Zanim napiszę, dokąd ruszyłem, gdy opuściłem Zawoję, muszę jeszcze wspomnieć o Pszczynie. Pszczynę odwiedziłem po raz pierwszy już rok temu jadąc do Zawoi, ale miałem jednak poczucie niedosytu. Wtedy była brzydka pogoda i nie widziałem wszystkiego.
Dlatego w tym roku tam wróciłem. Tym razem pogoda była piękna. Na rynku odbywał się jakiś festyn, chyba coś pod hasłem pożegnania lata. Nie wchodziłem ponownie do pałacu. Za to udałem się do wielkiego, pięknego parku, który jest za tym pałacem położony. Wówczas go nie odwiedziłem ze względu na ulewę. Park jest dosyć dziki, ale bardzo ładny.
Uliczki Pszczyny również lepiej prezentują się w słońcu. Poszedłem także do Muzeum Prasy Śląskiej, które planowałem odwiedzić już od dawna, ale nie starczało nigdy czasu. Spodziewałem się czegoś trochę ciekawszego. Ale było warto mimo wszystko. Bardzo podobał mi się odtworzony gabinet W. Korfantego. Ciekawe były też starodawne maszyny drukarskie, w tym np. linotyp, który dawniej służył do składu tekstu.
Dzisiaj jestem ostatni dzień pod Babią Górą, dobiega końca moja kolejna wizyta tutaj; nie ukrywam, że czuję się nostalgicznie. Jednak na pewno jeszcze tu wrócę.
Wczoraj wjechałem kolejką linową na Mosorny Groń. W tamtym roku wchodziłem na ten szczyt na piechotę (było ciężko). Potem zrobiłem pętlę po Paśmie Policy. Pogoda była piękna. Z Policy widać Tatry.
Dzisiaj wybrałem zmodyfikowaną wersję tradycyjnej wyprawy do Babiogórskiego Parku Narodowego. Wszedłem przyjemną ścieżką na Przełęcz Jałowiecką (Tabakowe Siodło) – do miejsca, w którym szlak biegnie wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Potem przyjemną trasą udałem się do schroniska na Markowych Szczawinach.
Wizyta w Zawoi była bardzo udana, jak zwykle. Ale jednak tym razem było lepiej, niż poprzednio, ponieważ pogoda była bardzo dobra.
Jutro jadę odkrywać nowe miejsca – to znaczy na Słowację.
Leśna Klasa na Mokrym KozubieTajemnicze drzewa na jednym ze szczytówWjazd na Mosorny GrońWidok na Tatry z PolicyW drodze na Tabakowe Siodło
Nie ma wątpliwości, że jeszcze jest lato; na potwierdzenie tego – temperatury. Jest ponad 20 stopni i świeci słońce, dawno nie miałem w górach tak pięknej pogody. I to pomimo tego, że już początek września.
Jestem już 3 dni w Zawoi. Czas spędzam aktywnie. Chodzę po szlakach, które znam i lubię, chociaż co nie co też odkrywam. W poniedziałek było zachmurzone, chociaż było ciepło i nie padało. Wybrałem się do Pasma Jałowieckiego, które zwykle odwiedzam na początek. Niestety nie mam do niego szczęścia w tym sensie, że zawsze, gdy tam jestem, jest słaba widoczność.
Wczoraj zwiedziałem już masyw Babiej Góry – też trasą, którą szedłem już kilka razy. Na samą Babią Górę się nie wybieram w tym roku.
Dzisiaj odwiedziłem też Mokry Kozub. To niewysoka góra strzegąca wejścia do Babiogórskiego Parku Narodowego. Na jej szczycie znajduje się ładna łąka. Po drodze jest ciekawa ścieżka dydaktyczna.
Hala KamińskiegoPiwniczkaWidok na Pasmo Policy z masywu Babiej GóryGórska łąka w Beskidzie Żywieckim
Poprzednio wspominałem o wizycie w arboretum leśnym, ale latem nie może także zabraknąć wycieczki do tradycyjnego lasu.
Pogoda na przełomie lipca i sierpnia nie była za bardzo letnia, a przynajmniej nie była to taka pogoda, do jakiej przyzwyczaiły nas upały w poprzednich latach. Bywało chłodno, szczególnie w nocy; obficie padał deszcz. Ale to nawet lepiej, bo dzięki temu jeszcze przyjemniej odwiedza się las (chociaż w sumie miło jest się schronić w chłodnym lesie nawet w upał; natomiast po deszczu nie jest aż tak dobrze, bo zwykle są komary – w tym roku było akurat).
Dąbrowa
Poprzednim razem w tym miejscu byłem jesienią, chociaż przyjeżdżam tu rzadko, acz regularnie, od kilku już lat. Nie jest to zwykły las, bo jest to las dębowy (częściowo). Jest to część większego kompleksu leśnego. W środku jest naprawdę ładnie, chociaż najciekawiej się robi, jeżeli się zejdzie z utartego szlaku. Przez las przebiegają resztki bardzo starej, brukowanej drogi. Ciekawe, dokąd prowadziła. Choć to las i chociaż jest sucho, były tam miejsca, gdzie trzeba się przedzierać przez wysoką trawę. Zdarzały się również miejsca podmokłe i błotniste, ze śladami sporych babrzysk.
Las w rozkwicieStaw między drzewamiPrzez przesiekęZwalone drzewo w dąbrowieZ wnętrza lasuWidok z ambonyWyszło słońce
Odwiedziłem również Dolinę Swędrni, chociaż od innej strony (nie od strony Kalisza). Mam wrażenie, że trochę się tam zmieniło od czasu, jak byłem tam ostatni raz, czyli rok temu. Przede wszystkim pojawiły się młodniki, czyli młode laski, których tam wcześniej nie było.
Obrałem trochę inną trasę, bardziej przez las, ale niestety okazało się, że łąki są tak zarośnięte, że nie da się przejść. W końcu udało mi się dotrzeć do doliny rzeki, ale to nie takie proste. Konieczne jest dalsze przedzieranie się przez zarośla. Samą rzekę niełatwo wypatrzeć. Znajduje się schowana głęboko, za krzakami, zaroślami, za rowem. Rzeczka jest wąska, płytka, bardzo urokliwa. Podobno czysta.
Sam dojazd zasługuje na odrębne potraktowanie. Oczywiście nie mam tu na myśli dojazdu do Krakowa, bo to nic ciekawego. Po prostu najpierw kiepska droga lokalna, potem dobra droga wojewódzka, potem niezła droga krajowa, potem autostrada, potem droga ekspresowa, potem wyjątkowo beznadziejna droga krajowa (trasa Olkusz-Kraków) i znowu autostrada. Jest także droga pseudoekspresowa, jak np. Dąbrowa Górnicza-Olkusz.
Taka sama trasa, tylko gorsza, jest na odcinku Kraków-Myślenice. Prędkość, z którą teoretycznie można jechać to 100 km/h, w rzeczywistości często jedzie się 60 km/h i to nie z powodu ruchu (była niedziela), tylko jakiś dziwnych skrzyżowań, wyskakujących nagle przejść dla pieszych, zakrętów itp.
No i w tych okolicach zaczyna się Podhale – a więc gwałt przez oczy. W Myślenicach wjeżdża się na trasę S7 i tu zaczyna się droga jak z bajki. Nie tylko jest to świetna droga ekspresowa, ale przede wszystkim jest pięknie położona. Jedzie się wśród gór, dolin, przełęczy; raz na dole, raz na estakadzie. Raz nad rzeką, a raz nad łąkami. Gdzieś w oddali przemykają podhalańskie wiochy (z Pcimiem na czele). Ukoronowanie trasy jest przejazd najdłuższym w Polsce tunelem, który jest naprawdę ciekawy.
Niestety wkrótce za tunelem czar pryska, ponieważ wjeżdża się już na zwykłą bardzo nieciekawą drogę krajową, która na dodatek jest nieustającym placem budowy (co może zwiastować, że trasa ekspresowa zostanie niedługo dociągnięta bliżej Zakopanego).
Niestety im bliżej Zakopanego, tym gorzej – stężenie Podhala wzrasta do 1000%. Jest koszmarnie, a apogeum tego koszmaru przypada na przedmieścia Zakopanego. Ląduje się jak w jakimś kraju trzeciego świata. Z jednej strony jakieś ę‑ą pensjonaty i hotele, czy inne zadbane miejsca, a obok nich rozwalające się stare szopy. Chaosu wizualnego nie da się z resztą streścić jednym zdaniem. Wszystko pokryte tysiącami ohydnych reklam, szyldów itp. Nie rekompensują tego widoczne z okolic Rabki Tatry.
Jak co roku w weekend majowy wybrałem się do Doliny Baryczy. Niestety w tym roku jakoś tak się złożyło, że nie odwiedziłem stawów przygodzickich. Ale jeszcze nic straconego.
Wybrałem się do bardziej oddalonego kompleksu stawów, który znajduje się już na terenie województwa dolnośląskiego – jeżdżę tam od 2020 roku. Wcześniej poprzestawałem na okolicach Odolanowa. Uderzające jest, jak zmienia się architektura, układ urbanistyczny wsi i trochę też krajobraz, gdy tylko wyjedzie się z Wielkopolski. Pojawiają się charakterystyczne dla Dolnego Śląska ceglane „wieże transformatorowe”.
Pogoda była idealna na wędrówkę po lasach, łąkach, wśród pól i nad stawami: było ciepło, ale nie gorąco. Warunki do robienia zdjęć średnie – niebo było zasnute chmurami. Ale i tak bez większego problemu przeszedłem 12 km. Doszedłem nad Barycz. Wody w niej trochę mniej, niż poprzednio. Najprzyjemniej było się wyciągnąć się na łące ukrytej wśród drzew nad samą Baryczą.
Stary jazJeden ze stawówAleja drzewRozlewiska nad stawemBaryczNa grobli
Tak naprawdę w Krakowie spędziłem 1 dzień, no ale jeszcze dzień na przyjazd i dzień na odjazd. Pierwszego dnia pogoda była ładna. Na plantach rosły imponujące kępy żonkili, które wtedy akurat kwitły. Niestety kolejne dni były zimne, wietrzne i mokre – momentami padał deszcz ze śniegiem.
Udało mi się odwiedzić miejsce, w którym nigdy nie byłem, chociaż wielokrotnie podróżowałem do Krakowa, czyli Zamek na Wawelu. Rzeczywiście jest imponujący. Katedrę sobie odpuściłem, bo byłem w niej już kilka razy.
Gdy idzie o sam festiwal, to zespoły, które grały, były bardzo dobre. Natomiast repertuar średnio przypadł mi do gustu. To znaczy była to taka muzyka z gatunku takich utworów, które wyświetlają mi się jako propozycje na Spotify do odsłuchania – ja je odsłuchuję, a potem kasuję. Raczej nie kupiłbym sobie płyty z takimi utworami. Pieśni wykonywane w ramach „ciemnej jutrzni” czy też adoracji ciała Chrystusa są piękne, jest to jednak muzyka trudna w odbiorze. Spodziewałem się raczej czegoś trochę innego.
Wiosna na plantachWnętrze kościoła św. Katarzyny AleksandryjskiejScenaŚw. RitaWawel późnym wieczoremPlantyNa WawelRozmowa Noego z BogiemEkspresja lwowskaFiliżanka z ręcznie malowanymi wrąbkami 🙂Śnieg z deszczem na rynku
Jeszcze jesienią, gdy poprzednim razem odwiedzałem nadwarciańskie okolice, postanowiłem, że warto byłoby pojechać do Puszczy Pyzdrskiej na wiosnę – przede wszystkim dlatego, że jednak o tej porze roku dzień jest znacznie dłuższy, nie trzeba się więc spieszyć i można więcej zobaczyć. Natomiast pogoda w marcu nie odbiega znacząco od tej, jaka jest w listopadzie, no może poza tym, że czuć jednak już trochę wiosnę.
Wędrując po Puszczy Pyzdrskiej jakoś zawsze ciągnie mnie na jej północny skraj; może dlatego, że są to okolice Pyzdr, czyli uroczego miasteczka, od którego ten region ma w ogóle swoją nazwę (chociaż tym razem w samych Pyzdrach nie byłem). W Puszczy widziałem do tej pory może jakieś 10% tego, co mnie interesuje. Ale tym razem postanowiłem także pojechać bardziej w kierunku jej centrum, o czym za chwilę.
Po raz kolejny pojechałem zobaczyć ujście Prosny do Warty. Jadąc z Kalisza do Pyzdr tak naprawdę cały czas jedzie się wzdłuż Prosny; z drogi widać rozciągającą się jej dolinę. Ujście Prosny intrygująco wygląda na mapie, ale bardzo ciekawe jest także w terenie. Prosna w Kaliszu zupełnie nie przypomina tej rzeki, która płynie wartkim strumieniem przez Wielkopolskę. W Kaliszu Prosna jest szeroka, płytka i leniwa. Ale poza miastem jest stosunkowo wąska, głęboka, pełna meandrów, ma bardzo wartki nurt i – podejrzewam – że jest także niebezpieczna. Wpada do Warty pod Pyzdrami, do ujścia bardzo łatwo dotrzeć. To dosyć niesamowity widok, jak wśród łąk i pól łączą się ze sobą dwie dosyć duże rzeki; rzecz jasna Warta jest o wiele potężniejsza. Co ciekawe: Warta w Poznaniu jest wąska i uregulowana. Natomiast w okolicach Pyzdr to naprawdę wielka i szeroka rzeka.
ProsnaRozlewiska na łąkachWarta po prawej
Potem pojechałem do Nadwarciańskiej Parku Krajobrazowego, tzn. do miejsca, które bardzo lubię, a którego nie udało mi się odwiedzić jesienią.
Wydmy śródlądowe
Poprzednim razem oglądałem wydmy śródlądowe po drugiej stronie Warty, w okolicach Pietrzykowa. Jednak odkryłem wtedy, że takie wydmy są również w okolicach Wrąbczynka, czyli po tej samej stronie Warty, co ujście Prosny – czyli tam, gdzie znajduje się Nadwarciański Park Krajobrazowy. Postanowiłem tym razem udać się w te okolice. Same wydmy nie są zbyt okazałe – faktycznie, są to łachy jasnego piasku, pośród łąk, na stokach pól schodzących do doliny Warty. Jednak znacznie ciekawsza jest dalsza część, czyli łąki i rozlewiska pomiędzy Wrąbczynkiem a Lądem. W tych okolicach zrobiłem sobie udaną wędrówkę, idąc częściowo szlakiem turystycznym, częściowo drogą św. Jakuba, a częściowo po prostu ścieżkami wśród pól.
Po krótkiej wizycie w Zagórowie udałem się w głąb Puszczy Pyzdrskiej, tzn. do Orliny Dużej. O na wpół opuszczonych osadach położonych pośród lasów Puszczy Pyzdrskiej czytałem już kilka lat temu; jednak dotrzeć do nich nie jest tak prosto. Przede wszystkim trudno się zdecydować, gdzie konkretnie pojechać, co ciekawego można zobaczyć. Najlepiej byłoby zwiedzać Puszczę na rowerze, ale niestety pogoda na to nie pozwala, a poza tym nie jestem w stanie zabrać roweru na taką odległość. O Orlinie Dużej przeczytałem już ze 3 lata temu na innej stronie internetowej. Już 2 lata temu próbowałem tam dotrzeć, ale niestety mi się nie udało, bo miałem za mało czasu.
Tym razem czasu miałem więcej, bo przede wszystkim pojechałem wiosną, a więc, gdy do wieczora jest jasno. Można dojechać z samego Zagórowa do Orliny drogą przez las i w sumie nie jest to daleko (to normalna oficjalna droga, tyle że gruntowa – mam nadzieję, że nie przyjdzie komuś do głowy jej wyasfaltować, bo droga na wsi=dewastacja terenu). Widziałem majaczące w oddali rozpadające się chałupy, ale są to tylko obiekty pojedyncze. To nie jest tak, że jest cała opuszczona wieś. Wręcz przeciwnie, odniosłem wrażenie, że życie do niej powraca. Udało mi się odnaleźć zabytkowy cmentarz protestancki, ale nie było to takie proste. Trzeba wiedzieć, gdzie on się znajduje. Teoretycznie w lesie, ale ten las właśnie został wycięty. Jednak, gdyby nie drogowskaz, chyba nie udałoby mi się go odnaleźć.
Warto się wybrać w te okolice, zanim zostaną bardziej zdegradowane.
Wybrałem się do lasku, w którym ostatnią rzetelną wycieczkę miałem w czerwcu 2021 roku (tzn. przeszedłem parę kilometrów); a przecież to niedaleko i lasek też jest ciekawy. Pogoda była zupełnie inna, niż 2 tygodnie temu. Chociaż jest luty, to było bardzo ciepło; wiał lekki wietrzyk, słońce świeciło, ale delikatnie.
Początek roku był ciepły, za to od końca stycznia robiło się co raz zimniej. Bardzo dużo padało. Pogoda była chlapowata i odechciewało mi się gdziekolwiek wychodzić. To odpowiedź na pytanie, dlaczego przez cały miesiąc nie pojechałem „w teren”. Dopiero w ostatnią niedzielę stycznia zebrałem się, aby pojęchać do Rezerwatu.
Był lekki mróz, niebo było zachmurzone. W gęstym lesie nie było zbyt jasno. Jednak zima to tak naprawdę najlepsza pora na odwiedzenie lasu: nie ma komarów, ani innych robali; jednocześnie nie ma też liści na krzakach i można wejść w miejsca normalnie niedostępne.
Odwiedziłem miejsce, w którym przez las przepływa strumień. Bardzo często strumień jest bez wody, która pojawia się tylko w okresach wilgotnych – na wiosnę i jesienią. Tym razem jednak, ku mojemu zdziwieniu, strumień był wypełniony wodą. Pewnie była to zasługa wcześniejszych opadów.