100 lat za Urugwajem

Na prze­ło­mie roku mia­łem przy­jem­ność prze­czy­tać książ­kę, któ­rą nota bene dosta­łem od Św. Miko­ła­ja pt. „Wyho­duj sobie wol­ność. Repor­ta­że z Uru­gwa­ju” (auto­rzy Szy­mon Opry­szek i Maria Haw­ra­nek). Z resz­tą ostat­nio bar­dzo dużo odda­ję się lite­ra­tu­rze fak­tu, a ponad­to kon­ty­nu­owa­łem czy­ta­nie T. Bern­har­da, ale to temat na osob­ny post.

Uru­gwaj to pań­stwo na dru­gim koń­cu świa­ta, o któ­rym u nas nie mówi się nic albo bar­dzo nie­wie­le. Pamię­tam, że jakiś czas temu czy­ta­łem arty­kuł na jego temat w „Poli­ty­ce”. Bli­sko deka­dę temu media w naszej czę­ści świa­ta poświę­ca­ły odro­bi­nę uwa­gi pre­zy­den­to­wi Uru­gwa­ju (nazy­wa­nym „naj­bied­niej­szym pre­zy­den­tem świa­ta”) José Muji­ce. Jest to pań­stwo w Ame­ry­ce Połu­dnio­wej, wci­śnię­te mię­dzy Bra­zy­lię i Argen­ty­nę, nad olbrzy­mi estu­arium La Pla­ty.

Pod wzglę­dem gospo­dar­czym i zamoż­no­ści jest to raczej „śred­niak”, pew­nie w mia­rę podob­ny do Pol­ski. Jed­nak z dru­giej stro­ny, nie ma tam pato­lo­gicz­ne­go roz­war­stwie­nia spo­łecz­ne­go, jak w wie­lu innych pań­stwach regio­nu. Nie sły­chać też o mafiach i kar­te­lach nar­ko­ty­ko­wych ter­ro­ry­zu­ją­cych spo­łe­czeń­stwo. Wystę­pu­je tam bie­da, jak wszę­dzie, ale chy­ba nie są to takie slum­sy jak te zna­ne z Brazylii.

Nato­miast pod wzglę­dem spo­łecz­nym, to pań­stwo wyprze­dzi­ło wie­le innych (w tym nasze) o jakieś 100 lat. Wystar­czy wspo­mnieć o mał­żeń­stwach jed­no­pł­cio­wych, czy moż­li­wo­ści adop­cji dzie­ci przez oso­by w takich związ­kach. Ale nie tyl­ko to; tak­że kwe­stia bar­dziej pro­za­icz­ne, jak choć­by prze­strze­ga­ny roz­dział kościo­ła od pań­stwa, w tym rygo­ry­stycz­ne prze­strze­ga­nie świec­ko­ści szkół. Jeśli ktoś chce dowie­dzieć się wię­cej – pozo­sta­je mu lek­tu­ra książ­ki, któ­rą polecam.

Frag­ment książki

Tym­cza­sem u nas taka afe­ra: Spon­sor pral­ni dla bez­dom­nych we Wro­cła­wiu nie chciał, aby biskup ją poświę­cił. TVP krzy­czy o skan­da­lu.

Tak­że tutaj: Nie chcie­li, by biskup poświę­cił pral­nię. Jest zwrot w spra­wie afe­ry z Wrocławia

Jed­nym sło­wem, pral­nia dla bez­dom­nych nie powsta­ła (cał­ko­wi­cie za dar­mo, ufun­do­wa­na przez spon­so­ra, Hen­kla), ponie­waż wła­dze kościel­ne koniecz­nie chcia­ły ją poświę­cić, na co nie wyra­ził zgo­dy spon­sor. Czy­li wszyst­ko już było goto­we, pral­ki cze­ka­ły na uży­cie, ale z powo­du kościel­ne­go ośle­go upo­ru, wszyst­ko trze­ba było odkrę­cać… ręce opadają.

Aktu­ali­za­cja 28.01.2022 – pral­nia jed­nak powstanie.

Znowu 31 grudnia

Minę­ły wycze­ki­wa­ne przez każ­de­go Świę­ta Boże­go Naro­dze­nia i minął też cały rok 2021. Oby nowy rok nie był gor­szy od tego, któ­ry wła­śnie się kończy 🙂

Lasy, pola, stawy w śniegu

Rok temu odkry­łem cie­ka­we miej­sce pośród lasów w powie­cie ostrze­szow­skim. Tak mi się spodo­ba­ło, że odwie­dzi­łem je dwu­krot­nie w grud­niu 2020 roku. Ale gdy­bym miał wię­cej cza­su, zro­bił­bym tam znacz­nie dłuż­szą wyciecz­kę. W tym mie­sią­cu, tj. w grud­niu 2021 roku, po całym roku zno­wu ruszy­łem na małą wyciecz­kę w te oko­li­ce. Szko­da, że dni są teraz takie krót­kie i trze­ba patrzeć na zega­rek, aby zaraz nie zro­bi­ło się ciemno.

Na mapie teren wyglą­da zupeł­nie nie­po­zor­nie. I trze­ba napraw­dę zejść z ubi­te­go szla­ku, aby odkryć uro­kli­we miej­sca. Jest tam wszyst­ko to, co każ­dy tury­sta lubi: dro­ga wio­dą­ca przez las, drze­wa, pola, sta­wy. Tym razem widocz­ność była bar­dzo sła­ba, co dawa­ło napraw­dę nie­zwy­kły efekt. W sumie nie­wie­le moż­na było zoba­czyć, za to było sły­chać szum lasu i dźwię­ki (trud­no to nazwać śpie­wem) wyda­wa­ne przez ptaki.

Są tam też jakieś sta­wy, moż­na do nich zupeł­nie bli­sko podejść. Cie­ka­we, jak te oko­li­ce wyglą­da­ją o innych porach roku.

Staw w mgli­sty dzień

Kalisz pod śniegiem

Spa­dła odro­bi­na śnie­gu, przez parę dni utrzy­my­wał się mróz. Pew­ne­go dnia o świ­cie zno­wu więc zaha­czy­łem o obrze­ża Par­ku Miej­skie­go. Teraz tem­pe­ra­tu­ry zno­wu są dodat­nie i wszyst­ko się roz­pu­ści­ło… Mia­sto w zimo­wej sza­cie, przy łagod­nym mro­zie, pre­zen­tu­je się nieźle.

Nadwarciański Park Krajobrazowy

Na prze­ło­mie listo­pa­da i grud­nia ponow­nie wybra­łem się na pół­noc­ne gra­ni­ce Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Ale jed­nak za mało widzia­łem samej „Pusz­czy”, abym mógł tym wpi­sem dopi­sać kon­ty­nu­ację histo­rii, któ­rą napi­sa­łem rok temu.

Tak wła­ści­wie, to poje­cha­łem w te miej­sca, w któ­rych byłem rok temu, ponie­waż chcia­łem zno­wu je zoba­czyć. Nicze­go nowe­go, nie­ste­ty nie odkryłem.

Jadąc z Kali­sza na pół­noc dro­gą woje­wódz­ką w kie­run­ku Pyzdr, czy­li nie­ofi­cjal­nej „sto­li­cy” tego regio­ny, któ­rej nie­ste­ty nie odwie­dzi­łem tym razem, pierw­szym więk­szym mia­stecz­kiem jest Chocz. Z powo­du paskud­nej pogo­dy nie za bar­dzo chcia­ło mi się odkry­wać jego uro­ki. Jed­nak tym razem uda­ło mi się wejść do baro­ko­we­go kościo­ła, któ­ry stoi z boku głów­ne­go placu.


Patrząc na uro­kli­wie poło­żo­ny kościół widać, jak sta­ra to miej­sco­wość. Czuć tam atmos­fe­rę pro­win­cjo­nal­no­ści (a gdzie jej nie czuć w połu­dnio­wej Wiel­ko­pol­sce), ale ma to swój urok – wła­śnie takie­go sen­ne­go mia­stecz­ka, poło­żo­ne­go na skra­ju lasów.

Dalej obra­łem kie­ru­nek na Pyz­dry, ale do samych Pyzdr tym razem nie doje­cha­łem. Za to ponow­nie uda­łem się do Modli­cy, aby zoba­czyć fan­ta­stycz­ne miej­sce z punk­tu widze­nia geo­gra­fii i kra­jo­znaw­stwa, czy­li ujście Pro­sny do War­ty. Wie­le razy już o tym pisa­łem, że cho­ciaż w samym Kali­szu Pro­sna jest raczej roz­la­zła, płyt­ka i powol­na, o tyle poza mia­stem jest węż­sza, głęb­sza i ma rwą­cy nurt.

War­ta w oko­li­cach Pyzdr jest już potęż­ną i sze­ro­ką rze­ką, podej­rze­wam też, że dosyć głę­bo­ką. Jej spo­koj­ny nurt oraz kra­jo­braz łąk i roz­le­wisk, któ­re ją ota­cza­ją, dzia­ła bar­dzo uspo­ka­ja­ją­co. Pro­sna jest dużo węż­sza. Moż­na podejść na sam cypel, do miej­sca, w któ­rym obie rze­ki się łączą. Jest tam jed­nak bar­dzo zim­no. W dodat­ku nie byłem tam sam, ponie­waż pro­wa­dzo­no pra­ce budow­la­ne na wale prze­ciw­po­wo­dzio­wym. Było więc dużo bło­ta, a doj­ście było trudne.

Ujście Pro­sny do Warty

Punk­tem kul­mi­na­cyj­nym mia­ła być wizy­ta we Wrąb­czyn­ku. Przez tę wieś prze­cho­dzi szlak tury­stycz­ny w kie­run­ku Lądu (gdzie znaj­du­je się klasz­tor), a tak­że odci­nek szla­ku piel­grzym­ko­we­go św. Jaku­ba. Dro­ga do wsi jest malow­ni­cza, pro­wa­dzi przez osa­dy olę­der­skie. Sama miej­sco­wość spra­wia wra­że­nie, że „znaj­du­je się na koń­cu świa­ta”. Od pół­no­cy War­ta i roz­le­wi­ska, od połu­dnia lasy. Jest tam nad­zwy­czaj spo­koj­nie. W cen­trym wsi znaj­du­je się sklep i przy­sta­nek auto­bu­so­wy, koło któ­re­go tym razem zapar­ko­wa­łem. Potem posze­dłem szla­kiem w kie­run­ku Warty.

Rzecz jasna nie byłem w sta­nie dojść do Lądu, bo na to potrze­ba wie­le cza­su, któ­re­go nie mia­łem, szcze­gól­nie w takim krót­kich dniach. Ale rok temu wędro­wa­łem po oko­li­cy ok. godzi­ny i była to bar­dzo uda­na wyciecz­ka. W tym roku też nie było źle, cho­ciaż chy­ba w pew­nym miej­scu posze­dłem nie tam gdzie trze­ba, bo mia­łem pro­blem, aby dojść do pew­nych cha­rak­te­ry­stycz­nych punk­tów, któ­re zapa­mię­ta­łem z poprzed­niej wizy­ty. Idąc ścież­ką w kie­run­ku War­ty idzie się przez łąki, pola, roz­le­wi­ska. Teren jest raczej trud­ny, szcze­gól­nie zimą. Było zim­no i wietrz­nie. W dodat­ku szlak tury­stycz­ny jest bar­dzo sła­bo ozna­ko­wa­ny. Wska­za­ny GPS.

Chciał­bym kie­dyś przejść cały odci­nek z Wrąb­czyn­ka do Lądu, ale to ład­nych parę kilometrów.

Gdy powo­li wra­ca­łem do Kali­sza, odwie­dzi­łem Zagó­rów. Miej­sco­wość jest poło­żo­na ład­nie, z dala od głów­nych dróg. Ma to i zale­ty, i wady. Rynek podob­ny jest do tego w Pyz­drach. Moż­na tam coś dobre­go zjeść 🙂

Potem jecha­łem samo­cho­dem przez lasy w kie­run­ku Giza­łek. Tra­sa jest bar­dzo malow­ni­cza. Odwie­dzi­łem jesz­cze krót­ko jed­ną miej­sco­wość i to było tro­chę roz­cza­ro­wa­nie. Może w przy­szło­ści znaj­dę wię­cej cza­su, żeby zba­dać ją dokład­niej, bo podob­no warto.


Zobacz tak­że:

Pusz­cza Pyz­dr­ska cz. I

Kalisz o świcie

Kalisz wcze­snym ran­kiem nie­wie­le róż­ni się od tego wie­czor­ne­go, szcze­gól­nie teraz, gdy rano jest rów­nie ciem­no, jak popołudniu.

Korzy­stam z naj­krót­szych dni w roku. Na tych zdję­ciach nie da się powie­dzieć, czy jest rano, czy wie­czór. Ale zdję­cia zosta­ły zro­bio­ne o godz. 6−7.00, gdy sze­dłem do pra­cy i posta­no­wi­łem zaha­czyć o Park Miejski.

Wycho­dzę z domu wcze­śnie rano i w tam­tym tygo­dniu coś mnie naszło, aby idąc w kie­run­ku pra­cy wybrać dro­gę okręż­ną i zro­bić parę kro­ków w stro­nę Par­ku Miej­skie­go. Oczy­wi­ście nie mogłem wejść do wła­ści­we­go par­ku, ponie­waż potem nie miał­bym z nie­go jak wyjść w mia­rę bli­sko pra­cy. Ale mogę cho­ciaż tro­chę się przejść nad kana­łem, w oko­li­cach rze­ki i obej­rzeć nagie gałę­zie drzew w bla­dym świe­tle wscho­dzą­ce­go słońca.

Rzut okiem nad Pro­sną w kie­run­ku Par­ku Miejskiego

Wieczorny Kalisz

Jesień w Kali­szu, wie­czo­rem. Są to oko­li­ce nie­daw­no odno­wio­nych Plant Miejskich.

Pomnik Ada­ma Asnyka

Wielkopolski Park Narodowy

Parę dni temu po raz pierw­szy wybra­łem się do Wiel­ko­pol­skie­go Par­ku Naro­do­we­go. Żału­ję, że nie odwie­dzi­łem go nigdy wcze­śniej, ale jakoś nie było mi po dro­dze. Ode mnie to odle­głość 120 km – trud­no powie­dzieć, czy bli­sko, czy dale­ko. Nato­miast nie­wąt­pli­wie jesień, nawet dosyć zaawan­so­wa­na, to dobra pora, aby się tam udać.

Przez cen­tral­ną Wiel­ko­pol­skę wije się War­ta. Moż­na ją spo­tkać w oko­li­cach Pyzdr, bo sta­no­wi pół­noc­ną gra­ni­cę Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Nie­opo­dal Pyzdr do War­ty wpa­da Pro­sna. W każ­dym razie War­ta na tym odcin­ku jest sze­ro­ka, roz­la­zła i maje­sta­tycz­na – pły­nie nie­spiesz­nie przez roz­le­głe, pod­mo­kłe łąki. Na połu­dnie od Pozna­nia (kon­kret­nie to chy­ba w Śre­mie) odbi­ja na pół­noc. Prze­pły­wa przez oko­li­ce Wiel­ko­pol­skie­go Par­ku Naro­do­we­go i two­rzy tam ład­ne, mean­dru­ją­ce zako­la. Wystar­czy spoj­rzeć na mapę. Prze­pły­wa bar­dzo bli­sko Roga­li­na.

Nato­miast w Wiel­ko­pol­skim Par­ku Naro­do­wym wszyst­ko się krę­ci wokół „kra­jo­bra­zu polo­dow­co­we­go”. Pomi­mo tego, że Wiel­ko­pol­ska jest raczej pła­ska i nie jest zbyt cie­ka­wa, a kra­jo­braz jest mono­ton­ny – to w WPN jest ina­czej. Są spo­re róż­ni­ce tere­nu. Na tere­nie WPN przede wszyst­kim chro­ni się polo­dow­co­we jezio­ra ryn­no­we i ota­cza­ją­ce je lasy. Na brak uroz­ma­ice­nia nie moż­na narzekać.

Mnie uda­ło się zro­bić 11-kilo­me­tro­we koło po połu­dnio­wym frag­men­cie Par­ku. Prze­cho­dzi­łem koło kil­ku jezior i bagie­nek. Więk­sze jest Jezio­ro Górec­kie, oto­czo­ne ze wszyst­kich stron lasa­mi. Wokół nie­go idzie się po skar­pie (czy­li po brze­gu polo­dow­co­wej ryn­ny). Dooko­ła są cie­ka­we, zróż­ni­co­wa­ne lasy. 

Pew­nie Wiel­ko­pol­ski Park Naro­do­wy nie jest ani naj­cie­kaw­szy, ani naj­więk­szy. Ale to jedy­ny, jaki mamy 😀 w tych oko­li­cach. Dla­te­go nie­wąt­pli­wie war­to się do nie­go przejechać.

Wra­ca­jąc wstą­pi­łem na chwi­lę do Roga­li­na, w któ­rym poprzed­nio byłem rok temu. Nic się nie zmie­ni­ło. Jeden ze sta­ro­żyt­nych dębów obumarł, ale za to buj­nie pora­sta go bluszcz. 

Było tro­chę zim­no, ale utwier­dzam się w prze­ko­na­niu, że jesień i zima to dobra pora na wędrów­ki. Byle tyl­ko nie padało.

Jesienne cmentarze 01.11

Na cmen­ta­rzu jestem czę­ściej niż bym chciał. Świę­to Wszyst­kich Świę­tych to zupeł­nie nie moje kli­ma­ty. Zamie­nia­nie raz do roku gro­bów w stra­ga­ny z kwia­ta­mi i zni­cza­mi zde­cy­do­wa­nie mnie odstrę­cza. Ale ten dzień to jed­na z nie­licz­nych oka­zji, żeby pójść na opusz­czo­ne na co dzień kali­skie cmen­ta­rze. W cen­trum Kali­sza znaj­du­ją się trzy sta­re cmen­ta­rze miej­skie, znaj­du­ją­ce się na wzgó­rzu. Są to cmen­tarz kato­lic­ki (naj­więk­szy), ewan­ge­lic­ki i pra­wo­sław­ny. Nie­opo­dal nie­gdyś znaj­do­wał się tak­że cmen­tarz żydow­ski. O ile cmen­tarz kato­lic­ki „roz­kwi­ta”, o tyle cmen­ta­rze pra­wo­sław­ny i ewan­ge­lic­ki mają się znacz­nie gorzej, a w szcze­gól­no­ści maleń­ki i zapusz­czo­ny cmen­tarz pra­wo­sław­ny. W Kali­szu nie ma już pra­wie pra­wo­sław­nych, więc cmen­tarz znacz­nie podupadł.

Cmen­tarz ewan­ge­lic­ki we Wszyst­kich Świętych

Zobacz tak­że: Zapo­mnia­ny cmentarz

Rzeka jesienią

Pisa­łem już kie­dyś o tym, że Pro­sna poza Kali­szem oraz na jego obrze­żach wyglą­da zupeł­nie ina­czej, niż np. bli­żej cen­trum, w szcze­gól­no­ści w oko­li­cach Par­ku. Jest wąska, głę­bo­ka, peł­na mean­drów, ma rwą­cy nurt. Nato­miast zbli­ża­jąc się do cen­trum Kali­sza sta­je się coraz bar­dziej roz­la­zła; roz­le­wa się i pły­nie spokojniej.

Zawsze jesie­nią w „listo­pa­do­we świę­ta” wybie­ram się wcze­śnie rano nad Pro­snę. W jesien­nej opra­wie wyglą­da szcze­gól­nie malowniczo.

Jesień w Parku Miejskim

Nad Pro­sną

To, że Park Miej­ski Kali­szu jest naj­pięk­niej­szy – to oczy­wi­sta oczy­wi­stość. Nato­miast jesie­nią jest w nim napraw­dę wyjąt­ko­wo. I cho­ciaż Kalisz to pro­win­cjo­nal­na dziu­ra, któ­ra naj­lep­sze lata ma daw­no za sobą, a obec­nie jest pod­upa­da­ją­cym mia­stecz­kiem, brud­nym, śmier­dzą­cym i sta­le się wylud­nia­ją­cym, to jed­nak Park Miej­ski przy­po­mi­na daw­ną świet­ność Mia­sta, nawet jeśli z tej świet­no­ści nie­wie­le zosta­ło. Sam Park tak­że jest zapusz­czo­ny; jed­nak ma cha­rak­ter ogro­du angiel­skie­go, dla­te­go moż­na powie­dzieć, że jest pięk­ny sam z sie­bie, nawet gdy jest zaniedbany.

Domek Par­ko­we­go w kali­skim parku