wycieczki, krajobrazy, zdjęcia i inne głupoty
Dzisiaj, po godzinie 11 oficjalnie rozpocznie się jesień. Tak więc ja, korzystając z ostatków lata (pół godziny) jeszcze coś napiszę. Trudno dokonywać jakiekolwiek podsumowania lata, bo po co – było ono bardziej niż zwyczajne. Ale lato, to jednak lato – czyli przede wszystkim wolne.
Lato, to dla mnie zawsze czas czytania książek i jeżdżenia na rowerze – w tym roku pod tym względem było gorzej, bo nie odbyłem wielu dalekich rowerowych wypraw, a właściwie to chyba ani jednej; może uda mi się to jeszcze jesienią nadrobić. Ale, gdy jeżdżę na rowerze, to robię też zdjęcia. Często całkiem udane.
§
Z internetu:
Poza tym świetnie się składa, bo jesień, to moja ulubiona pora roku.
A to jest dwusetny wpis na blogu.
W zeszłym tygodniu odbyłem świetną podróż do Pragi. Teraz mogę trochę powspominać, ale w sumie, to nie wiem, czy jest co, bo: 1) Praga zasługuje na to, by każdy zobaczył ją osobiście 2) zwiedzałem „żelazne punkty” jak Stare Miasto, Aleja Paryska czy w końcu Zamek.
Poza tym na uwagę zasługuje również Vyšehrad. Ale najważniejsza myślę, że jest sama atmosfera miasta. Psują ją jedynia tabuny turystów – ale wystarczy zejść z utartego traktu (np. ulicy Karlovej) w pierwszą lepszą przecznicę, gdzie już jest pusto. Podobnie, po godzinie 20.30 na Zamku jest już pusto. Wtedy można sobie spokojnie jechać tramwajem na Hradczany i kontemplować ogrom katedry św. Vita.
Swoją drogą, komunikacja miejska działa w Pradze świetnie (choć nie twierdzę, że w Poznaniu czy Warszawie jest gorsza). Zapraszam do oglądania zdjęć.
W ostatnią sobotę pojechaliśmy na długaśną wycieczkę rowerową do Gołuchowa. Co z tego, że prowadzi do tego miejsca ścieżka rowerową, skoro biegnie ona wzdłuż drogi krajowej, na której ruch jest jak na autostradzie, choć z pewnością autostrada to nie jest. Trzeba więc było jechać trochę na około, po różnorakich wiochach małych i dużych. W jedną stronę – jedzie się ok 70 minut. Czyli dosyć długo. Jak wróciłem, myślałem, że mi kulasy poodpadają.
Skoro byłem na takiej fajnej wycieczce, to chyba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co przeczytałem dzisiaj we „Wprost”, że Kaczyński z Rydzykiem doszczętnie zawłaszczyli już sanktuarium na Jasnej Górze; nie napiszę również o tym, że – jak głoszą plotki krążące po Kaliszu – ma zostać zlikwidowany kościół garnizonowy, a co za tym idzie – ostatni bastion rozsądku w naszej diecezji wpadnie w łapy Napierały.
W ostatniej „Polityce” ukazał się ciekawy reportaż dotyczący uroczystości absolutorium Uniwersytetu Harvarda. Jak się okazuje, wśród Noblistów ponad 70 z nich było absolwentami tego Uniwersytetu. Oczywiście, ta uczelnia uchodzi za najwybitniejszą na świecie, ale do wszelkiego typu rankingów lepiej podchodzić z rezerwą. Piszę tak nie dlatego, że jestem zazdrosny. Dobrze jest jednak wziąć pod uwagę, co takie rankingi uwzględniają: np. „liczbę publikacji w języku angielskim”. Oczywiste jest więc, że uniwersytety z krajów angielskojęzycznych zawsze będą w pewien sposób uprzywilejowane. Na Harvardzie jest zupełnie inny system studiów, co jest dosyć ciekawe. Ale u nas jest – po prostu inaczej. Niech ktoś nie myśli, że mam kompleksy z tego powodu, że studiuję na jakimś tam Uniwersytecie im. jakiegoś tam nikomu nieznanego poety gdzieś tam na końcu świata. Mój wybór był najlepszym z możliwych. UAM jest jednym z najlepszych uniwersytetów w Polsce (na pewno w pierwszej trójce), tak więc jest jednocześnie jednym z najlepszych w Europie.
Ale nie o tym chciałem pisać, a o czymś pokrewnym. Jeśli moglibyśmy się czegoś uczyć od uczelni z innych państw, to może sposobu pisania podręczników. Pierwszy podręcznik „zachodni”, z jakim się spotkałem to Ekonomia Kamerschena i spółki. Gabaryty – ogólnopolskiej książki telefonicznej. Pomimo to, nie zniechęca. Sięgnąłem po niego, bo choć nie studiuję ekonomii, to ekonomii się przez semestr uczyłem. Zajrzałem do niego z ciekawości, by sprawdzić, czy może tam nie jest coś lepiej wytłumaczone. Okazało się, że tak: wszystko było napisane w sposób jasny i przejrzysty, wzbogacone ilustracjami. Ale tu nie o treść nawet chodzi, bo przecież wśród naszych autorów jest też wielu świetnych gawędziarzo-podręcznikopisarzy (gdyby nie to, nikt by nie czytał Sczanieckiego 40 lat po pierwszym wydaniu). Chodzi raczej o sprawy techniczne, czyli te z pozoru nieistotne. Takie, jak: estetyczne wydanie, przejrzystość, szerokie marginesy, spisy treści, indeksy, spisy treści na początkach rozdziałów, streszczenia rozdziałów, pytanie kontrolne etc. U nasz szukać tego ze świecą. Podobnie było z podręcznikiem Psychologia i życie Zimbardo.
Ktoś powie, że takie rzeczy, jak np. czytelna czcionka są nieistotne. Nic bardziej mylnego. Nie jest to może najważniejsze, bo najważniejsza jest treść, ale pewne dodatki, jak choćby pytania do „samosprawdzenia” są bardzo przydatne. W tych kwestiach PWN i spółka mogliby się jeszcze wiele nauczyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że umieszczanie ilustracji w podręcznikach dla prawników jest bezcelowe, co jest bzdurą, bo obrazki przecież każdy lubi. Dobrze, że choć to się akurat zmienia.
Dodam jeszcze, że do Ekonomii była jeszcze jakby druga, specjalna część z ćwiczeniami.
Wczoraj wypożyczyłem w bibliotece podręcznik Neila Parpwortha Constitutional and administrative law o konstytucji Wielkiej Brytanii (wyd. OUP). W nim jest podobnie: przejrzysty spis treści, podsumowania przy każdym rozdziale, dodatkowe pytania, najważniejsze pojęcia. I nie jest to wydanie luksusowe, tylko „tanie” (tzn. ok. 130 zł 😉 ).
Dodatkową kwestią są ceny podręczników… dobrze, że są biblioteki [U. Eco w swoim eseju O bibliotece pisze o błędnym kole: podręczniki są coraz droższe, więc coraz bardziej są kserowane, więc są wydawane w mniejszych nakładach, więc są jeszcze droższe, więc są kserowane]
Ostatnio popastwiłem się trochę nad obrońcami pomnika; mam nadzieję, że nie przyjedzie czarna wołga i mnie nie zgarnie.
Tymczasem teraz jestem w Poznaniu. Pogoda zrobiła się naprawdę wiosenna, więc w ten weekend, ostatni przed świętami można spokojnie zwiedzać wszelakie parki, których w Poznaniu dostatek. Pewnie dzisiaj do jakiegoś się jeszcze wybiorę, ale nim to nastąpi, zwiedziłem dzisiaj bardzo ciekawą wystawę, o której dowiedziałem się przez przypadek w internecie. Została ona zorganizowana przez PTPN i była chyba jeszcze lepsza niż ta poprzednia. Poświęcona była zbiorom bibliofilskim A. Opalińskiego.
Niektóre zdjęcia są kiepskiej jakości, ale tak to jest, gdy fotografuje się przez gabloty.
Wszystkie zdjęcia można obejrzeć tutaj.
Wracałem sobie dzisiaj do domu z wykładu i jak co dzień przechodziłem koło Urzędu Wojewódzkiego przy Al. Niepodległości. A tam taki widok:
To chyba była jakaś akcja zdychającej partii Leppera. Miała być wielka manifestacja, ale chyba nie wyszło… (choć po drugiej stronie ulicy stało dwóch policjantów).
Minął właśnie tydzień od czasu, gdy odwiedziłem dumę Poznania – Park Sołacki. Pod koniec lutego nie prezentuje się on tak okazale, jak latem (latem jest super). Ale i tak jest tam miejsce, by sobie miło pospacerować.
Sołacz jako dzielnica Poznania też jest piękny sam w sobie. Kto tam nie był, a ma możliwość, niech nadrobi zaległości. Jest to dzielnica pełna uroku, gdzie stoją majestatycznie stare wille pośród wysokich drzew. Samochodów niewiele, tylko od czasu do czasu przejedzie jakiś tramwaj.
Serce rośnie, patrząc na te czasy!
Mało przed tym gołe były lasy,
Śnieg na ziemi wysszej łokcia leżał,
A po rzekach wóz nacięższy zbieżał.Teraz drzewa liście na się wzięły,
Polne łąki pięknie zakwitnęły;
Lody zeszły, a po czystej wodzie
Idą statki i ciosane łodzie.Jan Kochanowski ~ Pieśń II
PS. Dzisiaj miałem trochę czasu, by „powalczyć” ze swoją stroną. Zaktualizowałem nieco dział o muzyce.
Taki dziś się zrobił ładny dzień. To znaczy nie od razu. O szóstej rano było ‑6ºC, czyli było całkiem zimno. Dla odmiany teraz jest chyba +6ºC; w każdym razie jest dość ciepło, a słońce zagląda w okno, więc widać, jakie jest brudne. Teraz trzeba mieć nadzieję, że niedługo zacznie się wszystko zielenić.
Ten sennowiosenny nastrój z pewnością zmienił tramwaj, który wykoleił się na Kórnickiej, niemal na moich oczach. Wyglądało to dość efektownie, bo nie co dzień widzi się koła tramwaju na chodniku.
A może ten tramwaj miał (jak to kiedyś w Trójce ujął W. Mann) wiosenne ocipienie?
PS. Można o tym też przeczytać na stronie MPK.
Powyżej zamieszczam łącze do artykuły znalezionego w sieci poświęconego wystawie zorganizowanej w Stanach Zjednoczonych na temat pamiętników i dzienników sławnych ludzi. Wśród zdjęć można obejrzeć osobiste „relikwie” należące do królowej Wiktorii, Alberta Einsteina i Charlotte Bronte. Jest tam też manuskrypt Confessiones św. Augustyna, bo to przecież też rodzaj pamiętnika (i spowiedzi).
PS. Zaliczyłem pierwsze kolokwium (z logiki).
Landing in New York on All Fours: Archival Pictures of Imported Animals – NYTimes.com.
Świetne zdjęcia pokazujące transport zwierząt do zoo w latach 60. XX wieku.