Bydgoszcz

IMG311.jpg
Byd­go­ska „Wene­cja”

Dwa dni temu byłem w Byd­gosz­czy – mie­ście, o któ­re jest sto­li­cą woje­wódz­twa kujaw­sko-pomor­skie­go, nie­zbyt lubi się z Toru­niem i o któ­rym moż­na w prze­wod­ni­kach prze­czy­tać, że jest „roz­wi­ja­ją­cą się metro­po­lią”. Jecha­łem tam z obra­zem „byd­go­skiej Wene­cji” i bul­wa­rów nad Brdą w gło­wie. Gdy z nie­go wyjeż­dża­łem, budził jed­nak we mnie mie­sza­ne uczucia.

Metro­po­lia to to raczej nie jest – 400 tys. miesz­kań­ców. Choć mia­sto sili się na nowo­cze­sność, to nie­ste­ty jest raczej dosyć pro­win­cjo­nal­ne. Nie ma tam tylu ludzi i tyle ruchu co we Wro­cła­wiu czy w Pozna­niu. Ale to nie zna­czy, że nie jest piękne.

Gdy wysia­dłem z pocią­gu, obraz był dosyć prze­ra­ża­ją­cy, ale prze­ra­ża­ją­cy obraz przy dwor­cu kole­jo­wym, to raczej nor­ma pol­skich miast. Ani w Kali­szu, ani w Pozna­niu nie jest lepiej. W kie­run­ku cen­trum sze­dłem uli­cą Dwor­co­wą, któ­ra na począt­ku zbyt ład­na nie była. Z każ­dym kro­kiem robi­ło się coraz cie­ka­wiej. Cen­trum, to wła­ści­wie skrzy­żo­wa­nie ulic Dwor­co­wej i Gdań­skiej – tam zaczę­ło mi się podo­bać. Dalej, było tyl­ko lepiej.

Nie­opo­dal jest Plac Wol­no­ści (jak w Pozna­niu); idąc w kie­run­ku połu­dnio­wym, zbli­ża­my się do Brdy. Uli­cą Mosto­wa docho­dzi się do Sta­re­go Ryn­ku. Na jego środ­ku stoi dosyć paskud­ny pomnik, ale sama sta­rów­ka jest bar­dzo ład­na. Naj­więk­szą jed­nak atrak­cją – i słusz­nie – jest Wyspa Młyń­ska, czy­li praw­dzi­wa „Wene­cja”. War­to było się tam wybrać.

Plac Wolności
Plac Wol­no­ści
IMG324.jpg
Nad Brdą

Wię­cej zdjęć »

Odliczanie do jesieni

Dzi­siaj, po godzi­nie 11 ofi­cjal­nie roz­pocz­nie się jesień. Tak więc ja, korzy­sta­jąc z ostat­ków lata (pół godzi­ny) jesz­cze coś napi­szę. Trud­no doko­ny­wać jakie­kol­wiek pod­su­mo­wa­nia lata, bo po co – było ono bar­dziej niż zwy­czaj­ne. Ale lato, to jed­nak lato – czy­li przede wszyst­kim wolne.

Lato, to dla mnie zawsze czas czy­ta­nia ksią­żek i jeż­dże­nia na rowe­rze – w tym roku pod tym wzglę­dem było gorzej, bo nie odby­łem wie­lu dale­kich rowe­ro­wych wypraw, a wła­ści­wie to chy­ba ani jed­nej; może uda mi się to jesz­cze jesie­nią nad­ro­bić. Ale, gdy jeż­dżę na rowe­rze, to robię też zdję­cia. Czę­sto cał­kiem udane.

W dro­dze do Żydo­wa na rowerze

§

Z inter­ne­tu:

Poza tym świet­nie się skła­da, bo jesień, to moja ulu­bio­na pora roku.

A to jest dwu­set­ny wpis na blogu.

Wspomnienie z Pragi

W zeszłym tygo­dniu odby­łem świet­ną podróż do Pra­gi. Teraz mogę tro­chę powspo­mi­nać, ale w sumie, to nie wiem, czy jest co, bo: 1) Pra­ga zasłu­gu­je na to, by każ­dy zoba­czył ją oso­bi­ście 2) zwie­dza­łem „żela­zne punk­ty” jak Sta­re Mia­sto, Ale­ja Pary­ska czy w koń­cu Zamek.
Poza tym na uwa­gę zasłu­gu­je rów­nież Vyšeh­rad. Ale naj­waż­niej­sza myślę, że jest sama atmos­fe­ra mia­sta. Psu­ją ją jedy­nia tabu­ny tury­stów – ale wystar­czy zejść z utar­te­go trak­tu (np. uli­cy Kar­lo­vej) w pierw­szą lep­szą prze­czni­cę, gdzie już jest pusto. Podob­nie, po godzi­nie 20.30 na Zam­ku jest już pusto. Wte­dy moż­na sobie spo­koj­nie jechać tram­wa­jem na Hrad­cza­ny i kon­tem­plo­wać ogrom kate­dry św. Vita.

Nieziemski widok - katedra św. Vita nocą
Nie­ziem­ski widok – kate­dra św. Vita nocą

Swo­ją dro­gą, komu­ni­ka­cja miej­ska dzia­ła w Pra­dze świet­nie (choć nie twier­dzę, że w Pozna­niu czy War­sza­wie jest gor­sza). Zapra­szam do oglą­da­nia zdjęć.

 

Znowu hot dog

Zno­wu sie­dzę sobie w tej kawiar­ni, z któ­rej nada­wa­łem 🙂 wczo­raj. Tym razem jed­nak raczę się kawą lat­te z syro­pem. Nie napi­szę zbyt wie­le, bo zaraz zno­wu wyru­szam „w miasto”.

Wczo­raj mia­łem oka­zję zoba­czyć zupeł­nie kosmicz­ny widok – czy­li kate­drę św. Vita po zmierz­chu. W sumie to za dnia nie ma w ogó­le po co cho­dzić na Hrad­cza­ny – przede wszyst­kim ze wzglę­du na dzi­kie tłu­my. Po zmierz­chu, jest tam znacz­nie przy­jem­niej, a widok odbie­ra mowę.

Dzi­siaj po paru minu­tach błą­dza­nia uda­ło mi się dotrzeć na Vyseh­rad, gdzie jest świet­na baro­ko­wo-gotyc­ko-współ­cze­sna bazy­li­ka oraz cmen­tarz na któ­rym leżą same sła­wy – m. in. Dvo­rak i Mucha.

Dzi­siaj zno­wu jadłem hot doga, ale tym razem z pla­cu Vacława.

Hot dog na Malej Stranie

Nie wiem, czy o tym wspo­mi­na­łem, ale jestem w Pra­dze – taka krót­ka wyciecz­ka do sto­li­cy Czech. Przy­je­cha­łem wczo­raj pocią­giem EC Pra­ha i po zamel­do­wa­niu się w schro­ni­sku mło­dzie­żo­wym, od razu roz­po­czą­łem pozna­wa­nie „Zło­tej Pra­gi”. Jest fak­tycz­nie wspa­nia­ła – za dnia po zmierz­chu. Dotąd zwie­dzi­łem dosyć grun­tow­nie Hrad­cza­ny z kate­drą św. Vita oraz Sta­re Mia­sto. Nie­dłu­go umiesz­czę jakieś zdję­cia. A na Malej Stra­nie fak­tycz­nie jadłem hot doga 🙂

Jeszcze nie koniec wakacji

Jest kil­ka spraw, któ­re teraz poruszę:

(1) Nastał już wrze­sień, ale dla mnie wie­le to nie zmie­nia, bo wciąż mam waka­cje. Ale już nie­dłu­go – bowiem już 26 wrze­śnia roz­po­czy­na­ją się nowe zaję­cia (miej­my nadzie­ję) – dru­gi rok.

(2) Zanim to jed­nak nastą­pi, muszę zali­czyć jesz­cze jeden egza­min. Nie jestem wca­le zado­wo­lo­ny, bo jeż­dże­nie do Pozna­nia w tę i z powro­tem to okrop­na stra­ta cza­su, a do tego stres. Myślę, że teraz pój­dzie mi już dobrze i wresz­cie (!) będę mógł napraw­dę ode­tchnąć. Do tego docho­dzi jesz­cze kwe­stia bie­ga­nia z indek­sem, ale na szczę­ście i to jest już chy­ba rozwiązane.

(3) Z wyjaz­du, jaki myśla­łem, że doj­dzie do skut­ków w tym roku nie­ste­ty nic nie wyszło. Żeby sobie to jakoś wyna­gro­dzić, posta­no­wi­łem, że poja­dę na 2 dni do Pra­gi. Ale będzie świet­nie – cho­dzić śla­da­mi Szwej­ka. Mam już bile­ty na pociąg z War­sza­wy i zare­zer­wo­wa­ne miej­sce w schro­ni­sku. Podob­no jesień to naj­lep­sza pora na zwie­dza­nie sto­li­cy Czech. Pomo­gą mi w tym prze­wod­nik i stro­na inter­ne­to­wa Mariu­sza Szczygła.

Co wydarzyło się w tym roku

Stud­niów­ka – matu­ra – koniec liceum Bez wąt­pie­nia jest to jed­no z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń w moim życiu. Stud­niów­ka – przy­szła i poszła (choć przy­go­to­wy­wa­li­śmy się do niej dłu­go, szcze­gól­nie do wspa­nia­łe­go polo­ne­za), ale była bar­dzo uda­na. Dużo wię­cej moż­na napi­sać o egza­mi­nie doj­rza­ło­ści, któ­ry zda­wa­łem w maju i do któ­re­go przy­go­to­wy­wa­łem się pra­wie 3 lata. Wie­le było przy tym ner­wów. Zda­wa­łem matu­rę z pol­skie­go, histo­rii, angiel­skie­go, i (teo­re­tycz­nie) WOSu; jako kró­li­ki eks­pe­ry­men­tal­ne zda­wa­li­śmy mate­ma­ty­kę obo­wiąz­ko­wo. Szko­da, że MEN musi na nas testo­wać swo­je głu­pie pomy­sły. Wiem, że mat­ma poszła mi bar­dzo dobrze (94%), to potra­fię sobie przy­po­mnieć, ile cza­su stra­ci­łem roz­wią­zu­jąc dzie­siąt­ki testów, by być do niej odpo­wied­ni przy­go­to­wa­nym – a to kosz­tem bez­cen­ne­go cza­su wol­ne­go, świę­te­go spo­ko­ju i innych przed­mio­tów matu­ral­nych. Dużym osią­gnię­ciem było zakwa­li­fi­ko­wa­nie się do fina­łu ogól­no­pol­skie­go Olim­pia­dy Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka. Wie­le tam nie osią­gną­łem, ale repre­zen­to­wa­łem tam Wiel­ko­pol­skę, a szko­le mogłem „nabić” tro­chę punk­tów do tego idio­tycz­ne­go ran­kin­gu. Dzię­ki Olim­pia­dzie mia­łem szóst­kę z WOSu na matu­rzę za dar­mo. Ostat­nie­go dnia kwiet­nia ukoń­czy­łem liceum (z wyróż­nie­niem) i to nie byle jakie, bo kali­skie­go Asnyka.

Kata­stro­fa 10 kwiet­nia 2010 roku roz­bił się w Smo­leń­sku samo­lot z 96 oso­ba­mi na pokła­dzie, co gor­sza był wśród nich pre­zy­dent RP. Mówio­no o tym na całym świe­cie, wszy­scy skła­da­li kon­do­len­cje i było bar­dzo uro­czy­ście – aż do prze­sa­dy (wykpi­wa­ne stwier­dze­nie Oba­my, że „wszy­scy jeste­śmy Pola­ka­mi”). Ale nie kata­stro­fa jest naj­cie­kaw­sza, ale raczej to, że jest to temat wywo­łu­ją­cy skraj­ne emo­cje i do tego wał­ko­wa­ny bez umia­ru przez media od rana do nocy – i tak już jest od 9 mie­się­cy, i nie zano­si się na to, by się to skoń­czy­ło. Oczy­wi­ście, że to co się sta­ło, było bar­dzo przy­kre. Ale sta­cje tele­wi­zyj­ne przez pierw­szy tydzień (ze sta­cja­mi tele­wi­zyj­ny­mi kon­cer­nu ITI) licy­to­wa­ły się, w czy­jej ramów­ce będzie wię­cej żało­by, smut­nych melo­dii, czar­no-bia­łych zdjęć itp. O tym, co nastą­pi­ło po tym – nie chce mi się nawet pisać. Wiel­ka, ogól­no­kra­jo­wa awan­tu­ra roz­po­czę­ła się od tego, gdzie ma być para pre­zy­denc­ka pocho­wa­na. Faj­nie jest sobie zadzow­nić do Dzi­wi­sza i powie­dzieć, że „życzy­my sobie miej­sce na Wawe­lu”. Też bym tak chciał. Póź­niej róż­no­ra­kie teo­rie spi­sko­we, że zamach, że mgła wywo­ła­na sztucz­nie (Radio Mary­ja). Kon­cern medial­ny kościo­ła toruń­sk0-kato­lic­kie­go osą­dził win­nych nie­szczę­ściu już w dniu kata­stro­fy. Do tego doszło pie­niac­two Kaczyń­skie­go, Macie­re­wi­cza… aż nie­do­brze się robi. Koniec więc z tym! Ja na koń­cu tyl­ko dodam, że w żad­ną teo­rię spi­sko­wą nie wierzę.

W zgieł­ku kata­stro­fy nikt nie zauwa­żył, jakie­go piwa nawa­ży­li nam har­ce­rze umiesz­cza­jąc przed Pała­cem Pre­zy­denc­kim krzyż, któ­ry póź­niej przez mie­sią­ce był oble­ga­ny przez zastę­py fana­ty­ków reli­gij­nych czczą­cych pre­zy­den­ta jako świę­te­go męczen­ni­ka i wie­leb­ne­go ojca naro­du, któ­ry za nie­go poległ. Szop­ka zakoń­czy­ła się po wie­lu mie­sią­cach nie­zde­cy­do­wa­nia rzą­du, któ­ry bał się zare­ago­wać (bo zaraz zaczę­ło­by się typo­we dla epi­sko­pa­tu szu­ka­nie wro­ga i anty­chry­sta) i kościel­nych hie­rar­chów, któ­rzy po pro­stu umy­li ręce. Żało­sne sce­ny na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu w War­sza­wie szyb­ko sta­ły się żela­znym punk­tem wycie­czek zarów­no pol­skich, jak i zagra­nicz­nych. Sam tam byłem.

Waka­cje W dniu, w któ­rym pod­ję­to pierw­szą pró­bę prze­nie­sie­nia krzy­ża, ja z przy­ja­ciół­mi uda­łem się na dwo­rzec kole­jo­wy w Ostro­wie Wiel­ko­pol­skim, gdzie wsie­dli­śmy do pocią­gu do Rze­szo­wa (spóź­nio­ne­go 3 godzi­ny). Ze sto­li­cy Pod­kar­pa­cia poje­cha­li­śmy szy­no­bu­sem do Sano­ka, a z Sano­ka auto­bu­sem do Sękow­ca. Tak zna­leź­li­śmy się w ser­cu Biesz­czad. Poza tym latem pod­ją­łem 3 pró­by pra­cy, z cze­go dwie zakoń­czy­ły się kata­stro­fą; żon­glo­wa­łem poda­nia­mi na uni­wer­sy­te­ty i gania­łem za mieszkaniem.

Poznań – stu­dia Dosta­łem się tam, gdzie chcia­łem, tj. na Uni­wer­sy­tet im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza, na kie­ru­nek pra­wo. W paź­dzier­ni­ku poło­wicz­nie prze­pro­wa­dzi­łem się do Pozna­nia. I tak, od trzech mie­się­cy, kur­su­ję pomię­dzy Pyra­Ci­ty i Kali­szem, gdzie powra­cam co tydzień. Z kie­run­ku stu­diów jestem zado­wo­lo­ny, choć trud­no coś wię­cej na razie powie­dzieć. Za parę tygo­dni cze­ka­ją mnie pierw­sze uni­wer­sy­tec­kie egza­mi­ny. Myślę, że nie będzie źle.

I tak jest do dzi­siaj. Teraz jest 10:30, 31 grud­nia 2010 roku. Moż­na będzie powie­dzieć (para­fra­zu­jąc Księ­gę Rodza­ju) „i tak minął dzień, i noc i kolej­ny rok”.


Wszyst­kim Czy­tel­ni­kom, któ­rym chce się tu cza­sem zaj­rzeć dzię­ku­ję za cier­pli­wość i życzę szczę­śli­we­go Nowe­go Roku! Do zobaczenia!

Warszawa (16−19.09)

W dniach od 16 do 19 wrze­śnia byłem w War­sza­wie, w odwie­dzi­nach u rodzi­ny. W Sto­li­cy byłem nie pierw­szy raz, ale dopie­ro teraz mia­łem oka­zję pozwie­dzać tro­chę i zoba­czyć parę cie­ka­wych miejsc.

Dzień I

Krakowskie Przedmieście
Kra­kow­skie Przedmieście

Był bar­dzo wypeł­nio­ny, gdyż zapla­no­wa­łem sobie wizy­ty w trzech miej­scach: Zam­ku Kró­lew­skim, Muzeum Fry­de­ry­ka Cho­pi­na i Muzeum Naro­do­wym. Na Kra­kow­skie Przed­mie­ście przy­je­cha­łem auto­bu­sem 503 i skie­ro­wa­łem się w kie­run­ku pałacu.

W Zam­ku Kró­lew­skim zoba­czy­łem trzy wysta­wy: eks­po­zy­cję sta­łą, frag­ment zbio­rów z Muzeum Czar­to­ry­skich w Kra­ko­wie oraz „85-lecie Pol­skie­go Radia”. Na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­je dru­ga z wymie­nio­nych, ponie­waż wśród dzieł sztu­ki znaj­du­je się „Dama z Łasicz­ką” Leonar­da da Vin­ci. Choć­by dla­te­go war­to było się tam pofa­ty­go­wać. Jeśli cho­dzi o pałac, to jest on nie­sa­mo­wi­cie ele­ganc­ki, ale tak samo jest nie­mal wszę­dzie. Moż­na w nim zoba­czyć wie­le obra­zów zna­nych z pod­ręcz­ni­ków (np. Zapro­wa­dze­nie chrztu Matej­ki), czy sal poka­zy­wa­nych czę­sto w tele­wi­zji przy oka­zji róż­nych uro­czy­sto­ści państwowych.

Tron Stanisława Augusta w Zamku Królewskim
Tron Sta­ni­sła­wa Augu­sta w Zam­ku Królewskim

Dru­gie w kolej­no­ści zwie­dza­nia było Muzeum Fry­de­ry­ka Cho­pi­na, do któ­re­go bilet kupi­łem już parę dni przed wyjaz­dem (przez inter­net). Było zachwa­la­ne w mediach, mnie jed­nak tro­chę roz­cza­ro­wa­ło. Ze smut­kiem przy­zna­ję, że nie dowie­dzia­łem się w nim o kom­po­zy­to­rze nicze­go, ponad to, co już wie­dzia­łem. Może, gdy­by był prze­wod­nik, było­by ina­czej. Nie­ste­ty zamiast tego po całym pała­cu bie­ga­ła ban­da roz­be­stwio­nych, hała­su­ją­cych i wyraź­nie znu­dzo­nych bacho­rów, któ­re unie­moż­li­wia­ła oglą­da­nie eks­po­zy­cji w spo­ko­ju, czy choć­by posłu­cha­nie utwo­rów w ciszy. Chy­ba zada­nie odcha­mia­nia naro­du się tutaj nie udało.

W koń­cu uda­łem się do Muzeum Naro­do­we­go; 7 zło­tych za bilet to bar­dzo uda­na inwe­sty­cja. W środ­ku cze­ka nas bowiem, chy­ba kil­ku­ki­lo­me­tro­wy spa­cer po salach z rzeź­ba­mi, obra­za­mi, arty­ku­ła­mi codzien­ne­go użyt­ku ze wszyst­kich nie­mal epok i z róż­nych miejsc. Każ­dy znaj­dzie tu coś dla sie­bie. Nawet, jeśli ktoś nie lubi okre­ślo­nej dzie­dzi­ny sztu­ki lub epo­ki z jej histo­rii, tutaj ma szan­sę zmie­nić swo­je zda­nie. Wybór jest bowiem ogrom­ny. Przy­kła­do­wo, jak nigdy nie byłem fanem sztu­ki sta­ro­żyt­nej, któ­ra wyda­je mi się nud­na. Jed­nak w MN jest wspa­nia­ła gale­ria monu­men­tal­nych posą­gów ze Sta­ro­żyt­ne­go Rzy­mu, któ­re bar­dzo mi się spodobały.

Na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­je Gale­ria Sztu­ki Wcze­sno­chrze­ści­jań­skiej, uni­ka­to­wa na ska­lę świa­to­wą. Pre­zen­tu­je ona zna­le­zi­ska odko­pa­ne przez prof. Micha­łow­skie­go sto­ją­ce­go na cze­le pol­skiej eks­pe­dy­cji arche­olo­gicz­nej w Faras (Egipt). W Gale­rii znaj­du­ją się naj­róż­niej­sze rzeź­by, fre­ski etc.

Galeria sztuki średniowiecznej w Muzeum Narodowym
Frag­ment śre­dnio­wiecz­nej rzeźby

Wspa­nia­ła jest tak­że Gale­ria Sztu­ki Śre­dnio­wiecz­nej. Tu – jest na co patrzeć! Nie tak daw­no temu byłem w Muzeum Naro­do­wym w Pozna­niu, gdzie oglą­da­łem gale­rię sztu­ki śre­dnio­wiecz­nej – moc­no roz­cza­ro­wu­ją­cą; jest nud­na, mała, nie­cie­ka­wa. A w War­sza­wie mamy gotyk, jak się patrzy!

Dzień II

Marszałkowska
Mar­szał­kow­ska w kie­run­ku Pla­cu Zbawiciela

W pią­tek odwie­dzi­łem kolej­ne miej­sca: Łazien­ki Kró­lew­skie i Ogród Saski. Mia­łem też oka­zję do lep­sze­go pozna­nia cen­trum mia­sta. Byłem w oko­li­cach Mar­szał­kow­skiej, na al. Szu­cha. Widzia­łem wie­le róż­nych insty­tu­cji pań­stwo­wych (np. MSZ, MEN). Tro­chę zabłą­dzi­łem w oko­li­cach Łazie­nek, Alei Ujaz­dow­skich i ul. Agri­co­la (któ­rej chy­ba nie ma na mapie). Ale to nie szko­dzi, bo jest tam wszę­dzie bar­dzo ładnie.

Na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­je PARK-MUZEUM Łazien­ki Kró­lew­skie, gdzie jest wie­le pod­ręcz­ni­ko­wych wręcz obiek­tów – np. Pałac na Wodzie. Jest tam bar­dzo przy­jem­nie, ale o tym chy­ba niko­mu nie muszę mówić. Moż­na usiąść na ław­ce, a dooko­ła ska­czą po drze­wach wie­wiór­ki i prze­cha­dza­ją się pawie.

Pałac
Pałac na wodzie

Dzień III

Trze­cie­go dnia poje­cha­li­śmy do Pała­cu w Wila­no­wie, gdzie też jest bar­dzo faj­nie, choć prze­pro­wa­dza­ne są tam teraz róż­ne remon­ty. Moż­na obej­rzeć gale­rię foto­gra­fii w Oran­że­rii, ale więk­szość eks­po­na­tów to dziw­ne pla­my „bez tytułu”.

Zobacz wszyst­kie zdjęcia



IMG_1816.JPG
Fla­ga Kana­dy na dru­gim planie

Trze­ba też poru­szyć temat, o któ­rym media glę­dzą i glę­dzą. Cho­dzi o fana­ty­ków oku­pu­ją­cych Kra­kow­skie Przed­mie­ście, o czym pisa­łem już nie raz, choć może nie powi­nie­nem, bo robi się to nud­ne, a sam fakt tego, co się dzia­ło, jest wystar­cza­ją­co żało­sny. Oczy­wi­ście – będąc w War­sza­wie – nie mogłem prze­ga­pić spa­ce­ru po Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, ale – że nie znam Mia­sta – to nie wie­dzia­łem, „co i jak”. Naj­pierw zoba­czy­łem fla­gę Kana­dy, pomy­śla­łem więc, że może to jakiś hap­pe­ning stu­den­tów Uni­wer­sy­te­tu, bo to prze­cież nie­da­le­ko. Zamiast tego byli to chy­ba jed­nak fani Radia Mary­ja z Kana­dy, zamro­cze­ni pisow­skim fana­ty­zmem. Wszę­dzie było peł­no ekip tele­wi­zyj­nych, ale ludzi oku­pu­ją­cych Pałac było w sumie nie­wie­lu. Robi­li jed­nak wystar­cza­ją­ce zamie­sza­nie, bym nie zauwa­żył, że krzy­ża wca­le już tam nie ma. Dowie­dzia­łem się o tym dopie­ro po powro­cie domu. Taki z tego wnio­sek, że może gdy­bym poje­chał do sto­li­cy wcze­śniej, to może i pro­blem krzy­ża może choć­by czę­ścio­wo został roz­wią­za­ny szybciej 🙂

Zobacz wszyst­kie zdjęcia

Wczesnojesienna wycieczka do Saczyna

Dzi­siaj poje­cha­łem na rowe­rze do Saczy­na. Z moich obser­wa­cji wyni­ka, że jesie­ni jesz­cze nie widać, choć pew­nie gdzieś tam na hory­zon­cie zaczy­na się cza­ić. Ale prze­cież jesień, to chy­ba naj­ład­niej­sza pora roku.

IMG518.jpg
Lasek w Saczy­nie. Klik­nij, by zoba­czyć wię­cej zdjęć.

Kilka spraw na początek roku szkolnego

(1) Waka­cje się skoń­czy­ły, ale dla mnie to ani tra­ge­dia, ani coś strasz­ne­go. Co praw­da to już trze­cie podej­ście do wpi­su nt waka­cji, ale prze­cież mam jesz­cze cały mie­siąc! Mniej wię­cej w poło­wie wrze­śnia poja­dę do War­sza­wy, gdzie w pla­nie mam m.in. spa­cer po Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, gdzie gru­pa fana­ty­ków zor­ga­ni­zo­wa­ła sobie pry­wat­ną gol­go­tę w miej­scu nader publicz­nym; trze­ba to zoba­czyć na wła­sne oczy (ale to już było). Nato­miast pod koniec wrze­śnia udam się do Pozna­nia, gdzie mam w pla­nie spę­dzić naj­bliż­sze 5 lat – tro­chę to i smut­ne, i strasz­ne. Od paź­dzier­ni­ka zaczy­nam stu­dia na wydzia­le pra­wa UAM, gdzie niko­go nie będę znał i będzie to coś zupeł­nie odmien­ne­go od tego, co było do tej pory. Ale – z dru­giej stro­ny – będzie tam jesz­cze 200 osób w takiej samej sytuacji.

(2) Od paru dni w mediach gło­śno na temat tego, że już 20 lat w pol­skich szko­łach jest reli­gia. Z moim doświad­czeń wyni­ka, że wszyst­ko zale­ży od pro­wa­dzą­ce­go (pro­wa­dzą­cej). Kie­dy cho­dzi­łem do pod­sta­wów­ki na reli­gii uczy­li­śmy się pod­sta­wo­wych rze­czy doty­czą­cych tego, co każ­dy ochrzczo­ny (przy­naj­mniej w teo­rii) wie­dzieć powi­nien. Nato­miast od gim­na­zjum było już nie za dobrze. W kół­ko abor­cja – euta­na­zja – in vitro – abor­cja – euta­na­zja etc. etc. Rzad­ko któ­ry kate­che­ta (poza pew­nym bar­dzo sym­pa­tycz­nym księ­dzem, któ­ry uczył mnie dwa lata) potra­fi zna­leźć zło­ty śro­dek na wywa­że­nie pro­por­cji pomię­dzy tym, co naka­zu­je pro­gram naucza­nia, a tym, co zaży­czy sobie Epi­sko­pat na fali tego, co „aktu­al­nie jest mod­ne” (raz jest to „pro­pa­gan­da prze­ciw­ko życiu poczę­te­mu”, innym razem „zło sztucz­ne­go zapłod­nie­nia”). Dobrze, że przy­naj­mniej w naszych pod­ręcz­ni­kach nie pisa­no, że słu­cha­nie Metal­li­ci pro­wa­dzi do aryt­mii serca.

Przy­szła mi do gło­wy jesz­cze jed­na myśl. Wszel­kie bada­nia poka­zu­ję, że wier­ni lub „teo­re­tycz­nie wier­ni” Kościo­ła w Pol­sce żyją w coraz więk­szym „odkle­je­niu” od naucza­nia z ambo­ny. Widać, że ludzie swo­je, Kościół swo­je. Choć sta­no­wi­sko hie­rar­chów w spra­wie tak waż­kich spraw jak związ­ki part­ner­skie, zapłod­nie­nie poza­ustro­jo­we itp. jest jed­no­znacz­ne, wię­cej niż poło­wa ludzi – nie­za­leż­nie, czy są prak­ty­ku­ją­cy, czy nie – ma to po pro­stu w nosie. Coraz mnie ludzi obcho­dzi naucza­nie Kościo­ła  i bar­dzo czę­sto pusz­cza­ją je mimo uszu, bo – ile razy moż­na słu­chać w kół­ko tego same­go. A jesz­cze jak się widzi, co wyga­du­ją ludzie pokro­ju Rydzy­ka, to prze­cież wie­lu ludziom napraw­dę może ode­chcieć się cho­dzić na nie­dziel­ne msze, a o innych nabo­żeń­stwach nawet nie wspo­mi­na­jąc. Sytu­acja poka­zu­je, że wła­dze kościel­ne może powin­ny się tro­chę zasta­no­wić jeśli nie nad tre­ścią naucza­nia (bo tego prze­cież zmie­nić raczej nie mogą), to nad spo­so­bem prze­ka­zu. Naj­lep­szym przy­kła­dem są listy Epi­sko­pa­tu napi­sa­ne zwy­kle w tonie cią­głej pre­ten­sji, „że my mamy tyl­ko mono­pol na zba­wie­nie” i że „jeste­ście z nami albo prze­ciw­ko nam”.

(3) Powi­nie­nem napi­sać jesz­cze coś w spra­wie poli­ty­ki, bo prze­cież obok tego, co wyga­du­je Kaczyń­ski nie spo­sób przejść obo­jęt­nie. Ale mi się nie chce.

Bieszczady – sprawozdanie

Nasza wyciecz­ka w góry – Biesz­cza­dy – naj­bar­dziej dzi­ki frag­ment Pol­ski – trwa­ła od 3 do 13 sierp­nia. To w dużym zaokrągleniu…

3 sierp­nia – mie­li­śmy wyje­chać z Ostro­wa Wiel­ko­pol­skie­go; pierw­szy etap zakła­dał podróż do Rze­szo­wa. Po raz kolej­ny mie­li­śmy oka­zję prze­ko­nać się, że PKP to jed­na, wiel­ka Czar­na D_ _ a. Tam nikt nic nie wie. Pociąg się spóź­nił 3 godzi­ny i nikt nie wie dla­cze­go. Zapo­wia­da­ją go „Do Kra­ko­wa”. My się pyta­my: „Ale prze­cież miał być do Rze­szo­wa”. Zawia­dow­ca nas uspo­ka­ja, że tak, tak „oni tak zapo­wia­da­ją, ale on jedzie do Rzeszowa”.

Nie­kom­pe­ten­cja pra­cow­ni­ków kolei uka­za­ła się jed­nak w całej kra­sie, gdy pociąg wto­czył się wresz­cie na peron: pyta­my się kie­row­ni­ka pocią­gu: „To pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem… chy­ba nie… chy­ba do Kra­ko­wa” – „A gdzie pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem, ale inny już dzi­siaj nie przy­je­dzie”. Zatka­ło nas.

Musie­li­śmy do nie­go wsiąść, bo nie było inne­go wyj­ścia. Gdy kon­tro­ler spraw­dzał bile­ty, zno­wu się pyta­my, cze­mu się spóź­nił, on zaczął beł­ko­tać: „no tak… tak… trzy godziny…”

Całe szczę­ście oka­za­ło się, że w Kato­wi­cach nastą­pi­ła zmia­na dru­ży­ny kon­duk­tor­skiej. Wte­dy też oka­za­ło się, że jed­nak jedzie­my do Rze­szo­wa. Tam wylą­do­wa­li­śmy z trzy­go­dzin­nym opóź­nie­niem. Dobrze, że mie­li­śmy duży zapas na następ­ny pociąg.

4 sierp­nia – Wsie­dli­śmy do pocią­gu do Jasła, któ­ry tak napraw­dę jechał do Sano­ka, więc dotar­li­śmy tam bez prze­szkód. Nie­ste­ty pociąg był w rze­czy­wi­sto­ści szy­no­bu­sem, dla­te­go 5 godzi­ny tłu­kli­śmy się skła­dem wol­niej­szym od prze­cięt­ne­go samo­cho­du na nie­wy­god­nych sie­dze­niach. Odle­głość jest bar­dzo nie­wiel­ka z Rze­szo­wa do Sano­ka, ale stan toro­wisk bar­dzo zły. Szar­pie, rzu­ca, pod­ska­ku­je, robi się niedobrze…

W koń­cu doje­cha­li­śmy do Sano­ka, gdzie jesz­cze cze­kał nas pościg za auto­bu­sem do Sękow­ca – czy­li nasze­go wła­ści­we­go celu. Tam doje­cha­li­śmy po 2,5 godzi­nie jaz­dy brud­nym, powol­nym i śmier­dzą­cym auto­bu­sem Veolia Transport.

Gdy dotar­li­śmy do Sękow­ca, kra­jo­braz Biesz­czad mógł wywo­łać skraj­ne wra­że­nia: z jed­nej stro­ny pięk­ne góry, a z dru­giej – wstręt­na pogo­da; bar­dzo pada­ło. Doczoł­ga­li­śmy się jed­nak jakoś do nasze­go dom­ku poło­żo­ne­go na wzgó­rzu. Budy­ne­czek jest drew­nia­ny, bez ogrze­wa­nia. Jest tam „kuch­nia” i „łazien­ka”. Warun­ki nie jakieś świet­ne, ale moż­na się przy­zwy­cza­ić. Poza tym spo­kój. Nawet w szczy­cie sezo­nu tury­stów jest nie­wie­lu. To już przy­naj­mniej jeden powód, by się zako­chać w tej czę­ści gór.

5 sierp­nia – pierw­szy wła­ści­wy dzień był luź­niej­szy. Poszli­śmy do Zatwar­ni­cy (więk­sza wieś), gdzie jest np. sklep. Wybra­li­śmy się nad potok Hyla­ty, gdzie jest wodo­spad Sze­pit. Kie­dyś był on podob­no więk­szy, ale jacyś „geniu­sze” posta­no­wi­li go wysa­dzić w powietrze.

Potok Szepit na Hylatym
Potok Sze­pit na Hylatym

Odwie­dzi­li­śmy też świę­te miej­sce – czy­li potoczek.

Potok
Potok

6 sierp­nia – Pierw­sza poważ­na wypra­wa na Dwer­nik Kamień. Jest to góra o wyso­ko­ści 1004 m n.p.m. Wcho­dze­nie na nią jest dość męczą­ce z powo­du strasz­ne­go bło­ta i stro­mych ście­żek. Wła­zi się tam ponad 2 godzi­ny (dłu­żej niż na Kaspro­wy Wierch!). Ale za to na górze cze­ka­ją nas pięk­ne wido­ki i… krza­ki z jagodami.

Krajobraz z Punktu Widokowego
To nie jest widok z Dwer­ni­ka Kamie­nia, tyl­ko z Punk­tu wido­ko­we­go. Ale i tak jest ładnie.

7 sierp­nia – Tego dnia poje­cha­li­śmy na Świę­to Żubra do Luto­wisk – wsi nad wsia­mi (tj. tro­chę bli­żej cywilizacji).

8 sierp­nia – Dzień leże­nia odło­giem, czy­ta­nia ksią­żek i kąpie­li w Sanie.

9 sierp­nia – Punkt szczy­to­wy naszej wypra­wy: zdo­by­wa­nie Poło­ni­ny Wetliń­skiej. Ale naj­pierw trze­ba było zdo­być Brze­gi Gór­ne, czy­li jakoś dotrzeć do pod­nó­ża góry. Uda­ło się to nam dzię­ki trzem kolej­nym auto­sto­pom. Poło­ni­na Wetliń­ska jest napraw­dę cudow­na. Naj­trud­niej­szy jest pierw­szy etap – do schro­ni­ska Pucha­tek. Potem jakoś leci. Nie mam stam­tąd na razie zdjęć.

Na nasze szczę­ście z Poło­ni­ny moż­na zejść wprost do Zatwar­ni­cy, gdzie w hote­lo­wej sto­łów­ce zje­dli­śmy pierogi.

IMG483.jpg
Reszt­ki cerkwi

10 sierp­nia – Tego dnia wybra­li­śmy się do wsi Kry­we. Nie poszli­śmy tam jed­nak tak, jak naka­zu­je mapa i szlak, ale tra­są wła­sną – cie­kaw­szą i krót­szą. Naj­pierw szli­śmy wzdłuż Sanu, a potem przez nie­go się prze­pra­wia­li­śmy. Potem trze­ba jesz­cze było zna­leźć cel wycieczki.

Tama zrobiona przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)
Tama zro­bio­na przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)

W tam­tej oko­li­cy są koło sie­bie dwie opusz­czo­ne wsie: Kry­we i Hul­skie. W Kry­we znaj­du­ją się ruiny dwo­ru, któ­ry tam ist­niał, a tak­że reszt­ki cer­kwi. Natknę­li­śmy się tak­że na tamę wyko­na­ną przez bobry.

11 sierp­nia – To był dzień lenia. Wyką­pa­li­śmy się w Sanie, odwie­dzi­li­śmy Poto­czek, zje­dli­śmy pie­ro­gi w hote­lu i po raz ostat­ni sie­dzie­li­śmy przy ognisku.

12 sierp­nia – Musie­li­śmy wcze­śnie wstać, by zdą­żyć na auto­bus. Poje­cha­li­śmy sta­rym żdżo­rem do Ustrzyk Dol­nych. Z nich nowym mer­ce­de­sem do Sano­ka. Oka­za­ło się, że dwo­rzec w Sano­ku jest zupeł­nie opusz­czo­ny, ale znaj­du­je się tam bar­dzo dobra piz­ze­ria, z któ­rej sko­rzy­sta­li­śmy. Kosz­mar roz­po­czął się w szy­no­bu­sie do Rze­szo­wa. Na sta­cji razem z nami sie­dzia­ła kolo­nia (spor­to­wa, wszy­scy – mówiąc eufe­mi­stycz­nie – z nad­mia­rem ener­gii), a w pocią­gu cze­ka­ła na nas już dru­ga – har­cer­ska. A har­ce­rze mi się ostat­nio dobrze nie koja­rzą. Było cia­sno… Nie lepiej było na dwor­cu w Rze­szo­wie, gdzie peron był wypeł­nio­ny po brze­gi. Ale nie chce mi się o tym pisać.

13 sierp­nia – W środ­ku nocy doje­cha­li­śmy do Wro­cła­wia. Oka­za­ło się, że na dwor­cu auto­bu­so­wym nie zna­ją tam cze­goś takie­go, jak roz­kład jaz­dy. To zna­czy, jest, ale wewnątrz. A sam dwo­rzec jest w nocy zamknię­ty. Nigdy mi tak jesz­cze Wro­cław nie pod­padł. Osta­tecz­nie do Kali­sza doje­cha­li­śmy pocią­giem, któ­ry – choć wyje­chał punk­tu­al­nie – w Kali­szu i tak był spóź­nio­ny. Praw­dę mówią (ostat­ni wie­le razy jeź­dzi­łem pocią­giem) nie zda­rzy­ło się jesz­cze, aby któ­ry pociąg dale­ko­bież­ny przy­je­chał punktualnie…

Na tym wyciecz­ka się zakoń­czy­ła. Zobacz wszyst­kie zdjęcia

O lud­no­ści W Biesz­cza­dach nie ma cze­goś takie­go, jak „góra­le” czy „lud­ność rdzen­na”. Oczy­wi­ście tako­wa daw­niej tam ist­nia­ła, ale wszyst­ko zosta­ło znisz­czo­ne wraz z wysie­dle­nia­mi – głów­nie akcją „Wisła”. Po daw­nych miesz­kań­cach pozo­sta­ły licz­ne ruiny, jak wspo­mnia­ne prze­ze mnie reszt­ki cer­kwi, czy dwo­ru. W Kry­we moż­na spo­tkać np. miej­sce, gdzie daw­niej był sad.

O trans­por­cie W Biesz­cza­dach prze­woź­ni­kiem auto­bu­so­wym jest Veolia Trans­port, któ­rej usłu­gi pozo­sta­wia­ją mie­sza­ne wra­że­nia. Nie­któ­re auto­bu­sy są nowe, ale więk­szość to roz­kle­ko­ta­ne gru­cho­ty. Połą­cze­nia mię­dzy więk­szy­mi gmi­na­mi są nie­złe, ale poza tym, to jest raczej kiep­sko. Poza tym – nawet, jeśli auto­bus jest na roz­kła­dzie – to wca­le nie moż­na być zupeł­nie pew­nym, że przy­je­dzie. Może będzie, a może nie. Tro­chę jak z PKP. Poza tym, jest to prze­woź­nik pry­wat­ny i więk­szo­ści ulg nie honoruje.

O Sanie To rze­ka dość sze­ro­ka, z wart­kim nur­tem. Jed­nak w górach przy­po­mi­na raczej więk­szy potok. Jest raczej płyt­ka. Dno jest bar­dzo kamie­ni­ste, brze­gi są zbu­do­wa­ne ze skał. Kie­dy spad­nie deszcz, poziom nie­znacz­nie się pod­no­si, a woda sta­je się mętna.

O Rze­szo­wie To mia­sto z pięk­ną sta­rów­ką, sto­li­ca woj. pod­kar­pac­kie­go. Nie­opo­dal dwor­ca znaj­du­je się cen­trum han­dlo­we, dobrze zaopa­trzo­ne. Znaj­du­je się tam chy­ba jedy­ny wyre­mon­to­wa­ny dwo­rzec kole­jo­wy w kraju.

Za chwilę… w Bieszczady!!!

Lipiec dopie­ro co się zaczął, a już wła­ści­wie się koń­czy (dziś ostat­ni!!!). Łączę się w bólu ze wszyst­ki­mi, któ­rzy muszą iść pierw­sze­go wrze­śnia do szko­ły. Moje waka­cje trwa­ją już 3 mie­sią­ce, a potrwa­ją jesz­cze 2.

Do tej pory robi­łem „wszyst­ko i nic”. Ale wła­ści­wie, to nic szcze­gól­nie waka­cyj­ne­go, bo prze­cież w roku szkol­nym np. książ­ki też się czy­ta. Przy­szła więc chy­ba pora na odro­bi­nę sza­leń­stwa, waka­cyj­nej przy­go­dy etc. etc. Czy­li jakiś wyjazd. Ja już za 4 dni wyjeż­dżam z przy­ja­ciół­mi w góry! A kon­kret­nie w Biesz­cza­dy! Ale będzie jazda!

Jest to pra­wie na koń­cu świa­ta. Będzie­my się tłuc pocią­ga­mi i auto­bu­sa­mi chy­ba z 15 – 18 godzin, ale doje­dzie­my… Naszym koń­co­wym celem jest Zatwar­ni­ca, a wła­ści­wie nale­żą­cy do niej Sękowiec.


Pokaż Biesz­cza­dy na więk­szej mapie

Już się nie mogę doczekać…