrodu Japońskiego (prawie by nam kulasy poodpadały; wracaliśmy tramwajem).
Pogoda była zmienna; raz parasolem ochranialiśmy się od deszczu, a raz od słońca.
Ostatni dzień pierwszego tygodnia wakacji spędziłem w Mikorzynie. Pogoda była nieszczególna, ale i tak mogłem pójść na fajny spacer. Warto zobaczyć zdjęcia.
A na południu Polski powódź. Napisałbym coś na ten temat, ale potem znowu będzie, że jestem bez serca.