Dzisiaj odwiedziłem ten sam lasek, co prawie miesiąc temu. Widać bardzo dużą różnicę, ponieważ wiosna wystrzeliła na dobre. Jest bardzo żywa i soczysta.
Gdańsk i Gdynia
Pamiętam, jak po raz pierwszy w 2019 roku planowałem zimowy wyjazd do Trójmiasta. I miał to być wtedy wyjazd do Gdańska. Jednak w Gdańsku nie było noclegów, czy też były poza moim zasięgiem finansowym, nie pamiętam, tak więc ostatecznie trafiłem do Gdyni. I to był, jak się okazało, świetny wybór, ponieważ od tego czasu Gdynię uwielbiam, chętnie do niej powracam, a do Gdańska jedynie „wpadam”, gdy jestem w Gdyni.
Gdańsk to po prostu takie samo wielkie miasto, jak Poznań czy Wrocław. Starówka (czyli tzw. Główne Miasto) jest ładna, ale w przeważającej mierze jest to skansen dla turystów (por. moje przemyślanie z Lublina). Długi Targ to rząd pustostanów. Natomiast Gdynia to miasto bardzo żywe, ale żywe nie dzięki upojonym wódką turystom, tylko dzięki mieszkańcom, którzy po prostu w tym mieście mieszkają. Nie ma tam wyraźnej starówki, chociaż jest stara część Gdyni koncentrująca się wokół portu.
W Gdyni króluje modernizm, który dumnie się pręży w budynkach przy głównych ulicach: Świętojańskiej, Władysława, któregoś lutego… i na Kamiennej Górze – nadmorskiej dzielnicy pełnej przedwojennych modernistycznych willi. Do tego dochodzi jeszcze modernistyczny układ urbanistyczny. Nie ma tam kamienic z podwórkami-studniami.
Trójmiasto od południa otoczone jest Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym i wystarczy rzut oka na mapę, żeby zobaczyć, ile tam jest terenów zielonych.
Pobyt w Gdyni tradycyjnie rozpocząłem od spaceru przez Kępę Redłowską na Klif Orłowski. Aż nie chce się wierzyć, że w środku miasta są takie atrakcyjne przyrodniczo tereny. Byłem tam dwa razy.
Poza tym, w Gdyni zbyt wiele nie zwiedzałem, bo po prostu nie miałem takiej potrzeby. Ale następnym razem, kto wie.
W Gdańsku byłem dwa razy. Pierwszego dnia pojechałem na krótką wycieczkę do Oliwy – gdzie byłem też poprzednim razem. Oliwa to gdański odpowiednik poznańskiego Sołacza – czyli zabytkowa dzielnica ze starymi luksusowymi willami. W środku jest piękny park oliwski (chociaż inny, niż park sołacki w Poznaniu). Nad Oliwą króluje katedra oliwska. Wyjątkowo ciekawy zabytek architektury.
Drugi raz pojechałem do Gdańska w konkretnym celu, tzn. żeby odwiedzić muzeum II wojny światowej. W 2019 roku byłem w Europejskim Centrum Solidarności – i chociaż nie jestem wielbicielem patosu i martyrologii – to bardzo mi się wystawa podobała. W muzeum II wojny światowej też jest nieźle. Nie ma tam, ewentualnie jest w mniejszych dawkach, kult nieszczęścia i poświęcania, wyeksponowany w centralnym muzeum klęsk i nieszczęść, czyli w muzeum powstania warszawskiego. W gdańskim muzeum wojna jest pokazana wielowymiarowo i z dystansem. Poza tym jest tam pokazana perspektywa nie tylko polska. Trochę miejsca poświęcono kwestiom, o których u nas wiele się nie mówi, jak np. okupacji Singapuru przez Japończyków, czy głodzie w Holandii.
Wystawa jest ciekawa i można poświęcić te 2 – 3 godziny, żeby bez znużenia ją obejrzeć. Nie mówię, że co roku, ale za parę lat może jeszcze tam kiedyś wrócę. Natomiast architektonicznie muzeum mnie trochę rozczarowało (podobnie, jak Polin w Warszawie, w którym byłem we wrześniu 2019 roku).
Po odwiedzeniu muzeum, poszwendałem się jeszcze trochę po centrum Gdańska. Doszedłem m.in. do słynnej poczty gdańskiej. Poczta gdańska kojarzy mi się przede wszystkim z „Blaszanym bębenkiem”, który czytałem 14 lat temu. Jest tam szczegółowo, chociaż trochę w krzywym zwierciadle, opisana obrona poczty.
Sam budynek jest bardzo ciekawy i żałuję, że nie miałem czasu na zwiedzenie muzeum. Przed muzeum znajduje się monumentalny pomnik upamiętniający pocztowców. Natomiast na mnie dużo większe wrażenie zrobiło miejsce pamięci na podwórzu budynku poczty, gdzie znajduje się tajemniczy relief oraz zaznaczone jest miejsce rozstrzelania ofiar.
Potem udałem się Długim Nabrzeżem w kierunku Bazyliki Mariackiej i Długiego Targu (wiem, że to trochę nie po drodze, ale nie szkodzi). Na trasie można podziwiać nie tylko gdańskie „zabytki” (odbudowane po wojnie), ale również trochę ciekawej architektury modernistycznej. Z oddali widziałem „Sołdka”, którego zwiedzałem 2 lata temu.
Zahaczyłem o Bazylikę Mariacką, która zadziwia mnie za każdym razem swym ogromem.
Skoro jestem już przy miastach, to muszę jeszcze wspomnieć o Sopocie, który odwiedziłem ostatniego dnia. O dziwo, chociaż był to początek lutego, były tłumy turystów. Pogoda w pewnym momencie zrobiła się paskudna. Na szczęście mogłem się posilić gorącą czekoladą w pijalni Wedla. 🤭
Nadmorska przyroda
Nad morze jeżdżę nie tylko ze względu na atrakcje zapewniane przez Trójmiasto, ale w dużej mierze również także z uwagi na bardzo ciekawą nadmorską przyrodę. W ogóle pomorze jest bardzo ciekawe i inne niż Wielkopolska, w której mieszkam. Przede wszystkim, jadąc do Trójmiasta, widać wyraźnie, że okolica nie jest tak płaska. Teren jest pofałdowany, w oddali widać jakieś wzgórki. Nad samym morze przyroda też jest ciekawa i niejednolita. W Gdyni atrakcją jest Kępa Redłowska i Klif Orłowski. Za każdym razem będąc w Gdyni idę w tamte okolice i przechodzę ok. 4 – 5 km. Nawet można z Orłowa dojść do Sopotu, ale ja póki co się na to nie porwałem.
Droga wzdłuż wybrzeża jest bardzo malownicza i jak dotąd mi się nie znudziła. Poziom wody w morzu uniemożliwiał, w przeciwieństwie do moich pierwszych wędrówek w 2019 roku, przejście „pod” Kępą Redłowską (po betonowej opasce). Za to można iść „przez” Kępę – i tam do zwiedzania się resztki umocnień i stanowisk artyleryjskich. Z resztą dużą część Kępy zajmuje teren wojskowy i gdy przechodziłem przez te okolice w tym roku, to chyba nawet mignął mi gdzieś niedaleko jakiś żołnierz w trakcie obchodu. Potem ciekawy jest Klif Orłowski – jedna z głównych atrakcji miasta, stopniowo pożerana przez morze.
Tym razem próbowałem po raz pierwszy przejść pod klifem, ale musiałem zawrócić, gdy natrafiłem na gliniaste grzęzawisko, do którego trzeba by mieć kalosze, żeby przez nie przejść.
Najpiękniejsze jest jednak wybrzeże na Półwyspie Helskim, które tym razem zwiedzałem pomimo złej pogody i mojego złego samopoczucia. Wtedy po raz pierwszy byłem na Helu po opadach śniegu – i helskie lasy, wydmy i plaża przyprószone śniegiem wyglądały niezwykle. Porywy wiatru jednak odstraszały od dalszych wędrówek.
W drodze na Pomorze
Po dwóch latach wybrałem się nad morze i znowu do Gdyni, bo bardzo ją polubiłem.
Droga nad morze tym razem wiodła mnie przez Gniezno, Świecie, Chełmno, Kwidzyn, Pelplin. Postanowiłem uzupełnić wycieczkę o te obiekty, których nie udało mi się zobaczyć za dwa lata temu.
Gniezno
Poprzedni raz w Gnieźnie byłem 9 lat temu, jeszcze byłem wtedy na studiach. Po prostu pewnego zimowego dnia zrobiłem sobie krótką wycieczkę z Poznania do Gniezna i pamiętam z niej głównie to, że wiał lodowaty, przenikliwy wiatr.
Jeszcze dawniej gdzieś ok. czwartej klasy podstawówki byłem w Gnieźnie z wujkiem. Widziałem wtedy drzwi gnieźnieńskie i pamiętam, że byłem zdziwiony, że są tak stosunkowo nieduże.
Teraz rzecz jasna znowu odwiedziłem katedrę. Na jej temat można znaleźć świetny film dokumentalny na YouTube. Film jest warty obejrzenia, bo katedra robi jeszcze większe wrażenie, gdy się wie, na co się patrzy. Wtedy na przykład widać, że cały budynek jest lekko skrzywiony. Warte odwiedzenia jest też muzeum diecezjalne, w szczególności że są w nim nie tylko zabytki związane z kościołem.
A poza tym, no cóż… samo Gniezno to niewątpliwie dziura, podobna pod wielom względami do Kalisza. Tyle tylko, że jest to dziura z obwodnicą i drogą ekspresową.
Świecie i Chełmno
Świecie mnie mocno rozczarowało, bo właściwie nie ma tam niczego ciekawego. Może o innej porze roku byłoby lepiej. Zamek Krzyżacki w Świeciu też nie jest nadzwyczajny. Jest malowniczo położony, nad Wdą (która gdzieś w tych okolicach wpada do Wisły), która na dodatek pięknie się rozlała po otaczających ją łąkach, ale poza tym samo otoczenie zamku nie jest zachęcające – wokół są śmieci i wszystko wygląda na rozgrzebany plac budowy.
Chełmno to zupełnie co innego. To miasto z bardzo starą, wielowiekową historią. I dzisiaj jest dużo bardziej zachęcające. Przede wszystkim ma ciekawą starówkę, która to starówka jest trochę przykurzona (co ma swój urok), ale jest żywa – nie jest to taki skansen, jak np. w Lublinie. Są tam ciekawe średniowieczne zabytki, kościoły, czy tez różne inne budynki. No i przede wszystkim ma doskonale zachowane średniowieczne mury miejskie wraz z niektórymi wierszami – podobnie, jak w Byczynie.
Grudziądz
Następnego dnia jechałem już prosto do Gdyni, ale z przystankami. Pierwszy przystanek był w Grudziądzu, w którym poprzednim razem miałem nawet nocleg.
Chociaż Grudziądz jest miastem mniejszym od Kalisza, to niestety nasze miasta dzieli przepaść – widać to przede wszystkim po infrastrukturze. Grudziądz ma tramwaje, jest podłączony do autostrady, ma obwodnicę, o wiele lepsze drogi, ma atrakcyjną i ciekawą starówkę. Oczywiście widziałem też minusy, np. dzikie parkingi i śmieci. Ale całościowo robi pozytywne wrażenie.
Ponownie udałem się na krótki spacer po grudziądzkiej starówce; nad rozlewiskami Wisły górują majestatyczne średniowieczne spichlerze. Starówka położona jest na wysokiej skarpie nad doliną Wisły. To bardzo malowniczy widok; obecnie poziom Wisły znacznie się podniósł. Starówka za dnia prezentuje się nieźle, chociaż widziałem niedostatki, które poprzednio spowijał mrok – pewne niedoróbki, śmieci itp. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak jest tam co oglądać.
Kwidzyn
Po krótkiej wizycie w Grudziądzu, ruszyłem nadrobić zaległości z Kwidzyna. Ruszyłem więc z Grudziądza na północ. W Kwidzynie byłem już poprzednim razem, ale wówczas zobaczyłem Zamek Krzyżacki, ale nie widziałem złączonej z nim konkatedry.
Droga przez pomorze jest w ogóle bardzo malownicza. Krajobrazy są zupełnie inne, niż w Wielkopolsce. Droga wiedzie przez teren pagórkowaty. W oddali na horyzoncie majaczą pola, łąki, lasy. Teren jest dużo bardziej zróżnicowany i ciekawy. Nie ma porozciąganych, ciągnących się kilometrami wioch (a przynajmniej jest ich mniej). Dlatego jedzie się spokojnie, ale do przodu, z równą prędkością.
Do Zamku Krzyżackiego tym razem nie wchodziłem. Ale udało mi się wejść do kościoła, który jest bardzo ciekawą gotycką katedrą. Jest może trochę przykurzony, ale dodaje mu to uroku. Wewnątrz są ciekawe polichromie.
Gniew
Po wyjeździe z Kwidzyna i pokonaniu kilkunastu rond, które są w tym mieście, ruszyłem na zachód, aby pokonać po nowoczesnym moście Wisłę. Poprzednim razem nie planowałem wcale wstępować do Gniewu, ale tak urzekło mnie jego położenie, że na chwilę się zatrzymałem. Tym razem też postanowiłem chociaż na 10 minut się tam zatrzymać.
Pelplin
Potem w końcu mogłem ruszyć, aby zwiedzić zaplanowany na ten dzień gwóźdź programu, czyli muzeum diecezjalne w Pelplinie, które dwa lata temu było w remoncie. Tym razem mi się udało. W muzeum nie było tłumu zwiedzających, co jest dziwne, bo jest w nim wiele ciekawych obiektów – przede wszystkim polska Biblia Gutenberga, a poza tym ciekawe przykłady sztuki sakralnej, głównie zebranej z kościołów na pomorzu.
Poza tym, wielką atrakcją Pelplina jest bazylika katedralna, wchodząca w skład pocysterskiego kompleksu zabudowań. Jest to bardzo imponujący przykład budowli gotyckiej. Poprzednim razem nie udało mi się jej odwiedzić.
Popołudniu dojechałem do Gdyni.
Półwysep Helski – opis z 2020 roku dotyczący wyjazdu w 2019
Las zimą na początek nowego roku
Dzisiaj Trzech Króli, czyli rzekomo święto, a w praktyce dzień, jak każdy inny, w szczególności, że w tym roku wypada w sobotę. Chociaż to święto jest symbolicznym końcem świąt Bożego Narodzenia, a to niezbyt miłe uczucie, bo kończy się przyjemna świąteczna atmosfera i trzeba wrócić do codzienności.
Teraz pojawił się mróz (ale bez śniegu w Południowej Wielkopolsce), ale parę dni temu było bardzo ciepło i przyjemnie jak na początek stycznia. To była idealna pogoda na wędrówka wzdłuży leśnych stawów.
Byłem w tym miejscu też rok temu.
Leśne ścieżki na zakończenie roku
Dzisiaj wypada ostatni dzień roku 2023. Ostatnie dni są dosyć ciepłe jak na grudzień. Ale dzisiaj od rana był mróz, na trawie widać szron. W ciągu dnia jednak świeciło słońce, nie było wiatru, było bardzo przyjemnie. To idealna pogoda na choćby niezbyt długą wędrówkę po lesie. Tak więc, ostatni już raz w tym roku, wybrałem się do lasu położonego na skraju doliny pewnej niewielkiej rzeczki. Bardzo ten lasek lubię, bo choć jest niewielki, to ma dużo uroku. Chociaż byłem w nim już wiele razy, to ciągle odkrywam nowe jego zakamarki. Dzisiaj odkryłem bardzo malowniczo położone stawy.
Nadeszła zima
Poprzednio pisałem o jesieni, ale od początku grudnia to już jest zdecydowanie zima, która w tym roku nie ociągała się tak, jak to było w latach poprzednich. Nie tylko utrzymują się ujemne temperatury (choć nie są to wielkie mrozy, powiedzmy w okolica ‑5 do 0 stopni), ale nawet spadł śnieg – chociaż w Wielkopolsce tylko ok. 3 – 5 cm. To odmiana w stosunku do tego, co było w latach poprzednich – często zima pojawiała się dopiero w połowie stycznia. Wystarczy spojrzeć, jaka była pogoda w grudniu w tamtym roku.
Nieraz już pisałem, że zima to dobra pora do eksploracji i wycieczek krajoznawczych. Pod koniec listopada byłem znowu na Północy Puszczy Pyzdrskiej, a w tym tygodniu wybrałem się w przeciwnym kierunku, w okolice Ostrzeszowa. Niestety, ale pod względem wycieczek trochę zaniedbałem Południową Wielkopolskę. Oczywiście bardzo lubię przyrodę chociażby powiatu ostrowskiego, ale na dalsze wycieczki raczej do tej pory się nie decydowałem. Teraz postanowiłem to odmienić.
Prawdę mówiąc, to wybrałem trochę przypadkowe tereny w okolicach Ostrzeszowa, które zobaczyłem na mapie i które wydały mi się potencjalnie ciekawe.
Ale wcześniej wybrałem się zobaczyć Prosnę w zimowej szacie.
Nad Prosną zimą
Zdjęcia zrobiłem 3 grudnia 2023 roku, gdy już było mroźno na dobre, a ponadto spadło trochę śniegu w weekend. Prosna dobrze się prezentuje nie tylko w jesiennej szacie, ale również gdy jest przyprószona lodem.
Okolice Ostrzeszowa
Najpierw pojechałem na wschód od Ostrzeszowa, tzn. w okolice pomiędzy Grabowem nad Prosną a Ostrzeszowem. Są tam dosyć ciekawe lasy. Z resztą w tych okolicach lasów nie brakuje i wypadałoby je dokładniej zwiedzić. Na pierwszy ogień wybrałem okolice rezerwatu „Jodły Ostrzeszowskie”.
Uwielbiam również zwiedzać brzegi różnych stawów. Wiadomo, że stawy są najbardziej malownicze, jeżeli obok jest las. Południowa Wielkopolska obfituje i w stawy, i w lasy. Udało mi się ciekawe miejsce znaleźć również kawałek za Ostrzeszowem.
Na deser – pluskająca sie wydra
W Dolinie Warty późną jesienią
Pod koniec listopada tradycyjnie już pojechałem na północny skraj Puszczy Pyzdrskiej, do Doliny Warty.
Jak co roku, w pierwszej kolejności udałem się do miejsca, w którym Prosna wpada do Warty. To niezwykle ciche, odludne, urokliwe miejsce. Chociaż obok jest niezbyt ciekawa wiocha, w której psy biegają luzem po ulicy i czasem jest problem, żeby je minąć.
Mimo wszystko jest to sympatyczne zaciszne ustronie.
Cmentarz we Wrąbczyńskich Holendrach zwiedziłem po raz pierwszy. Pamiętam, że już w 2020 roku, gdy odwiedziłem te strony po raz pierwszy, próbowałem go odnaleźć, ale bez skutku. Chociaż jest blisko drogi, nie tak łatwo go dojrzeć. Ale jest. Schowany za drzewami, przycupnął na skraju lasu. Paradoksalnie groby nie są aż takie stare – pochodzą często z przełomu XIX i XX wieku. Jest to jedna z nielicznych pamiątek po ludziach, którzy zamieszkiwali kiedyś te strony.
Zobacz także: cmentarz w Piskorach, cmentarz w Orlinie.
Potem tradycyjnie udałem się do Wrąbczynka, żeby powędrować w Dolinie Warty – chociaż stamtąd do samej Warty nie jest wcale blisko. To piękne, zaciszne, opustoszałe miejsce. Bezkres przestrzeni ze wszystkich stron.
Zobacz też:
Puszcza Pyzdrska wiosną 2023
Puszcza Pyzdrska jesienią/zimą 2022
Ślęża
Wczoraj po raz drugi odwiedziłem masyw Ślęży. Poprzednim razem byłem tam latem 2021 roku. Jednak wtedy było lato; wchodziliśmy na górę od Przełęczy Tąpadła. Były tam dzikie tłumy.
Wczoraj wybraliśmy inną trasą – przez Wieżycę. Niestety ludzi też było sporo, szliśmy w procesji – ale to wina tego, że po pierwsze był weekend, a po drugie święto państwowe.
Pogodę mieliśmy wyjątkowo ładną. Co prawda był listopad, ale świeciło słońce, było bezwietrznie, nie było jakoś odpychająco. Wędrówka na górę z przełęczy trwa ok. 2 godzin, w drugą stronę trochę krócej. Jest kilka szlaków do wyboru. Poza pewnymi momentami podejście nie jest bardzo strome (chociaż i tak trzeba się trochę spocić, ale to jednak nic w porównaniu np. z Babią Górą).
Jadąc w kierunku Ślęży od strony Wrocławia widok jest niesamowity – oto bowiem pośrodku pól nagle wyrasta całkiem wysoka, samotna góra. Oczywiście w dali majaczą Góry Kaczawskie i Sudety, ale ten jeden szczyt pośrodku pustki jest dosyć nietypowy. Nic więc dziwnego, że w dawnych czasach było to miejsce kultu wykorzystywane przez Słowian. Z resztą do dziś są tam pozostałości w postaci rzeźb i wałów kultowych.
Od początków XX wieku Ślęża jest najbliższym podwrocławskim kurortem turystycznym, jest też więc bardzo zadeptana.
Pałacyk jesienią
W Południowej Wielkopolsce nie brakuje różnych pałacyków, ale nie wszystkie można zwiedzać. Dwa dni temu wybrałem się do Lewkowa, do dawnych dóbr lokalnych magnatów, obecnie zamienionych w muzeum. Lewków to wieś z jednym skrzyżowaniem położona pod Ostrowem Wielkopolskim, kilkanaście kilometrów od Kalisza. W centrum wsi jest kościół (również ufundowany przez dawnego właściciela pałacu), sklep i kilka bloków, które bezpośrednio sąsiadują z parkiem, w którym znajduje się pałac. Kilkaset metrów dalej jest też lotnisko (dla malutkich samolotów).
Pałac, jak również zabudowania gospodarcze, położony jest w ładnym parku, który jest jeszcze piękniejszy jesienią. Dawniej ten pałac to był oddział Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej, obecnie jest to samodzielna jednostka. Pałac i jego otoczenie niedawno przeszły gruntowny remont, który trwał blisko 4 lata. Byłem jedynym zwiedzającym. Z rozmowy z ochroniarzem dowiedziałem się, że wystrój wnętrz odtwarzano na podstawie przedwojennych zdjęć.
Miło, że pałacykowi przywrócono świetność; jest to jakiś łącznik z przeszłością. Miałem szczęście, bo akurat trafiłem na wystawę przedwojennej chodzieskiej porcelany. A ja bardzo lubię skorupy!
A tak pałacyk i jego otoczenie wyglądały 5 lat temu, przed remontem (zdjęcia wykonałem, gdy byłem w tych okolicach w lutym 2018 roku).
Las jesienią
Ostatnie dni były deszczowe, chyba przyroda chciała nadrobić letnią suszę. Ale pomimo tego jest bardzo ciepło, jak na październik. Czasami o tej porze roku na drzewach nie ma już liści. A w tym roku nie dość, że są, to jeszcze na dodatek często są to liście zupełnie zielone.
Wczoraj ponownie odwiedziłem Dąbrowę – poprzednim razem byłem tam w sierpniu. Wycieczka była jak zwykle bardzo udana.
A tymczasem… za 2 dni Trupem Fest.
Jesień w Wielkopolskim Parku Narodowym
Wczoraj po raz czwarty pojechałem w okolice Poznania, do Mosiny, do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Pierwszy raz byłem w nim 2 lata temu, w 2021 roku – a to przecież nie aż tak daleko.
Teraz pogoda był o wiele przyjemniejsza, niż wtedy. To chyba był ostatni ciepły dzień tej jesieni. Temperatura dochodziła do 20 stopni. I chociaż było zachmurzone, a momentami kropił deszcz, to była przyjemnie. Dziarskim krokiem zrobiłem 12-kilometrową pętelkę. Od dzisiaj pogoda jest zimniejsza, chociaż też chwilami świeciło słońce.
Wczoraj również zacząłem moją wędrówkę w okolicach Jeziora Kociołek. Jednak tym razem nie rozpoczynałem w Osowej Górze, a przy szpitalu pulmonologicznym w Ludwikowie, skąd można w kilka minut dojść do jeziora. A potem trasa była już dobrze znana: wzdłuż Jeziora Góreckiego, koło pałacowej wyspy, a na koniec przez urozmaicony las.
Wracając zahaczyłem też o Poznań. Pojechałem taką trasą, jak 3 lata temu, w szczycie pandemii, z Rogalina do Poznania. Wtedy jechałem do Poznania po szczepionkę przeciwko grypie. Wstąpiłem do opustoszałego Rogalina, a w drodze do Poznania jechałem malowniczą drogą wzdłuż Warty. W Wiórku jest miejsce, gdzie droga biegnie skarpą nad rzeką. Postanowiłem się tym razem na chwilę w tym miejscu zatrzymać.