Na styku trzech województw (Byczyną, Bolesławiec)
W Byczynie miałem okazję być już dwa razy, ale to takie miejsce, do którego chce się wracać (podobno drugie takie to Chełmno, ale niestety nie miałem jeszcze okazji go zobaczyć). O tym miasteczku już pisałem jakiś czas temu.
Z Kalisza na południe prowadzi droga wojewódzka numer 450. Droga formalnie łączy Kalisz z Wieruszowem, ale w rzeczywistości ciągnie się jeszcze kilka kilometrów dalej i za Opatowem łączy się z drogą krajową numer 11 biegnącą w kierunku Śląska. Tak więc ta droga w większości przebiega przez województwo wielkopolskie, ale na pewnym odcinku przecina także województwo Łódzkie (w końcu Wieruszów jest w woj. łódzkim). Natomiast kilka kilometrów od miejsca, gdzie ta droga krzyżuje się z drogą krajową, rozpoczyna się województwo opolskie. W tym rejonie jest kilka ciekawych miejsc, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wygląda odpychająco.
Byczyną znajduje się w województwie opolskim, właściwie na granicy Opolszczyzny z Wielkopolską. Ale kilka kilometrów wcześniej, za Wieruszowem, znajduje się miejscowość Święty Roch, a w niej zabytkowy drewniany kościół p.w. św. Rocha. Wokół kościoła znajduje się cmentarz, a na nim potężne drzewa.
O Byczynie trudno coś więcej napisać. Można przez kilkadziesiąt minut powędrować po byczyńskiej starówce (zupełnie autentycznej), otoczonej imponującymi średniowiecznymi murami. Od mojej ostatniej wizyty w miasteczku półtora roku temu nic się właściwie nie zmieniło, poza tym, że z racji epidemii wszystko jest właściwie w tej chwili zamknięte. Niemniej jednak cały czas robi spore wrażenie.
W tym samym czasie, w którym odkryłem Byczynę, dowiedziałem się także o znajdującym się nieopodal Bolesławcu (nad Prosną, w odróżnieniu od bardziej znanego Bolesławca w woj. dolnośląskim). Aby dojechać do Bolesławca, należy jeszcze w województwie wielkopolskim zjechać z drogi krajowej numer 11 (nieopodal miejsca, w którym do tej drogi dochodzi DW 450) i pojechać na wschód. Po drodze mija się Prosnę, która właściwie stanowi granicę pomiędzy województwami wielkopolskim i łódzkim. Sam Bolesławiec położony jest już w województwie łódzkim.
Tak ta droga powinna wyglądać przynajmniej zazwyczaj; obecnie z powodu remontu/budowy mostu na Prośnie, najprostsza droga jest zamknięta dla ruchu i trzeba jechać trasą okrężną.
W Bolesławcu znajduje się inna zabytkowa średniowieczna atrakcja, tj. baszta wzniesiona przez Kazimierza Wielkiego. W średniowieczu był to element fortyfikacji posadowionych na granicach ówczesnej Polski. W Wielkopolsce nie ma wielu tego rodzaju zabytków. Podobna Baszta znajduje się też w Ostrzeszowie.
Podsumowaniem wycieczki była krótka wizyta w Kępnie i w Ostrzeszowie. W Kępnie do ciekawych zabytków należy zamkowa poczta i ruiny synagogi (ruiny – niestety). W Ostrzeszowie, poza wspomnianą basztą, wart zobaczenia jest także kościół farny.
Nie była to może najciekawsza z moich wycieczek, ale trudno wymyślić coś lepszego w czasach pandemii, gdy wszystkie atrakcje są pozamykane.
Rok
Rok temu powróciłem na stałe do Kalisza. Rozpocząłem jedną aplikację i ją równie szybko zakończyłem, zdałem masę egzaminów i teraz jestem tu, gdzie jestem. Nie jest źle.
Rok temu była ładna jesienna pogoda jeszcze w listopadzie, bo doskonale pamiętam, że w dniu, w którym rozpocząłem swoją nową pracę, jeździłem jeszcze na rowerze i dojechałem prawie do Trojanowa. Mam cichą nadzieję, że w tym roku też jeszcze się uda gdzieś na rowerze pojechać, chociaż ciepło nie jest. Pomimo tego jesień lubię.
Nowy rok
Zaczyna się nowy rok; jeśli nie będzie gorszy od 2015 to będzie świetnie.
W 2015 roku skończyłem studia, które przecież, dopiero co zacząłem. Teraz czas na nowe wyzwania.
Najważniejsze dla mnie jest, że jestem w Kaliszu i nie muszę już więcej jeździć do Poznania. Poznań jest, rzecz jasna, świetny, ale cieszę się, że zakończyła się moja pięcioletnia studencka tułaczka i nie muszę już siedzieć jak na szpilkach zastanawiając się, czy zdążę na autobus, pociąg itd.
Powrót do Kalisza
Pięć lat temu relacjonowałem swoje pierwsze kroki w Poznaniu, a dzisiaj mogę zrelacjonować swój ostateczny powrót. W czasie studiów mieszkałem w dwóch miastach na raz co ma zalety, ale i wady. Do wad należą przede wszystkim czasochłonne dojazdy.
Po skończeniu studiów jeszcze przez cztery miesiące odbywałem staż w Poznaniu, ale gdy nadarzyła się okazja, zdecydowałem się osiąść jednym miejscu, czyli w Kaliszu.
Wolę jednak mniejsze miasta.
Na zakończenie – ostatnie zdjęcia z jesiennego Sołacza.
Ulica Alberta
Przypomniała mi się dzisiaj moja wycieczka do Rygi, a w szczególności jedno miejsce – zachwalana przez wszystkich – ulica Alberta.
Powyżej znajduje się film z serii Spacer z ambasadorem dostępny na kanale Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP na YouTubie. Film jak najbardziej oddaje charakter i atmosferę Rygi. Mowa w nim także o ulicy Alberta, jako przykładzie wspaniałej ryskiej secesji.
O ulicy Alberta rzecz jasna mówią wszelkiej maści przewodniki. Na każdej pocztówce są zdjęcia tamtejszych oszałamiających kamienic.
Tak więc ja, ruszając do Rygi – miałem już w głowie obraz: ULICA ALBERTA! Byłem całkowicie przekonany, że rzeczona ulica jest jakąś olbrzymią arterią, sercem miasta, jego duszą itp. itd. Okazało się jednak, że ulica Alberta jest w centrum miasta, ale jest to mała uliczka bez znaczenia. Ma nie więcej, niż 200 metrów długości, szerokością także nie imponuje. Nie mieszczą się przy niej żadne ważne instytucje. Mieszkańcy tam nie zaglądają. Łażą tamtędy jedynie tabuny turystów.
Prawdą jest, że piękne kamienice faktycznie tam stoją. Mimo to, czułem się trochę oszukany. Byłem wręcz tym zażenowany, bo ta ulica choć piękna, jest właściwie wymarła.
Łódź
Wybrałem się wczoraj do Łodzi, w której poprzednim razem byłem – o ile mnie pamięć nie myli – 7 lat temu. Pomimo całej swojej złej opinii, raczej nie jest brzydsza niż Kalisz, a miejscami jest naprawdę piękna. W zasadzie w Kaliszu nie ma miejsc, które by w jakiś szczególny sposób zachwycały, a w Łodzi – kto wie? Czyżby Kalisz upadł tak nisko…
Częstochowska – Budowlanych, czyli gwałcenie przez oczy
Ostatni raz chyba dwa lata temu pisałem, jak to w naszym cudownym mieście jesteśmy gwałceni przez oczy. Jadąc przez Kalisz ma się wrażenie, że nie jesteśmy w Europie w XXI wieku, ale gdzieś w jakiejś zapadłej dziurze wieki temu. Jest to problem ogólnopolski, ale chciałoby się przecież, żeby „najstarsze miasto w Polsce”, „gród nad Prosną” był choć trochę lepszy. Dobrze, że ten problem jest zauważony, choć od „zauważenia” do „czegoś z tym zrobienia” daleka droga.
Zamieszczam tutaj zdjęcia skrzyżowania ulic Częstochowskiej i Budowlanych jako reprezentatywny przykład kaliskiej ohydy. Jak widać, w stosunku do 2012 roku nic się prawie nie zmieniło.
Zacne te krajobrazy można także podziwiać w Google StreetView.
Kalisz po stu latach
Każdy odwiedzający centrum Kalisza, choćby mimochodem, dowie się, że właśnie „obchodzona” jest setna rocznica zburzenia Kalisza, które miało miejsce w 1914 roku, na początku I wojny światowej. W całym śródmieściu wiszą olbrzymie plakaty pokazujące dane miejsce po zburzeniu (dobry pomysł). Pamiętam, jak chyba w 2004 roku była podobna akcja, ale wtedy nie było wielkich plakatów, tylko coś subtelniejszego.
Tegoroczna „celebracja” obchodzona jest pod hasłem „Kalisz feniks.…” czy coś takiego. Strasznie mnie to denerwuje, ale mniejsza z tym. Smutna refleksja jest taka, że jak się patrzy na obecny stan kaliskiej starówki, to dochodzi się do wniosku, że może nasi przodkowie popełnili błąd odbudowując Kalisz. Może należało wszystko zostawić (jak w Kostrzynie nad Odrą). Główne ulice w centrum Kalisza to obraz nędzy i rozpaczy; gołym okiem widać pogłębiającą się degrengoladę niegdyś wspaniałych miejsc. Przykro patrzeć, że Kalisz zamienia się w prowincjonalne miasteczko, zawłaszczone przez centra handlowe. Widać to jak na dłoni po wymierającym na głównych ulicach handlu.
O wszechobecnej kaliskiej brzydocie można by pisać i pisać. Ten problem został zauważony przez kaliszan, ale trudno cokolwiek zrobić – póki co nikt nie zdobył się choćby na to, by w jakiś sposób zatrzymać zalewające miasto reklamy.
Polecam przeczytać: „O gustach się nie dyskutuje”
Toruń
W Toruniu byłem kilka lat temu. Teraz wybrałem się powtórnie. Wtedy trwały matury, a teraz, za każdym razem gdy w radiu o tym mowa, cieszę się, że mam to już za sobą.
Brzydota nasza powszechna
O napisaniu tego posta myślę już od jakiegoś czasu. Postanowiłem, że aby nie być gołosłownym powinienem wcześniej przygotować jakąś dokumentację fotograficzną. A to okazało się znacznie prostsze niż przypuszczałem.
Natchnieniem był krótki odcinek drogi między Opatówkiem a centrum Kalisza – jedzie się 10 – 15 minut. W tym czasie – parafrazując Gombrowicza – jest się gwałconym przez oczy. Krajobraz nie przypomina wjazdu do miasta w środku Europy, aspirującego do miana „kulturalnego”, „nowoczesnego”, „postępowego” lub choćby (jakie to prozaiczne) „czystego”, ale raczej drogę przez jakiś kraj trzeciego świata.
Prawda jest taka, że otacza nas estetycznych chaos (powiedziane najdelikatniej jak się da); a mówiąc dosadniej syf i brzydota. Obszarpane krawędzie dróg, dziurawe chodniki, sypiące się kamienice – to tylko wierzchołek góry lodowej.
Wiadomo, że jakiś budynek może być zapuszczony, na poboczu mogą rosnąć dwumetrowe krzaczory. Problem jest taki, że prawdziwą zmorą krajobrazu są wszechobecne reklamy, narąbane gdzie się da. Do tego dochodzą jeszcze – modne ostatnio – LEDowe wyświetlacze z jakimiś kretyńskimi informacjami.
Podobno jest miasto, gdzie wygrano walkę o przestrzeń publiczną; jest to São Paulo. Ciekawe, czy kiedyś dotrze to do Kalisza.
Nie musiałem jechać do wjazdu do Kalisza, aby zrobić dokumentację fotograficzną. Już sama ulica Częstochowska jest wystarczająco szpetna.