Do wakacji pozostało… 56 dni. Przynajmniej do tych moich. Tymczasem teraz dobiega najdłuższy weekend majowy, jaki pamiętam – który trwał właściwie cały tydzień. Jak dla mnie, to mógłby być jeszcze dłuższy. Do końca zajęć pozostał miesiąc. Zajęcia na studiach lubię, ale jeżdżenie do Poznania jest okropnie męczące.
Tydzień temu dostałem wiadomość, która zaczynała się tak:
jesteśmy pod wrażeniem Twojej aplikacji i rozmowy rekrutacyjnej. Dziękujemy za poświęcony czas, zainteresowanie projektem oraz chęć współpracy.
Oznacza to, że zostałem przyjęty do grona wolontariuszy miast-gospodarzy na czas mistrzostw w piłce nożnej. Świetnie! Taka okazja może się nie powtórzyć. Marzyłem o tym, by zostać wolontariuszem na olimpiadę w Londynie, ale nic z tego nie wyszło. Może kiedyś…
Dzisiaj dalej będę się pastwić nad kolejami, ze szczególnym uwzględnieniem Przewozów Regionalnych. A że obraz wart jest tysiąca słów, zamieszczam zdjęcia toalety z pociągu Przewozów Regionalnych, z której miałem wątpliwą przyjemność korzystać.
W ramach ciekawostki: zdjęcia z budowy nowego dworca w Poznaniu.
To będzie dwudziesty ósmy – i pewnie ostatni – wpis w tym roku. Ciekawe, jak mi pójdzie w Nowym Roku. Na deser: zdjęcie z Kalisza:
W tym roku żadne spektakularne wydarzenia nie miały miejsca, nawet na Krakowskim Przedmieściu 🙂 Dobrze, że przynajmniej pierwszy rok studiów za mną i właściwie, to jestem w połowie drugiego.
Dzisiaj, po godzinie 11 oficjalnie rozpocznie się jesień. Tak więc ja, korzystając z ostatków lata (pół godziny) jeszcze coś napiszę. Trudno dokonywać jakiekolwiek podsumowania lata, bo po co – było ono bardziej niż zwyczajne. Ale lato, to jednak lato – czyli przede wszystkim wolne.
Lato, to dla mnie zawsze czas czytania książek i jeżdżenia na rowerze – w tym roku pod tym względem było gorzej, bo nie odbyłem wielu dalekich rowerowych wypraw, a właściwie to chyba ani jednej; może uda mi się to jeszcze jesienią nadrobić. Ale, gdy jeżdżę na rowerze, to robię też zdjęcia. Często całkiem udane.
§
Z internetu:
Zapraszam do czytania świetnego wpisu D. Chętkowskiego – blogera „Polityki”, który odkrywa przed laikami kulisy pracy pedagogów. Warto przeczytać jego ostatni wpis dot. tematyki „fekalijnej”.
Ostatnio internetem (szczególnie w Anglii) wstrząsnęła seria zdjęć polskiego fotografa emigracyjnego, który uwiecznił Anglików nie jako panów w surdutach, ale raczej zarzyganych jaskiniowców. (Daily Mail)
Poza tym świetnie się składa, bo jesień, to moja ulubiona pora roku.
W zeszłym tygodniu odbyłem świetną podróż do Pragi. Teraz mogę trochę powspominać, ale w sumie, to nie wiem, czy jest co, bo: 1) Praga zasługuje na to, by każdy zobaczył ją osobiście 2) zwiedzałem „żelazne punkty” jak Stare Miasto, Aleja Paryska czy w końcu Zamek.
Poza tym na uwagę zasługuje również Vyšehrad. Ale najważniejsza myślę, że jest sama atmosfera miasta. Psują ją jedynia tabuny turystów – ale wystarczy zejść z utartego traktu (np. ulicy Karlovej) w pierwszą lepszą przecznicę, gdzie już jest pusto. Podobnie, po godzinie 20.30 na Zamku jest już pusto. Wtedy można sobie spokojnie jechać tramwajem na Hradczany i kontemplować ogrom katedry św. Vita.
Swoją drogą, komunikacja miejska działa w Pradze świetnie (choć nie twierdzę, że w Poznaniu czy Warszawie jest gorsza). Zapraszam do oglądania zdjęć.
W ostatnią sobotę pojechaliśmy na długaśną wycieczkę rowerową do Gołuchowa. Co z tego, że prowadzi do tego miejsca ścieżka rowerową, skoro biegnie ona wzdłuż drogi krajowej, na której ruch jest jak na autostradzie, choć z pewnością autostrada to nie jest. Trzeba więc było jechać trochę na około, po różnorakich wiochach małych i dużych. W jedną stronę – jedzie się ok 70 minut. Czyli dosyć długo. Jak wróciłem, myślałem, że mi kulasy poodpadają.
Skoro byłem na takiej fajnej wycieczce, to chyba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co przeczytałem dzisiaj we „Wprost”, że Kaczyński z Rydzykiem doszczętnie zawłaszczyli już sanktuarium na Jasnej Górze; nie napiszę również o tym, że – jak głoszą plotki krążące po Kaliszu – ma zostać zlikwidowany kościół garnizonowy, a co za tym idzie – ostatni bastion rozsądku w naszej diecezji wpadnie w łapy Napierały.
W ostatniej „Polityce” ukazał się ciekawy reportaż dotyczący uroczystości absolutorium Uniwersytetu Harvarda. Jak się okazuje, wśród Noblistów ponad 70 z nich było absolwentami tego Uniwersytetu. Oczywiście, ta uczelnia uchodzi za najwybitniejszą na świecie, ale do wszelkiego typu rankingów lepiej podchodzić z rezerwą. Piszę tak nie dlatego, że jestem zazdrosny. Dobrze jest jednak wziąć pod uwagę, co takie rankingi uwzględniają: np. „liczbę publikacji w języku angielskim”. Oczywiste jest więc, że uniwersytety z krajów angielskojęzycznych zawsze będą w pewien sposób uprzywilejowane. Na Harvardzie jest zupełnie inny system studiów, co jest dosyć ciekawe. Ale u nas jest – po prostu inaczej. Niech ktoś nie myśli, że mam kompleksy z tego powodu, że studiuję na jakimś tam Uniwersytecie im. jakiegoś tam nikomu nieznanego poety gdzieś tam na końcu świata. Mój wybór był najlepszym z możliwych. UAM jest jednym z najlepszych uniwersytetów w Polsce (na pewno w pierwszej trójce), tak więc jest jednocześnie jednym z najlepszych w Europie.
Ale nie o tym chciałem pisać, a o czymś pokrewnym. Jeśli moglibyśmy się czegoś uczyć od uczelni z innych państw, to może sposobu pisania podręczników. Pierwszy podręcznik „zachodni”, z jakim się spotkałem to Ekonomia Kamerschena i spółki. Gabaryty – ogólnopolskiej książki telefonicznej. Pomimo to, nie zniechęca. Sięgnąłem po niego, bo choć nie studiuję ekonomii, to ekonomii się przez semestr uczyłem. Zajrzałem do niego z ciekawości, by sprawdzić, czy może tam nie jest coś lepiej wytłumaczone. Okazało się, że tak: wszystko było napisane w sposób jasny i przejrzysty, wzbogacone ilustracjami. Ale tu nie o treść nawet chodzi, bo przecież wśród naszych autorów jest też wielu świetnych gawędziarzo-podręcznikopisarzy (gdyby nie to, nikt by nie czytał Sczanieckiego 40 lat po pierwszym wydaniu). Chodzi raczej o sprawy techniczne, czyli te z pozoru nieistotne. Takie, jak: estetyczne wydanie, przejrzystość, szerokie marginesy, spisy treści, indeksy, spisy treści na początkach rozdziałów, streszczenia rozdziałów, pytanie kontrolne etc. U nasz szukać tego ze świecą. Podobnie było z podręcznikiem Psychologia i życie Zimbardo.
Ktoś powie, że takie rzeczy, jak np. czytelna czcionka są nieistotne. Nic bardziej mylnego. Nie jest to może najważniejsze, bo najważniejsza jest treść, ale pewne dodatki, jak choćby pytania do „samosprawdzenia” są bardzo przydatne. W tych kwestiach PWN i spółka mogliby się jeszcze wiele nauczyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że umieszczanie ilustracji w podręcznikach dla prawników jest bezcelowe, co jest bzdurą, bo obrazki przecież każdy lubi. Dobrze, że choć to się akurat zmienia.
Dodam jeszcze, że do Ekonomii była jeszcze jakby druga, specjalna część z ćwiczeniami.
Wczoraj wypożyczyłem w bibliotece podręcznik Neila Parpwortha Constitutional and administrative law o konstytucji Wielkiej Brytanii (wyd. OUP). W nim jest podobnie: przejrzysty spis treści, podsumowania przy każdym rozdziale, dodatkowe pytania, najważniejsze pojęcia. I nie jest to wydanie luksusowe, tylko „tanie” (tzn. ok. 130 zł 😉 ).
Dodatkową kwestią są ceny podręczników… dobrze, że są biblioteki [U. Eco w swoim eseju O bibliotece pisze o błędnym kole: podręczniki są coraz droższe, więc coraz bardziej są kserowane, więc są wydawane w mniejszych nakładach, więc są jeszcze droższe, więc są kserowane]
Ostatnio popastwiłem się trochę nad obrońcami pomnika; mam nadzieję, że nie przyjedzie czarna wołga i mnie nie zgarnie.
Tymczasem teraz jestem w Poznaniu. Pogoda zrobiła się naprawdę wiosenna, więc w ten weekend, ostatni przed świętami można spokojnie zwiedzać wszelakie parki, których w Poznaniu dostatek. Pewnie dzisiaj do jakiegoś się jeszcze wybiorę, ale nim to nastąpi, zwiedziłem dzisiaj bardzo ciekawą wystawę, o której dowiedziałem się przez przypadek w internecie. Została ona zorganizowana przez PTPN i była chyba jeszcze lepsza niż ta poprzednia. Poświęcona była zbiorom bibliofilskim A. Opalińskiego.
Niektóre zdjęcia są kiepskiej jakości, ale tak to jest, gdy fotografuje się przez gabloty.
Wracałem sobie dzisiaj do domu z wykładu i jak co dzień przechodziłem koło Urzędu Wojewódzkiego przy Al. Niepodległości. A tam taki widok:
To chyba była jakaś akcja zdychającej partii Leppera. Miała być wielka manifestacja, ale chyba nie wyszło… (choć po drugiej stronie ulicy stało dwóch policjantów).
Minął właśnie tydzień od czasu, gdy odwiedziłem dumę Poznania – Park Sołacki. Pod koniec lutego nie prezentuje się on tak okazale, jak latem (latem jest super). Ale i tak jest tam miejsce, by sobie miło pospacerować.
Sołacz jako dzielnica Poznania też jest piękny sam w sobie. Kto tam nie był, a ma możliwość, niech nadrobi zaległości. Jest to dzielnica pełna uroku, gdzie stoją majestatycznie stare wille pośród wysokich drzew. Samochodów niewiele, tylko od czasu do czasu przejedzie jakiś tramwaj.
Serce rośnie, patrząc na te czasy!
Mało przed tym gołe były lasy,
Śnieg na ziemi wysszej łokcia leżał,
A po rzekach wóz nacięższy zbieżał.
Teraz drzewa liście na się wzięły,
Polne łąki pięknie zakwitnęły;
Lody zeszły, a po czystej wodzie
Idą statki i ciosane łodzie.
Jan Kochanowski ~ Pieśń II
PS. Dzisiaj miałem trochę czasu, by „powalczyć” ze swoją stroną. Zaktualizowałem nieco dział o muzyce.