Pamiętam, jak po raz pierwszy w 2019 roku planowałem zimowy wyjazd do Trójmiasta. I miał to być wtedy wyjazd do Gdańska. Jednak w Gdańsku nie było noclegów, czy też były poza moim zasięgiem finansowym, nie pamiętam, tak więc ostatecznie trafiłem do Gdyni. I to był, jak się okazało, świetny wybór, ponieważ od tego czasu Gdynię uwielbiam, chętnie do niej powracam, a do Gdańska jedynie „wpadam”, gdy jestem w Gdyni.
Gdańsk to po prostu takie samo wielkie miasto, jak Poznań czy Wrocław. Starówka (czyli tzw. Główne Miasto) jest ładna, ale w przeważającej mierze jest to skansen dla turystów (por. moje przemyślanie z Lublina). Długi Targ to rząd pustostanów. Natomiast Gdynia to miasto bardzo żywe, ale żywe nie dzięki upojonym wódką turystom, tylko dzięki mieszkańcom, którzy po prostu w tym mieście mieszkają. Nie ma tam wyraźnej starówki, chociaż jest stara część Gdyni koncentrująca się wokół portu.
W Gdyni króluje modernizm, który dumnie się pręży w budynkach przy głównych ulicach: Świętojańskiej, Władysława, któregoś lutego… i na Kamiennej Górze – nadmorskiej dzielnicy pełnej przedwojennych modernistycznych willi. Do tego dochodzi jeszcze modernistyczny układ urbanistyczny. Nie ma tam kamienic z podwórkami-studniami.
Trójmiasto od południa otoczone jest Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym i wystarczy rzut oka na mapę, żeby zobaczyć, ile tam jest terenów zielonych.
Pobyt w Gdyni tradycyjnie rozpocząłem od spaceru przez Kępę Redłowską na Klif Orłowski. Aż nie chce się wierzyć, że w środku miasta są takie atrakcyjne przyrodniczo tereny. Byłem tam dwa razy.
Poza tym, w Gdyni zbyt wiele nie zwiedzałem, bo po prostu nie miałem takiej potrzeby. Ale następnym razem, kto wie.
W Gdańsku byłem dwa razy. Pierwszego dnia pojechałem na krótką wycieczkę do Oliwy – gdzie byłem też poprzednim razem. Oliwa to gdański odpowiednik poznańskiego Sołacza – czyli zabytkowa dzielnica ze starymi luksusowymi willami. W środku jest piękny park oliwski (chociaż inny, niż park sołacki w Poznaniu). Nad Oliwą króluje katedra oliwska. Wyjątkowo ciekawy zabytek architektury.
Drugi raz pojechałem do Gdańska w konkretnym celu, tzn. żeby odwiedzić muzeum II wojny światowej. W 2019 roku byłem w Europejskim Centrum Solidarności – i chociaż nie jestem wielbicielem patosu i martyrologii – to bardzo mi się wystawa podobała. W muzeum II wojny światowej też jest nieźle. Nie ma tam, ewentualnie jest w mniejszych dawkach, kult nieszczęścia i poświęcania, wyeksponowany w centralnym muzeum klęsk i nieszczęść, czyli w muzeum powstania warszawskiego. W gdańskim muzeum wojna jest pokazana wielowymiarowo i z dystansem. Poza tym jest tam pokazana perspektywa nie tylko polska. Trochę miejsca poświęcono kwestiom, o których u nas wiele się nie mówi, jak np. okupacji Singapuru przez Japończyków, czy głodzie w Holandii.
Wystawa jest ciekawa i można poświęcić te 2 – 3 godziny, żeby bez znużenia ją obejrzeć. Nie mówię, że co roku, ale za parę lat może jeszcze tam kiedyś wrócę. Natomiast architektonicznie muzeum mnie trochę rozczarowało (podobnie, jak Polin w Warszawie, w którym byłem we wrześniu 2019 roku).
Po odwiedzeniu muzeum, poszwendałem się jeszcze trochę po centrum Gdańska. Doszedłem m.in. do słynnej poczty gdańskiej. Poczta gdańska kojarzy mi się przede wszystkim z „Blaszanym bębenkiem”, który czytałem 14 lat temu. Jest tam szczegółowo, chociaż trochę w krzywym zwierciadle, opisana obrona poczty.
Sam budynek jest bardzo ciekawy i żałuję, że nie miałem czasu na zwiedzenie muzeum. Przed muzeum znajduje się monumentalny pomnik upamiętniający pocztowców. Natomiast na mnie dużo większe wrażenie zrobiło miejsce pamięci na podwórzu budynku poczty, gdzie znajduje się tajemniczy relief oraz zaznaczone jest miejsce rozstrzelania ofiar.
Potem udałem się Długim Nabrzeżem w kierunku Bazyliki Mariackiej i Długiego Targu (wiem, że to trochę nie po drodze, ale nie szkodzi). Na trasie można podziwiać nie tylko gdańskie „zabytki” (odbudowane po wojnie), ale również trochę ciekawej architektury modernistycznej. Z oddali widziałem „Sołdka”, którego zwiedzałem 2 lata temu.
Zahaczyłem o Bazylikę Mariacką, która zadziwia mnie za każdym razem swym ogromem.
Skoro jestem już przy miastach, to muszę jeszcze wspomnieć o Sopocie, który odwiedziłem ostatniego dnia. O dziwo, chociaż był to początek lutego, były tłumy turystów. Pogoda w pewnym momencie zrobiła się paskudna. Na szczęście mogłem się posilić gorącą czekoladą w pijalni Wedla. 🤭