Beskid Śląski

Daw­no nic na blo­gu nie pisa­łem, bo też nie dzie­je się nic, co war­te było­by opi­sa­nia. Teraz jed­nak posta­no­wi­łem odro­bi­nę odku­rzyć kla­wia­tu­rę ze wzglę­du na waka­cyj­ną wycieczkę.

Porząd­nych waka­cji nie mia­łem w zasa­dzie od dwóch lat – wów­czas byłem na krót­kim wyjeź­dzie w Tatrach. Rok temu nigdzie nie poje­cha­łem, ponie­waż pro­gram szko­le­nia nie prze­wi­dy­wał waka­cji :/ w tym roku jest za to tro­chę lepiej i dla­te­go posta­no­wi­łem poje­chać w góry. Daw­niej jeź­dzi­łem co roku na bar­dzo krót­kie zagra­nicz­ne wyciecz­ki, ale teraz jakoś mnie do zagra­nicz­nych sto­lic nie cią­gnie. Zde­cy­do­wa­nie wolę obec­nie przyrodę 🙂

Wybra­łem Beskid Ślą­ski i czę­ścio­wo tak­że Beskid Żywiec­ki. W Beski­dzie Ślą­skim w zasa­dzie nigdy nie byłem. Jako bazę wyciecz­ki wybra­łem Bren­nę. Jest to mała, nie­zbyt cie­ka­wa wio­cha, roz­cią­gnię­ta na dłu­go­ści bli­sko 10 kilo­me­trów w doli­nie rze­ki Bren­ni­cy. Miej­sco­wo­ści (Wisła, Bren­na, Ustroń) w Beski­dzie Ślą­skim sta­ra­ją się ucho­dzić za „kuror­ty”, ale wycho­dzi im to nie­zbyt dobrze i, nie­chęt­nie to przy­zna­ję, ale poza góra­mi nie­wie­le mają do zaofe­ro­wa­nia. W dodat­ku są dosyć brzyd­kie, brud­ne i zawład­nię­te przez wszel­kiej maści tan­de­tę w sty­lu budek z pla­sty­ko­wy­mi ciu­pa­ga­mi &c. Nie­mniej jed­nak Bren­na, pomi­mo wszyst­kich tych dole­gli­wo­ści, jest świet­nym miej­scem wypa­do­wym na szla­ki tury­stycz­ne w Beski­dzie Ślą­skim. Co wię­cej, pomi­mo tury­stycz­ne­go oblę­że­nia, jakie ma miej­sce w doli­nach (tj. w miej­sco­wo­ściach), na szla­kach jest prak­tycz­nie pusto. Oczy­wi­ście, zda­rza­ją się poje­dyn­czy tury­ści, czy też nie­wiel­kie gru­py, ale nie da się tego porów­nać z tym, co dzie­je się o tej porze roku w Tatrach. A prze­cież poje­cha­łem w sierp­niu! Zary­zy­ku­ję stwier­dze­nie, że na samych szla­kach tury­stycz­nych w Beski­dzie Ślą­skim w sierp­niu jest mniej ludzi niż w Tatrach we wrze­śniu (czy­li w zasa­dzie poza sezo­nem). W dodat­ku ja zwy­kle wycho­dzi­łem w góry dosyć wcze­śnie rano, aby unik­nąć upa­łów, dzię­ki temu czę­sto szczy­ty zdo­by­wa­łem samotnie.

Nie­wąt­pli­wie Beskid Ślą­ski nie jest tak uro­kli­wy jak Tatry, jed­nak spo­kój, jaki tam panu­je, wyna­gra­dza te bra­ki. Sto­ki gór w zde­cy­do­wa­nej czę­ści pokry­te są lasa­mi (co latem daje schro­nie­nie przed słoń­cem). Gór­ki nie są może wyso­kie, ale za to czę­sto stro­me i podej­ście pod nie wca­le nie nale­żą do lek­kich i przy­jem­nych. Ale jeśli się spo­koj­nie idzie pod górę, odpo­czy­wa­jąc co pewien czas, to na pew­no się doj­dzie do celu.

W ten spo­sób ja wsze­dłem na Rów­ni­cę, Błat­nią, Bara­nią Górę i Kotarz. Wszyst­kie te miej­sca są war­te polecenia.

W dal­szej kolej­no­ści poje­cha­łem na skraj Beski­du Żywiec­kie­go, a kon­kret­nie w oko­li­ce Babio­gór­skie­go Par­ku Naro­do­we­go. Tam czu­je się już przed­smak Tatr, ponie­waż masyw Babiej Góry jest zde­cy­do­wa­nie wyż­szy (jest to naj­wyż­szy szczyt Beski­du Żywiec­kie­go, a sam Beskid jest dru­gim naj­wyż­szym pasmem gór­skim po Tatrach). Pierw­sze­go dnia zro­bi­łem sobie dłu­gą okręż­ną wyciecz­kę po Par­ku Naro­do­wym, z wizy­tą w schro­ni­sku, rzecz jasna. Następ­ne­go dnia zdo­by­łem samą Babią Górę (a kon­kret­nie Dia­blak, tj. naj­wyż­szy szczyt w masy­wie Babiej Góry), któ­ra nie była aż tak nie­do­stęp­na, jak przy­pusz­cza­łem. Trze­ba tyl­ko wybrać odpo­wied­nią trasę 🙂

Moją wyciecz­kę koń­czę w Jurze Kra­kow­sko-Czę­sto­chow­skiej, skąd wła­śnie piszę. Tutaj mia­łem nadzie­ję obej­rzeć ruiny śre­dnio­wiecz­nych warow­ni. Dotych­czas odwie­dzi­łem zamek Rabsz­tyn, Ogro­dzie­niec, Smo­leń i Ojców. Naj­bar­dziej wido­wi­sko­wy i naj­lep­szy do zwie­dza­nia jest nie­wąt­pli­wie zamek Ogro­dzie­niec, któ­ry jest zacho­wa­ny w bar­dzo dużej czę­ści, ruiny są nie­sły­cha­nie oka­za­łe i robią duże wra­że­nie. Nie­ste­ty wadą zam­ku jest „pod­zam­cze”, gdzie kosz­mar­na pstro­ka­ci­zna i budy z wszel­kie­go rodza­ju tan­de­tą, para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza, gwał­cą przez oczy.

Dzi­siaj nato­miast odwie­dzi­łem Ojcow­ski Park Naro­do­wy. Oka­zu­je się, że Ojców w XX-leciu mię­dzy­wo­jen­nym był mało­pol­skim kuror­tem, czymś w rodza­ju uzdro­wi­ska (pew­nie leczo­no się tam z kra­kow­skie­go smo­gu). Z tego powo­du jest dosyć moc­no sko­mer­cja­li­zo­wa­ny (jak na park naro­do­wy), ale i tak jest wart zobaczenia.

Łódź

Rok temu byłem w Tatrach, a teraz nie­ste­ty waka­cji z praw­dzi­we­go zda­rze­nia nie mia­łem. Zamiast tego mia­łem nie­pla­no­wa­ną tygo­dnio­wą wyciecz­kę do Łodzi. Począt­ko­wo wywar­ła na mnie nega­tyw­ne wra­że­nie, bo miej­sce w któ­rym miesz­ka­łem (ul. Legio­nów), wyglą­da­ła jak kali­ska uli­ca Jabł­kow­skie­go, tyle tyl­ko, że dużo dłuż­sza. Ale po bliż­szym przyj­rze­niu Łódź bar­dzo zyskuje.

 

Sarny

Waka­cje zbli­ża­ją się do koń­ca, ale mnie to nie robi żad­nej róż­ni­cy. Pogo­da ład­na, aż za bar­dzo. Na łąkach saren­ki i bażanty.

sarny - 1

sarny - 3

Grobowce Gostyczyny

W Gosty­czy­nie znaj­du­je się mały kośció­łek. Z zewnątrz bar­dzo zwy­czaj­ny, z dachem z bla­cho­da­chów­ki. W środ­ku – o ile dobrze doj­rza­łem – wnę­trze baro­ko­we, cał­kiem cie­ka­we. Według tabli­cy znaj­du­ją­cej się obok kościo­ła począt­ki para­fii się­ga­ją XIII wie­ku. Dooko­ła kościo­ła znaj­du­je się intry­gu­ją­ca kolek­cja gro­bow­ców, zapew­ne jakiś daw­nych miej­sco­wych notabli.

 

Tatry – część czwarta: Droga na Halę Gąsienicową

Tego dnia zasta­na­wia­łem się, czy nie pójść do Czar­ne­go Sta­wu Gąsie­ni­co­we­go, któ­re­go jesz­cze nigdy nie widzia­łem. Nie­ste­ty, pogo­da zde­cy­do­wa­ła inaczej.

Pierw­szym przy­stan­kiem mia­ło być schro­ni­sko „Muro­wa­niec”. Dro­ga roz­po­czy­na się w Kuź­ni­cach. Nie­ste­ty, gdy wysze­dłem ponad poziom lasu oka­za­ło się, że pogo­da nie sprzy­ja do dal­szych wędró­wek. W wyso­kich górach wiał bowiem bar­dzo sil­ny wiatr, któ­ry bar­dzo utrud­niał wędrów­kę. Z tru­dem dosze­dłem więc do schro­ni­ska, a potem zawróciłem.

Tatry – część trzecia: Dolina Roztoki

To było w sobo­tę, 3 paź­dzier­ni­ka. Chy­ba naj­ład­niej­szy dzień od koń­ca lata.

Z same­go rana poje­cha­łem do Pale­ni­cy Biał­czań­skiej. Praw­dę mówiąc, tego się nie spo­dzie­wa­łem; tzn. takie­go tłu­mu. Gigan­tycz­ny par­king przy wej­ściu na dro­gę do Mor­skie­go Oka był już cały zaję­ty (a była 9 rano!). Ja łudzi­łem się, że w paź­dzier­ni­ku nie będzie już tylu tury­stów. Ale się przeliczyłem.

Podob­nie, sądzi­łem naiw­nie, że na dro­dze do Doli­ny Pię­ciu Sta­wów, sto­sun­ko­wo trud­nej i wyczer­pu­ją­cej, na szla­ku dosyć wyma­ga­ją­cym, będzie raczej pusto. A gdzie tam! Idzie się nie­mal­że w procesji.

Przy­kro mi to mówić, cho­ciaż tury­ści gene­ral­nie nie wcho­dzą sobie wza­jem­nie w dro­gę, a nawet zdra­dza­ją wzglę­dem sie­bie pew­ne prze­ja­wy życz­li­wo­ści, to jed­nak naj­gor­sze ze wszyst­kie­go są „zor­ga­ni­zo­wa­ne” wyciecz­ki rodzin­ne, prze­ga­nia­ją­ce sied­mio­lat­ki po skałach.

Są też takie wido­ki, jak na obraz­ku. Na nim, prze­wod­ni­czą­cy wyciecz­ki rodzin­nej, wpy­cha dzie­cia­ka do nosi­deł­ka, coby noworodek

Facet próbuje dzieciaka wepchnąć do nosidełka, pomimo jego wyraźnych sprzeciwów
Facet pró­bu­je dzie­cia­ka wepchnąć do nosi­deł­ka, pomi­mo jego wyraź­nych sprzeciwów

mógł zoba­czyć Doli­nę Pię­ciu Sta­wów. Nie prze­szka­dza­ją mu ryki dziec­ka, ani to, że na dwo­rze było 0ºC.

Nie­ste­ty, ale takie obraz­ki, a przede wszyst­kim te rodzin­ny hor­dy, prze­ży­wa­ją­ce zbio­ro­we unie­sie­nia w górach, przy­po­mi­na­ją mi Brid­get Jones na obie­dzie u „miesz­czań­skich mał­żeństw”. Rodzi­ce ode­rwa­li się na chwi­lę od kom­pu­te­rów, by zabrać dzie­ciar­nię do Zako­pa­ne­go. Męczą sie­bie, dzie­ci i innych tury­stów. Nie mówiąc o tym, że te dzie­cia­ki w koń­cu muszą siu­siu (oby tyl­ko), więc w krza­ki. Pomi­mo tego, że w Par­ku Naro­do­wym jest to suro­wo zabro­nio­ne. Tak samo zresz­tą, jak pale­nie papie­ro­sów, co nie prze­szka­dza „tury­stom” podzi­wiać Wodo­grz­mo­ty Mic­kie­wi­cza z fają w gębie.

Jak już jeste­śmy przy Wodo­grz­mo­tach. Dro­ga do Mor­skie­go Oka jest mono­ton­na i dosyć wyczer­pu­ją­ca mimo tego, że idzie się po asfal­cie. W jed­ną stro­nę idzie się ok. 2 godzin. Przy Wodo­grz­mo­tach skrę­ca się do Doli­ny Roz­to­ki, któ­ra jest nie­sa­mo­wi­ta. Na począt­ku widać nie­wie­le. Z cza­sem jed­nak wycho­dzi się z lasu i już wia­do­mo, dla­cze­go jest to fak­tycz­nie doli­na. Wido­ki są niesamowite.

Na koń­cu – Doli­na Pię­ciu Sta­wów, choć w zasa­dzie jest to dopie­ro poło­wa wycieczki.

Ja tego dnia sze­dłem wła­ści­wie nie­ustan­nie od 9 rano do ok. 17, z drob­ny­mi kil­ku­mi­nu­to­wy­mi przy­stan­ka­mi. Począt­ko­wo mia­łem nadzie­ję, że coś gdzieś zjem. Jed­nak w schro­ni­sku w Doli­nie Pię­ciu Sta­wów nie byłem jesz­cze głod­ny, nato­miast w schro­ni­sku przy Mor­skim Oku tłum był taki, że nie chcia­ło mi się cze­kać w kolej­ce. Poza tym, byłem na tyle zmę­czo­ny, że nie chcia­ło mi się na to Mor­skie Oko nawet patrzeć, ani robić zdjęć.

Nie­bie­ski szlak łączą­cy Doli­nę Pię­ciu Sta­wów i Mor­skie Oko jest bar­dzo wyma­ga­ją­cy (przy­naj­mniej dla mnie). Naj­pierw idzie się ostro w górę, a potem ostro w dół. Scho­dze­nie nie jest wca­le łatwiejsze.

Tatry – część druga: Dolina Strążyska

Dro­ga przez Doli­nę Strą­ży­ska jest łatwa, przy­jem­na i nie­zbyt dłu­ga. Na koń­cu doli­ny znaj­du­je się cha­łu­pa, a w środ­ku coś rekla­mo­wa­ne jako her­ba­ciar­nia, choć jest to raczej bar, gdzie poda­ją lip­to­na w szklan­ce z arco­ro­cu. Wyglą­da może nie­na­dzwy­czaj­nie, ale her­ba­ta z kon­fi­tu­rą z boró­wek jest jed­nak bar­dzo dobra.

Z Pola­ny moż­na pójść do Wodo­spa­du Sikla­wi­ca. Ja tam posze­dłem i przy wodo­spa­dzie byłem zupeł­nie sam. Nie­sa­mo­wi­te uczu­cie. Z resz­tą w samej doli­nie też tłu­mów nie było. Dodam tyl­ko, że było tam wyjąt­ko­wo zim­no, bo idzie się wła­ści­wie cią­gle przez las.

Potem posze­dłem dro­gą nad regla­mi, któ­rej począt­ko­wy frag­ment jest trud­ny (ostro pod górę). Nagro­dą za to są Sar­nie Skał­ki. Dalej posze­dłem tą samą dro­gą, aż do „hote­lu” na Kala­tów­kach. Tam ser­wu­ją świet­ną kwaśnicę.

Mia­łem jesz­cze tro­chę cza­su, więc z Kuź­nic posze­dłem jesz­cze do pustel­ni Albertynów.