Kraków
Tatry – część piąta: Zakopane
Jadą w Tatry nie da się ominąć Zakopanego. Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Dlatego na koniec – kilka zdjęć z miasta.
Tatry – część czwarta: Droga na Halę Gąsienicową
Tego dnia zastanawiałem się, czy nie pójść do Czarnego Stawu Gąsienicowego, którego jeszcze nigdy nie widziałem. Niestety, pogoda zdecydowała inaczej.
Pierwszym przystankiem miało być schronisko „Murowaniec”. Droga rozpoczyna się w Kuźnicach. Niestety, gdy wyszedłem ponad poziom lasu okazało się, że pogoda nie sprzyja do dalszych wędrówek. W wysokich górach wiał bowiem bardzo silny wiatr, który bardzo utrudniał wędrówkę. Z trudem doszedłem więc do schroniska, a potem zawróciłem.
Tatry – część trzecia: Dolina Roztoki
To było w sobotę, 3 października. Chyba najładniejszy dzień od końca lata.
Z samego rana pojechałem do Palenicy Białczańskiej. Prawdę mówiąc, tego się nie spodziewałem; tzn. takiego tłumu. Gigantyczny parking przy wejściu na drogę do Morskiego Oka był już cały zajęty (a była 9 rano!). Ja łudziłem się, że w październiku nie będzie już tylu turystów. Ale się przeliczyłem.
Podobnie, sądziłem naiwnie, że na drodze do Doliny Pięciu Stawów, stosunkowo trudnej i wyczerpującej, na szlaku dosyć wymagającym, będzie raczej pusto. A gdzie tam! Idzie się niemalże w procesji.
Przykro mi to mówić, chociaż turyści generalnie nie wchodzą sobie wzajemnie w drogę, a nawet zdradzają względem siebie pewne przejawy życzliwości, to jednak najgorsze ze wszystkiego są „zorganizowane” wycieczki rodzinne, przeganiające siedmiolatki po skałach.
Są też takie widoki, jak na obrazku. Na nim, przewodniczący wycieczki rodzinnej, wpycha dzieciaka do nosidełka, coby noworodek
mógł zobaczyć Dolinę Pięciu Stawów. Nie przeszkadzają mu ryki dziecka, ani to, że na dworze było 0ºC.
Niestety, ale takie obrazki, a przede wszystkim te rodzinny hordy, przeżywające zbiorowe uniesienia w górach, przypominają mi Bridget Jones na obiedzie u „mieszczańskich małżeństw”. Rodzice oderwali się na chwilę od komputerów, by zabrać dzieciarnię do Zakopanego. Męczą siebie, dzieci i innych turystów. Nie mówiąc o tym, że te dzieciaki w końcu muszą siusiu (oby tylko), więc w krzaki. Pomimo tego, że w Parku Narodowym jest to surowo zabronione. Tak samo zresztą, jak palenie papierosów, co nie przeszkadza „turystom” podziwiać Wodogrzmoty Mickiewicza z fają w gębie.
Jak już jesteśmy przy Wodogrzmotach. Droga do Morskiego Oka jest monotonna i dosyć wyczerpująca mimo tego, że idzie się po asfalcie. W jedną stronę idzie się ok. 2 godzin. Przy Wodogrzmotach skręca się do Doliny Roztoki, która jest niesamowita. Na początku widać niewiele. Z czasem jednak wychodzi się z lasu i już wiadomo, dlaczego jest to faktycznie dolina. Widoki są niesamowite.
Na końcu – Dolina Pięciu Stawów, choć w zasadzie jest to dopiero połowa wycieczki.
Ja tego dnia szedłem właściwie nieustannie od 9 rano do ok. 17, z drobnymi kilkuminutowymi przystankami. Początkowo miałem nadzieję, że coś gdzieś zjem. Jednak w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów nie byłem jeszcze głodny, natomiast w schronisku przy Morskim Oku tłum był taki, że nie chciało mi się czekać w kolejce. Poza tym, byłem na tyle zmęczony, że nie chciało mi się na to Morskie Oko nawet patrzeć, ani robić zdjęć.
Niebieski szlak łączący Dolinę Pięciu Stawów i Morskie Oko jest bardzo wymagający (przynajmniej dla mnie). Najpierw idzie się ostro w górę, a potem ostro w dół. Schodzenie nie jest wcale łatwiejsze.
Tatry – część druga: Dolina Strążyska
Droga przez Dolinę Strążyska jest łatwa, przyjemna i niezbyt długa. Na końcu doliny znajduje się chałupa, a w środku coś reklamowane jako herbaciarnia, choć jest to raczej bar, gdzie podają liptona w szklance z arcorocu. Wygląda może nienadzwyczajnie, ale herbata z konfiturą z borówek jest jednak bardzo dobra.
Z Polany można pójść do Wodospadu Siklawica. Ja tam poszedłem i przy wodospadzie byłem zupełnie sam. Niesamowite uczucie. Z resztą w samej dolinie też tłumów nie było. Dodam tylko, że było tam wyjątkowo zimno, bo idzie się właściwie ciągle przez las.
Potem poszedłem drogą nad reglami, której początkowy fragment jest trudny (ostro pod górę). Nagrodą za to są Sarnie Skałki. Dalej poszedłem tą samą drogą, aż do „hotelu” na Kalatówkach. Tam serwują świetną kwaśnicę.
Miałem jeszcze trochę czasu, więc z Kuźnic poszedłem jeszcze do pustelni Albertynów.
Tatry – część pierwsza: Dolina Kościeliska
Dwa dni temu wróciłem z krótkiej wycieczki w góry. Pojechałem do Zakopanego. Jak wiadomo, Zakopane, jako „kurort” budzi mieszane uczucia, ale ma tę dużą zaletę, że jest doskonałą bazą wypadową w Tatry, ma dobrą infrastrukturę turystyczną, wszędzie jest w miarę blisko, a ja w Tatrach poprzednim razem byłem 8 lat temu.
Jestem gorącym zwolennikiem pociągów, ale niestety, jeśli chciałbym jechać do Zakopanego tym środkiem lokomocji, jechałbym pewnie kilkanaście godzin i musiałbym zaliczyć z pięć przesiadek (a pomyśleć, że 8 lat temu można było jechać do Zakopanego z Kalisza pociągiem zupełnie spokojnie i wygodnie, z jedną tylko przesiadką). Okazało się jednak, że z Kalisza kursuje bezpośredni autobus do Zakopanego, który jedzie tylko 7 godzin i nie jest drogi.
Nawiasem mówiąc, Zakopane dysponuje rewelacyjnymi połączeniami autobusowymi z praktycznie każdym regionem kraju. Samych autobusów do Krakowa jest dziennie – lekko licząc – około kilkunastu. To od razu nasuwa myśl, jak wielkim marnotrawstwem potencjalnych klientów wykazuje się kolej, która mogłaby ten kierunek zagospodarować (a do Zakopanego jeździ tylko kilka pociągów).
Tak więc do Zakopanego przyjechałem 30 września, w środę, wcześnie rano. W mieście niewiele się zmieniło w ciągu ośmiu lat. Jest wiele miejsc bardzo brzydkich (jak wszędzie), ale i wiele bardzo ładnych. Nie brakuje zakopiańskiego stylu (chociaż gdzieniegdzie krytego eternitem), jak i nowszych budynków, nierzadko bardzo ładnie wkomponowanych w otoczenie (także na samych Krupówkach). Miło byłem także zaskoczony sporą ilością budynków modernistycznych, całkiem udanych, z pierwszej połowy XX wieku.
Turystycznym centrum Zakopanego są Krupówki, które budzą skrajne emocje. Podobnie, jak Gubałówka. Oba te miejsca przywodzą na myśl skrzyżowanie nocnego klubu z odpustem parafialnym. Gdy chodzi o gastronomię – stanowczo Krupówek nie polecam, ja się przejechałem. Na plus: zaskakująco duży wybór dobrych cukierni 🙂 Ceny na pewno są wyższe, niż np. w Kaliszu, chociaż i tak niższe niż w dużych miastach. Znajdzie się coś na każdą kieszeń.
Do Zakopanego pojechałem przede wszystkim by połazić po górach, jednak w samym mieście też jakieś atrakcje są, chociaż zależy, co kto lubi (np. jedyne muzeum Karola Szymanowskiego w willi „Atma”). Wadą Zakopanego, także jako miasta aspirującego do miana kurortu, są weekendowi „turyści”, którzy przyjeżdżają tam tylko po to, by się urżnąć.
Dość jednak o Zakopanym. Drugiego dnia, z samego rana, pojechałem do Kir, by drugi raz odwiedzić Dolinę Kościeliską. Nadal robi na mnie bardzo duże wrażenie. To świetny szlak w sam raz na rozgrzewkę (np. dla mnie, czyli osoby, która od pięciu lat nie była w górach); choć są to góry, droga pozwala na zabranie nawet dziecka w wózku.
Pojechałem jesienią, co okazało się dobrym czasem; turystów jest wyraźnie mniej (chociaż nie wszędzie). Pogodę miałem świetną przez prawie cały czas, chociaż od rana bywało zimno (co widać na zdjęciach).
Mdłe barwy
Już w środę rozpoczął się rok akademicki, dla mnie już V. Jednak ja zajęcia miałem tylko w teorii, bo w rzeczywistości prawdziwa praca rozpocznie się od poniedziałku. Ale to na razie nieważne!
Dzisiaj znowu wybrałem się na rower z myślę, że nie wiem, czy jeszcze się uda w tym roku. Pogoda jest bardzo abstrakcyjna; gdyby to było lato, to przy 13 – 15 stopniach nigdy nie wyszedłbym z domu, ale teraz nie ma co narzekać. Rzuca się w oczy, że świat jest jakby uśpiony i barwy straciły blask. To nowe spojrzenie na zdjęcia!
Poznań
Jutro rozpoczyna się rok akademicki. Ale ja swoją obecnością inauguracji nie planuję uświetniać. Mogę sobie potem obejrzeć w internecie.
Dopiero, co rozpoczynałem pierwszy rok studiów, a już rozpoczynam ostatni. Co tu dużo pisać… Zajęcia, wykłady, praktyki, praca magisterska – czas zaczynać. Znowu wyruszam do Poznania i czuję się trochę jak hobbit opuszczający swoją norę. Chociaż to już po raz piąty.
Ostatnie dni wakacji tradycyjnie na rowerze.
Ulica Alberta
Przypomniała mi się dzisiaj moja wycieczka do Rygi, a w szczególności jedno miejsce – zachwalana przez wszystkich – ulica Alberta.
Powyżej znajduje się film z serii Spacer z ambasadorem dostępny na kanale Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP na YouTubie. Film jak najbardziej oddaje charakter i atmosferę Rygi. Mowa w nim także o ulicy Alberta, jako przykładzie wspaniałej ryskiej secesji.
O ulicy Alberta rzecz jasna mówią wszelkiej maści przewodniki. Na każdej pocztówce są zdjęcia tamtejszych oszałamiających kamienic.
Tak więc ja, ruszając do Rygi – miałem już w głowie obraz: ULICA ALBERTA! Byłem całkowicie przekonany, że rzeczona ulica jest jakąś olbrzymią arterią, sercem miasta, jego duszą itp. itd. Okazało się jednak, że ulica Alberta jest w centrum miasta, ale jest to mała uliczka bez znaczenia. Ma nie więcej, niż 200 metrów długości, szerokością także nie imponuje. Nie mieszczą się przy niej żadne ważne instytucje. Mieszkańcy tam nie zaglądają. Łażą tamtędy jedynie tabuny turystów.
Prawdą jest, że piękne kamienice faktycznie tam stoją. Mimo to, czułem się trochę oszukany. Byłem wręcz tym zażenowany, bo ta ulica choć piękna, jest właściwie wymarła.
Babie lato
Zbliża się babie lato, które jest wyjątkowo sympatyczne. Poranki są zimne i mgliste, ale wciąż jest doskonała pogoda do jazdy na rowerze. Tak jak wczoraj (25 km) czy dzisiaj (30 km).
Dawna droga
Od czasu jak powróciłem z mojego wyjazdu wakacyjnego, nie pojechałem na żadną większą rowerową wycieczkę. Dzisiaj więc nadrobiłem 20 km. Jechałem trasą, której dawno nie odwiedzałem, czyli przez Żydów i Borek.
Dodam też, że zbliża się koniec wakacji. W sumie jeszcze dwa tygodnie. W te wakacje zacząłem pisać swoją pracę magisterską. Choć plan mam zatwierdzony, nie wiem, na ile robię to dobrze. W dodatku wymyśliłem sobie badania, które muszę teraz przeprowadzić 🙁 …
Jakoś szczególnie podoba mi się to prześwietlone zdjęcie.