
Nowy rok
Zaczyna się nowy rok; jeśli nie będzie gorszy od 2015 to będzie świetnie.
W 2015 roku skończyłem studia, które przecież, dopiero co zacząłem. Teraz czas na nowe wyzwania.
Najważniejsze dla mnie jest, że jestem w Kaliszu i nie muszę już więcej jeździć do Poznania. Poznań jest, rzecz jasna, świetny, ale cieszę się, że zakończyła się moja pięcioletnia studencka tułaczka i nie muszę już siedzieć jak na szpilkach zastanawiając się, czy zdążę na autobus, pociąg itd.
Pentameron

W tym tygodniu byłem na filmie „Pentameron”, który reklamowano już ze dwa miesiące, ale na naszej prowincji jest tylko jeden seans – i był on w ten poniedziałek. Dodam, że film wyświetlono w kaliskim kinie Centrum, tzn. kinie studyjnym, które jest fajne, bo nie gra byle czego i nie jest tam sprzedawane jedzenie. Niestety, fotele są niewygodne (noga boli mnie do dziś), a ekran i dźwięk jednak nie są takie, jak w dużych kinach.
Film jest rzekomo włoski, ale aktorzy wzięci byli chyba z łapanki. Co odbiło się na języku, bo z jakiś przyczyn nakręcono go po angielsku i efekt jest dosyć dziwaczny. Z jednej strony – film bardzo europejski, scenariusz napisany na podstawie baśni jakiegoś włoskiego barokowego pisarza (stąd podobieństwo do „Dekameronu”), z odniesieniami do europejskich legend, mitów itd. – a z drugiej strony – cały efekt psuje ohydny angielsko-pseudo-amerykański akcent. Aktorzy ewidentnie się męczą.
Gra aktorska dosyć drewniana.
Jak przystało na baśń, są piękne zdjęcia, ładne efekty, świetna scenografia, fantastyczne kostiumy – i to jest ewidentnie na plus. Co do muzyki: wszyscy zachwycają się Desplatem; ja się nie zachwycam. Ale fabuła też trochę rozczarowuje. Niby te opowiastki są całkiem ciekawe, ale brakowało jednak jakiegoś zakończenia.
Jednym słowem: nie było źle, ale mogło być trochę lepiej.

I po pracy
Zacząłem pracę, z której jestem zadowolony, ale jeszcze miesiąc i ją rówież kończę. Zacznę coś zupełnie nowego i oczekiwanego od dawna.
A poza tym, zbliżają się Święta, ale za oknem tego zupełnie nie widać. Pogoda jest beznadziejna.
Praca
Jesień śmiało postępuje, chociaż pogoda jest zupełnie znośna. Zupełnie znośna nawet na rower, pod warunkiem, że świeci słońce. Widoki są najlepsze w ciągu całego roku.
Natomiast ja rozpocząłem dzisiaj pierwszą poważną pracę.
Jesień w domu
To bardzo miłe uczucie, że niedzielę spędzam w domu, a nie w autobusie do Poznania. Mam nadzieję, że nie będę żałować.

Powrót do Kalisza
Pięć lat temu relacjonowałem swoje pierwsze kroki w Poznaniu, a dzisiaj mogę zrelacjonować swój ostateczny powrót. W czasie studiów mieszkałem w dwóch miastach na raz co ma zalety, ale i wady. Do wad należą przede wszystkim czasochłonne dojazdy.
Po skończeniu studiów jeszcze przez cztery miesiące odbywałem staż w Poznaniu, ale gdy nadarzyła się okazja, zdecydowałem się osiąść jednym miejscu, czyli w Kaliszu.
Wolę jednak mniejsze miasta.
Na zakończenie – ostatnie zdjęcia z jesiennego Sołacza.
„Detektyw” – sezon 2
Przykro mi bardzo, ale muszę to napisać.
Drugi sezon serialu „Detektyw” (ang. True Detective) jest beznadziejny. O ile pierwszy sezon, pomimo znacznych dłużyzn, dało się oglądać, o tyle drugiego oglądać się nie da. W pierwszym sezonie było dwóch policjantów, był trup, było dochodzenie, były jakieś retrospekcje itd. – dało się w tym połapać. Na końcu, dla cierpliwych, było jakieś zakończenie, nie pamiętam już jakie.
Drugi sezon nie ma z pierwszym nic wspólnego. Są całkowicie nowi bohaterowie, wzięci znikąd. Nie ma trupa (tzn. jakiś jest, ale nie o niego chodzi), tylko jakieś polityczno-gospodarcze przekręty. Nie idzie się w tym połapać. Już w pierwszym odcinku jest się zasypanym taką ilością nazwisk i miejsc, że nie wiadomo, o co chodzi. Dalej jest tylko gorzej.
Bohaterowie średnio sympatyczni. Jedna ciekawsza postać… z resztą nieważne.
Podsumowując, odradzam.
Tatry – część piąta: Zakopane
Jadą w Tatry nie da się ominąć Zakopanego. Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Dlatego na koniec – kilka zdjęć z miasta.
Tatry – część czwarta: Droga na Halę Gąsienicową
Tego dnia zastanawiałem się, czy nie pójść do Czarnego Stawu Gąsienicowego, którego jeszcze nigdy nie widziałem. Niestety, pogoda zdecydowała inaczej.
Pierwszym przystankiem miało być schronisko „Murowaniec”. Droga rozpoczyna się w Kuźnicach. Niestety, gdy wyszedłem ponad poziom lasu okazało się, że pogoda nie sprzyja do dalszych wędrówek. W wysokich górach wiał bowiem bardzo silny wiatr, który bardzo utrudniał wędrówkę. Z trudem doszedłem więc do schroniska, a potem zawróciłem.
Tatry – część trzecia: Dolina Roztoki
To było w sobotę, 3 października. Chyba najładniejszy dzień od końca lata.
Z samego rana pojechałem do Palenicy Białczańskiej. Prawdę mówiąc, tego się nie spodziewałem; tzn. takiego tłumu. Gigantyczny parking przy wejściu na drogę do Morskiego Oka był już cały zajęty (a była 9 rano!). Ja łudziłem się, że w październiku nie będzie już tylu turystów. Ale się przeliczyłem.
Podobnie, sądziłem naiwnie, że na drodze do Doliny Pięciu Stawów, stosunkowo trudnej i wyczerpującej, na szlaku dosyć wymagającym, będzie raczej pusto. A gdzie tam! Idzie się niemalże w procesji.
Przykro mi to mówić, chociaż turyści generalnie nie wchodzą sobie wzajemnie w drogę, a nawet zdradzają względem siebie pewne przejawy życzliwości, to jednak najgorsze ze wszystkiego są „zorganizowane” wycieczki rodzinne, przeganiające siedmiolatki po skałach.
Są też takie widoki, jak na obrazku. Na nim, przewodniczący wycieczki rodzinnej, wpycha dzieciaka do nosidełka, coby noworodek

mógł zobaczyć Dolinę Pięciu Stawów. Nie przeszkadzają mu ryki dziecka, ani to, że na dworze było 0ºC.
Niestety, ale takie obrazki, a przede wszystkim te rodzinny hordy, przeżywające zbiorowe uniesienia w górach, przypominają mi Bridget Jones na obiedzie u „mieszczańskich małżeństw”. Rodzice oderwali się na chwilę od komputerów, by zabrać dzieciarnię do Zakopanego. Męczą siebie, dzieci i innych turystów. Nie mówiąc o tym, że te dzieciaki w końcu muszą siusiu (oby tylko), więc w krzaki. Pomimo tego, że w Parku Narodowym jest to surowo zabronione. Tak samo zresztą, jak palenie papierosów, co nie przeszkadza „turystom” podziwiać Wodogrzmoty Mickiewicza z fają w gębie.
Jak już jesteśmy przy Wodogrzmotach. Droga do Morskiego Oka jest monotonna i dosyć wyczerpująca mimo tego, że idzie się po asfalcie. W jedną stronę idzie się ok. 2 godzin. Przy Wodogrzmotach skręca się do Doliny Roztoki, która jest niesamowita. Na początku widać niewiele. Z czasem jednak wychodzi się z lasu i już wiadomo, dlaczego jest to faktycznie dolina. Widoki są niesamowite.
Na końcu – Dolina Pięciu Stawów, choć w zasadzie jest to dopiero połowa wycieczki.
Ja tego dnia szedłem właściwie nieustannie od 9 rano do ok. 17, z drobnymi kilkuminutowymi przystankami. Początkowo miałem nadzieję, że coś gdzieś zjem. Jednak w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów nie byłem jeszcze głodny, natomiast w schronisku przy Morskim Oku tłum był taki, że nie chciało mi się czekać w kolejce. Poza tym, byłem na tyle zmęczony, że nie chciało mi się na to Morskie Oko nawet patrzeć, ani robić zdjęć.
Niebieski szlak łączący Dolinę Pięciu Stawów i Morskie Oko jest bardzo wymagający (przynajmniej dla mnie). Najpierw idzie się ostro w górę, a potem ostro w dół. Schodzenie nie jest wcale łatwiejsze.
Tatry – część druga: Dolina Strążyska
Droga przez Dolinę Strążyska jest łatwa, przyjemna i niezbyt długa. Na końcu doliny znajduje się chałupa, a w środku coś reklamowane jako herbaciarnia, choć jest to raczej bar, gdzie podają liptona w szklance z arcorocu. Wygląda może nienadzwyczajnie, ale herbata z konfiturą z borówek jest jednak bardzo dobra.
Z Polany można pójść do Wodospadu Siklawica. Ja tam poszedłem i przy wodospadzie byłem zupełnie sam. Niesamowite uczucie. Z resztą w samej dolinie też tłumów nie było. Dodam tylko, że było tam wyjątkowo zimno, bo idzie się właściwie ciągle przez las.
Potem poszedłem drogą nad reglami, której początkowy fragment jest trudny (ostro pod górę). Nagrodą za to są Sarnie Skałki. Dalej poszedłem tą samą drogą, aż do „hotelu” na Kalatówkach. Tam serwują świetną kwaśnicę.
Miałem jeszcze trochę czasu, więc z Kuźnic poszedłem jeszcze do pustelni Albertynów.