Nie byłem w Beskidzie Śląskim od 2017 roku i bardzo tego żałuję, bo to naprawdę dobre góry do wędrówek. Może nie aż takie widowiskowe, ale także mają swój urok. Ponownie na swoją bazę wybrałem Brenną, która jest dobrym punktem wypadowym na szlaki turystyczne. Żałuję, że miałem tylko 2 dni na chodzenie po górach.
Pierwszego dnia wybrałem się w okolice Klimczoka, który oddziela Brenną od Szczyrku i Bielska-Białej. A to dlatego, że poprzednim razem, tzn. w 2017 roku, nie udało mi się do tej góry dojść ze względu na złą pogodę. Tym razem pogoda była piękna. Wycieczka była bardzo udana. Na sam Klimczok nie wszedłem, ponieważ wchodziłem na górę zielonym szlakiem od strony schroniska (a schodziłem czerwonym). Stamtąd niedaleko już na Szyndzielnię – na którą będę musiał iść następnym razem.
Mojego ostatniego dnia w górach pogoda się pogorszyła. Rano padało, a potem było zamglone. Dlatego zdecydowałem się tylko na krótką wycieczkę, tj. na Błatnią (była to druga góra, którą zdobyłem w 2017 roku). Było sympatycznie. Niestety widać tam degradację gór. Osiedla ludzkie i domy podchodzą co raz wyżej na stoki. Jest to zjawisko zdecydowanie negatywnie, bo szkodzi środowisku, przyrodzie i krajobrazom. Zastanawia mnie, czy ci ludzie, którzy wznoszą chałupę na stoku góry (i zwykle nie są to skromne domki letniskowe, tylko wielkie hacjendy, wznoszone zupełnie bez umiaru) zastanawiają się, jak będą do niej dojeżdżać? Latem tam się ciężko idzie, a co dopiero jedzie (i tylko samochodem terenowym np. toyotą hilux, którą widziałem, jak wiozła wikt do schroniska), a zimą? Ludzie są jednak bezmyślni.
Nie wybierałem się na dalekie górskie wędrówki, bo chciałem jeszcze też odwiedzić śląskie miasta. Pierwszego dnia pojechałem do Cieszyna. Pamiętam, że poprzednim razem zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Tym razem było gorzej, ale to chyba dlatego, że po ostatniej wizycie miałem wygórowane oczekiwania.
Obrzeża miasta są nieciekawe, jak prawie wszędzie. Centrum jest niezłe. Starówka bardzo ładna. Ale jednak sporo jest tam chaosu urbanistycznego. Zatrzymałem się na jakimś parkingu (w miejscu po jakimś amfiteatrze – bardzo ciekawe), szedłem wzdłuż Olzy i nie podobało mi się tak, jak kiedyś. Wszędzie chaos reklamowy, czysto średnio, wiele miejsc zapuszczonych, jakieś dzikie parkingi. Wydaje mi się, że było lepiej.
Kolejnego dnia padła kolej na Bielsko-Białą. To miasto o zupełnie innym charakterze. Dużo większe, z większymi ambicjami, duży ośrodek przemysłowy (choćby fabryka malucha).
Gdy byłem tam poprzednim razem, był taki upał, że myślałem tylko o tym, aby schronić się gdzieś w klimatyzacji. Tym razem na szczęście było chłodniej, chociaż i tak ciepło. W zasadzie bielskiej starówce nie poświęciłem uwagi, ponieważ zostałem pochłonięty przez Starą Fabrykę, czyli bardzo ciekawe muzeum przemysłu. Muzeum, w którym są ciekawe eksponaty, a nawet bardzo ciekawy film o produkcji tkanin, opowiada o historii przemysłu w mieście aż do czasów współczesnych. Nie wiedziałem, że w przeszłości Bielsko-Biała była tak ważnym ośrodkiem przemysłowym (i to również włókienniczym).
Następnego dnia wracałem do Kalisza. Zahaczyłem wówczas o Byczynę, którą pierwszy raz odwiedziłem również podczas pierwszego wyjazdu w Beskid Śląski. Ostatni raz byłem w Byczynie 3 lata temu, w 2020 roku (w czasie pandemii). Widać, że coś się dzieje za murami średniowiecznego miasta. Same mury są poddawane konserwacji. Rynek też jakby trochę żywszy. Pojawiła się tam fontanna 🙂