Jak co roku późną jesienią, a właściwie na początek zimy, wybrałem się na północ, do Środkowej Wielkopolski, aby kolejny raz podjąć próbę penetracji Puszczy Pyzdrskiej. Do samej puszczy tym razem było daleko, bowiem lasów tam nie ma (a przynajmniej nie aż tak wiele) – wybrałem się tak naprawdę do Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego, który stanowi północną granicę Puszczy Pyzdrskiej.
Rzecz jasna nie mogłem nie odwiedzić (już po raz trzeci) ujścia Prosny do Warty nieopodal Pyzdr. Tak się złożyło, że chociaż ogólnie było pochmurnie, wtedy na chwilę wyszło słońce i zrobiło się nie dość, że dosyć ciepło, to jeszcze mogłem zrobić niezłe zdjęcia.
Ujście Prosny do Warty jest takim punktem granicznym, bo z jednej strony coś się kończy – rzeka Prosna, która biegła kilkaset kilometrów, ale też coś się zaczyna – bo odtąd stanowi część znacznie większego organizmu, jakim jest Warta – rzeka, która w tamtym miejscu wygląda naprawdę potężnie i imponująco (aż dziwne, że dalej na północ, w Poznaniu, zamienia się w taki wąski kanałek).
Tym razem nie pojechałem do Wrąbczynka, aby przejść się drogą Świętego Jakuba biegnącą przez dzikie tereny wokół Warty. Zamiast tego pojechałem na drugi brzeg rzeki, do innej atrakcji. Jakiś czas temu przeczytałem w internecie o wydmach śródlądowych. Cóż, uczciwie powiem, że trochę mnie rozczarowały, chociaż jest to kwestia mocno indywidualna. Po pierwsze, myślałem, że będą nad rzeką (jak plaża). W rzeczywistości są to łachy piachu wśród lasów i łąk. Po drugie, myślałem, że będą większe. Powiem szczerze, że gdy po 2 kilometrach marszu do nich dotarłem, nie za bardzo chciało mi się po samych wydmach chodzić. Zamiast tego poszedłem jeszcze kilkaset metrów, aby ponownie podziwiać Wartę.
W ostatnich dniach listopada robi się ciemno już ok. 15.00, a ja nie chciałem wracać po ciemku. Dlatego nie miałem zbyt wiele czasu. Wstąpiłem więc jeszcze, dosłownie na chwilę, do Lądu, aby chociaż przez parę minut popatrzeć na majestatyczne opactwo. Muszę się kiedyś zebrać, aby w końcu je zwiedzić.
Wycieczkę zakończyłem w Zagórowie, z którego wróciłem już do Kalisza.
Nieopodal Kalisz znajduje się ładny, zróżnicowany las. Las leży nad łąką, a łąka nad rzeką. Las przecięty jest strumieniami, znajdują się w nim także niewielkie zbiorniki wodne. Dzięki temu jest zdecydowanie ciekawszy, a krajobraz urozmaicony.
Późną jesienią słońca jest niewiele. Całe dnie bywają zachmurzone. Ale tego dnia, na przełomie listopada i grudnia, akurat wyszło na chwilę słońce.
Piesek czekaŚródleśne stawyWyszło trochę słońce
Od kilku już lat jeżdżę ok. 30 – 40 km do Kalisza w „dąbrowy”. Jest to bardzo szumna nazwa na kompleks leśny znajdujący się pomiędzy Ostrowem Wielkopolskim a Kaliszem. Ale jak się jedzie drogą, to rzeczywiście widać w oddali rozległą ścianę lasu. Wśród nich są również lasy liściaste i to całkiem ciekawe. Częściowo chronione są rezerwatami przyrody, w których znajdują się m.in. lasy dębowe.
Niestety w połowie listopada las nie jest już tak zachęcający; to znaczy jest zachęcający, jednak nie ma już złotych liści. W szczególności, że było pochmurno.
Latem jest tam bardzo zielono, krzaki są tak wysokie, że z trudem można przejść. Jesienią wędrówka jest łatwiejsza i można wejść w zakamarki normalnie niedostępne.
W tym roku naszła mnie ochota, aby jechać w takie góry, w których jeszcze nigdy nie byłem. Postanowiłem więc pojechać w Gorce, które nie są aż tak daleko, są średniej wysokości, a zdjęcia i opisy są bardzo zachęcające.
Przyznam, że byłem tam tylko 2 pełne dni, zatem nie przesadnie długo. Same góry są świetne, gorzej niestety z noclegiem. Poręba Wielka, w której miałem kwaterę, niestety nie jest tak sympatyczna i kameralna, jak Zawoja. To już niestety Podhale.……
W drodze na Turbacz. Beskid Wyspowy z oddali
Gorce leżą na północ od Tatr, także na północ od Kotliny Orawsko-Nowotarskiej. Można powiedzieć, że są położone pomiędzy Rabką a Nowym Targiem. Najwyższa góra to Turbacz, o wysokości bezwzględnej ponad 1300 m. Jednak w masywie Turbacza są jeszcze inne szczyty, nie tak wybitne, ale też trzeba się na nie wdrapać. Ochronę przyrody zapewnia Gorczański Park Narodowy.
Wędrówka po tych górach jest bardzo przyjemna, chociaż były momenty trudne, gdy trzeba było iść ostro pod górę. No ale to w końcu góry. Idzie się głównie przez las. Ale przed samym Turbaczem znajduje się wielka Hala zapewniająca piękne widoki po rozległym terenie.
Góry zadeptane umiarkowanie. Gdy szedłem na Turbacz było sporo ludzi, ale to była niedziela. Niestety i tutaj Krakauery przyjeżdżają na weekend robiąc tłum. Następnego dnia szedłem na jakiś niższy szczyt (nie pamiętam jaki) i chociaż pogoda była paskudna i mglista, to poza mną na szlaku spotkałem jedynie pojedynczych turystów.
Tak więc Gorce będę musiał jeszcze koniecznie odwiedzić.
Z Turbaczyka na TurbaczPrzez Halę TurbaczaCzoło TurbaczaSchronisko na TurbaczuGorczańskie krowyW drodze do bacówki PTTKSalamandra, symbol Parku Narodowego. Miałem szczęście, że zobaczyłem ją chociaż ostatniego dnia pobytu w górach.Masyw Turbacza we mgle
Rabka do tej pory kojarzyła mi się ze smogiem, ewentualnie z gruźlicą, chociaż jest to trochę krzywdzące uproszczenie (w końcu pod Kaliszem też jest szpital od gruźlicy, a i smogu u nas pod dostatkiem). Dojazd jest ciężki. W ogóle jazda przez Małopolskę to mordęga, bo ma się wrażenie, że jedzie się przez jedną, ohydną, rozciągniętą wiochę (chociaż może jest tak nie tylko tam). A Podhale, to – parafrazując Gombrowicza – gwałt przez oczy.
Obrzeża Rabki są tak samo obrzydliwe jak większości polskich miast. Ale wśród tych parszywych przedmieść znajduje się Chabówka, a w niej unikalny skansen taboru kolejowego. W tymże skansenie byłem już drugi raz; nadal mi się podoba, chociaż przyznaję, że te mankamenty, które skansen miał wtedy, po czterech latach nie zostały naprawione (przede wszystkim brak opisów wagonów i brak możliwości wejścia do ich wnętrza).
Wagon boczniak w skansenie. Jedyny wagon, który można zwiedzać.
Nie zmienia to jednak tego, że skansen w Chabówce jest unikatowy, takich skansenów jest bardzo niewiele. Szczegółowe informacje o wagonach można znaleźć w internecie. Wielka szkoda, że tylko wagon boczniak można zwiedzać od środka. Dla przeciętnego pasażera kolei wagony są najciekawsze, te są jednak w większości niedostępne.
Największe wrażenie robią chyba jednak monstrualnej wielkości stare lokomotywy parowe. Ich koła sięgają średnicy 2 metrów. To prawdziwe bestie. Chociaż niestety większość jest w stanie rozkładu.
Wagon boczniakWnętrze boczniakaOlbrzymia lokomotywa parowaSpychaczPaszcza kotłaCiuchcia odpicowanaWagony odstawione na boczny torCiuchcia w zdecydowanie gorszym stanie
Ze zdziwieniem odkryłem, że prawie nie mam zdjęć z Rabki-Zdroju. Park zdrojowy w Rabce nie ustępuje temu ze Świeradowa. W ogóle centrum Rabki bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Centrum uzdrowiska jest bardzo ładne i zadbane, żałuję, że nie miałem więcej czasu na jego zwiedzanie. Szkoda tylko, że w parkomatach nie można płacić kartą.
Będąc parę dni w Zawoi po raz pierwszy postanowiłem wybrać się choćby na krótką wycieczkę na Słowację. Byłem na Słowacji do tej pory tylko 1 raz i to przejazdem (w drodze do Budapesztu), tak więc niczego nie widziałem. A to przecież nasz Sąsiad!
Ale najpierw trzeba parę słów o Orawie. Jadąc z Zawoi na południowy-wschód rozpoczyna się już po kilku kilometrach, wystarczy minąć Przełęcz Lipnicką (Krowiarki) i już kolejna miejscowość to jest Orawa. Po bardziej szczegółowe informacje odsyłam do kompetentniejszych źródeł. Jest to kraina historyczna wchodząca w skład dawnego „imperium austro-węgierskiego”, obecnie leżąca na pograniczu Słowacji i Polski, przy czym w Polsce leży jej niewielki fragmencie, zaledwie ok. 10 miejscowości. Cechuje się odrębnością kulturową, a większość Orawian wypowiedziała się za przynależnością do Słowacji. Niemniej jednak jest to region wart odwiedzenia, znajduje się tu wiele ciekawych miejsc, m.in. Orawski Park Etnograficzny, w którym na 12 hektarach zebrano stare domy, kościół, budynki użyteczności publicznej, szkołę – które pokazują, jak mieszkali tutaj ludzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Jak już wspomniałem, większość tej krainy znajduje się na Słowacji. Miałem niewiele czasu, dlatego chciałem zobaczyć miejsca w odległości maksymalnie 100 km.
Zamek jest tak duży, że właściwie nie da się mu zrobić ładnego zdjęcia. Tu widać niewielki wycinek.
Pierwsze z nich to Zamek Orawski w Orawskim Podzamczu. Gdy się pod niego podejdzie, jest tak wielki, że go nie widać – bo jest skryty za drzewami. Najlepiej widać go z obwodnicy miasteczka – wtedy widok jest nieziemski, ale raczej trudno jest zrobić zdjęcie prowadząc samochód.
Zamek składa się z kilku części, ponieważ na przestrzeni wieków był wielokrotnie rozbudowywany przez różnych właścicieli, którzy chcieli zbudować dla siebie siedzibę i urządzić ją po swojemu. We wnętrzach znajdują się ciekawe ekspozycje poświęcone dawnym czasom, jak żyła tamtejsza arystokracja, co jadła, w co się ubierała i czym się zajmowała. W zamku znajduje się imponująca kolekcja zabytkowych mebli; komnaty są urządzone przekonująco i dobrze pokazują styl życia w dawnych czasach.
Najmniej ciekawa jest najwyższa część (tzw. cytadela), gdzie znajduje się wystawa archeologiczna. Za to widok jest świetny.
Orawskie PodzamczeJeden z pieców ogrzewających zamek. Jest ich więcej. Dostęp do paleniska jest od drugiej strony, z innego pomieszczenia.Wysokie łóżko miało chronić przed szczuramiZamek Orawski składa się z kilku części ułożonych jedna nad drugą
Później pojechałem dalej na południe, w stronę Różomberku. Miasta nie zwiedzałem, bo nie miałem już siły, a poza tym sporo czasu spędziłem stojąc w korku w związku z przebudową jakiegoś skrzyżowania. Za to pojechałem do Vlkolinca. Jest to wieś wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, znajdująca się na przedmieściach. Charakteryzuje się bardzo ładną i dobrze zachowaną drewnianą zabudową. Wieś jest bardzo mała, to tylko kilkanaście domów i kościół. Można odnieść wrażenie, że cywilizacja trochę tam nie dotarła, a to za sprawą bardzo trudnej dostępności. Położona jest w górach, ale jednocześnie w dolinie, prowadzi do niej bylejaka kręta droga i na swój sposób jest odcięta od świata. Pozwoliło to zachować niepowtarzalny charakter miejscowości. Częściowo jest to skansen, ale chyba nie do końca, bo jednak zdaje się, że jacyś ludzie tam mieszkają. Drewniane domy są bardzo ciekawe, do jednego z nich można wejść. Trochę, jak w Lanckoronie.
VlkolínecNiektóre budynki są zamieszkanePolski akcent w słowackim Lidlu
PS. Kilka informacji praktycznych. Wahałem się, czy jechać na Słowację, bo każdy słyszał opowieści o słowackiej policji polującej na kierowców. Z drugiej jednak strony zdałem sobie sprawę z tego, że w PL w ciągu kilkunastu lat byłem kontrolowany przez Policję raz czy dwa razy (i to nie z powodu jakiegoś wykroczenia), więc jakie jest prawdopodobieństwo, że zatrzymałaby mnie policja słowacka? Stwierdziłem, że skoro jeżdżę zgodnie z przepisami (a jeżdżę), to nie mam się czego bać. I miałem rację, nie było żadnych nieprzyjemnych przygód.
Wejście do Zamku kosztuje kilkanaście euro, ale warto (jest też dostępna tańsza wersja wycieczki, dużo krótsza). Szkoda, że nie miałem przewodnika, wycieczka z przewodnikiem jest na pewno dużo bardziej wartościowa. Pieniądze można wypłacić w bankomacie, w wielu miejscach można tez płacić kartą. Nieproporcjonalnie drogie parkingi, ale tak jest wszędzie.
Vlkolinec zwiedza się maks. 15 minut, więc warto się zastanowić, czy opłacane jest zbaczanie z drogi, by tam dojechać (dojazd jest bardzo łatwy, szczególnie z nawigacją). Inna sprawa jest taka, że miejscowość jest ślicznie położona.
Na Słowacji nie jest drogo, mam wręcz wrażenie, że jest minimalnie taniej. Pomijam kwestię ekstremalnie słabej złotówki, kurs euro jest bardzo niekorzystny obecnie.
Do Orawskiego Parku Etnograficznego pojechałem w drodze z Zawoi do Rabki.
Miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia. Na kilkunastu hektarach można przenieść się do dawnej orawskiej wsi i przekonać się, jak ludzie żyli w tych stronach jeszcze całkiem niedawno. Tylko 1 czy 2 budynki w skansenie znajdują się w oryginalnym miejscu (tj. w miejscu, w którym stały, zanim powstał na tym terenie skansen). Reszta została przeniesiona z innych wsi orawski, zanim się zawaliła. Najciekawsze jest to, że w każdym domu znajduje się dokładny opis pomieszczeń, a także historie autentycznych ludzi, którzy dawniej w tych wnętrzach mieszkali (krawca, arystokraty, nauczyciela, aptekarze, honweda, rolnika itp.)
UleWnętrze domu szlachcicaChata tkaczaFragment olejarniAptekaDom krawca
(po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci był w maju 2020)
To był mój czwarty pobyt w Zawoi, u stóp Babiej Góry. Mogę tam wracać i nie mam wcale dosyć. Zawoja leży na obrzeżach Beskidu Żywieckiego. Bardzo ją lubię, bo jakkolwiek jest to już małopolska, to jednak nie ma tam tego ohydnego podhalańskiego …, który odpycha człowieka już parę kilometrów dalej. Beskid Żywiecki, nie bez przyczyny nazywany jest Beskidem Wysokim, ponieważ jest to najwyższe po Tatrach pasmo górskie. A Babia Góra (a konkretnie masyw Babiej Góry), to jego najwyższe wzniesienie. Babią Górę łatwo rozpoznać, nawet z daleka, bo jest wyraźnie wyższa od innych gór, w tym przede wszystkim od Beskidu Wyspowego, który zaczyna się nieopodal (widać tę różnicę wyraźnie patrząc z Gorc).
Pogoda nie była nadzwyczajna, tzn. często padało. Na szczęście zaopatrzyłem się zawczasu w nieodzowną pelerynę przeciwdeszczową z Lidla 🙂 bez niej byłoby krucho. Temperatura nie jest problemem, bo nawet jak jest zimno, to idąc pod górę, się tego nie czuje. Natomiast deszcz w górach jest już problemem. Pomimo tego nie próżnowałem i każdego dnia po górach chodziłem.
Na samą Babią Górę nie poszedłem, bo stwierdziłem, że nie ma to sensu przy tej pogodzie, a poza tym, byłem już na niej 3 razy.
Za to poszedłem na Mosorny Groń, o czym marzyłem od 2 lat. I przyznam, że przeżyłem tam kryzys, bo pogoda była wyjątkowo paskudna, zrobiłem kilkanaście kilometrów w błocie i pod górę, a na końcu okazało się, że schronisko jest zamknięte. Momentami miałem dosyć, chociaż rzecz jasna, nie żałuję.
Raz poszedłem także dosyć malowniczym szlakiem czerwonym, idącym wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Wtedy była ładna pogoda, więc i widoki były lepsze.
To wszystko jednak nie zniechęca mnie do okolic Babiej Góry i myślę, że za rok znowu ją odwiedzę. Planuję także choćby krótki wypad w Beskid Makowski, który jest w sumie tuż obok.
Szlak zamieniony w rwący potokMgliste podejście na jeden ze szczytówNa chwilę wyszło zdradliwe babiogórskie słoneczkoW drodze do CzatożyBabiogórski stokOkolice szczytu Mosornego GroniaCzerwonym szlakiem wzdłuż granicyWidok na wyjątkowo niezachmurzoną Babią Górę
We wrześniu 2022 roku kontynuowałem wakacyjną tradycję wyjazdów w Beskidy. Tym razem w drodze w góry zahaczyłem o Pszczynę, czyli miasteczko, o którym mówi się, że jest perłą Górnego Śląska.
Niewątpliwie jest w tym sporo prawdy, ale ja nie mogłem zobaczyć go w pełnej krasie ze względu na paskudną pogodę. No ale cóż, będę mieć powód, żeby jechać tam znowu.
Najciekawszy w Pszczynie jest pałac, należący niegdyś do jakiejś arystokratycznej rodziny; bywał w nim nawet cesarz Niemiec. Pałac położony jest w rozległym parku.
Widok z pałacowego tarasu w stronę centrum PszczynyPałac w PszczynieDzbanuszekCesarskie WCWyrko cesarzaPszczyński zaułekPlakaty z okresu plebiscytów na Śląsku
Dolny Śląsk jest pełen atrakcji, jak chociażby zamków, pałaców, ruin, starych kopalni itd. Nie trzeba nawet daleko oddalać się od swojego miejsca pobytu. A pod względem widoków, to Pogórze chyba nawet bardziej mi się podoba od samych gór – jest dużo bardziej zróżnicowane. Ładne jest pogórze izerskie, czy też pogórze kaczawskie.
Niedaleko Świeradowa znajduje się Szklarską Poręba. W sezonie miejscowość dosyć odpychająca. Sudecki odpowiednik Zakopanego. Natomiast na uwagę zasługuje Muzeum Energetyki, w którym po wystawie zwiedzających oprowadzają prawdziwi pasjonaci i znawcy tematu. Szkoda, że czynne jest tylko okazjonalnie.
Warto wybrać się do Wlenia. Jest to miejscowość w Dolinie Bobru, ok. 40 km na północ od Świeradowa. Znajdują się tam dwie atrakcje, jedna bardzo blisko drugiej, chociaż nie aż tak łatwo je odnaleźć, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Pierwszą z nich jest elegancki dwór, a właściwie pałac; widać, że są to pozostałości po dawnym, zasobnym, arystokratycznym gospodarstwie. Dookoła wielkiego podwórza znajdują się zabudowania gospodarcze (w stanie lekko zrujnowanym, ale ma to swój urok), w tym ciekawy garaż na karety (a przynajmniej tak mi się wydawało). O ile mi wiadomo, w pałacu są noclegi (drogie). Jest tam też sympatyczna kawiarnia. Do drugiej atrakcji trzeba iść trochę pod górę. Znajduje się na niej Zamek Wleń, a właściwie jego ruiny. Są one o tyle ciekawe, że są to ruiny pierwszego murowanego zamku na Dolnym Śląsku; zamek zbudowano w głębokim średniowieczu, jeszcze w czasach, gdy te tereny należały do Polski.
Zamek Wleń (ruiny)
Nieopodal jest zapora na rzec Bóbr w Pilchowicach. Gdy na niej byłem w tym roku, to przypomniało mi się, że już kiedyś na niej byłem – wiele lat temu, w czasie wycieczki z podstawówki. Tama jest naprawdę imponująca; zbiornik wodny nie wygląda jednak zbyt ciekawie, ponieważ poziom wody jest bardzo niski z powodu suszy i, mówiąc krótki, śmierdzi… niewątpliwie jednak jest to ciekawa konstrukcja. U jej podnóża znajdują się zabytkowe urządzenia energetyczne, m.in. stara turbina i generator.
Będąc przy tematach zamkowych, koniecznie muszę wspomnieć o Wieży Rycerskiej w Siedlęcinie. To obowiązkowy punkt wycieczki (Siedlęcin znajduje się nieopodal Jeleniej Góry). Wieża rycerska to najprawdziwsza średniowieczna rycerska siedziba, czyli po prostu dom mieszkalny, ale ufortyfikowany. Co ciekawe, zachowała się do dzisiaj w bardzo dobrym stanie, tzn. nie była trawiona przez wojny i pożary, tylko faktycznie do dzisiaj stoi w stanie niemal niezmienionym (to u nas rzadkość). Wyposażenia w środku nie ma. Za to na górze wieży znajduje się pomieszczenie ze średniowiecznymi malowidłami. Wieża otoczona jest malowniczą fosą.
Wieża w Siedlęcinie
W czasie pobytu w Świeradowie bywaliśmy także w Czechach. Dwa razy mieliśmy dłuższe wypady: raz do Dworu Królowej nad Łabą (Dvůr Králové nad Labem), a drugi raz do Adršpach. W Dworze Królowej jest fantastyczne zoo, które można by zwiedzać cały dzień. Najlepsza jego część to zoo safari, podczas którego podziwia się zwierzęta „na wolności” z samochodu (w tym lwy). Adršpach także zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Znajduje się tuż przy granicy z Polską, w Górach Stołowych; są tam Adršpašskoteplické skály, czyli po prostu bardzo ciekawe formacje skalne, które się zwiedza. Można się dowiedzieć, że były one atrakcją turystyczną już w XVIII wieku. Raz chodzi się tam w głębokich wąwozach, otoczonych kilkudziesięciometrowymi ścianami skalnymi, innym razem wchodzi się na wysokie półki skalne, by oglądać ładne panoramy.
Na koniec jeszcze dodam, że jadąc do Świeradowa wstąpiliśmy, już po raz drugi, do Arboretum w Wojsławicach. Jest to po prostu rozległy park, z kolekcją pięknie utrzymanych, rzadkich roślin. Położony jest w bardzo ciekawym miejscu, na stokach wzgórz, tak więc krajobraz nie jest monotonny. Żałuję, że byłem tam tak krótko.
ArboretumStara płyta nagrobna (Wleń?)Panorama WleniaKaplica przy starym kościeleZapora pilchowickaAdršpašskoteplické skályStara sztolnia niedaleko ŚwieradowaZooWidok w deszczowy dzień na Pogórze IzerskieSiedlęcinPark zdrojowy w Cieplicach
Tak się szczęśliwie złożyło, że w październiku miałem ponownie okazję wyjechać na dosłownie 1 dzień do Świeradowa-Zdroju. Mogę tylko żałować, że nie byłem w nim jesienią wcześniej. Jest chyba jeszcze ładniej niż latem.
Świeradów-Zdrój leży w Górach Izerskich, czyli paśmie górskim w południowo-zachodniej części kraju, na granicy Polski i Czech. Ale już Szklarską Poręba, oddalona o zaledwie kilkanaście kilometrów, leży na granicy Gór Izerskich i Karkonoszy. Jadąc ze Szklarskiej Poręby w kierunku granicy i dalej do Harrachova (Czechy) jedziemy przełęczą oddzielającą Góry Izerskie od Karkonoszy.
Jedne i drugie są pełne atrakcje, chociaż o wiele bardziej znane, a co za tym idzie, o wiele bardziej zadeptane, są Karkonosze.
W Górach Izerskich można się wybrać na Smrek (przez którego czubek przechodzi granica polsko-czeska) albo kawałek dalej na Stóg Izerski. Ja przeszedłem również fragmentem głównego szlaku sudeckiego aż do Polany Izerskiej.
Widok z Czarciej Góry (Harrachov, Czechy)(Karkonosze)Na stokach Czarciej Góry(Karkonosze)(Karkonosze)Mumlavský vodopád (Karkonosze)W drodze na Stóg IzerskiKolej gondolowa na Stóg IzerskiNa Stogu IzerskimW drodze na SmrekSmrekPrzejście graniczne na SmrekuPolana Izerska
Poprzednim razem w Świeradowie byłem ponad 10 lat temu. Krótkie wrażenia z obecnego wyjazdu:
Aktualizacja 25.10.2022
Napiszę jeszcze kilka słów o Świeradowie, bo widzę, że jest tu pusto. Jest to niewielka, nie aż tak popularna miejscowość w Górach Izerskich, przy granicy z Czechami. Niedaleko jest Szklarską Poręba, która właściwie leży w przełęczy oddzielającej Góry Izerskie od Karkonoszy. Tak, czy inaczej, są to Sudety. Jednak Świeradów jest zdecydowanie ładniejszy i spokojniejszy. Szklarska Poręba, to sudeckie Zakopane, co raczej nie jest komplementem. W czasie tegorocznego wyjazdu byłem tam raz i mniej więcej po 15 minutach zawróciłem na parking. Ale może jestem uprzedzony. Świeradów aspiruje do bycia elegancką miejscowością uzdrowiskową, mówiąc krótko taką, jak na „zgniłym Zachodzie”. Częściowo się to udaje. Dużą zaletą jest to, że jest kompaktowy i po najważniejszych jego częściach można poruszać się na piechotę. Zdecydowanie mi się podoba.