Biało
Przez chwilę było mroźno.
Nowy rok
Zaczyna się nowy rok; jeśli nie będzie gorszy od 2015 to będzie świetnie.
W 2015 roku skończyłem studia, które przecież, dopiero co zacząłem. Teraz czas na nowe wyzwania.
Najważniejsze dla mnie jest, że jestem w Kaliszu i nie muszę już więcej jeździć do Poznania. Poznań jest, rzecz jasna, świetny, ale cieszę się, że zakończyła się moja pięcioletnia studencka tułaczka i nie muszę już siedzieć jak na szpilkach zastanawiając się, czy zdążę na autobus, pociąg itd.
Praca
Jesień śmiało postępuje, chociaż pogoda jest zupełnie znośna. Zupełnie znośna nawet na rower, pod warunkiem, że świeci słońce. Widoki są najlepsze w ciągu całego roku.
Natomiast ja rozpocząłem dzisiaj pierwszą poważną pracę.
Powrót do Kalisza
Pięć lat temu relacjonowałem swoje pierwsze kroki w Poznaniu, a dzisiaj mogę zrelacjonować swój ostateczny powrót. W czasie studiów mieszkałem w dwóch miastach na raz co ma zalety, ale i wady. Do wad należą przede wszystkim czasochłonne dojazdy.
Po skończeniu studiów jeszcze przez cztery miesiące odbywałem staż w Poznaniu, ale gdy nadarzyła się okazja, zdecydowałem się osiąść jednym miejscu, czyli w Kaliszu.
Wolę jednak mniejsze miasta.
Na zakończenie – ostatnie zdjęcia z jesiennego Sołacza.
Tatry – część piąta: Zakopane
Jadą w Tatry nie da się ominąć Zakopanego. Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Dlatego na koniec – kilka zdjęć z miasta.
Tatry – część czwarta: Droga na Halę Gąsienicową
Tego dnia zastanawiałem się, czy nie pójść do Czarnego Stawu Gąsienicowego, którego jeszcze nigdy nie widziałem. Niestety, pogoda zdecydowała inaczej.
Pierwszym przystankiem miało być schronisko „Murowaniec”. Droga rozpoczyna się w Kuźnicach. Niestety, gdy wyszedłem ponad poziom lasu okazało się, że pogoda nie sprzyja do dalszych wędrówek. W wysokich górach wiał bowiem bardzo silny wiatr, który bardzo utrudniał wędrówkę. Z trudem doszedłem więc do schroniska, a potem zawróciłem.
Tatry – część trzecia: Dolina Roztoki
To było w sobotę, 3 października. Chyba najładniejszy dzień od końca lata.
Z samego rana pojechałem do Palenicy Białczańskiej. Prawdę mówiąc, tego się nie spodziewałem; tzn. takiego tłumu. Gigantyczny parking przy wejściu na drogę do Morskiego Oka był już cały zajęty (a była 9 rano!). Ja łudziłem się, że w październiku nie będzie już tylu turystów. Ale się przeliczyłem.
Podobnie, sądziłem naiwnie, że na drodze do Doliny Pięciu Stawów, stosunkowo trudnej i wyczerpującej, na szlaku dosyć wymagającym, będzie raczej pusto. A gdzie tam! Idzie się niemalże w procesji.
Przykro mi to mówić, chociaż turyści generalnie nie wchodzą sobie wzajemnie w drogę, a nawet zdradzają względem siebie pewne przejawy życzliwości, to jednak najgorsze ze wszystkiego są „zorganizowane” wycieczki rodzinne, przeganiające siedmiolatki po skałach.
Są też takie widoki, jak na obrazku. Na nim, przewodniczący wycieczki rodzinnej, wpycha dzieciaka do nosidełka, coby noworodek
mógł zobaczyć Dolinę Pięciu Stawów. Nie przeszkadzają mu ryki dziecka, ani to, że na dworze było 0ºC.
Niestety, ale takie obrazki, a przede wszystkim te rodzinny hordy, przeżywające zbiorowe uniesienia w górach, przypominają mi Bridget Jones na obiedzie u „mieszczańskich małżeństw”. Rodzice oderwali się na chwilę od komputerów, by zabrać dzieciarnię do Zakopanego. Męczą siebie, dzieci i innych turystów. Nie mówiąc o tym, że te dzieciaki w końcu muszą siusiu (oby tylko), więc w krzaki. Pomimo tego, że w Parku Narodowym jest to surowo zabronione. Tak samo zresztą, jak palenie papierosów, co nie przeszkadza „turystom” podziwiać Wodogrzmoty Mickiewicza z fają w gębie.
Jak już jesteśmy przy Wodogrzmotach. Droga do Morskiego Oka jest monotonna i dosyć wyczerpująca mimo tego, że idzie się po asfalcie. W jedną stronę idzie się ok. 2 godzin. Przy Wodogrzmotach skręca się do Doliny Roztoki, która jest niesamowita. Na początku widać niewiele. Z czasem jednak wychodzi się z lasu i już wiadomo, dlaczego jest to faktycznie dolina. Widoki są niesamowite.
Na końcu – Dolina Pięciu Stawów, choć w zasadzie jest to dopiero połowa wycieczki.
Ja tego dnia szedłem właściwie nieustannie od 9 rano do ok. 17, z drobnymi kilkuminutowymi przystankami. Początkowo miałem nadzieję, że coś gdzieś zjem. Jednak w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów nie byłem jeszcze głodny, natomiast w schronisku przy Morskim Oku tłum był taki, że nie chciało mi się czekać w kolejce. Poza tym, byłem na tyle zmęczony, że nie chciało mi się na to Morskie Oko nawet patrzeć, ani robić zdjęć.
Niebieski szlak łączący Dolinę Pięciu Stawów i Morskie Oko jest bardzo wymagający (przynajmniej dla mnie). Najpierw idzie się ostro w górę, a potem ostro w dół. Schodzenie nie jest wcale łatwiejsze.
Tatry – część druga: Dolina Strążyska
Droga przez Dolinę Strążyska jest łatwa, przyjemna i niezbyt długa. Na końcu doliny znajduje się chałupa, a w środku coś reklamowane jako herbaciarnia, choć jest to raczej bar, gdzie podają liptona w szklance z arcorocu. Wygląda może nienadzwyczajnie, ale herbata z konfiturą z borówek jest jednak bardzo dobra.
Z Polany można pójść do Wodospadu Siklawica. Ja tam poszedłem i przy wodospadzie byłem zupełnie sam. Niesamowite uczucie. Z resztą w samej dolinie też tłumów nie było. Dodam tylko, że było tam wyjątkowo zimno, bo idzie się właściwie ciągle przez las.
Potem poszedłem drogą nad reglami, której początkowy fragment jest trudny (ostro pod górę). Nagrodą za to są Sarnie Skałki. Dalej poszedłem tą samą drogą, aż do „hotelu” na Kalatówkach. Tam serwują świetną kwaśnicę.
Miałem jeszcze trochę czasu, więc z Kuźnic poszedłem jeszcze do pustelni Albertynów.
Tatry – część pierwsza: Dolina Kościeliska
Dwa dni temu wróciłem z krótkiej wycieczki w góry. Pojechałem do Zakopanego. Jak wiadomo, Zakopane, jako „kurort” budzi mieszane uczucia, ale ma tę dużą zaletę, że jest doskonałą bazą wypadową w Tatry, ma dobrą infrastrukturę turystyczną, wszędzie jest w miarę blisko, a ja w Tatrach poprzednim razem byłem 8 lat temu.
Jestem gorącym zwolennikiem pociągów, ale niestety, jeśli chciałbym jechać do Zakopanego tym środkiem lokomocji, jechałbym pewnie kilkanaście godzin i musiałbym zaliczyć z pięć przesiadek (a pomyśleć, że 8 lat temu można było jechać do Zakopanego z Kalisza pociągiem zupełnie spokojnie i wygodnie, z jedną tylko przesiadką). Okazało się jednak, że z Kalisza kursuje bezpośredni autobus do Zakopanego, który jedzie tylko 7 godzin i nie jest drogi.
Nawiasem mówiąc, Zakopane dysponuje rewelacyjnymi połączeniami autobusowymi z praktycznie każdym regionem kraju. Samych autobusów do Krakowa jest dziennie – lekko licząc – około kilkunastu. To od razu nasuwa myśl, jak wielkim marnotrawstwem potencjalnych klientów wykazuje się kolej, która mogłaby ten kierunek zagospodarować (a do Zakopanego jeździ tylko kilka pociągów).
Tak więc do Zakopanego przyjechałem 30 września, w środę, wcześnie rano. W mieście niewiele się zmieniło w ciągu ośmiu lat. Jest wiele miejsc bardzo brzydkich (jak wszędzie), ale i wiele bardzo ładnych. Nie brakuje zakopiańskiego stylu (chociaż gdzieniegdzie krytego eternitem), jak i nowszych budynków, nierzadko bardzo ładnie wkomponowanych w otoczenie (także na samych Krupówkach). Miło byłem także zaskoczony sporą ilością budynków modernistycznych, całkiem udanych, z pierwszej połowy XX wieku.
Turystycznym centrum Zakopanego są Krupówki, które budzą skrajne emocje. Podobnie, jak Gubałówka. Oba te miejsca przywodzą na myśl skrzyżowanie nocnego klubu z odpustem parafialnym. Gdy chodzi o gastronomię – stanowczo Krupówek nie polecam, ja się przejechałem. Na plus: zaskakująco duży wybór dobrych cukierni 🙂 Ceny na pewno są wyższe, niż np. w Kaliszu, chociaż i tak niższe niż w dużych miastach. Znajdzie się coś na każdą kieszeń.
Do Zakopanego pojechałem przede wszystkim by połazić po górach, jednak w samym mieście też jakieś atrakcje są, chociaż zależy, co kto lubi (np. jedyne muzeum Karola Szymanowskiego w willi „Atma”). Wadą Zakopanego, także jako miasta aspirującego do miana kurortu, są weekendowi „turyści”, którzy przyjeżdżają tam tylko po to, by się urżnąć.
Dość jednak o Zakopanym. Drugiego dnia, z samego rana, pojechałem do Kir, by drugi raz odwiedzić Dolinę Kościeliską. Nadal robi na mnie bardzo duże wrażenie. To świetny szlak w sam raz na rozgrzewkę (np. dla mnie, czyli osoby, która od pięciu lat nie była w górach); choć są to góry, droga pozwala na zabranie nawet dziecka w wózku.
Pojechałem jesienią, co okazało się dobrym czasem; turystów jest wyraźnie mniej (chociaż nie wszędzie). Pogodę miałem świetną przez prawie cały czas, chociaż od rana bywało zimno (co widać na zdjęciach).
Egzamin
Już po egzaminie. Nawet go zdałem, podobno jako jedyny z miasta (choć nie wiem, czy to prawda). Teraz pora na zasłużony odpoczynek. Możliwe, że za tydzień będą tu królować zdjęcia z gór. A w górach nie byłem już 5 lat.
Gorąco
Kończy się kolejny miesiąc, który upłynął mi na stażu i przygotowaniach do egzaminu. Bywało tak gorąco, że nie dawało się wyjść z domu.