Na początku Nowego Roku (2025) przyszła w końcu zima, tzn. temperatura spadła do kilku stopni poniżej zera i nawet spadła minimalna ilość śniegu.
Postanowiłem się więc wybrać do sobie dobrze znanego lasku, ponieważ las pod śniegiem jest zupełnie inny i na swój sposób bardziej tajemniczy, niż choćby jesienią. Przede wszystkim na śniegu widać wiele różnych śladów pozostawianych przez zwierzęta. Zwierząt nie widać, ale gdy widzi się setki mniejszych i większych śladów przez nie pozostawionych, to nie ma się wątpliwości, że gdzieś tam one są. Śniegu było naprawdę jak na lekarstwo, ale było widać ślady obecności zwierząt, np. wydeptane w śniegu ścieżki czy też miejsca, gdzie ziemia była zryta.
Miałem sporo szczęścia, bo w oddali zobaczyłem nawet stado jeleni.
Po Świętach znalazłem czas, żeby wybrać się nad rzekę. Było wtedy mgliste przedpołudnie. Idąc pod słońce nie wiele było widać. Ziemia była lekko zmrożona, więc dało się w ogóle przejść przez pola. Poziom wody w rzece nie był taki, jak rok temu.
Nad starorzeczemMglisty poranek
Natomiast ostatniego dnia roku wybrałem się do miejsca, które odwiedzam sporadycznie, chociaż jest bardzo ciekawe.
Poprzednim razem pisałem o tych okolicach rok temu. To bardzo ciekawe miejsce z lasem, w środku którego są stawy. Byłem miło zaskoczony, ponieważ droga prowadząca do lasu była wysprzątana – nie było tam wyjątkowo tradycyjnego wiejskiego brudu. W lesie było pod tym względem gorzej, chociaż miejsce i tak jest warte odwiedzenia. Było kilka stopni powyżej zera. Zza drzew przebijało słońce. Była bardzo przyjemna atmosfera.
Zima u nas już ponoć jest, chociaż nie ma śniegu. Jednak od pewnego czasu już zdałem sobie sprawę, że jesień, zima i wczesna wiosna, to najlepsze pory na zwiedzanie lasów. Można wtedy zobaczyć miejsca normalnie niedostępne z powodu krzaków, wysokich traw, roślinności.
W tym tygodniu wybrałem się w okolice Wzgórz Ostrzeszowskich – podobnie, jak rok temu (chociaż rok temu był śnieg i było bardziej malowniczo).
Najpierw pojechałem do rezerwatu, tego samego, co rok temu. Niestety, ale śnieg miał swoje dobre strony. Gdy tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej na drogę lokalną („wiejską”) przy drodze i w rowach przywitały mnie hałdy śmieci. Można powiedzieć, że wieś byłaby wspaniała, gdyby nie jej mieszkańcy. Brak szacunku dla środowiska i przestrzeni wspólnej widać tu na każdym kroku. Pomimo zmiany przepisów (już ponad 10 lat temu) nakazujących pobierać gminom podatek śmieciowy, cały czas można się natknąć na śmieci w lasach, na polach i na łąkach. Dla niektórych ciągle łatwiej jest wywalić stare opony do lasu, niż zawieźć je do punktu nieodpłatnej zbiórki.
Bardzo negatywnym zjawiskiem jest też asfaltowanie dróg lokalnych na wsi – dróg, po których prawie nikt nie jeździ. Niestety, ale zrobienie „porządnej drogi” kończy się łamaniem przepisów, przekraczaniem prędkości, rozjeżdżaniem ostatnich bastionów dzikiej przyrody, no i rzecz jasna przy takiej drodze zaraz pojawiają się śmieci (wyraźnie rzucają się w oczy wywalone przy drogach opakowania po wikcie z McDonalda – dobrze, że ten przybytek porzucił stosowanie plastiku).
Jednak dojechałem w końcu do lasu, który chciałem odwiedzić. Zrobiłem sobie pętelkę po lesie, który to sam las nie jest zbyt ciekawy. W dodatku w środku lasu są pola, leśnictwo, jakieś pojedyncze domy – generalnie nie jest to odludzie. Chociaż teren i tak jest dosyć ciekawy. Dopiero na końcu spotyka nas nagroda w postaci możliwości zajrzenia do niewielkiego rezerwatu wijącego się nad strumieniem. Tam robi się na chwilę magicznie. Są wysokie, pomnikowe drzewa, meandry strumienia, jakieś polanki, słońce przebijające spomiędzy drzew. Na końcu jest rozlewisko i malowniczy wąwóz (przez który przebiega droga dojazdowa).
Pola i łąki wśród lasów
Potem jeszcze odwiedziłem kolejne ciekawe miejsce, gdzie znajdują się stawy i lasy (rok temu tam nagrałem wydrę). Gdy byłem w tym miejscu rok temu, było bardzo malowniczo, bo wszystko było pod śniegiem. W tym roku nie było już tak pięknie, bo na drodze było błoto i kałuże. W nagrodę jednak odkryłem kilka nowych ścieżek.
Grobla pomiędzy strumieniem a stawem
Na końcu po drodze oglądałem z zewnątrz drewniany kościół usytuowany wśród pól.
Zbliża sie połowa grudnia. Rok temu o tej porze była już zima pełną gęba, bo chociaż spadł śnieg. W tym roku temperatura jest w okolicach zera, ale nic poza tym. To jednak dobry moment, żeby wspomnieć późnojesienną wycieczkę do Doliny Baryczy.
Już w maju, gdy wędrowałem przez Stawy Milickie w Dolinie Baryczy, stwierdziłem, że dobrym pomysłem byłoby odwiedzić to miejsce jesienią. Tak więc w tym roku w listopadzie po raz pierwszy o tak późnej porze zdecydowałem się, żeby pojechać nad Barycz.
Stawy
Okazało się, że był to bardzo dobry wybór. Na dodatek, stawy jesienią wyglądają chyba jeszcze ciekawiej i bardziej intrygująco, niż wiosną. Miejsce jest w ogóle bardzo ciekawe. Jest to już jednak Dolny Śląsk i wszystko wygląda odrobinę inaczej. Przechodzi się przez jaz z jakąś zabytkową maszynerią. Dookoła stawów znajdują się tajemnicze lasy. Na rozstaju dróg znajduje się coś w rodzaju nagrobka (słabo już czytelnego). Dotarłem także do miejsca, gdzie – według mapy, setki lat temu znajdowało się grodzisko.
Pierwszy rzut oka na stawyResztki grodziskaBarycz za trzcinami
Od dawna już planowałem, żeby lepiej spróbować poznać południową część Puszczy Pyzdrskiej. Już we wrześniu pierwszy raz od kilku lat odwiedziłem te okolice. Teraz nastał grudzień, więc to idealna pora, żeby w końcu lepiej poznać te strony.
Postanowiłem powędrować wzdłuż Bawołu, tzn. rzeczki biegnącej przez Puszczę Pyzdrską i wpadającej do Warty (niektóre źródła podają, że jest to dopływ Czarnej Strugi; inne, że sam Bawół to Czarna Struga). Doliną tej rzeki, inspirowany internetowymi wpisami lokalnego wędrowca, chciałem dotrzeć do Starych Borowców, tzn. prawie opuszczonej wsi na południowym skraju Puszczy.
Pierwszy raz przypadkowo w te strony trafiłem w marcu 2017 roku, gdy pierwszy raz pojechałem zwiedzać Pyzdry, a potem chciałem odwiedzić również leśną część Puszczy.
Zacząłem wędrówkę w Młyniku (okolice Zbierska) i stamtąd szedłem wzdłuż rzeki aż doszedłem do Starego Borowca. To ok. 5 – 7 kilometrów.
Niby niedaleko, ale idzie się powoli. Nie ma ścieżki, trzeba przedzierać się przez dzikie ostępy. Dlatego też przejście tej trasy możliwe jest chyba tylko zimą. Podejrzewam, że latem uniemożliwiłaby to bujna roślinność. Z resztą i tak nie było łatwo, bo miejscami trzeba było przedzierać się przez powalone drzewa, gałęzie i krzaki. Momentami wędrówka była męcząca.
Ale było warto. Pomimo lekkiego deszczyku mogłem podziwiać nostalgiczne krajobrazy rzeki wijącej się przez las. Pod wieloma względami Bawół jest podobny do Swędrni. Rzeka ma podobne „gabaryty” – ok. 2 – 3 metrów szerokości i raczej niezbyt głęboko. Wije się powoli przez lasy, łąki i pola. Widać wyraźnie ślady działalności bobrów: tzn. ponadgryzane drzewa, powalone wielkie pnie, czy dziwne ślady na ziemi, świadczące o tym, że ktoś lub coś ciągnął coś w kierunku wody.
W końcu doszedłem do Starego Borowca, gdzie można przejść przez most. Wieś sprawia dosyć przygnębiające wrażenie, bo to kilka domów na krzyż. Niby środek Wielkopolski, a daleko od cywilizacji. Nie znalazłem zbyt wielu śladów po osadnictwie olęderskim. Udało mi się dotrzeć do resztek starego cmentarza, ale jest w złej formie (zob. stare cmentarze). Widać, że nikt o niego nie dba. Napisy na grobach są nieczytelne. Wiele nagrobków jest poprzewracanych i niedługo zniknie wśród trawy. W trawie leży przewrócony Krzyż.
Powróciłem do Młynika łatwiejszą trasą. Chociaż przedzieranie się przez las i tak momentami było kłopotliwe.
Bawół patrząc w kierunku południowymBobrza robotaŁąki w Starym BorowcuŚlady po starej zabudowiePodobno dawna szkołaResztki cmentarzaGrzybiarzu, zachowaj czystość
Jak co roku od kilku lat na przełomie listopada i grudnia wybrałem się na północny skraj Puszczy Pyzdrskiej do Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego. Poprzednim razem byłem w tych okolicach w kwietniu (i pamiętam, że było wtedy strasznie zimno).
Najpierw wybrałem się do wyjątkowo malowniczego miejsca, jakim jest ujście Prosny do Warty. Jednak tym razem odkrywałem to miejsce od strony Żerkowa, czy – jak kto woli – od zachodu. Tam trzeba się nawędrować o wiele dalej, żeby dojść do celu podróży, ale było warto.
Wały przeciwpowodziowe od strony ŻerkowaUjście Prosny do Warty
Potem pojechałem do właściwej części Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego. Paradoksalnie, Warty tam nie widać. Są za to piękne łąki, rozlewiska, strumienie, pola i stawy. No i wydmy śródlądowe.
Niecały miesiąc temu miałem okazję odwiedzić Wodospady Niagara. No bo właśnie to są wodospady, a nie jak się zwykle mówi „wodospad”; są przynajmniej 3 – zależy, jak liczyć.
Wodospady znajdują się na rzecze Niagarze, którą przez kilkadziesiąt kilometrów płynie woda z jeziora Erie do Jeziora Ontario (a dalej z Jeziora Ontario płynie Rzeką Świętego Wawrzyńca do Oceanu Atlantyckiego). Rzeka stanowi także granicę pomiędzy Kanadą a Stanami Zjednoczonymi; na obu brzegach są miasteczka i oba nazywają się „Niagara Falls”. Miasto Niagara w Kanadzie to odpowiednik naszego Zakopanego – ośrodek najważniejszej kanadyjskiej atrakcji turystycznej.
Wodospady znajdują się tak naprawdę na granicy amerykańsko-kanadyjskiej, ale lepszy widok jest zdecydowanie ze strony kanadyjskiej. Za to od strony amerykańskiej są parki i trasy spacerowe, np. na Koziej Wyspie (Goat Island) – można się przejść nad brzegiem Niagary (rzeki).
Największą atrakcją jest rejs statkiem koło wodospadu. Zapewnia niezapomniane wrażenia, bo wodospad jest niesamowity i chlupie wodą na wielkie odległości. Pod wodospadem jest jak pod prysznicem. Nad wodospadem nieustannie unosi się chmura, z której leje deszcz.
Można także wejść do tunelu, który prowadzi do wodospadu „od tyłu” i zobaczyć, jak spada woda. Jest też wiele punktów widokowych i tarasów na różnych poziomach.
Po stronie kanadyjskiej jest także wyłączona elektrownia wodna, obecnie zamieniona na muzeum. Pod budynkiem elektrowni znajduje się olbrzymi kanał spustowy wody, którym także można przejść. Moim zdaniem najciekawszym punktem zwiedzania elektrowni był zjazd przeszkloną windą w dół do tego tunelu – widać wówczas przekrój całej elektrowni i stuletnią maszynerię.
W okolicach wodospadów można spokojnie spędzić cały dzień i przejść wiele kilometrów.
Stacja kolejowa w NiagarzeRzeka Niagara poniżej wodospadówMost Tęczy między USA a KanadąWodospad PodkowyTunel za wodospademWodospad od tyłuOd strony amerykańskiejRzeka Niagara powyżej wodospadów – strona amerykańskaGranicaPomnik N. Tesli
Zainspirowany wpisami na Facebooku pewnego lokalnego wędrowca, postanowiłem sprawdzić, jak wygląda Dolina Bawołu, który tamtędy przepływa. Bawół to rzeczka podobna do Swędrni, chociaż w tym miejscu, w którym byłem, nie jest aż tak malowniczo położona. Myślę, że zimą wybiorę się tam ponownie, aby lepiej przyjrzeć się tym okolicom.
Jak już pisałem, Puszcza Pyzdrska nazywana jest „puszczą” na wyrost – bo to głównie sosny jak zapałki. Ale wynika to z tego, że są tam bardzo słabe gleby, co jest jedną z cech charakterystycznych tych okolic. Nie brakuje jednak ładnych miejsc.
Przede wszystkim jednak nawet na południowym skraju Puszczy widać ślady przeszłości: właśnie opuszczony cmentarz, czy puste stare domostwo. Atutem Puszczy jest to, że jest to całkowicie na uboczu.
Opuszczone gospodarstwoBawół
Niestety nie brakuje i patologii. Również do Puszczy dociera chaos urbanistyczny. Zaczynają pojawiać się nowe domy, które nie mają nic wspólnego ze skromnymi chatami olęderskim, które wtapiały się w tło. W środku lasu można spotkać pełno „terenów prywatnych”, „terenów monitorowanych”, mury, a nawet zasieki z drutu kolczastego. Urbanistyczna samowola na całego.
Mur w lesieDrut kolczasty, monitoring… i co jeszcze?Niby ktoś chce mieszkać „w domku pod lasem”, ale jednak odgradza się od tego lasu siatką maskującą…
Ponownie odwiedziłem Lublin. Widziałem tylko jego skrawki – te pare ulic w centrum, po których się poruszałem. Podoba mi się jako miasto nadal, choć ma różne niedociągnięcia (jak wszędzie). Dla niektórych z Wielkopolski jest to „Polska C” (jak ostatnio usłyszałem taką opinię) – jest to wrażenie mylne; naprawdę można się miło rozczarować. Jest to duże nowoczesne miasto. Ze zmian – ukończono centrum komunikacyjne przy dworcu kolejowym.
Natomiast co do starego miasta – aktualne są moje uwagi sprzed 1,5 roku. Może nawet o tej porze roku te uwagi są jeszcze bardzo aktualne, ponieważ obecnie lubelskie stare miasto jeszcze bardziej przypomina skansen, gdzie co prawda kwitnie przemysł wódczano-knajpiany, ale nic tam nie ma poza tym, a w szczególności nie ma mieszkańców.
Tym razem będąc w Lublinie „zabłądziłem” do miejsca, koło którego wielokrotnie przechodziłem, ale dopiero teraz postanowiłem tam wejść, tj. na stary cmentarz przy ul. Lipowej. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Jaka szkoda, że w Kaliszu nie ma takiego cmentarza (tzn. jest ale albo popada w ruinę albo jest niszczony). Cmentarz składa się, podobnie jak w Kaliszu, z trzech części: katolickiej, prawosławnej i ewangelickiej. Oddzielone są od siebie niskim murkiem. Pełno jest zabytkowych nagrobków z XIX wieku. A te współczesne są zrobione w większości ze smakiem i nierzadko są wzorowane na tych starych.
W ostatnią sobotę po 6 latach przerwy ponownie wybrałem się do Pałacu w Dobrzycy. Wieś Dobrzyca znajduje się między Pleszewem a Jarocinem, jakieś 40 minut drogi samochodem z Kalisza.
W Dobrzycy, w malowniczym parku, znajduje się pałac, a w nim Muzeum Ziemiaństwa. O ile pamiętam, byłem tam już chyba ze 3 razy wcześniej (przy czym tylko raz wcześniej, wiosną 2017 roku, zwiedzałem wnętrze muzeum). Dobrze jest sobie taką wycieczkę od czasu do czasu powtórzyć.
Po 6 latach nie ma wielkich zmian. Park nie jest tak ciekawy jak w Gołuchowie, w Lewkowie czy w Rogalinie. Natomiast widać zmiany w samym pałacu. Pałac już te 6 lat temu robił na mnie duże wrażenie, ale teraz ostatecznie chyba udało się konserwatorom podnieść go z ruin. Zmieniła się też ekspozycja. Przejrzałem zdjęcia sprzed 6 lat i widać na nich, że wówczas ekspozycja była o wiele uboższa. Dzisiaj jest dosyć ciekawa (choć w gruncie rzeczy jest to zbieranina starych mebli), a w dodatku można poznać historię pałacu i jego dawnych właścicieli z audiobooka.
Natomiast to, co rzuciło mi się w oczy, to ograniczony do minimum wątek masoński. Wieść gminna niesie, że pierwotnie muzeum miało być właśnie muzeum masonerii (coś ciekawszego wreszcie), ale było to nie do przełknięcia dla decydentów. O ile pamiętam, to właśnie pierwotny właściciel pałacu był znanym masonem; pałac ma nietypowy kształt i zdaniem niektórych, nawiązuje do węgielnicy – symbolu masonerii. Pamiętam, że w 2017 roku na temat masonerii i związków właścicieli Dobrzycy z masonerią było bardzo wiele informacji; nie brakowało różnych „gadżetów” na ekspozycji poświęconych wolnomularstwu. W tej chwili o masonerii jest zaledwie wspomniane w jednej z sal, a ekspozycja jest bardzo uboga. Wymyślono też teorię, że kształt pałacu jest przypadkowy.
Szkoda, bo wreszcie byłoby to coś ciekawszego, a nie kolejne „muzeum ziemiaństwa”, jakich jest pełno.
Sala balowaMeble z motywem gdańskim. Co tu robią – nie mam pojęcia…Salon egipskiJadalniaSalon z motywem groteskowym
Po zwiedzeniu pałacu, parę chwil spędziłem jeszcze w otaczającym go parku. Jest ładny, chociaż nie miałem już siły na dokładniejszą penetrację.
Jest już wrzesień. Lato to nie jest dobra pora na odwiedzanie lasu (już kiedyś wspominałem, że najlepsza pora to późna jesień, zima, wczesna wiosna) – komary, kleszcze, krzaki uniemożliwiające wejście w niektóre zakamarki. Z jednej strony latem można w lesie znaleźć ochłodę, ale z drugiej strony czasami jest zbyt duszno (szczególnie po deszczu) i taki spacer może być też bardzo męczący.
Na początku września czuć już, że lato się kończy. W dzień może być ciepło, ale ranki i wieczory są wyraźnie chłodniejsze. W ostatni weekend był upał, po którym obecnie nie ma już śladu. A jeszcze tydzień wcześniej pogoda była na tyle sprzyjająca, że można było się wybrać do mojego ulubionego lasku (tzn. jednego z ulubionych) na dłuższy spacer.
Ten post powinien był się ukazać już dobry miesiąc temu, ale nie miałem czasu ani melodii, żeby coś tu umieszczać…
W tamtym roku byliśmy zauroczeni Arboretum Leśnym i tego lata postanowiliśmy odwiedzić je ponownie. W pełni lata wygląda pięknie, choć pewnie najlepiej oglądać je na przełomie maja i czerwca, kiedy kwitną rododendrony (fachowo zwane różanecznikami).
Arboretum składa się z wielu pięknych zakątków, ale mnie najbardziej urzekł las sosnowo-rododendronowy. Jest to magiczna ścieżka pośród wielkich, dorodnych sosen; skraj ścieżki wypełniony jest właśnie wielkimi rododendronami.
Arboretum można zwiedzać 2 – 3 godziny, ale można spędzić tam i cały dzień. I tym razem dotarliśmy do miejsc, w których wcześniej nie byliśmy i bardzo nam się podobały.