Na północ Puszczy Pyzdrskiej

Jak co roku póź­ną jesie­nią, a wła­ści­wie na począ­tek zimy, wybra­łem się na pół­noc, do Środ­ko­wej Wiel­ko­pol­ski, aby kolej­ny raz pod­jąć pró­bę pene­tra­cji Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Do samej pusz­czy tym razem było dale­ko, bowiem lasów tam nie ma (a przy­naj­mniej nie aż tak wie­le) – wybra­łem się tak napraw­dę do Nad­war­ciań­skie­go Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go, któ­ry sta­no­wi pół­noc­ną gra­ni­cę Pusz­czy Pyzdrskiej.

Rzecz jasna nie mogłem nie odwie­dzić (już po raz trze­ci) ujścia Pro­sny do War­ty nie­opo­dal Pyzdr. Tak się zło­ży­ło, że cho­ciaż ogól­nie było pochmur­nie, wte­dy na chwi­lę wyszło słoń­ce i zro­bi­ło się nie dość, że dosyć cie­pło, to jesz­cze mogłem zro­bić nie­złe zdjęcia.

Ujście Pro­sny do War­ty jest takim punk­tem gra­nicz­nym, bo z jed­nej stro­ny coś się koń­czy – rze­ka Pro­sna, któ­ra bie­gła kil­ka­set kilo­me­trów, ale też coś się zaczy­na – bo odtąd sta­no­wi część znacz­nie więk­sze­go orga­ni­zmu, jakim jest War­ta – rze­ka, któ­ra w tam­tym miej­scu wyglą­da napraw­dę potęż­nie i impo­nu­ją­co (aż dziw­ne, że dalej na pół­noc, w Pozna­niu, zamie­nia się w taki wąski kanałek).

Tym razem nie poje­cha­łem do Wrąb­czyn­ka, aby przejść się dro­gą Świę­te­go Jaku­ba bie­gną­cą przez dzi­kie tere­ny wokół War­ty. Zamiast tego poje­cha­łem na dru­gi brzeg rze­ki, do innej atrak­cji. Jakiś czas temu prze­czy­ta­łem w inter­ne­cie o wydmach śród­lą­do­wych. Cóż, uczci­wie powiem, że tro­chę mnie roz­cza­ro­wa­ły, cho­ciaż jest to kwe­stia moc­no indy­wi­du­al­na. Po pierw­sze, myśla­łem, że będą nad rze­ką (jak pla­ża). W rze­czy­wi­sto­ści są to łachy pia­chu wśród lasów i łąk. Po dru­gie, myśla­łem, że będą więk­sze. Powiem szcze­rze, że gdy po 2 kilo­me­trach mar­szu do nich dotar­łem, nie za bar­dzo chcia­ło mi się po samych wydmach cho­dzić. Zamiast tego posze­dłem jesz­cze kil­ka­set metrów, aby ponow­nie podzi­wiać Wartę.

W ostat­nich dniach listo­pa­da robi się ciem­no już ok. 15.00, a ja nie chcia­łem wra­cać po ciem­ku. Dla­te­go nie mia­łem zbyt wie­le cza­su. Wstą­pi­łem więc jesz­cze, dosłow­nie na chwi­lę, do Lądu, aby cho­ciaż przez parę minut popa­trzeć na maje­sta­tycz­ne opac­two. Muszę się kie­dyś zebrać, aby w koń­cu je zwiedzić.

Wyciecz­kę zakoń­czy­łem w Zagó­ro­wie, z któ­re­go wró­ci­łem już do Kalisza.


Zobacz tak­że:

O Pusz­czy Pyz­dr­skiej ogólnie

Nad war­tą – wyciecz­ka 2021

Pocy­ster­ski zespół klasztorny

Las późną jesienią

Gęstwi­na

Nie­opo­dal Kalisz znaj­du­je się ład­ny, zróż­ni­co­wa­ny las. Las leży nad łąką, a łąka nad rze­ką. Las prze­cię­ty jest stru­mie­nia­mi, znaj­du­ją się w nim tak­że nie­wiel­kie zbior­ni­ki wod­ne. Dzię­ki temu jest zde­cy­do­wa­nie cie­kaw­szy, a kra­jo­braz urozmaicony.

Póź­ną jesie­nią słoń­ca jest nie­wie­le. Całe dnie bywa­ją zachmu­rzo­ne. Ale tego dnia, na prze­ło­mie listo­pa­da i grud­nia, aku­rat wyszło na chwi­lę słońce.

Dąbrowa późną jesienią

Zagaj­ni­czek pro­wa­dzą­cy do lasu

Od kil­ku już lat jeż­dżę ok. 30 – 40 km do Kali­sza w „dąbro­wy”. Jest to bar­dzo szum­na nazwa na kom­pleks leśny znaj­du­ją­cy się pomię­dzy Ostro­wem Wiel­ko­pol­skim a Kali­szem. Ale jak się jedzie dro­gą, to rze­czy­wi­ście widać w odda­li roz­le­głą ścia­nę lasu. Wśród nich są rów­nież lasy liścia­ste i to cał­kiem cie­ka­we. Czę­ścio­wo chro­nio­ne są rezer­wa­ta­mi przy­ro­dy, w któ­rych znaj­du­ją się m.in. lasy dębowe.

Nie­ste­ty w poło­wie listo­pa­da las nie jest już tak zachę­ca­ją­cy; to zna­czy jest zachę­ca­ją­cy, jed­nak nie ma już zło­tych liści. W szcze­gól­no­ści, że było pochmurno.

Latem jest tam bar­dzo zie­lo­no, krza­ki są tak wyso­kie, że z tru­dem moż­na przejść. Jesie­nią wędrów­ka jest łatwiej­sza i moż­na wejść w zaka­mar­ki nor­mal­nie niedostępne.


Dąbro­wa latem

Gorce

Kon­ty­nu­uję wątek wakacyjny.

W tym roku naszła mnie ocho­ta, aby jechać w takie góry, w któ­rych jesz­cze nigdy nie byłem. Posta­no­wi­łem więc poje­chać w Gor­ce, któ­re nie są aż tak dale­ko, są śred­niej wyso­ko­ści, a zdję­cia i opi­sy są bar­dzo zachęcające.

Przy­znam, że byłem tam tyl­ko 2 peł­ne dni, zatem nie prze­sad­nie dłu­go. Same góry są świet­ne, gorzej nie­ste­ty z noc­le­giem. Porę­ba Wiel­ka, w któ­rej mia­łem kwa­te­rę, nie­ste­ty nie jest tak sym­pa­tycz­na i kame­ral­na, jak Zawo­ja. To już nie­ste­ty Podhale.……

W dro­dze na Tur­bacz. Beskid Wyspo­wy z oddali

Gor­ce leżą na pół­noc od Tatr, tak­że na pół­noc od Kotli­ny Oraw­sko-Nowo­tar­skiej. Moż­na powie­dzieć, że są poło­żo­ne pomię­dzy Rab­ką a Nowym Tar­giem. Naj­wyż­sza góra to Tur­bacz, o wyso­ko­ści bez­względ­nej ponad 1300 m. Jed­nak w masy­wie Tur­ba­cza są jesz­cze inne szczy­ty, nie tak wybit­ne, ale też trze­ba się na nie wdra­pać. Ochro­nę przy­ro­dy zapew­nia Gor­czań­ski Park Narodowy.

Wędrów­ka po tych górach jest bar­dzo przy­jem­na, cho­ciaż były momen­ty trud­ne, gdy trze­ba było iść ostro pod górę. No ale to w koń­cu góry. Idzie się głów­nie przez las. Ale przed samym Tur­ba­czem znaj­du­je się wiel­ka Hala zapew­nia­ją­ca pięk­ne wido­ki po roz­le­głym terenie.

Góry zadep­ta­ne umiar­ko­wa­nie. Gdy sze­dłem na Tur­bacz było spo­ro ludzi, ale to była nie­dzie­la. Nie­ste­ty i tutaj Kra­kau­ery przy­jeż­dża­ją na week­end robiąc tłum. Następ­ne­go dnia sze­dłem na jakiś niż­szy szczyt (nie pamię­tam jaki) i cho­ciaż pogo­da była paskud­na i mgli­sta, to poza mną na szla­ku spo­tka­łem jedy­nie poje­dyn­czych turystów.

Tak więc Gor­ce będę musiał jesz­cze koniecz­nie odwiedzić.

Masyw Tur­ba­cza we mgle

Rabka-Zdrój

Rab­ka do tej pory koja­rzy­ła mi się ze smo­giem, ewen­tu­al­nie z gruź­li­cą, cho­ciaż jest to tro­chę krzyw­dzą­ce uprosz­cze­nie (w koń­cu pod Kali­szem też jest szpi­tal od gruź­li­cy, a i smo­gu u nas pod dostat­kiem). Dojazd jest cięż­ki. W ogó­le jaz­da przez Mało­pol­skę to mor­dę­ga, bo ma się wra­że­nie, że jedzie się przez jed­ną, ohyd­ną, roz­cią­gnię­tą wio­chę (cho­ciaż może jest tak nie tyl­ko tam). A Pod­ha­le, to – para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza – gwałt przez oczy.

Obrze­ża Rab­ki są tak samo obrzy­dli­we jak więk­szo­ści pol­skich miast. Ale wśród tych par­szy­wych przed­mieść znaj­du­je się Cha­bów­ka, a w niej uni­kal­ny skan­sen tabo­ru kole­jo­we­go. W tym­że skan­se­nie byłem już dru­gi raz; nadal mi się podo­ba, cho­ciaż przy­zna­ję, że te man­ka­men­ty, któ­re skan­sen miał wte­dy, po czte­rech latach nie zosta­ły napra­wio­ne (przede wszyst­kim brak opi­sów wago­nów i brak moż­li­wo­ści wej­ścia do ich wnętrza).

Wagon bocz­niak w skan­se­nie. Jedy­ny wagon, któ­ry moż­na zwiedzać.

Nie zmie­nia to jed­nak tego, że skan­sen w Cha­bów­ce jest uni­ka­to­wy, takich skan­se­nów jest bar­dzo nie­wie­le. Szcze­gó­ło­we infor­ma­cje o wago­nach moż­na zna­leźć w inter­ne­cie. Wiel­ka szko­da, że tyl­ko wagon bocz­niak moż­na zwie­dzać od środ­ka. Dla prze­cięt­ne­go pasa­że­ra kolei wago­ny są naj­cie­kaw­sze, te są jed­nak w więk­szo­ści niedostępne.

Naj­więk­sze wra­że­nie robią chy­ba jed­nak mon­stru­al­nej wiel­ko­ści sta­re loko­mo­ty­wy paro­we. Ich koła się­ga­ją śred­ni­cy 2 metrów. To praw­dzi­we bestie. Cho­ciaż nie­ste­ty więk­szość jest w sta­nie rozkładu.

Ze zdzi­wie­niem odkry­łem, że pra­wie nie mam zdjęć z Rab­ki-Zdro­ju. Park zdro­jo­wy w Rab­ce nie ustę­pu­je temu ze Świe­ra­do­wa. W ogó­le cen­trum Rab­ki bar­dzo pozy­tyw­nie mnie zasko­czy­ło. Cen­trum uzdro­wi­ska jest bar­dzo ład­ne i zadba­ne, żału­ję, że nie mia­łem wię­cej cza­su na jego zwie­dza­nie. Szko­da tyl­ko, że w par­ko­ma­tach nie moż­na pła­cić kartą.

Orawa i Słowacja

Będąc parę dni w Zawoi po raz pierw­szy posta­no­wi­łem wybrać się choć­by na krót­ką wyciecz­kę na Sło­wa­cję. Byłem na Sło­wa­cji do tej pory tyl­ko 1 raz i to prze­jaz­dem (w dro­dze do Buda­pesz­tu), tak więc nicze­go nie widzia­łem. A to prze­cież nasz Sąsiad!

Ale naj­pierw trze­ba parę słów o Ora­wie. Jadąc z Zawoi na połu­dnio­wy-wschód roz­po­czy­na się już po kil­ku kilo­me­trach, wystar­czy minąć Prze­łęcz Lip­nic­ką (Kro­wiar­ki) i już kolej­na miej­sco­wość to jest Ora­wa. Po bar­dziej szcze­gó­ło­we infor­ma­cje odsy­łam do kom­pe­tent­niej­szych źró­deł. Jest to kra­ina histo­rycz­na wcho­dzą­ca w skład daw­ne­go „impe­rium austro-węgier­skie­go”, obec­nie leżą­ca na pogra­ni­czu Sło­wa­cji i Pol­ski, przy czym w Pol­sce leży jej nie­wiel­ki frag­men­cie, zale­d­wie ok. 10 miej­sco­wo­ści. Cechu­je się odręb­no­ścią kul­tu­ro­wą, a więk­szość Ora­wian wypo­wie­dzia­ła się za przy­na­leż­no­ścią do Sło­wa­cji. Nie­mniej jed­nak jest to region wart odwie­dze­nia, znaj­du­je się tu wie­le cie­ka­wych miejsc, m.in. Oraw­ski Park Etno­gra­ficz­ny, w któ­rym na 12 hek­ta­rach zebra­no sta­re domy, kościół, budyn­ki uży­tecz­no­ści publicz­nej, szko­łę – któ­re poka­zu­ją, jak miesz­ka­li tutaj ludzie jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat temu.

Jak już wspo­mnia­łem, więk­szość tej kra­iny znaj­du­je się na Sło­wa­cji. Mia­łem nie­wie­le cza­su, dla­te­go chcia­łem zoba­czyć miej­sca w odle­gło­ści mak­sy­mal­nie 100 km.

Zamek jest tak duży, że wła­ści­wie nie da się mu zro­bić ład­ne­go zdję­cia. Tu widać nie­wiel­ki wycinek.

Pierw­sze z nich to Zamek Oraw­ski Oraw­skim Pod­zam­czu. Gdy się pod nie­go podej­dzie, jest tak wiel­ki, że go nie widać – bo jest skry­ty za drze­wa­mi. Naj­le­piej widać go z obwod­ni­cy mia­stecz­ka – wte­dy widok jest nie­ziem­ski, ale raczej trud­no jest zro­bić zdję­cie pro­wa­dząc samochód.

Zamek skła­da się z kil­ku czę­ści, ponie­waż na prze­strze­ni wie­ków był wie­lo­krot­nie roz­bu­do­wy­wa­ny przez róż­nych wła­ści­cie­li, któ­rzy chcie­li zbu­do­wać dla sie­bie sie­dzi­bę i urzą­dzić ją po swo­je­mu. We wnę­trzach znaj­du­ją się cie­ka­we eks­po­zy­cje poświę­co­ne daw­nym cza­som, jak żyła tam­tej­sza ary­sto­kra­cja, co jadła, w co się ubie­ra­ła i czym się zaj­mo­wa­ła. W zam­ku znaj­du­je się impo­nu­ją­ca kolek­cja zabyt­ko­wych mebli; kom­na­ty są urzą­dzo­ne prze­ko­nu­ją­co i dobrze poka­zu­ją styl życia w daw­nych czasach.

Naj­mniej cie­ka­wa jest naj­wyż­sza część (tzw. cyta­de­la), gdzie znaj­du­je się wysta­wa arche­olo­gicz­na. Za to widok jest świetny.

Póź­niej poje­cha­łem dalej na połu­dnie, w stro­nę Różom­ber­ku. Mia­sta nie zwie­dza­łem, bo nie mia­łem już siły, a poza tym spo­ro cza­su spę­dzi­łem sto­jąc w kor­ku w związ­ku z prze­bu­do­wą jakie­goś skrzy­żo­wa­nia. Za to poje­cha­łem do Vlko­lin­ca. Jest to wieś wpi­sa­na na listę świa­to­we­go dzie­dzic­twa UNESCO, znaj­du­ją­ca się na przed­mie­ściach. Cha­rak­te­ry­zu­je się bar­dzo ład­ną i dobrze zacho­wa­ną drew­nia­ną zabu­do­wą. Wieś jest bar­dzo mała, to tyl­ko kil­ka­na­ście domów i kościół. Moż­na odnieść wra­że­nie, że cywi­li­za­cja tro­chę tam nie dotar­ła, a to za spra­wą bar­dzo trud­nej dostęp­no­ści. Poło­żo­na jest w górach, ale jed­no­cze­śnie w doli­nie, pro­wa­dzi do niej byle­ja­ka krę­ta dro­ga i na swój spo­sób jest odcię­ta od świa­ta. Pozwo­li­ło to zacho­wać nie­po­wta­rzal­ny cha­rak­ter miej­sco­wo­ści. Czę­ścio­wo jest to skan­sen, ale chy­ba nie do koń­ca, bo jed­nak zda­je się, że jacyś ludzie tam miesz­ka­ją. Drew­nia­ne domy są bar­dzo cie­ka­we, do jed­ne­go z nich moż­na wejść. Tro­chę, jak w Lanckoronie.

PS. Kil­ka infor­ma­cji prak­tycz­nych. Waha­łem się, czy jechać na Sło­wa­cję, bo każ­dy sły­szał opo­wie­ści o sło­wac­kiej poli­cji polu­ją­cej na kie­row­ców. Z dru­giej jed­nak stro­ny zda­łem sobie spra­wę z tego, że w PL w cią­gu kil­ku­na­stu lat byłem kon­tro­lo­wa­ny przez Poli­cję raz czy dwa razy (i to nie z powo­du jakie­goś wykro­cze­nia), więc jakie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że zatrzy­ma­ła­by mnie poli­cja sło­wac­ka? Stwier­dzi­łem, że sko­ro jeż­dżę zgod­nie z prze­pi­sa­mi (a jeż­dżę), to nie mam się cze­go bać. I mia­łem rację, nie było żad­nych nie­przy­jem­nych przygód. 

Wej­ście do Zam­ku kosz­tu­je kil­ka­na­ście euro, ale war­to (jest też dostęp­na tań­sza wer­sja wyciecz­ki, dużo krót­sza). Szko­da, że nie mia­łem prze­wod­ni­ka, wyciecz­ka z prze­wod­ni­kiem jest na pew­no dużo bar­dziej war­to­ścio­wa. Pie­nią­dze moż­na wypła­cić w ban­ko­ma­cie, w wie­lu miej­scach moż­na tez pła­cić kar­tą. Nie­pro­por­cjo­nal­nie dro­gie par­kin­gi, ale tak jest wszędzie.

Vlko­li­nec zwie­dza się maks. 15 minut, więc war­to się zasta­no­wić, czy opła­ca­ne jest zba­cza­nie z dro­gi, by tam doje­chać (dojazd jest bar­dzo łatwy, szcze­gól­nie z nawi­ga­cją). Inna spra­wa jest taka, że miej­sco­wość jest ślicz­nie położona.

Na Sło­wa­cji nie jest dro­go, mam wręcz wra­że­nie, że jest mini­mal­nie taniej. Pomi­jam kwe­stię eks­tre­mal­nie sła­bej zło­tów­ki, kurs euro jest bar­dzo nie­ko­rzyst­ny obecnie.


Do Oraw­skie­go Par­ku Etno­gra­ficz­ne­go poje­cha­łem w dro­dze z Zawoi do Rabki.

Miej­sce zde­cy­do­wa­nie war­te odwie­dze­nia. Na kil­ku­na­stu hek­ta­rach moż­na prze­nieść się do daw­nej oraw­skiej wsi i prze­ko­nać się, jak ludzie żyli w tych stro­nach jesz­cze cał­kiem nie­daw­no. Tyl­ko 1 czy 2 budyn­ki w skan­se­nie znaj­du­ją się w ory­gi­nal­nym miej­scu (tj. w miej­scu, w któ­rym sta­ły, zanim powstał na tym tere­nie skan­sen). Resz­ta zosta­ła prze­nie­sio­na z innych wsi oraw­ski, zanim się zawa­li­ła. Naj­cie­kaw­sze jest to, że w każ­dym domu znaj­du­je się dokład­ny opis pomiesz­czeń, a tak­że histo­rie auten­tycz­nych ludzi, któ­rzy daw­niej w tych wnę­trzach miesz­ka­li (kraw­ca, ary­sto­kra­ty, nauczy­cie­la, apte­ka­rze, hon­we­da, rol­ni­ka itp.)

Zawoja po raz czwarty

(po raz pierw­szy, po raz dru­gi, po raz trze­ci był w maju 2020)

To był mój czwar­ty pobyt w Zawoi, u stóp Babiej Góry. Mogę tam wra­cać i nie mam wca­le dosyć. Zawo­ja leży na obrze­żach Beski­du Żywiec­kie­go. Bar­dzo ją lubię, bo jak­kol­wiek jest to już mało­pol­ska, to jed­nak nie ma tam tego ohyd­ne­go pod­ha­lań­skie­go …, któ­ry odpy­cha czło­wie­ka już parę kilo­me­trów dalej. Beskid Żywiec­ki, nie bez przy­czy­ny nazy­wa­ny jest Beski­dem Wyso­kim, ponie­waż jest to naj­wyż­sze po Tatrach pasmo gór­skie. A Babia Góra (a kon­kret­nie masyw Babiej Góry), to jego naj­wyż­sze wznie­sie­nie. Babią Górę łatwo roz­po­znać, nawet z dale­ka, bo jest wyraź­nie wyż­sza od innych gór, w tym przede wszyst­kim od Beski­du Wyspo­we­go, któ­ry zaczy­na się nie­opo­dal (widać tę róż­ni­cę wyraź­nie patrząc z Gorc).

Pogo­da nie była nad­zwy­czaj­na, tzn. czę­sto pada­ło. Na szczę­ście zaopa­trzy­łem się zawcza­su w nie­odzow­ną pele­ry­nę prze­ciw­desz­czo­wą z Lidla 🙂 bez niej było­by kru­cho. Tem­pe­ra­tu­ra nie jest pro­ble­mem, bo nawet jak jest zim­no, to idąc pod górę, się tego nie czu­je. Nato­miast deszcz w górach jest już pro­ble­mem. Pomi­mo tego nie próż­no­wa­łem i każ­de­go dnia po górach chodziłem.

Na samą Babią Górę nie posze­dłem, bo stwier­dzi­łem, że nie ma to sen­su przy tej pogo­dzie, a poza tym, byłem już na niej 3 razy.

Za to posze­dłem na Mosor­ny Groń, o czym marzy­łem od 2 lat. I przy­znam, że prze­ży­łem tam kry­zys, bo pogo­da była wyjąt­ko­wo paskud­na, zro­bi­łem kil­ka­na­ście kilo­me­trów w bło­cie i pod górę, a na koń­cu oka­za­ło się, że schro­ni­sko jest zamknię­te. Momen­ta­mi mia­łem dosyć, cho­ciaż rzecz jasna, nie żałuję.

Raz posze­dłem tak­że dosyć malow­ni­czym szla­kiem czer­wo­nym, idą­cym wzdłuż gra­ni­cy pol­sko-sło­wac­kiej. Wte­dy była ład­na pogo­da, więc i wido­ki były lepsze.

To wszyst­ko jed­nak nie znie­chę­ca mnie do oko­lic Babiej Góry i myślę, że za rok zno­wu ją odwie­dzę. Pla­nu­ję tak­że choć­by krót­ki wypad w Beskid Makow­ski, któ­ry jest w sumie tuż obok.

Widok na wyjąt­ko­wo nie­zach­mu­rzo­ną Babią Górę

Pszczyna

We wrze­śniu 2022 roku kon­ty­nu­owa­łem waka­cyj­ną tra­dy­cję wyjaz­dów w Beski­dy. Tym razem w dro­dze w góry zaha­czy­łem o Psz­czy­nę, czy­li mia­stecz­ko, o któ­rym mówi się, że jest per­łą Gór­ne­go Śląska.

Nie­wąt­pli­wie jest w tym spo­ro praw­dy, ale ja nie mogłem zoba­czyć go w peł­nej kra­sie ze wzglę­du na paskud­ną pogo­dę. No ale cóż, będę mieć powód, żeby jechać tam znowu.

Naj­cie­kaw­szy w Psz­czy­nie jest pałac, nale­żą­cy nie­gdyś do jakiejś ary­sto­kra­tycz­nej rodzi­ny; bywał w nim nawet cesarz Nie­miec. Pałac poło­żo­ny jest w roz­le­głym parku.

Widok z pała­co­we­go tara­su w stro­nę cen­trum Pszczyny

Okolice Świeradowa

Kon­ty­nu­ując wątek wyjaz­du w Góry Izer­skie z sierpnia…

Dol­ny Śląsk jest pełen atrak­cji, jak cho­ciaż­by zam­ków, pała­ców, ruin, sta­rych kopal­ni itd. Nie trze­ba nawet dale­ko odda­lać się od swo­je­go miej­sca poby­tu. A pod wzglę­dem wido­ków, to Pogó­rze chy­ba nawet bar­dziej mi się podo­ba od samych gór – jest dużo bar­dziej zróż­ni­co­wa­ne. Ład­ne jest pogó­rze izer­skie, czy też pogó­rze kaczawskie.

Nie­da­le­ko Świe­ra­do­wa znaj­du­je się Szklar­ską Porę­ba. W sezo­nie miej­sco­wość dosyć odpy­cha­ją­ca. Sudec­ki odpo­wied­nik Zako­pa­ne­go. Nato­miast na uwa­gę zasłu­gu­je Muzeum Ener­ge­ty­ki, w któ­rym po wysta­wie zwie­dza­ją­cych opro­wa­dza­ją praw­dzi­wi pasjo­na­ci i znaw­cy tema­tu. Szko­da, że czyn­ne jest tyl­ko okazjonalnie.

War­to wybrać się do Wle­nia. Jest to miej­sco­wość w Doli­nie Bobru, ok. 40 km na pół­noc od Świe­ra­do­wa. Znaj­du­ją się tam dwie atrak­cje, jed­na bar­dzo bli­sko dru­giej, cho­ciaż nie aż tak łatwo je odna­leźć, a przy­naj­mniej nie na pierw­szy rzut oka. Pierw­szą z nich jest ele­ganc­ki dwór, a wła­ści­wie pałac; widać, że są to pozo­sta­ło­ści po daw­nym, zasob­nym, ary­sto­kra­tycz­nym gospo­dar­stwie. Dooko­ła wiel­kie­go podwó­rza znaj­du­ją się zabu­do­wa­nia gospo­dar­cze (w sta­nie lek­ko zruj­no­wa­nym, ale ma to swój urok), w tym cie­ka­wy garaż na kare­ty (a przy­naj­mniej tak mi się wyda­wa­ło). O ile mi wia­do­mo, w pała­cu są noc­le­gi (dro­gie). Jest tam też sym­pa­tycz­na kawiar­nia. Do dru­giej atrak­cji trze­ba iść tro­chę pod górę. Znaj­du­je się na niej Zamek Wleń, a wła­ści­wie jego ruiny. Są one o tyle cie­ka­we, że są to ruiny pierw­sze­go muro­wa­ne­go zam­ku na Dol­nym Ślą­sku; zamek zbu­do­wa­no w głę­bo­kim śre­dnio­wie­czu, jesz­cze w cza­sach, gdy te tere­ny nale­ża­ły do Polski.

Zamek Wleń (ruiny)

Nie­opo­dal jest zapo­ra na rzec Bóbr w Pil­cho­wi­cach. Gdy na niej byłem w tym roku, to przy­po­mnia­ło mi się, że już kie­dyś na niej byłem – wie­le lat temu, w cza­sie wyciecz­ki z pod­sta­wów­ki. Tama jest napraw­dę impo­nu­ją­ca; zbior­nik wod­ny nie wyglą­da jed­nak zbyt cie­ka­wie, ponie­waż poziom wody jest bar­dzo niski z powo­du suszy i, mówiąc krót­ki, śmier­dzi… nie­wąt­pli­wie jed­nak jest to cie­ka­wa kon­struk­cja. U jej pod­nó­ża znaj­du­ją się zabyt­ko­we urzą­dze­nia ener­ge­tycz­ne, m.in. sta­ra tur­bi­na i generator.

Będąc przy tema­tach zam­ko­wych, koniecz­nie muszę wspo­mnieć o Wie­ży Rycer­skiej w Sie­dlę­ci­nie. To obo­wiąz­ko­wy punkt wyciecz­ki (Sie­dlę­cin znaj­du­je się nie­opo­dal Jele­niej Góry). Wie­ża rycer­ska to naj­praw­dziw­sza śre­dnio­wiecz­na rycer­ska sie­dzi­ba, czy­li po pro­stu dom miesz­kal­ny, ale ufor­ty­fi­ko­wa­ny. Co cie­ka­we, zacho­wa­ła się do dzi­siaj w bar­dzo dobrym sta­nie, tzn. nie była tra­wio­na przez woj­ny i poża­ry, tyl­ko fak­tycz­nie do dzi­siaj stoi w sta­nie nie­mal nie­zmie­nio­nym (to u nas rzad­kość). Wypo­sa­że­nia w środ­ku nie ma. Za to na górze wie­ży znaj­du­je się pomiesz­cze­nie ze śre­dnio­wiecz­ny­mi malo­wi­dła­mi. Wie­ża oto­czo­na jest malow­ni­czą fosą.

Wie­ża w Siedlęcinie

W cza­sie poby­tu w Świe­ra­do­wie bywa­li­śmy tak­że w Cze­chach. Dwa razy mie­li­śmy dłuż­sze wypa­dy: raz do Dwo­ru Kró­lo­wej nad Łabą (Dvůr Králo­vé nad Labem), a dru­gi raz do Adršpach. W Dwo­rze Kró­lo­wej jest fan­ta­stycz­ne zoo, któ­re moż­na by zwie­dzać cały dzień. Naj­lep­sza jego część to zoo safa­ri, pod­czas któ­re­go podzi­wia się zwie­rzę­ta „na wol­no­ści” z samo­cho­du (w tym lwy). Adršpach tak­że zro­bi­ło na mnie wiel­kie wra­że­nie. Znaj­du­je się tuż przy gra­ni­cy z Pol­ską, w Górach Sto­ło­wych; są tam Adršpa­šsko­te­plic­ké skály, czy­li po pro­stu bar­dzo cie­ka­we for­ma­cje skal­ne, któ­re się zwie­dza. Moż­na się dowie­dzieć, że były one atrak­cją tury­stycz­ną już w XVIII wie­ku. Raz cho­dzi się tam w głę­bo­kich wąwo­zach, oto­czo­nych kil­ku­dzie­się­cio­me­tro­wy­mi ścia­na­mi skal­ny­mi, innym razem wcho­dzi się na wyso­kie pół­ki skal­ne, by oglą­dać ład­ne panoramy.

Na koniec jesz­cze dodam, że jadąc do Świe­ra­do­wa wstą­pi­li­śmy, już po raz dru­gi, do Arbo­re­tum w Woj­sła­wi­cach. Jest to po pro­stu roz­le­gły park, z kolek­cją pięk­nie utrzy­ma­nych, rzad­kich roślin. Poło­żo­ny jest w bar­dzo cie­ka­wym miej­scu, na sto­kach wzgórz, tak więc kra­jo­braz nie jest mono­ton­ny. Żału­ję, że byłem tam tak krótko.

Góry Izerskie jesienią

Tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że w paź­dzier­ni­ku mia­łem ponow­nie oka­zję wyje­chać na dosłow­nie 1 dzień do Świe­ra­do­wa-Zdro­ju. Mogę tyl­ko żało­wać, że nie byłem w nim jesie­nią wcze­śniej. Jest chy­ba jesz­cze ład­niej niż latem.

Góry Izerskie i inne

Świe­ra­dów-Zdrój leży w Górach Izer­skich, czy­li paśmie gór­skim w połu­dnio­wo-zachod­niej czę­ści kra­ju, na gra­ni­cy Pol­ski i Czech. Ale już Szklar­ską Porę­ba, odda­lo­na o zale­d­wie kil­ka­na­ście kilo­me­trów, leży na gra­ni­cy Gór Izer­skich i Kar­ko­no­szy. Jadąc ze Szklar­skiej Porę­by w kie­run­ku gra­ni­cy i dalej do Har­ra­cho­va (Cze­chy) jedzie­my prze­łę­czą oddzie­la­ją­cą Góry Izer­skie od Karkonoszy.

Jed­ne i dru­gie są peł­ne atrak­cje, cho­ciaż o wie­le bar­dziej zna­ne, a co za tym idzie, o wie­le bar­dziej zadep­ta­ne, są Karkonosze.

W Górach Izer­skich moż­na się wybrać na Smrek (przez któ­re­go czu­bek prze­cho­dzi gra­ni­ca pol­sko-cze­ska) albo kawa­łek dalej na Stóg Izer­ski. Ja prze­sze­dłem rów­nież frag­men­tem głów­ne­go szla­ku sudec­kie­go aż do Pola­ny Izerskiej.

Pola­na Izerska

Świeradów-Zdrój

Poprzed­nim razem w Świe­ra­do­wie byłem ponad 10 lat temu. Krót­kie wra­że­nia z obec­ne­go wyjazdu:

Aktu­ali­za­cja 25.10.2022

Napi­szę jesz­cze kil­ka słów o Świe­ra­do­wie, bo widzę, że jest tu pusto. Jest to nie­wiel­ka, nie aż tak popu­lar­na miej­sco­wość w Górach Izer­skich, przy gra­ni­cy z Cze­cha­mi. Nie­da­le­ko jest Szklar­ską Porę­ba, któ­ra wła­ści­wie leży w prze­łę­czy oddzie­la­ją­cej Góry Izer­skie od Kar­ko­no­szy. Tak, czy ina­czej, są to Sude­ty. Jed­nak Świe­ra­dów jest zde­cy­do­wa­nie ład­niej­szy i spo­koj­niej­szy. Szklar­ska Porę­ba, to sudec­kie Zako­pa­ne, co raczej nie jest kom­ple­men­tem. W cza­sie tego­rocz­ne­go wyjaz­du byłem tam raz i mniej wię­cej po 15 minu­tach zawró­ci­łem na par­king. Ale może jestem uprze­dzo­ny. Świe­ra­dów aspi­ru­je do bycia ele­ganc­ką miej­sco­wo­ścią uzdro­wi­sko­wą, mówiąc krót­ko taką, jak na „zgni­łym Zacho­dzie”. Czę­ścio­wo się to uda­je. Dużą zale­tą jest to, że jest kom­pak­to­wy i po naj­waż­niej­szych jego czę­ściach moż­na poru­szać się na pie­cho­tę. Zde­cy­do­wa­nie mi się podoba.