Jeszcze na chwilę wrócę do mojego wyjazdu nad morze zimą. Dla kogoś, kto mieszka nad morzem, to pewnie nie są żadne atrakcje (podobnie dla tych, co np. mieszkają w górach i mają góry na co dzień). Ale dla mnie, tj. dla mieszkańca płaskich jak stół nizin, gdzie nie ma niczego atrakcyjnego, morze i nadmorska przyroda, są bardzo pociągające. Oczywiście, w moich okolicach też są ładne miejsca (ohydne także). W okolicach Trójmiasta takich miejsc jest wiele, nawet w samej Gdyni, np. Kępa Redłowska – bardzo mi się tam podoba.
Ale najpiękniejszy mimo wszystko jest Półwysep Helski – szczególnie w okolicach samego koniuszka. Warunki tam panujące są dosyć surowe – wiatr, zimno. Wybrzeże pokryte jest karłowatym lasem, smaganym nieustannie przez morskie wiatry. Przyroda jest w miarę „dzika” (na ile może być dzika w takim kurorcie), zimą – nie aż tak bardzo zadeptana. Bezkresne plaże i morze bardzo mi się podobają.
Gdy za pierwszym razem wybierałem się do Trójmiasta, bardziej atrakcyjny wydawał mi się Gdańsk. Szybko jednak okazało się, że to nieprawda. W 2019 roku nie udało mi się znaleźć, sensownego noclegu w Gdańsku – i tak trafiłem do Gdyni. Od razu stwierdziłem, że Gdynia jest fantastycznym miastem.
To nie jest miasto ani stare, ani zabytkowe (nie licząc zabytków gdyńskiego modernizmu, z których jednak i tak żaden nie ma więcej, niż 100 lat). Ale i tak przyciąga ciekawą urbanistyką, ładną i spójną architekturą. Po prostu widać, że to jest naprawdę miasto do mieszkania. Oczywiście nie jest bez wad, jak każde miasto. Ale odniosłem wrażenie, że dzięki swojej stosunkowej kompaktowoście i ładnemu położeniu, jest dobrym miejscem do życia.
Zachwyca mnie położenie Kamiennej Góry. To dzielnica znajdująca się między ścisłym centrum Gdyni a wybrzeżem. Z jednej strony jest to właściwie centrum, jest nad samym morzem, ale jednocześnie jest na uboczu; jest tam kameralnie i spokojnie. Za pierwszym razem przypadkowo znalazłem tam nocleg i odtąd zawsze już będę chciał tam wracać. W tej dzielnicy znajdują się luksusowe, wielkie, przedwojenne wille. Są także ciekawe budynki użyteczności publicznej, rzecz jasna w stylu gdyńskiego modernizmu (np. Wojskowy Sąd Garnizonowy). Znajdują się tam bloki, ale przedwojenne (niskie, dosyć ciasne), a także młodsze wieżowce. Dużą zaletą jest wyjątkowa bliskość morza, a także innych atrakcji przyrodniczych, choćby Kępy Redłowskiej.
W Gdyni nie ma wielu spektakularnych atrakcji, ale jak dla mnie samo miasto jest atrakcją. Całkiem ładne, nieźle zaprojektowane, ze sprawną komunikacją publiczną. Jest malowniczo położone, bo na wzgórzach (czy jest drugie takie miasto u nas, przynajmniej poza górami?). Otoczone jest lasami, przez które się wjeżdża do Gdyni. W środku też są miejsca wartościowe przyrodniczo, przede wszystkim Kępa Redłowska, Orłowo.
Gdańsk jest dużo bardziej podobny do innych dużych miast, typu Poznań, Wrocław, Łódź czy Kraków. Mieszkać bym w nim nie chciał. Duży ruch, duży hałas. Starówka – komercyjny disneyland dla turystów (piękna, ale martwa). Centrum otoczone autostradami w środku miasta. Te koszmarne, wielopasmowe drogi koło Bramy Wyżynnej to jakiejś zupełne nieporozumienie.
Niewątpliwą atrakcją Gdańska jest Europejskie Centrum Solidarności. Byłem w nim 2 lata temu; bardzo ciekawe miejsce, szczególnie jeśli ktoś choć trochę interesuje się historią współczesną.
Muzeum Morskie – dosyć ciekawe, ale mam wrażenie, że ekspozycja częściowo zatrzymała się w latach 80. XX wieku. Jak dla mnie, najciekawsza była lodówka, w której znajdowało się ceramiczne naczynie z 200-letnim masłem, wyłowionym z okrętu, który zatonął dawno temu na Morzu Bałtyckim. No i chyba największą atrakcją jest „Sołdek”, czyli masowiec zbudowany w Stoczni Gdańskiej. Można zwiedzać jego dużą część, od maszynowni po kajuty załogi. Daje to jakieś wyobrażenie o życiu na morzu. Szkoda tylko, że nie ma opisów elementów wyposażenia. Więcej zdjęć z muzeum morskiego.
Molo w Sopocie
W 2019 roku chciałem też odwiedzić Muzeum Narodowe w Gdańsku, żeby zobaczyć Sąd ostateczny, ale niestety wtedy muzeum było nieczynne. Udało mi się w 2022 roku; odwiedziłem oddział poświęcony sztuce dawnej. Średniowieczny obraz rzeczywiście robi wrażenie.
Park OliwskiKatedra OliwskaWille w OliwieGłówne MiastoBrama WyżynnaDwustuletnie masełko„Sąd ostateczny”Klepsydra służąca do odmierzania czasu trwania kazaniaZabawkowe utensylia kościelneMiśnieńska filiżanka z ręcznie malowanymi wrąbkamiKot pilnuje MN w GdańskuBazylika mariacka
Innego dnia pojechałem także, aby odwiedzić obrzeża Gdańska, a konkretnie Oliwę. Ta dzielnica Gdańska przypomina poznański Sołacz: park, stare luksusowe wille, brukowane uliczki. Piękny jest Park Oliwski. No a archikatedra, to wiadomo. Trzeba ją zobaczyć 😀
Po ponad dwóch latach ponownie wybrałem się nad morze. Pierwszy raz na dłużej pojechałem do Trójmiasta w grudniu 2019 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Bardzo mi się tam spodobało, a najbardziej Gdynia! W 2020 roku znowu planowałem wyjazd, ale nic z niego nie wyszło z powodu pandemii. W 2021 roku nie miałem już urlopu. Dlatego na pierwszy od blisko dwóch lat urlop wybrałem się znowu do Gdyni. Ale tym razem trochę więcej pozwiedziałem, bo pojechałem samochodem. W drodze do Gdyni postanowiłem wstąpić na jedną noc do Grudziądza; chciałem także coś zobaczyć po drodze.
Plany podróży trochę pokrzyżowała pogoda. Był to weekend, w którym były straszne wichury, śnieg z deszczem i nieprzyjemny spadek temperatury.
W pierwszej kolejności wstąpiłem do Włocławka. Niestety dosyć mocno mnie rozczarował, nie wiem, czy to wina złej pogody (wiatr, deszcz)? Włocławek jest miastem podobnym do Kalisza, z podobną liczbą ludności. Powinien mieć więc i podobne problemy. Sprawia wrażenie miasta lekko podupadłego (czy Kalisz też tak wygląda??), chociaż może za krótko w nim byłem, żeby oceniać…
Najpierw pojechałem do tamy. Chciałem zobaczyć Zalew Włocławski i stopień wodny. Jest tam nawet parking. Ohydna pogoda nie zachęcała do dłuższego zwiedzania tego terenu. Ale tama jest niewątpliwie imponująca (pomimo jej złego wpływu na środowisko), a zalew wygląda bardzo malowniczo. Później przez przedmieścia i tereny przemysłowe pojechałem do centrum. Bulwary nad Wisłą wyglądały bardzo ładnie. Blisko rzeki stoi też imponująca neogotycka katedra. Rzecz jasna, zamknięta. Dalej nie było już tak dobrze. Po przejechaniu ponad 150 km liczyłem, że będę mógł wejść do jakiejś kawiarni choćby na 10 minut. Przeliczyłem się. W centrum Włocławka nie znalazłem żadnego takiego przybytku, chociaż przyznam, że nie szukałem zbyt długo, bo mi się nie chciało. Trafiłem na coś w rodzaju deptaku. Sprawiał bardzo depresyjne wrażenie. Widać, że kiedyś tam przeprowadzono jakąś rewitalizację (w miarę współczesna nawierzchnia, obudowane drzewka), ale całość sprawiała wrażenie, że od tamtej pory miasto zdążyło się pogrążyć w stagnacji. Mówiąc eufemistycznym językiem rzeczoznawców majątkowych: uległa już amortyzacji. Ulica wypełniona była rozsypującymi się kamienicami, witrynami zabitymi dechami i wyjątkowo nędznymi kramami. Mówiąc krótko, stereotypowa prowincja w pigułce. Znacznie gorzej niż w Kaliszu, w którym centrum także mocno podupadło.
Wisła we WłocławkuKatedra we WłocławkuRuiny deptakuOpuszczone witryny, podupadłe nędzne kramy i samochody na chodnikach to znak rozpoznawczy polskiej prowincji
Pogoda zniechęciła mnie do dalszego zwiedzania, a poza tym, byłem głodny. Zaciekawił mnie mural z napisem „Włocławski fajans”. Nigdy o takim nie słyszałem. Niestety nie udało mi się zobaczyć wyrobów ceramicznych, które przecież bardzo lubię. Po kilku dniach (zupełnie przypadkiem, w Toruniu) dowiedziałem się, że przed laty istniała we Włocławku fabryka porcelany. Niestety została zamknięta, ostatnie sztuki ich produktów można kupić na wyprzedaży.
Moje plany obejmowały wizytę w Chełmnie, który znajduje się niedaleko Grudziądza i słynie ze średniowiecznych murów miejskich. Jednak gdy jechałem z Włocławka w kierunku autostrady A1 zauważyłem, że jadące samochody mają zupełnie oblepione śniegiem tablice rejestracyjne. W krótkim czasie pogoda bardzo się pogorszyła; zaczął padać deszcz ze śniegiem, na ziemi leżała „kasza”. Dlatego, obawiając się warunków na drodze, postanowiłem odpuścić tym razem (niestety) Chełmno i pojechać prosto do Grudziądza.
Grudziądz znajduje się niedaleko, ale miasto ma zupełnie inny charakter i zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie (chociaż przyznam, nie spędziłem w nim nawet 1 doby).
Spichlerze w Grudziądzu
Zatrzymałem się na obrzeżach miasta. Na godzinę wstąpiłem do Geotermii. Nie jest ona aż tak fajna, jak zapowiada strona internetowa, chociaż kąpiel w solance jest ciekawym doświadczeniem. Szczególnie w tej z wyjątkowo wysokim stężeniem soli. Zupełnie nie ma w niej grawitacji. Nie da się pływać, stężenie soli przeszkadza. Na początku całe ciało szczypie. Ale po kilku minutach kąpiel w gorącej wodzie staje się przyjemna. Brakuje basenu sportowego.
Wieczorem udałem się na grudziądzką starówkę, która jest naprawdę ciekawa. Słynie przede wszystkim z majestatycznych zabytkowych spichlerzy górujących nad doliną Wisły. Po kilkuset metrach dochodzi się do stromych schodów, którymi można wejść na górę i dojść na rynek. Jest tam pełno wąskich zaułków. Obok są także ruiny zamku, także się do nich wdrapałem. Nie wiem dlaczego, ale Grudziądz sprawa bardzo pozytywne wrażenie. Także wtedy, gdy jedzie się samochodem wśród bloków. Jadąc na obrzeża zauważyłem, że osiedle bloków graniczy ze ścianą lasu. Coś niespotykanego. Chętnie zobaczyłbym Grudziądz za dnia.
Niektóre spichlerze przerobiono na budynki mieszkalne
Następnego dnia nie mogłem się zdecydować, który zamek krzyżacki powinienem jeszcze zobaczyć. Dwa lata temu byłem w Malborku. Teraz rozważałem zamek w Kwidzynie albo w Sztumie. Ostatecznie pojechałem do Kwidzyna, gdzie zamek jest – jak się zdaje – większy. W Kwidzynie nad miastem góruje olbrzymia kolegiata, do której doklejony jest zamek. W mieście właśnie trwał finał WOŚP, ale pogoda sprawiała, że impreza nie była zbyt liczna. W centrym właściwie nie ma starych budynków; wyraźnie widać, że przez miasto przeszła wojna i niewiele z niego zostało. Natomiast zamek jest naprawdę stary i naprawdę dosyć ciekawy, chociaż nie robi aż takiego wrażenia jak zamek w Malborku; przede wszystkim jest kilkanaście razy mniejszy i nie zajmuje dużego terenu. Ale jest wyraźnie gotycki, a to już coś.
Zamek krzyżacki w Kwidzynie, do którego przyklejona jest wielka katedraMłynki do kawyPralka
Budynek pełnił w czasach niemieckich siedzibę różnych instytucji, np. sądu. Dlatego do dzisiaj zachowały się w środku różna napisy wymalowane na ścianach (np. zakaz palenia). Wnętrza nie są zbyt imponujące. Dosyć ciekawa jest wystawa etnograficzna, na której zgromadzono wiele różnych gratów, np. starą pralkę czy młynek do kawy.
Następnie planowałem pojechać prosto do Pelplina. W tym celu trzeba przejechać przez Wisłę; po drugiej stronie rzeki rozpoczyna się Kociewie. Miałem nie wstępować do Gniewu, ale gdy przekraczając Wisłę zobaczyłem gotycki kościół górujący nad miastem i wspaniały zamek, to nie mogłem się oprzeć i postanowiłem zatrzymać się chociaż na chwilę.
Gniew jest moim zdaniem pod wieloma względami podobny do Byczyny. Jest to bardzo małe miasteczko, z wąskimi uliczkami, wypełnione starym budownictwem; nie ma wiele do zaoferowania poza atmosferą. Ale to wystarczy. Na początku natknąłem się na gotycki kościół. Jest ciekawy (z resztą na Pomorzu takich starych, gotyckich kościołów jest pełno – podobnie, jak u nas barokowych), choć nie aż tak zadbany, jak wspaniałe katedry. Ale i tak warto zobaczyć. Rzuciły mi się w oczy tabliczki z nazwiskami wiernych, rozpisane na ławkach na poszczególne godziny. Ciekawa jest też antresola z organami, która nie znajduje się nad wejściem do kościoła, ale bliżej środka nawy.
Potem przeszedłem przez rynek i zacząłem szukać zamku. Ostatecznie do niego dotarłem. Zamek jest wielki i dobrze zachowany. Ale zwiedzać go można raczej tylko z zewnątrz, bo w środku jest hotel (a właściwie to jakiś kompleks, bo są tam trzy hotele obok siebie, lądowisko dla helikopterów itp.; stamtąd rozpościera się niesamowity widok na dolinę Wisły).
Wnętrze kościoła w GniewieUliczka w GniewieZamek w Gniewie
Ostatnim punktem programu miał być Pelplin. Ale to było wielkie rozczarowanie. Przynajmniej tym razem. Pelplin, to jak wiadomo, jedna z najstarszych siedzib diecezji. Poza tym swój rozwój Pelplin zawdzięcza cystersom, którzy pozostawili po sobie wielki kompleks poklasztornych zabudowań. Przede wszystkim monstrualną archikatedrę, której nie powstydziłoby się żadne większe miasto. Niewiele jednak z niej zobaczyłem, bo właśnie zaczynała się msza.
Żelaznym punktem programu powinno być też muzeum diecezjalne, które słynie przede wszystkim z bezcennej kopii Biblii Gutenberga. Niestety jest nieczynne do odwołania. W dodatku nigdzie nie ma informacji, kiedy będzie otwarte, czy w ogóle jest czynne. Informacje w internecie są sprzeczne, na wiadomości nikt nie odpowiada. Pocałowałem więc klamkę.
Po nieudanej wizycie w Pelplinie ruszyłem autostradą do Gdyni.