Nowy rok

Zaczy­na się nowy rok; jeśli nie będzie gor­szy od 2015 to będzie świetnie.

W 2015 roku skoń­czy­łem stu­dia, któ­re prze­cież, dopie­ro co zaczą­łem. Teraz czas na nowe wyzwania.

Naj­waż­niej­sze dla mnie jest, że jestem w Kali­szu i nie muszę już wię­cej jeź­dzić do Pozna­nia. Poznań jest, rzecz jasna, świet­ny, ale cie­szę się, że zakoń­czy­ła się moja pię­cio­let­nia stu­denc­ka tułacz­ka i nie muszę już sie­dzieć jak na szpil­kach zasta­na­wia­jąc się, czy zdą­żę na auto­bus, pociąg itd.

Pentameron

Na zachę­tę Sal­ma Hay­ek. Źró­dło: http://srebrny-ekran.pl/wp-content/uploads/2015/11/tale1.jpg

W tym tygo­dniu byłem na fil­mie „Pen­ta­me­ron”, któ­ry rekla­mo­wa­no już ze dwa mie­sią­ce, ale na naszej pro­win­cji jest tyl­ko jeden seans – i był on w ten ponie­dzia­łek. Dodam, że film wyświe­tlo­no w kali­skim kinie Cen­trum, tzn. kinie stu­dyj­nym, któ­re jest faj­ne, bo nie gra byle cze­go i  nie jest tam sprze­da­wa­ne jedze­nie. Nie­ste­ty, fote­le są nie­wy­god­ne (noga boli mnie do dziś), a ekran i dźwięk jed­nak nie są takie, jak w dużych kinach.

Film jest rze­ko­mo wło­ski, ale akto­rzy wzię­ci byli chy­ba z łapan­ki. Co odbi­ło się na języ­ku, bo z jakiś przy­czyn nakrę­co­no go po angiel­sku i efekt jest dosyć dzi­wacz­ny. Z jed­nej stro­ny – film bar­dzo euro­pej­ski, sce­na­riusz napi­sa­ny na pod­sta­wie baśni jakie­goś wło­skie­go baro­ko­we­go pisa­rza (stąd podo­bień­stwo do „Deka­me­ro­nu”), z odnie­sie­nia­mi do euro­pej­skich legend, mitów itd. – a z dru­giej stro­ny – cały efekt psu­je ohyd­ny angiel­sko-pseu­do-ame­ry­kań­ski akcent. Akto­rzy ewi­dent­nie się męczą.

Gra aktor­ska dosyć drewniana.

Jak przy­sta­ło na baśń, są pięk­ne zdję­cia, ład­ne efek­ty, świet­na sce­no­gra­fia, fan­ta­stycz­ne kostiu­my – i to jest ewi­dent­nie na plus. Co do muzy­ki: wszy­scy zachwy­ca­ją się Despla­tem; ja się nie zachwy­cam. Ale fabu­ła też tro­chę roz­cza­ro­wu­je. Niby te opo­wiast­ki są cał­kiem cie­ka­we, ale bra­ko­wa­ło jed­nak jakie­goś zakończenia.

Jed­nym sło­wem: nie było źle, ale mogło być tro­chę lepiej.

Król wyru­sza na poszu­ki­wa­nie mor­skie­go potwo­ra. Przez szyb­kę nie­wie­le widzi. Źró­dło: http://www.kinonh.pl/pliki/wgrane/image/fotosy/ZAPOWIEDZI/PENTAMERON/11.jpg_standa.jpg

I po pracy

Zaczą­łem pra­cę, z któ­rej jestem zado­wo­lo­ny, ale jesz­cze mie­siąc i ją rówież koń­czę. Zacznę coś zupeł­nie nowe­go i ocze­ki­wa­ne­go od dawna.

A poza tym, zbli­ża­ją się Świę­ta, ale za oknem tego zupeł­nie nie widać. Pogo­da jest beznadziejna.

20151219_120212

20151219_120836

20151219_121654

Praca

Jesień śmia­ło postę­pu­je, cho­ciaż pogo­da jest zupeł­nie zno­śna. Zupeł­nie zno­śna nawet na rower, pod warun­kiem, że świe­ci słoń­ce. Wido­ki są naj­lep­sze w cią­gu całe­go roku.

Nato­miast ja roz­po­czą­łem dzi­siaj pierw­szą poważ­ną pracę.

DSCF9144

DSCF9133

DSCF9129

DSCF9126

Jesień w domu

To bar­dzo miłe uczu­cie, że nie­dzie­lę spę­dzam w domu, a nie w auto­bu­sie do Pozna­nia. Mam nadzie­ję, że nie będę żałować.

Jesienna mgiełka
Jesien­na mgiełka

Powrót do Kalisza

Pięć lat temu rela­cjo­no­wa­łem swo­je pierw­sze kro­ki w Pozna­niu, a dzi­siaj mogę zre­la­cjo­no­wać swój osta­tecz­ny powrót. W cza­sie stu­diów miesz­ka­łem w dwóch mia­stach na raz co ma zale­ty, ale i wady. Do wad nale­żą przede wszyst­kim cza­so­chłon­ne dojazdy.

Po skoń­cze­niu stu­diów jesz­cze przez czte­ry mie­sią­ce odby­wa­łem staż w Pozna­niu, ale gdy nada­rzy­ła się oka­zja, zde­cy­do­wa­łem się osiąść jed­nym miej­scu, czy­li w Kaliszu.

Wolę jed­nak mniej­sze miasta.

Na zakoń­cze­nie – ostat­nie zdję­cia z jesien­ne­go Sołacza.

Detektyw” – sezon 2

Przy­kro mi bar­dzo, ale muszę to napisać.

Dru­gi sezon seria­lu „Detek­tyw” (ang. True Detec­ti­ve) jest bez­na­dziej­ny. O ile pierw­szy sezon, pomi­mo znacz­nych dłu­żyzn, dało się oglą­dać, o tyle dru­gie­go oglą­dać się nie da. W pierw­szym sezo­nie było dwóch poli­cjan­tów, był trup, było docho­dze­nie, były jakieś retro­spek­cje itd. – dało się w tym poła­pać. Na koń­cu, dla cier­pli­wych, było jakieś zakoń­cze­nie, nie pamię­tam już jakie.

Dru­gi sezon nie ma z pierw­szym nic wspól­ne­go. Są cał­ko­wi­cie nowi boha­te­ro­wie, wzię­ci zni­kąd. Nie ma tru­pa (tzn. jakiś jest, ale nie o nie­go cho­dzi), tyl­ko jakieś poli­tycz­no-gospo­dar­cze prze­krę­ty. Nie idzie się w tym poła­pać. Już w pierw­szym odcin­ku jest się zasy­pa­nym taką ilo­ścią nazwisk i miejsc, że nie wia­do­mo, o co cho­dzi. Dalej jest tyl­ko gorzej.

Boha­te­ro­wie śred­nio sym­pa­tycz­ni. Jed­na cie­kaw­sza postać… z resz­tą nieważne.

Pod­su­mo­wu­jąc, odradzam.

Tatry – część czwarta: Droga na Halę Gąsienicową

Tego dnia zasta­na­wia­łem się, czy nie pójść do Czar­ne­go Sta­wu Gąsie­ni­co­we­go, któ­re­go jesz­cze nigdy nie widzia­łem. Nie­ste­ty, pogo­da zde­cy­do­wa­ła inaczej.

Pierw­szym przy­stan­kiem mia­ło być schro­ni­sko „Muro­wa­niec”. Dro­ga roz­po­czy­na się w Kuź­ni­cach. Nie­ste­ty, gdy wysze­dłem ponad poziom lasu oka­za­ło się, że pogo­da nie sprzy­ja do dal­szych wędró­wek. W wyso­kich górach wiał bowiem bar­dzo sil­ny wiatr, któ­ry bar­dzo utrud­niał wędrów­kę. Z tru­dem dosze­dłem więc do schro­ni­ska, a potem zawróciłem.

Tatry – część trzecia: Dolina Roztoki

To było w sobo­tę, 3 paź­dzier­ni­ka. Chy­ba naj­ład­niej­szy dzień od koń­ca lata.

Z same­go rana poje­cha­łem do Pale­ni­cy Biał­czań­skiej. Praw­dę mówiąc, tego się nie spo­dzie­wa­łem; tzn. takie­go tłu­mu. Gigan­tycz­ny par­king przy wej­ściu na dro­gę do Mor­skie­go Oka był już cały zaję­ty (a była 9 rano!). Ja łudzi­łem się, że w paź­dzier­ni­ku nie będzie już tylu tury­stów. Ale się przeliczyłem.

Podob­nie, sądzi­łem naiw­nie, że na dro­dze do Doli­ny Pię­ciu Sta­wów, sto­sun­ko­wo trud­nej i wyczer­pu­ją­cej, na szla­ku dosyć wyma­ga­ją­cym, będzie raczej pusto. A gdzie tam! Idzie się nie­mal­że w procesji.

Przy­kro mi to mówić, cho­ciaż tury­ści gene­ral­nie nie wcho­dzą sobie wza­jem­nie w dro­gę, a nawet zdra­dza­ją wzglę­dem sie­bie pew­ne prze­ja­wy życz­li­wo­ści, to jed­nak naj­gor­sze ze wszyst­kie­go są „zor­ga­ni­zo­wa­ne” wyciecz­ki rodzin­ne, prze­ga­nia­ją­ce sied­mio­lat­ki po skałach.

Są też takie wido­ki, jak na obraz­ku. Na nim, prze­wod­ni­czą­cy wyciecz­ki rodzin­nej, wpy­cha dzie­cia­ka do nosi­deł­ka, coby noworodek

Facet próbuje dzieciaka wepchnąć do nosidełka, pomimo jego wyraźnych sprzeciwów
Facet pró­bu­je dzie­cia­ka wepchnąć do nosi­deł­ka, pomi­mo jego wyraź­nych sprzeciwów

mógł zoba­czyć Doli­nę Pię­ciu Sta­wów. Nie prze­szka­dza­ją mu ryki dziec­ka, ani to, że na dwo­rze było 0ºC.

Nie­ste­ty, ale takie obraz­ki, a przede wszyst­kim te rodzin­ny hor­dy, prze­ży­wa­ją­ce zbio­ro­we unie­sie­nia w górach, przy­po­mi­na­ją mi Brid­get Jones na obie­dzie u „miesz­czań­skich mał­żeństw”. Rodzi­ce ode­rwa­li się na chwi­lę od kom­pu­te­rów, by zabrać dzie­ciar­nię do Zako­pa­ne­go. Męczą sie­bie, dzie­ci i innych tury­stów. Nie mówiąc o tym, że te dzie­cia­ki w koń­cu muszą siu­siu (oby tyl­ko), więc w krza­ki. Pomi­mo tego, że w Par­ku Naro­do­wym jest to suro­wo zabro­nio­ne. Tak samo zresz­tą, jak pale­nie papie­ro­sów, co nie prze­szka­dza „tury­stom” podzi­wiać Wodo­grz­mo­ty Mic­kie­wi­cza z fają w gębie.

Jak już jeste­śmy przy Wodo­grz­mo­tach. Dro­ga do Mor­skie­go Oka jest mono­ton­na i dosyć wyczer­pu­ją­ca mimo tego, że idzie się po asfal­cie. W jed­ną stro­nę idzie się ok. 2 godzin. Przy Wodo­grz­mo­tach skrę­ca się do Doli­ny Roz­to­ki, któ­ra jest nie­sa­mo­wi­ta. Na począt­ku widać nie­wie­le. Z cza­sem jed­nak wycho­dzi się z lasu i już wia­do­mo, dla­cze­go jest to fak­tycz­nie doli­na. Wido­ki są niesamowite.

Na koń­cu – Doli­na Pię­ciu Sta­wów, choć w zasa­dzie jest to dopie­ro poło­wa wycieczki.

Ja tego dnia sze­dłem wła­ści­wie nie­ustan­nie od 9 rano do ok. 17, z drob­ny­mi kil­ku­mi­nu­to­wy­mi przy­stan­ka­mi. Począt­ko­wo mia­łem nadzie­ję, że coś gdzieś zjem. Jed­nak w schro­ni­sku w Doli­nie Pię­ciu Sta­wów nie byłem jesz­cze głod­ny, nato­miast w schro­ni­sku przy Mor­skim Oku tłum był taki, że nie chcia­ło mi się cze­kać w kolej­ce. Poza tym, byłem na tyle zmę­czo­ny, że nie chcia­ło mi się na to Mor­skie Oko nawet patrzeć, ani robić zdjęć.

Nie­bie­ski szlak łączą­cy Doli­nę Pię­ciu Sta­wów i Mor­skie Oko jest bar­dzo wyma­ga­ją­cy (przy­naj­mniej dla mnie). Naj­pierw idzie się ostro w górę, a potem ostro w dół. Scho­dze­nie nie jest wca­le łatwiejsze.

Tatry – część druga: Dolina Strążyska

Dro­ga przez Doli­nę Strą­ży­ska jest łatwa, przy­jem­na i nie­zbyt dłu­ga. Na koń­cu doli­ny znaj­du­je się cha­łu­pa, a w środ­ku coś rekla­mo­wa­ne jako her­ba­ciar­nia, choć jest to raczej bar, gdzie poda­ją lip­to­na w szklan­ce z arco­ro­cu. Wyglą­da może nie­na­dzwy­czaj­nie, ale her­ba­ta z kon­fi­tu­rą z boró­wek jest jed­nak bar­dzo dobra.

Z Pola­ny moż­na pójść do Wodo­spa­du Sikla­wi­ca. Ja tam posze­dłem i przy wodo­spa­dzie byłem zupeł­nie sam. Nie­sa­mo­wi­te uczu­cie. Z resz­tą w samej doli­nie też tłu­mów nie było. Dodam tyl­ko, że było tam wyjąt­ko­wo zim­no, bo idzie się wła­ści­wie cią­gle przez las.

Potem posze­dłem dro­gą nad regla­mi, któ­rej począt­ko­wy frag­ment jest trud­ny (ostro pod górę). Nagro­dą za to są Sar­nie Skał­ki. Dalej posze­dłem tą samą dro­gą, aż do „hote­lu” na Kala­tów­kach. Tam ser­wu­ją świet­ną kwaśnicę.

Mia­łem jesz­cze tro­chę cza­su, więc z Kuź­nic posze­dłem jesz­cze do pustel­ni Albertynów.