Miesiąc temu wróciłem z krótkiej wycieczki do Lizbony. To dobry moment, żeby na chwilę się tam jeszcze przenieść.
Ostatniego dnia miałem jeszcze trochę czasu, ponieważ samolot do Warszawy miałem dopiero popołudniu. Wykorzystałem ten czas, żeby jeszcze trochę pozwiedzać centrum. Między innymi jechałem bardzo znaną miejską windą Santa Justa. Służyła do pokonywania znacznych różnic poziomów w mieście. Winda jest oblegana przez turystów, co jest dużą wadą. Po wyjściu z windy zaraz są ruiny klasztoru, w których urządzono muzeum archeologiczne.
Detale klasztoru hieronimitówWieża w BelemW porceMuzeum AzulejosPort pasażerski
W Lizbonie byłem jeszcze w wielu innych miejscach, których nie opisałem, a które uwidoczniłem na zdjęciach.
Żeby dobrze poznać miasto, trzeba by w nim zamieszkać. Nie da się poznać miasta w dwa dni. Taka krótka wycieczka może stanowić co najwyżej zachętę, żeby przyjechać ponownie. Niestety takie wyjazdy mają też i wady. Na przykład trudno wejść w jakiekolwiek interakcje z tubylcami. Dlatego bardzo dobrze wspominać mój wyjazd do Salonik (maj 2018), ponieważ wtedy nie tylko zwiedzałem miasto (które z pewnością jest o wiele mniej atrakcyjne od Lizbony), ale przede wszystkim miałem okazję poznać jego mieszkańców, zobaczyć jak pracują i żyją na co dzień.
Teraz myślami krążę już tylko wokół krótkiego wyjazdu w góry, który nastąpi za miesiąc. Rok temu byłem na podobnej, krótkiej wycieczce w maju.
Trzeciego dnia od przyjazdu do Lizbony postanowiłem pojechać do Sintry – urokliwego miasteczka znajdującego się w górach pomiędzy Lizboną a Oceanem. Nie wiem, czy bym tam w ogóle pojechał, gdyby nie to, że pierwszego dnia wieczorem minąłem dworzec kolejowy Rossio, z którego odjeżdżają pociągi do Sintry. Dworzec tak mi się spodobał, że stwierdziłem, że szkoda byłoby się pociągiem nie przejechać.
Wnętrze dworca Rossio
Dwa razy jechałem pociągiem: raz do Belem i raz do Sintry (i rzecz jasna za każdym razem z powrotem do Lizbony). Pociągi lokalne jeżdżą często i regularnie. Są odrobinę obskurne, ale do przeżycia.
Jadąc do Sintry miałem też okazję zobaczyć też trochę inną Lizbonę; tj. miasto wielkich blokowisk i odległych dzielnic. Widok z okna pociągu nie był zbyt zachęcający (chociaż może to tylko pozory). Stacje po drodze do Sitntry, chociaż uczęszczane przez tysiące ludzi, też były zaniedbane. Widać, że kiedyś tam był jakiś generalny remont i wielka rewitalizacja, ale wszystko już zdążyło popaść w lekką ruinę.
Podobne wrażenia miałem po powrocie z Sintry, gdy tym razem pociąg zatrzymał się na dworcu Oriente, zbudowanym 25 lat temu na lizbońskie expo. Nowoczesna monumentalna architektura tego dworca jest zachwycająca (przynajmniej dla mnie). Pomimo upływu lat, dworzec cały czas wygląda dobrze. Nie zmienia to niestety faktu, że główna hala z peronami też jest zapuszczona, a stalowe dźwigary pokrywa rdza. Szkoda.
Dworzec Oriente
Natomiast Sintra zrobiła na mnie fantastyczne wrażenie i myślę, że jeżeli kiedyś jeszcze znajdę się w Lizbonie, to warto byłoby tamtejsze okolice poznać dokładniej. W Sintrze jest wiele zabytków, ale one nie są najciekawsze. Najpiękniejsze wrażenie robi urokliwe miasteczko rozłożone na stokach wzgórz.
Pałac Narodowy w SintrzeW oddali Atlantyk
Miałem zwiedzić tamtejszą główną atrakcję, czyli pałac Pena. Jednak tych pałaców jest tam kilka, jest też zrekonstruowany zamek Maurów. Jednak to pałac Pena przyciąga wszystkich ze względu na swoją nietypową architekturę.
Pałac, jak pałac. W każdym pałacu jest mniej więcej tak samo. Atrakcja droga (20 euro), a zwiedza się w niemożliwych tłumach. To wszytko traci więc zupełnie sens. Pałac sobie następnym razem podaruję.
Ale dla mnie główną atrakcją było niesamowite dojście do pałacu. To już była po prostu trasa w górach, na którą nie byłem do końca przygotowany. Było jednak fantastycznie. To dla mnie była namiastka górskiej wędrówki, którą ostatnio miałem blisko rok temu. Trasa wiodła wśród lasów, ogrodów, położonych w na leśnych stokach willi. Dookoła wszytko kwitło, było naprawdę pięknie.
Dla samej tej wędrówki było warto tam przyjechać. Ze stoków gór w Sintrze widać już Ocean Atlantycki.
W oddali AtlantykTutaj już wszystko kwitłoZrekonstruowany zamek Maurów
Pałac otoczony jest wielkim wspaniałym parkiem. Obiecywałem sobie, że po wyjściu z pałacu, zwiedzę jeszcze park, ale nie miałem już siły.
Zamek Pena
Pałac jest niewątpliwie ciekawy, ale zwiedzanie królewskich komnat idąc w procesji nie ma większego sensu.
Byłem w Lizbonie trochę niewiele ponad 2 dni, więc nie widziałem wszystkiego, ale to nie szkodzi. Będę mieć powód, żeby pojechać do niej ponownie.
Byłem z Lizbonie w weekend, więc chociaż to marzec, turystów było strasznie dużo, co psuło zwiedzenie. Przynajmniej w niektórych, najpopularniejszych miejscach. Może w dni robocze byłoby lepiej.
Łuk upamiętniający odbudowę Liczony po trzęsieniu ziemiJeden z wielu monumentalnych budynkówPierwsze spotkanie z tramwajami
Do tych najpopularniejszych miejsc zalicza się niewątpliwie Alfama, czyli lizbońskie „stare miasto”. Miejsce niewątpliwie jest urokliwe, chociaż trawią je te same problemy, co wszelkie „stare miasta” w turystycznych miastach, czyli przeładowanie turystami. Chociaż gdzieniegdzie mieszkańcy też jeszcze tam się zachowali, bo można było spotkać wywieszone pranie albo miejscowych pijaków. Alfama to dzielnica wąskich krętych uliczek biegnących po stoku wzgórza. Po tych stromych uliczkach dzielnie kursują stare tramwaje, które zadziwiająco dobrze sobie tam radzą. Miejscami ulice są tak wąskie, że wagon prawie dotyka ściany; są też miejsca z ruchem wahadłowym. Pikanterii dodaje fakt, że nie widać, co jest za następnym zakrętem, więc trzeba się zdać całkowicie na sygnalizację świetlną.
Wszystkiego nie widziałem, ale miałem chwilę czasu na spacer po tej okolicy. Najwięcej widać rzeczywiście z okna tramwaju. Zwiedzałem tam przede wszystkim kościół i klasztor św. Wincentego, widziałem (z zewnątrz) Panteon narodowy, katedrę. Siłą rzeczy trzeba też odwiedzić chociażby jeden z tarasów widokowych.
Tramwaj wspina się w AlfamieKościół św. WincentegoLumpeks na świeżym powietrzuPanteon narodowySień klasztoruRelikwie świętychWidok na Alfamę. W oddali klasztor św. Wincentego i PanteonŚw. Wincenty – patron Lizbony
Charakterystyczne wszechobecne kafelki to azulejos, czyli ceramiczne płytki zdobione w różne ornamenty albo całe obrazy. W Narodowym Muzeum Azulejos dowiedziałem się, że Portugalczycy sztukę wyrobu płytek przejęli od Arabów, którzy wcześniej zasiedlali Półwysep Iberyjski. We wspomnianym muzeum jest cała wielka panorama miasta wykonana z płytek, przedstawiająca Lizbonę sprzed trzęsienia ziemi (widać na niej m.in. dawny pałac królewski, w miejscu którego jest obecny plac Praça do Comércio).
Azulejos
Popołudniu pojechałem pociągiem do Belem, czyli części dzielnicy znajdującej się bliżej ujścia Tagu do Oceanu Atlantyckiego. Najważniejszym zabytkiem jest Klasztor hieronimitów – majestatyczna budowla w stylu manuelińskim. W tym miejscu podpisano Traktat lizboński w 2007 roku.
Klasztor jest okazały, ale zwiedza się tylko maleńki fragment, a mianowicie krużganki. Kościół był zamknięty z powodu remontu.
Sień klasztoru hieronimitówKrużganki w klasztorze hieronimitówPomnik odkrywców
Nieopodal znajduje się Wieża Belem, która jest jednym z symboli Lizbony oraz Pomnik Odkrywców – gigantyczny obelisk upamiętniający portugalskich podróżników. Jest wielkości wieżowca.
Parę dni temu wróciłem z krótkiego, dwudniowego wyjazdu do Lizbony. Ostatni raz byłem gdzieś na zagranicznej wycieczce – celu zwiedzania miasta – w 2014 roku, gdy odwiedzałem Rygę i Tallinn. To było ponad 10 lat temu…
Trochę pod wpływem impulsu kupiłem bilety lotnicze latem 2024 roku – widać marketing LOT‑u mnie jakoś przekonał. A poza tym, to nie mam prawie żadnego doświadczenia w lataniu – przynajmniej w porównaniu z ludźmi, którzy kilka razy do roku jeżdżą na egzotyczne wakacje (a Lizbona jest troszkę egzotyczna, ale bez przesady).
W Lizbonie wylądowałem 14 marca ok. 15 – 16. Bez większego problemu kupiłem bilet na komunikację miejską i znalazłem stację metra, którą miałem dojechać do centrum. Ze stacji metra wysiadłem na stacji markiza Pombala (wiedziałem, kto to jest, jako dobrze przygotowany turysta).
Po wyjściu z metra zobaczyłem to:
Pierwsze spotkanie z Lizboną
Czyli zupełnie inny świat. Powitała mnie lizbońska palma. Szybko się tez przekonałem, że jest ciepło i wszystko kwitnie. W Portugalii była już całkowem zaawansowana wiosna.
Idąc do hotelu poczułem Lizbonę w nogach, bo szybko się przekonałem, co to znaczy miasto położone na wzgórzach – wszędzie jest stromo i pod górę. I pewnie dlatego nie ma też tam zbyt wielu rowerzystów.
Gdy trochę doszedłem do siebie, wyszedłem na wieczorny spacer po Lizbonie. I tak szedłem majestatyczną Avenida da Liberdade aż do samego Tagu (który wygląda jak morze), na Praça do Comércio.
Widok na stromiznę ulicAvenida LiberdadePlac RestauradoresDworzec kolejowy RossioPlac RossioWidok na strome uliceOstatnia czynna miejska windaPierwsze spotkanie z lizbońskim tramwajemPraça do ComércioNad Tagiem. W oddali most 25 Kwietnia
Dzień wcześniej w Warszawie zebrał się zimny wiatr i okropny deszcz. Ale miałem chwilę czasu, więc pospacerowałem sobie po bardzo ładnym modernistycznym osiedlu znajdującym się na Okęciu (tzn. nieopodal lotniska). Wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. To architektura i urbanistyka zupełnie inne od współczesnego budownictwa nastawionego na maksymalizację zysków.