Moim zdaniem pogoda robi się coraz ładniejsza i w ogóle świat robi się coraz piękniejszy. Oczywiście większość osób tego zdania nie podziela, ale ja najbardziej ze wszystkich pór roku lubię jesień. Wróciłem właśnie z wycieczki rowerowej – to dopiero początek września, więc nie ma za bardzo na co patrzeć. Ale już można gdzieniegdzie dojrzeć bardzo ładne żółte i pomarańczowe listki. Z resztą drzewa nawet zimą – gdy są zupełnie „na golasa” to i tak są bardzo ładne.
Jednak wrzesień, który nadszedł to nietylko początek jesieni, ale także szkoły. My zaczynamy bardzo powoli: zupełnie jak w wierszu „Lokomotywa”. Ale za to jak później będziemy pędzić! I to bez hamulców!
Na razie jedziemy na wymianę do Niemiec – to już za mniej niż tydzień, w czwartek. Odwiedzimy także Holandię.
W sobotę niespiesznie i beztrosko zasiadłem sobie do komputera, by napisać parę słów o moim wyjeździe nad Morze Bałtyckie, ale okazało się, że z tego nici, bo nieopłacony serwer się zdezaktywował, a trochę to zajęło, nim go przywróciłem do życia (tj. zapłaciłem).
Więc po kolei: w piątek w nocy wróciłem z Rusinowa, potem pewnie umieszczę jakieś zdjęcia. Pogodę mieliśmy bardzo ładną – można się było bez problemów opalać, czy kąpać w morzu. Poza tym naszym głównym zajęciem było „próbowanie się” do wyjazdu do Hamm (a to już za tydzień). Rusinowo to wiocha zabita dechami, ale bardzo ładna i spokojna. Nieopodal jest „miasteczko” – Jarosławiec, które tak naprawdę nie jest nawet gminą. Jego centrum to główna ulica, która ma morze ze 100 metrów – napchana jest budkami z wszelakim badziewiem, ale można tam także kupić bardzo dobre (i bardzo drogie) gofry. Plaża w Rusinowie i okolicach jest dość ładna i nie jest zapchana. Niestety jest dość kamienista, podobnie jak dno morza. Dla ciekawych dopiszę, że temperatura moża wynosiła zawsze ok. 19° C, przy temp. powietrza ok. 25° C. Nie było źle. (Nie ma tam raczej wiatru; fale porządne też były tylko niestety raz). W trakcie wyjazdu pojechaliśmy też do Ustki (Kołobrzeg za daleko, a Darłowo za blisko) – w sumie nic tam ciekawego nie ma, ale to ładne miasto.
W sobotę i niedzielę po powrocie „trochę dochodziłem” do siebie, choć to chyba raczej za dużo powiedziane. Innymi słowy – leniłem się. Za to w poniedziałek wyruszyłem do miasta, by poczynić ostatnie przygotowania przed rozpoczęciem roku szkolnego. Chciałem kupić trampki, ale takowych nie znalazłem; poszedłem też do biblioteki (i tu dochodzę do kulminacji).
Najpierw udałem się do Biblioteki Głównej na ul. Legionów, gdzie obsługa jak zwykle była bardzo miła i sprawnie działająca. Dodam, że w BG nawet w wakacje jest otwarte w przyzwoitych godzinach – czyli prawie od rana do wieczora. A później udałem się, do filii nr 4. I zostałem z niej wyrzucony. W sumie słusznie, bo przyszedłem przed czasem. Ale kto to słyszał, żeby biblioteka była czynna tylko od 12 do 18. Z resztą to pół biedy, bo w inne dni jest otwarta np. od 9 – 15. Tak, czy owak – za krótko. Zasłanianie się systemem komputerowym jest trochę żałosne. Nie sądzę, by ktoś z obsługi biblioteki to przeczytał. A szkoda, bo to nie jedyna uwaga, jaka jest do nich kierowana. Na stronie internetowej łaskawie informują czytelników, że w czytelni są 23 miejsca. Szkoda tylko, że czytelnia jest zawsze zamknięta.
Koniec narzekania na bibliotekę. Teraz trzeba ponarzekać na szkołę. A ta się właśnie dzisiaj rozpoczęła. Co prawda z dniem urodzenia wszyscy jesteśmy skazani na zdawanie matury, ale nie sądziłem, że tak szybko znajdę się w klasie maturalnej. Pewnie jutro przyjdę do szkoły i od razu zacznie się chryja i ciągłe przypominanie, że „jesteście przecież już w klasie maturalnej” albo „za chwilę matura!”. Tak, tak – słyszymy to od już conajmniej dwóch lat. My odgrywamy rolę królików doświadczalnych, bo jako pierwsi od kupy lat będziemy zdawać obowiązkowo matematykę. Mnie w najbliższym czasie czeka jeszcze kurs prawa jazdy.
Już jestem spakowany i niecierpliwie oczekuję wyjazdu – a to jeszcze kilka godzin. Zapraszam jeszcze do obejrzenia zdjęć z wycieczek rowerowych po okolicach Kalisza.
(1) Przygotowywuję się do wyjazdu do Rusinowa, do którego jadę jutro. Zrobiliśmy już duże zakupy, trzeba się jeszcze będzie spakować. Myślałem, że ta miejscowość jest koło Kołobrzegu (i w sumie jest) ale bliżej z niej do Jarosławca. Pogoda zapowiada się niezła. Pewnie wezmę aparat i zrobię trochę fajnych zdjęć.
Kilka dni zajęło mi opisanie tego, co robiliśmy w górach – okazało się to bardziej pracochłonne, niż myślałem. Ciekawe, czy ktoś to przeczyta. A już jest wtorek! W sobotę poszliśmy do kina na „Harry’ego Potter’a”. Film jak zwykle był bardzo dobry, pomimo różnych nieścisłości w stosunku do książki. Ale o tym nie będę się rozwodzić – warto obejrzeć i koniec, a jak ktoś tego nie lubi, to nie będę wciskać na siłę.
Dużo ciekawsze jest za to zachowanie ludzi w kinie. Poszliśmy później (grają już chyba ze 2 tygodnie), więc tłumów nie było. Pomimo to odniosłem wrażenie, że niektórzy odwiedzają kino, bo w domu nie mają kuchni, czy jedzenia, czy nie wiem czego – większość osób idzie się tam po prostu nażreć.
Cóż to ja robiłem przez ostatnie dni?! Przede wszystkim trzeba nadmienić, że przez tydzień byłem w Sudetach, gdzie naszą „bazą” był Świeradów-Zdrój. Oto odpowiedź, dlaczego nic długo nie pisałem. Wróciłem dopiero w piątek; w sobotę „przebrałem” zdjęcia, potem umieściłem je w internecie i teraz jestem gotowy je zaprezentować wraz z opisem, który – mam nadzieję, nie zanudzi Czytelnika na śmierć. Mam też do napisania o kilku innych sprawach, ale po kolei.
Piątek, dzień pierwszy – 31.07
Wyjechałem z moją ciocią skoro świt o 7 rano. Pomknęliśmy naszym rączym rumakiem na południe, ale drogą trochę okrężną, bo chcieliśmy jeszcze coś zobaczyć po drodze.
Tak więc naszym pierwszym przystankiem był Namysłów – ładne, niewielkie miasteczko, w którym zabawiliśmy z 20 minut potrzebnych na obejrzenie tego, co było w promieniu 150 metrów.
Namysłów (niem. Namslau) – miasto w woj. opolskim, w powiecie namysłowskim, położone nad Widawą. Miasto jest położone w granicach Dolnego Śląska. Siedziba gminy miejsko-wiejskiej Namysłów. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do starego woj. opolskiego. Prawa miejskie uzyskano ok. 1249 roku. »
Brzeg (niem.: Brieg) – miasto i gmina miejska nad Odrą, siedziba powiatu w województwie opolskim. Powiat historycznie przynależy do Dolnego Śląska, jednakże w aktualnym podziale administracyjnym zawarty jest w woj. opolskim. »
Latem miasto wygląda jeszcze lepiej. Powierzchownie przeszliśmy się przez starówkę; udaliśmy prosto do Zamku. Tam trochę poczekaliśmy (bo było jeszcze przed 10) i weszliśmy do zamku. Tam zdjęć nie robiliśmy. Godny uwagi jest szczególnie zbiór średniowiecznej sztuki śląskiej.
Po Brzegu przyszedł czas na Świdnicę – musieliśmy trochę pobłądzić, nim tam trafiliśmy. Naszym celem była Świątynia Pokoju – kościół ewangelicki w całości wykonany z drewna (mur pruski) bez ani jednego gwoździa. Również już tam kiedyś byłem. Nie weszliśmy do środka, bo okazało się, że trwają tam przygotowania do Festiwalu Bachowskiego.
Świdnica (czes. Svídnice, niem. Schweidnitz) – miasto i gmina w województwie dolnośląskim, w powiecie świdnickim. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do województwa wałbrzyskiego. Miasto leży u podnóża Sudetów, na Równinie Świdnickiej, nad rzeką Bystrzycą. Od 2004 r. siedziba diecezji świdnickiej. Świdnica jest jednym z większych i ważniejszych miast na Dolnym Śląsku. Liczące 60 tysięcy mieszkańców miasto zostało założone już w 990 roku, jednak prawa miejskie otrzymało przed 1267 rokiem. Niegdyś stolica Księstwa świdnicko-jaworskiego, ważny ośrodek kultury i rzemiosła. Po II wojnie światowej znacznie rozbudowana w wyniku rozwoju przemysłu. W latach 1945 – 1990 prężny ośrodek przemysłowy z dobrze rozwiniętym przemysłem maszynowym, środków transportu, elektrotechnicznym, skórzanym, spożywczym, radiowym, aparatury precyzyjnej, włókienniczym oraz odlewniczym. Obecnie ośrodek przemysłowy (rozwinięty przemysł motoryzacyjny, elektrotechniczny, maszynowy oraz spożywczy), ważny ośrodek kulturalny, z jedynym w Polsce Muzeum Dawnego Kupiectwa oraz licznymi instytucjami kultury, ośrodek sportu i rekreacji. Ważny węzeł drogowy i kolejowy. »
Po zwiedzeniu Placu Pokoju, pojechaliśmy do Wałbrzycha, gdzie znajduje się zamek Książ. Na miejscu okazało się, że zamek to tylko jedna mała sprężynka w wielkim systemie biznesu, jaki tam rozkręcono. Zamek to okazała budowla, ale nie dla tych, którzy wolą ruiny.
Książ (niem. Fürstenstein) – zamek znajdujący się w granicach Wałbrzycha na terenie Książańskiego Parku Krajobrazowego. Jest jednym z elementów Szlaku Zamków Piastowskich. Jest to trzeci co do wielkości zamek w Polsce (po zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu). Niewielka część zespołu pałacowego jest udostępniona dla zwiedzających, w tym znajdujący się w części centralnej zamek piastowski. »
Następnie udaliśmy się do Bolkowa, gdzie jest wspaniały zamek (jak się okazało, byłem w nim nie pierwszy raz). Budowla rzeczywiście robi wrażanie. Można zaglądać we wszelakie zakamarki, wejść na wieżę i podziwiać panoramę okolicy.
Bolków (niem. Bolkenhain) – miasto w woj. dolnośląskim, w powiecie jaworskim, siedziba władz gminy miejsko-wiejskiej Bolków, nad Nysą Szaloną (prawym dopływem Kaczawy) w odległości około 6 km od jej źródła. W latach 1975 – 1998 miasto administracyjnie należało do woj. jeleniogórskiego. Bolków należy do Euroregionu Nysa. »
W Brzegu poszliśmy na obiad. Gdy zdobyliśmy zamek Bolków, wypadało jeszcze odwiedzić zamek Bolczów – który ma charakter zgoła odmienny. Po pierwsze, trzeba się wspiąć na górę. Ale jeszcze trzeba wiedzieć, gdzie zacząć się wspinać! Ale warto. Z zewnątrz wydaje się, że to tylko kupa kamieni – i to niezbyt wielka. Gdy się jednak przekroczy bramę, okazuje się, że kompleks jest bardzo duży i zdecydowanie wart tego, by chwilę poskakać po jego murach. Inna zaleta to taka, że właściwie nikogo tam nie ma.
Dzień pierwszy miał się ku końcowi, więc skierowaliśmy się do Szklarskiej Poręby, a dalej do Świeradowa. I tak się skończył dzień pierwszy.
Sobota, dzień drugi – 1.08
Tego dnia wypadało trochę poznać Świeradów, w którym byłem pierwszy raz. Jest to ładne, urokliwe miasteczko, w którym średnia wieku w sezonie waha się w granicach 65 – 80 lat. Oprócz Polaków kurujących się w sanatoriach, jest tam również bardzo wielu Niemców i Czechów.
Akurat miał miejsce wyścig rowerowy.
Centrum Świeradowa stanowi ulica Zdrojowa wraz z Domem Zdrojowym (obrazki środkowy i prawy). W środku jest hala spacerowa, poczta i tym podobne. Jest tam także pijalnia wody o wielu właściwościach. Jedną z właściwości jest możliwość spędzenia wielu chwil na toalecie (chyba specjalnie poją ludzi tą wodą, by zmniejszyć zaludnienie na ulicach; w czasie gdy połowa mieszkańców jest przykuta do sedesu, reszta może cieszyć się ładną pogodą).
Po południu pojechaliśmy do Harrachova (to tam, gdzie Mamucia Skocznia). To niewielkie miasteczko przy granicy, podobne do Karpacza czy Szklarskiej Poręby. Dzięki znajdującej się tam kolejce można wjechać na bardzo ładną górę, trochę sobie tam posiedzieć, popodziwiać widoki i wrócić. Ceny są tam na pewno niższe niż w Polsce.
Niedziela, dzień trzeci – 2.08
Na niedzielę zaplanowaliśmy całodniową wycieczkę do Czech. Jej głównym celem był Zamek Trosky, który ma dwie charakterystyczne wieże – „Babę” i „Pannę”, co podobno było inspiracją dla Tolkiena. Zamek znajduje się koło Rovenska pod Troskami. Mieliśmy też okazję zobaczyć inscenizację historyczną (coś takiego, jak u nas na Zawodziu).
Ale zamek Trosky był dopiero początkiem naszej wyprawy. Następnie udaliśmy się do Jiczyna – „ojczyzny” Rumcajsa. Miasto ma piękną starówkę, ale ze wzglęzu na upał nie przyglądaliśmy się jej za bardzo. W muzaum postaci z bajki też byliśmy (nic ciekawego).
Następnym punktem wycieczki miał być powrót do domu, ale tak się złożyło, że pojechaliśmy do Hrubej Hory. Jest to coś na kształt miasta skalnego; jest tam też zamek, ale przerobiony na hotel i nie można wejść do środka. Zamiast tego pospacerowaliśmy sobie po lasach i poskakaliśmy po skałach.
Na końcu odwiedziliśmy bardzo ładny zamek Valdstajn. Potem trochę pobłądziliśmy – nie udało nam się zjechać w odpowiednim miejscu z drogi i kawałek jechaliśmy autostradą do Pragi…
Poniedziałek, dzień czwarty – 3.08
W niedzielę były niespotykane upały, a w poniedziałek pogoda się lekko załamała. Padał deszcz, była mgła. Pojechaliśmy kolejką gondolową na Stóg Izerski – kolejka jest niesamowita; poza tym byliśmy jedynymi pasażerami. Jechaliśmy 8 minut w wiszącym na linie wagoniku o który walił deszcz. Gdy dojechaliśmy, okazało się że pogoda uniemożliwia jakąkolwiek wędrówkę, więc wróciliśmy na dół.
Ale na Dolnym Śląsku nie brakuje atrakcji. W oddalonej o kilka kilometrów wsi Świecie znajduje się kościół i ruiny zamku. Zobaczyliśmy także zamek Czocha – gdzie kręcono „Tajemnicę twierdzy szyfrów” B. Wołoszańskiego. W środku podobno nie ma niczego ciekawego, pomimo iż „walą” tam tłumy. Zadowoliliśmy się zwiedzaniem z zewnątrz. Zamek i zabudowania są w doskonałym stanie.
Dla zainteresowanych dodam, że do Czocha łatwo dojechać, bo jest to chyba najlepiej oznakowany zamek w Polsce; drogowskazy są nawet w miejscach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od obiektu.
Po południu poszliśmy „zdobywać” góry w trochę lżejszym wydaniu: pojechaliśmy zobaczyć wodospad kamieńczyk. Stwierdzam, że jest dużo lepszy od wszystkich, jakie do tej pory widziałem – jest wysoki, ładnie chlupie itd. Można go obejrzeć z dołu i z góry. Dojście do niego nie jest specjalnie skomplikowane, czy wymagające; wypadałoby jednak mieć buty choć trochę przystosowane do łażenia po górach nawet, jeśli nie są zbyt wysokie. Nie mogłem się więc powstrzymać by zrobić zdjęcie całej rodzinie, która przywędrowała tam w japonkach.
Wtorek, dzień piąty – 4.08
Piątego dnia zażyliśmy trochę mocniejszego obcowania z naturą; pojechaliśmy do Karkonoskiego Parku Narodowego, wjechaliśmy na Szrenicę, a potem jeszcze z niej zleźliśmy.
Na Szrenicę wjeżdża się kolejką krzesełkową – bilet kosztuje chyba z 26 zł! Straszne zdzierstwo, a jedzie się w takim tempie, że można zasnąć.
Po obiedzie udaliśmy się do zamku Rajsko, do którego bardzo trudno dojechać, ale wart jest zachodu. Myślę, że to mój „ulubiony” zamek. Zwiedziliśmy też zamek Gryf, który choć wielki – nie robi już takiego wrażenia. (Powiedzieć „zamek”, to chyba trochę za dużo; są tylko ruiny)
Po południu pojechaliśmy do Novego Mesta, gdzie zrobiliśmy pierwsze „czeskie” zakupy. Pojechaliśmy też do Hejnic, gdzie jest świetna knajpa postawiona w XIX wieku i ma kształt beczki. Warto tam zajrzeć, bo jest miła obsługa, jadło dobre, a ceny niższe niż w Polsce.
Środa, dzień szósty – 5.08
W środę apogeum osięgnęła nasza kondycja wspinaczkowa – pojechaliśmy do Karpacza (od Świeradowa jedzie się ok. godziny), by wdrapać się na Kopę a potem wczołgać się na Śnieżkę. W drodze na Kopę coniektórzy mieli małe problemy… ale nie będę się nad tym rozwodzić. Droga jest bardzo ładna i nie idzie się w „procesji”. (Ale na końcu i tak wszystkich wyprzedziłem) W połowie drogi na Kopę okazało się, że poziom kondensacji tego dnia występował mniej więcej na wysokości gór, więc widoczność była właściwie zerowa. Gdy szliśmy do Domu Śląskiego, musieliśmy nań prawie wpaść, by go zauważyć. Podobnie na Śnieżce byliśmy, ale jej nie widzieliśmy. Na górze jest jakaś czeska knajpa, w której jest duszno i śmierdząco, i chyba jakaś kaplica. W ogóle, to nie wiadomo, czy się jest w Polsce czy w Czechach, bo napisy są raz po polsku, a raz po czesku.
Wracaliśmy z Kopy kolejką krzesełkową, również bardzo drogą (choć nawet biletów nie sprawdzają) w całkowitej mgle.
Czwartek, dzień siódmy i właściwie ostatni – 6.08
To ostatni dzień, w którym coś robiliśmy (tzn. ciekawego i godnego udokumentowania). Na mapie Gór Izerskich w okolicach Świeradowa wije się masa szlaków turystycznych, postanowiliśmy pójść jednym z nich, do miejsca oznaczonego na mapie jako „Kocioł”, towarzyszyła mu ikonka ruiny.
Na miejscu, pośród krzaczorów rzeczywiście były jakieś gruzy czegoś. Po południu pojechaliśmy ostatni raz za granicę; tam z Nowego Miasta ostatni raz pojechaliśmy do Harrachova, ale po bardzo krętej drodze. Niestety na mapie Google jej nie ma.
Następnego dnia najkrótszą trasą pojechaliśmy do Kalisza.
Insze inszości
Poza rzeczami godnymi tego, by wspomnieć je w tym miejscu, robiliśmy jeszcze inne rzeczy. To znaczy chodziliśmy spać z kurami, wstawaliśmy o szóstej; czytaliśmy książki i oglądaliśmy telewizornie (mieliśmy 5 kanałów, w tym jeden po niemiecku i jeden bez dźwięku). Wszystkim naszym poczynaniom bacznie przyglądał się kot.
Trochę mi się dzisiaj nudziło, więc z kolegą pojechaliśmy na mały rajd rowerowy wzdłuż Prosny. Poznałem różne ciekawe miejsca, zakamarki o których wcześniej nie wiedziałem. Byliśmy też nad szalskim zalewem; zrobiłem tam kilka zdjęć.
Pogoda dzisiaj wyjątkowo dopisuje. A w piątek – do Świeradowa!
Mininisterstwo Edukacji Narodowej – jak donosi „Gazeta Wyborcza” – poszło ostatecznie po rozum do głowy; pani z fryzurką w trójkącik – Katarzyna Hall (która znana jest między innymi z poglądu, że najlepsze są szkoły prywatne), podjęła pierwszą dobrą decyzję od… chyba początku swej kadencji. Chodzi o szeroko przeze mnie wałkowaną sprawę matury. Pisałem już o tym nie raz, zwracając uwagę na absurdalny pomysł ograniczenia możliwych zdawanych przedmiotów na poziomie rozszerzonym do trzech. Całe szczęście – ma się to zmienić.
2010 – trzy egzaminy obowiązkowe: język polski i obcy, ale zamiast jednego przedmiotu do wyboru wchodzi obowiązkowa matematyka. Wszystkie na poziomie podstawowym. I do sześciu przedmiotów dodatkowych, na poziomie podstawowym albo roszerzonym. Źródło: „Gazeta Wyborcza”
Parę tygodni temu, gdy nie było jeszcze wiadomo – jak matura będzie wyglądać, napisałem do CKE list – ale odpowiedzi, jak na razie, się nie doczekałem. Jest tylko mały zgrzyt, który może przeszkodzić w zmianie zasad maturalnych (choć i tak jestem dobrej myśli). Zmieniając po raz kolejny warunki przystępowania do matury, K. Hall łamie prawo – bo takie zmiany można wprowadzać najpóźniej na dwa lata przed ich wejściem w życie. Dlatego poprzednio absurdalne zmiany udało się przemycić (chyba w sierpniu 2008. 2010−2008=2); 2010−2009=1.
Świeradów
A teraz o czymś przyjemniejszym i mniej stresującym. Powoli zaczynam się przymierzać do wyjazdu w góry; jadę do Świerdadowa w piątek; wyruszamy o 7 rano. Zachaczymy jeszcze o parę innych miejsc. To nasza przybliżona trasa:
Wczoraj o 8. rano wyjechaliśmy do Wrocławia. Byłem tam już 2 czy 3 razy i choć miasto jest bardzo ładne, to chyba i tak wolę Poznań (o Kaliszu nawet nie wspominam).
Wchodziliśmy na 2 wieże, byliśmy w Pizza Hat, poszliśmy do Ogrodu Japońskiego (prawie by nam kulasy poodpadały; wracaliśmy tramwajem).
Pogoda była zmienna; raz parasolem ochranialiśmy się od deszczu, a raz od słońca.
Jadę jutro do Wrocławia. Jeśli wezmę aparat i kupię do niego baterie, to może pojawią się tutaj jakieś zdjęcia z tej wycieczki. Z doświadczenia wiem, że z bateriami bywa ciężko.
Kupiłem kilka miesięcy temu akumulatorki w Liroju Merlinie, by wsadzić je do bezprzewodowej klawiatury; okazało się, że trzymały energię jeszcze krócej, niż te, które były kupione kilka lat wcześniej. Natomiast jak w Czechach kupiłem baterie, ledwie je wsadziłem, pokazał się komunikat:
WYMIEŃBATERIE
Pięknie. Więc to, czy zdjęcia się pojawią, czy nie, wiele zależy od szczęścia.
A teraz jakieś ciekawostki. (1)Imperium Toruńsko-Katolickie otwiera własną sieć telefonii komórkowej. Można o tym poczytać tutaj.
(2) Jadę jutro do Wrocławia i muszę przyznać, że znalezienie jakiś informacji o tym mieście nie było takie proste. Radzę więc temu miasto zadbać o lepszy marketing.
(3) Trwają pracę nad nowym wyglądem mojej strony, ale walczę z jednym małym dziadostwem, bo jak się okazuje, zrobionie własnego szablonu to nie jest taka prosta sprawa. Zaraz wyjaśnię: wiele jest dostępnych w internecie aplikacji, które umożliwiają „coś” – np. prowadzenie bloga albo sklepu, albo jeszcze jakiegoś innego ustrojstwa. Przykładem takiego mechanizmu jest aplikacja WordPress, w oparciu o którą postaje ta strona. Tego typu aplikacje działają na tej zasadzie, że aby zmienić ich wygląd, „wystarczy” zmienić specjalny szablon. Niestety w praktyce nie jest to takie proste.
(Ad. 3) Nie myślcie, że nie potrafię zrobić strony internetowej w oparciu o PHP i XHTML; jednak używanie odpowiednich mechanizmów bardzo ułatwia całe przedsięwzięcie, nawet jeśli ma się całkiem spore zacięcie informatyczne.
(4) Jeśli chodzi o pogodę, to jest całkiem niezła. Problem jest taki, że ciągle się chmurzy i nie wiadomo, czy nagle coś na móżdżek nie zleci. Z tego powodu zawsze się waham, gdy wybieram się na przejażdżkę rowerową. Podobnież szukałem dziś informacji na temat pogody we Wrocławiu; skorzystałem z Interii, Onetu i WP – wszędzie były sprzeczne informacje.
(5) Jeszcze jedno: w związku z pogodą, pod taflą monitora chodzi armia przecinkowców. Kiedyś było ich ze 3. Teraz jest ich chyba z 15. Bbbbrrreee.
Wakacje mijają zdecydowanie za szybko. Ostatnie dwa tygodnie „świsnęły” mi koło ucha. Może to dlatego, że na nudę nie narzekam. Tydzień temu byłem w Mikorzynie, wczoraj byłem w Mikorzynie, we wtorek jadę do Wrocławia, a w perspektwie wyjazd w góry. Poza tym czytam książki, jeżdżę na rowerze i – jak to mądrze brzmi – poszerzam swoje zainteresowania. W międzyczasie również trochę się martwię, bo nie daje mi spokoju fakt, że muszę wybrać tylko 3 przedmioty na poziomie rozszerzonym na maturze. W najbliższym czasie planuję w tej sprawie napisać do Jaśnie Oświeconej CKE.
Jakiś czas temu obiecywałem dość gruntowną przebudowę strony. Jest ona już właściwie gotowa, ale jeszcze niedokończona. Zmiany tyczą się głównie wyglądu – który nie wiem, czy będzie ładniejszy, ale będzie trochę nowocześniejszy; poza tym sama architektura strony ulegnie zmianie.
Muszę się wreszcie za to zabrać.
A teraz z innej beczki. Na stronie New York Times’a znalazłem bardzo ciekawy blog, na którym codziennie można oglądać nowe, bardzo ciekawe zdjęcia. Polecam