Zawoja po raz czwarty

(po raz pierw­szy, po raz dru­gi, po raz trze­ci był w maju 2020)

To był mój czwar­ty pobyt w Zawoi, u stóp Babiej Góry. Mogę tam wra­cać i nie mam wca­le dosyć. Zawo­ja leży na obrze­żach Beski­du Żywiec­kie­go. Bar­dzo ją lubię, bo jak­kol­wiek jest to już mało­pol­ska, to jed­nak nie ma tam tego ohyd­ne­go pod­ha­lań­skie­go …, któ­ry odpy­cha czło­wie­ka już parę kilo­me­trów dalej. Beskid Żywiec­ki, nie bez przy­czy­ny nazy­wa­ny jest Beski­dem Wyso­kim, ponie­waż jest to naj­wyż­sze po Tatrach pasmo gór­skie. A Babia Góra (a kon­kret­nie masyw Babiej Góry), to jego naj­wyż­sze wznie­sie­nie. Babią Górę łatwo roz­po­znać, nawet z dale­ka, bo jest wyraź­nie wyż­sza od innych gór, w tym przede wszyst­kim od Beski­du Wyspo­we­go, któ­ry zaczy­na się nie­opo­dal (widać tę róż­ni­cę wyraź­nie patrząc z Gorc).

Pogo­da nie była nad­zwy­czaj­na, tzn. czę­sto pada­ło. Na szczę­ście zaopa­trzy­łem się zawcza­su w nie­odzow­ną pele­ry­nę prze­ciw­desz­czo­wą z Lidla 🙂 bez niej było­by kru­cho. Tem­pe­ra­tu­ra nie jest pro­ble­mem, bo nawet jak jest zim­no, to idąc pod górę, się tego nie czu­je. Nato­miast deszcz w górach jest już pro­ble­mem. Pomi­mo tego nie próż­no­wa­łem i każ­de­go dnia po górach chodziłem.

Na samą Babią Górę nie posze­dłem, bo stwier­dzi­łem, że nie ma to sen­su przy tej pogo­dzie, a poza tym, byłem już na niej 3 razy.

Za to posze­dłem na Mosor­ny Groń, o czym marzy­łem od 2 lat. I przy­znam, że prze­ży­łem tam kry­zys, bo pogo­da była wyjąt­ko­wo paskud­na, zro­bi­łem kil­ka­na­ście kilo­me­trów w bło­cie i pod górę, a na koń­cu oka­za­ło się, że schro­ni­sko jest zamknię­te. Momen­ta­mi mia­łem dosyć, cho­ciaż rzecz jasna, nie żałuję.

Raz posze­dłem tak­że dosyć malow­ni­czym szla­kiem czer­wo­nym, idą­cym wzdłuż gra­ni­cy pol­sko-sło­wac­kiej. Wte­dy była ład­na pogo­da, więc i wido­ki były lepsze.

To wszyst­ko jed­nak nie znie­chę­ca mnie do oko­lic Babiej Góry i myślę, że za rok zno­wu ją odwie­dzę. Pla­nu­ję tak­że choć­by krót­ki wypad w Beskid Makow­ski, któ­ry jest w sumie tuż obok.

Widok na wyjąt­ko­wo nie­zach­mu­rzo­ną Babią Górę

Pszczyna

We wrze­śniu 2022 roku kon­ty­nu­owa­łem waka­cyj­ną tra­dy­cję wyjaz­dów w Beski­dy. Tym razem w dro­dze w góry zaha­czy­łem o Psz­czy­nę, czy­li mia­stecz­ko, o któ­rym mówi się, że jest per­łą Gór­ne­go Śląska.

Nie­wąt­pli­wie jest w tym spo­ro praw­dy, ale ja nie mogłem zoba­czyć go w peł­nej kra­sie ze wzglę­du na paskud­ną pogo­dę. No ale cóż, będę mieć powód, żeby jechać tam znowu.

Naj­cie­kaw­szy w Psz­czy­nie jest pałac, nale­żą­cy nie­gdyś do jakiejś ary­sto­kra­tycz­nej rodzi­ny; bywał w nim nawet cesarz Nie­miec. Pałac poło­żo­ny jest w roz­le­głym parku.

Widok z pała­co­we­go tara­su w stro­nę cen­trum Pszczyny

Okolice Świeradowa

Kon­ty­nu­ując wątek wyjaz­du w Góry Izer­skie z sierpnia…

Dol­ny Śląsk jest pełen atrak­cji, jak cho­ciaż­by zam­ków, pała­ców, ruin, sta­rych kopal­ni itd. Nie trze­ba nawet dale­ko odda­lać się od swo­je­go miej­sca poby­tu. A pod wzglę­dem wido­ków, to Pogó­rze chy­ba nawet bar­dziej mi się podo­ba od samych gór – jest dużo bar­dziej zróż­ni­co­wa­ne. Ład­ne jest pogó­rze izer­skie, czy też pogó­rze kaczawskie.

Nie­da­le­ko Świe­ra­do­wa znaj­du­je się Szklar­ską Porę­ba. W sezo­nie miej­sco­wość dosyć odpy­cha­ją­ca. Sudec­ki odpo­wied­nik Zako­pa­ne­go. Nato­miast na uwa­gę zasłu­gu­je Muzeum Ener­ge­ty­ki, w któ­rym po wysta­wie zwie­dza­ją­cych opro­wa­dza­ją praw­dzi­wi pasjo­na­ci i znaw­cy tema­tu. Szko­da, że czyn­ne jest tyl­ko okazjonalnie.

War­to wybrać się do Wle­nia. Jest to miej­sco­wość w Doli­nie Bobru, ok. 40 km na pół­noc od Świe­ra­do­wa. Znaj­du­ją się tam dwie atrak­cje, jed­na bar­dzo bli­sko dru­giej, cho­ciaż nie aż tak łatwo je odna­leźć, a przy­naj­mniej nie na pierw­szy rzut oka. Pierw­szą z nich jest ele­ganc­ki dwór, a wła­ści­wie pałac; widać, że są to pozo­sta­ło­ści po daw­nym, zasob­nym, ary­sto­kra­tycz­nym gospo­dar­stwie. Dooko­ła wiel­kie­go podwó­rza znaj­du­ją się zabu­do­wa­nia gospo­dar­cze (w sta­nie lek­ko zruj­no­wa­nym, ale ma to swój urok), w tym cie­ka­wy garaż na kare­ty (a przy­naj­mniej tak mi się wyda­wa­ło). O ile mi wia­do­mo, w pała­cu są noc­le­gi (dro­gie). Jest tam też sym­pa­tycz­na kawiar­nia. Do dru­giej atrak­cji trze­ba iść tro­chę pod górę. Znaj­du­je się na niej Zamek Wleń, a wła­ści­wie jego ruiny. Są one o tyle cie­ka­we, że są to ruiny pierw­sze­go muro­wa­ne­go zam­ku na Dol­nym Ślą­sku; zamek zbu­do­wa­no w głę­bo­kim śre­dnio­wie­czu, jesz­cze w cza­sach, gdy te tere­ny nale­ża­ły do Polski.

Zamek Wleń (ruiny)

Nie­opo­dal jest zapo­ra na rzec Bóbr w Pil­cho­wi­cach. Gdy na niej byłem w tym roku, to przy­po­mnia­ło mi się, że już kie­dyś na niej byłem – wie­le lat temu, w cza­sie wyciecz­ki z pod­sta­wów­ki. Tama jest napraw­dę impo­nu­ją­ca; zbior­nik wod­ny nie wyglą­da jed­nak zbyt cie­ka­wie, ponie­waż poziom wody jest bar­dzo niski z powo­du suszy i, mówiąc krót­ki, śmier­dzi… nie­wąt­pli­wie jed­nak jest to cie­ka­wa kon­struk­cja. U jej pod­nó­ża znaj­du­ją się zabyt­ko­we urzą­dze­nia ener­ge­tycz­ne, m.in. sta­ra tur­bi­na i generator.

Będąc przy tema­tach zam­ko­wych, koniecz­nie muszę wspo­mnieć o Wie­ży Rycer­skiej w Sie­dlę­ci­nie. To obo­wiąz­ko­wy punkt wyciecz­ki (Sie­dlę­cin znaj­du­je się nie­opo­dal Jele­niej Góry). Wie­ża rycer­ska to naj­praw­dziw­sza śre­dnio­wiecz­na rycer­ska sie­dzi­ba, czy­li po pro­stu dom miesz­kal­ny, ale ufor­ty­fi­ko­wa­ny. Co cie­ka­we, zacho­wa­ła się do dzi­siaj w bar­dzo dobrym sta­nie, tzn. nie była tra­wio­na przez woj­ny i poża­ry, tyl­ko fak­tycz­nie do dzi­siaj stoi w sta­nie nie­mal nie­zmie­nio­nym (to u nas rzad­kość). Wypo­sa­że­nia w środ­ku nie ma. Za to na górze wie­ży znaj­du­je się pomiesz­cze­nie ze śre­dnio­wiecz­ny­mi malo­wi­dła­mi. Wie­ża oto­czo­na jest malow­ni­czą fosą.

Wie­ża w Siedlęcinie

W cza­sie poby­tu w Świe­ra­do­wie bywa­li­śmy tak­że w Cze­chach. Dwa razy mie­li­śmy dłuż­sze wypa­dy: raz do Dwo­ru Kró­lo­wej nad Łabą (Dvůr Králo­vé nad Labem), a dru­gi raz do Adršpach. W Dwo­rze Kró­lo­wej jest fan­ta­stycz­ne zoo, któ­re moż­na by zwie­dzać cały dzień. Naj­lep­sza jego część to zoo safa­ri, pod­czas któ­re­go podzi­wia się zwie­rzę­ta „na wol­no­ści” z samo­cho­du (w tym lwy). Adršpach tak­że zro­bi­ło na mnie wiel­kie wra­że­nie. Znaj­du­je się tuż przy gra­ni­cy z Pol­ską, w Górach Sto­ło­wych; są tam Adršpa­šsko­te­plic­ké skály, czy­li po pro­stu bar­dzo cie­ka­we for­ma­cje skal­ne, któ­re się zwie­dza. Moż­na się dowie­dzieć, że były one atrak­cją tury­stycz­ną już w XVIII wie­ku. Raz cho­dzi się tam w głę­bo­kich wąwo­zach, oto­czo­nych kil­ku­dzie­się­cio­me­tro­wy­mi ścia­na­mi skal­ny­mi, innym razem wcho­dzi się na wyso­kie pół­ki skal­ne, by oglą­dać ład­ne panoramy.

Na koniec jesz­cze dodam, że jadąc do Świe­ra­do­wa wstą­pi­li­śmy, już po raz dru­gi, do Arbo­re­tum w Woj­sła­wi­cach. Jest to po pro­stu roz­le­gły park, z kolek­cją pięk­nie utrzy­ma­nych, rzad­kich roślin. Poło­żo­ny jest w bar­dzo cie­ka­wym miej­scu, na sto­kach wzgórz, tak więc kra­jo­braz nie jest mono­ton­ny. Żału­ję, że byłem tam tak krótko.

Góry Izerskie jesienią

Tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że w paź­dzier­ni­ku mia­łem ponow­nie oka­zję wyje­chać na dosłow­nie 1 dzień do Świe­ra­do­wa-Zdro­ju. Mogę tyl­ko żało­wać, że nie byłem w nim jesie­nią wcze­śniej. Jest chy­ba jesz­cze ład­niej niż latem.

Góry Izerskie i inne

Świe­ra­dów-Zdrój leży w Górach Izer­skich, czy­li paśmie gór­skim w połu­dnio­wo-zachod­niej czę­ści kra­ju, na gra­ni­cy Pol­ski i Czech. Ale już Szklar­ską Porę­ba, odda­lo­na o zale­d­wie kil­ka­na­ście kilo­me­trów, leży na gra­ni­cy Gór Izer­skich i Kar­ko­no­szy. Jadąc ze Szklar­skiej Porę­by w kie­run­ku gra­ni­cy i dalej do Har­ra­cho­va (Cze­chy) jedzie­my prze­łę­czą oddzie­la­ją­cą Góry Izer­skie od Karkonoszy.

Jed­ne i dru­gie są peł­ne atrak­cje, cho­ciaż o wie­le bar­dziej zna­ne, a co za tym idzie, o wie­le bar­dziej zadep­ta­ne, są Karkonosze.

W Górach Izer­skich moż­na się wybrać na Smrek (przez któ­re­go czu­bek prze­cho­dzi gra­ni­ca pol­sko-cze­ska) albo kawa­łek dalej na Stóg Izer­ski. Ja prze­sze­dłem rów­nież frag­men­tem głów­ne­go szla­ku sudec­kie­go aż do Pola­ny Izerskiej.

Pola­na Izerska

Świeradów-Zdrój

Poprzed­nim razem w Świe­ra­do­wie byłem ponad 10 lat temu. Krót­kie wra­że­nia z obec­ne­go wyjazdu:

Aktu­ali­za­cja 25.10.2022

Napi­szę jesz­cze kil­ka słów o Świe­ra­do­wie, bo widzę, że jest tu pusto. Jest to nie­wiel­ka, nie aż tak popu­lar­na miej­sco­wość w Górach Izer­skich, przy gra­ni­cy z Cze­cha­mi. Nie­da­le­ko jest Szklar­ską Porę­ba, któ­ra wła­ści­wie leży w prze­łę­czy oddzie­la­ją­cej Góry Izer­skie od Kar­ko­no­szy. Tak, czy ina­czej, są to Sude­ty. Jed­nak Świe­ra­dów jest zde­cy­do­wa­nie ład­niej­szy i spo­koj­niej­szy. Szklar­ska Porę­ba, to sudec­kie Zako­pa­ne, co raczej nie jest kom­ple­men­tem. W cza­sie tego­rocz­ne­go wyjaz­du byłem tam raz i mniej wię­cej po 15 minu­tach zawró­ci­łem na par­king. Ale może jestem uprze­dzo­ny. Świe­ra­dów aspi­ru­je do bycia ele­ganc­ką miej­sco­wo­ścią uzdro­wi­sko­wą, mówiąc krót­ko taką, jak na „zgni­łym Zacho­dzie”. Czę­ścio­wo się to uda­je. Dużą zale­tą jest to, że jest kom­pak­to­wy i po naj­waż­niej­szych jego czę­ściach moż­na poru­szać się na pie­cho­tę. Zde­cy­do­wa­nie mi się podoba.

Lublin (2)


W Lubli­nie byłem pierw­szy raz, tyl­ko na nie­ca­łe 3 dni i w dodat­ku służ­bo­wo, tak więc zbyt wie­le nie­ste­ty nie widzia­łem. Jed­nak to, co widzia­łem, tyl­ko mnie zachę­ca, by w te stro­ny przy­je­chać ponownie.

Głów­nie byłem w ści­słym cen­trum. Mia­łem bar­dzo bli­sko do lubel­skie­go Sta­re­go Mia­sta, któ­re jest napraw­dę impo­nu­ją­ce. Lubel­ska sta­rów­ka bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu i nie jest gor­sza od innych zna­nych zabyt­ko­wych cen­trów miast. Jak dla mnie, jest tro­chę podob­na do sta­rów­ki kra­kow­skiej, cho­ciaż oczy­wi­ście jest o wie­le mniejsza. 

Podo­ba­ło mi się to, że nie jest tak zupeł­nie zre­wi­ta­li­zo­wa­na i wyre­mon­to­wa­na – nie bra­ku­je tam sta­rych ruder i sypią­cych się kamie­nic. Ale to tyl­ko doda­je uro­ku i autentyczności.

Bra­ma krakowska
Try­bu­nał Głów­ny Koron­ny dla pro­win­cji małopolskiej
Ku Farze
Widok na zamek z bra­my grodzkiej
Od stro­ny zamku
Wie­czo­rem

Lublin (1)

Pierw­szy dzień pierw­sze­go poby­tu w Lublinie.

Jed­na z bram na lubel­skim Sta­rym Mieście

Nadmorska przyroda

Jesz­cze na chwi­lę wró­cę do moje­go wyjaz­du nad morze zimą. Dla kogoś, kto miesz­ka nad morzem, to pew­nie nie są żad­ne atrak­cje (podob­nie dla tych, co np. miesz­ka­ją w górach i mają góry na co dzień). Ale dla mnie, tj. dla miesz­kań­ca pła­skich jak stół nizin, gdzie nie ma nicze­go atrak­cyj­ne­go, morze i nad­mor­ska przy­ro­da, są bar­dzo pocią­ga­ją­ce. Oczy­wi­ście, w moich oko­li­cach też są ład­ne miej­sca (ohyd­ne tak­że). W oko­li­cach Trój­mia­sta takich miejsc jest wie­le, nawet w samej Gdy­ni, np. Kępa Redłow­ska – bar­dzo mi się tam podoba.

Ale naj­pięk­niej­szy mimo wszyst­ko jest Pół­wy­sep Hel­ski – szcze­gól­nie w oko­li­cach same­go koniusz­ka. Warun­ki tam panu­ją­ce są dosyć suro­we – wiatr, zim­no. Wybrze­że pokry­te jest kar­ło­wa­tym lasem, sma­ga­nym nie­ustan­nie przez mor­skie wia­try. Przy­ro­da jest w mia­rę „dzi­ka” (na ile może być dzi­ka w takim kuror­cie), zimą – nie aż tak bar­dzo zadep­ta­na. Bez­kre­sne pla­że i morze bar­dzo mi się podobają.

Gdy­nia
Wyj­ście z lasu na pla­żę na Pół­wy­spie Helskim
Pla­ża
Cypel Rew­ski

Pół­wy­sep Hel­ski w 2019 roku (też zimą)

Gdańsk, Sopot, Gdynia

Gdy za pierw­szym razem wybie­ra­łem się do Trój­mia­sta, bar­dziej atrak­cyj­ny wyda­wał mi się Gdańsk. Szyb­ko jed­nak oka­za­ło się, że to nie­praw­da. W 2019 roku nie uda­ło mi się zna­leźć, sen­sow­ne­go noc­le­gu w Gdań­sku – i tak tra­fi­łem do Gdy­ni. Od razu stwier­dzi­łem, że Gdy­nia jest fan­ta­stycz­nym miastem.

To nie jest mia­sto ani sta­re, ani zabyt­ko­we (nie licząc zabyt­ków gdyń­skie­go moder­ni­zmu, z któ­rych jed­nak i tak żaden nie ma wię­cej, niż 100 lat). Ale i tak przy­cią­ga cie­ka­wą urba­ni­sty­ką, ład­ną i spój­ną archi­tek­tu­rą. Po pro­stu widać, że to jest napraw­dę mia­sto do miesz­ka­nia. Oczy­wi­ście nie jest bez wad, jak każ­de mia­sto. Ale odnio­słem wra­że­nie, że dzię­ki swo­jej sto­sun­ko­wej kom­pak­to­wo­ście i ład­ne­mu poło­że­niu, jest dobrym miej­scem do życia.

Zachwy­ca mnie poło­że­nie Kamien­nej Góry. To dziel­ni­ca znaj­du­ją­ca się mię­dzy ści­słym cen­trum Gdy­ni a wybrze­żem. Z jed­nej stro­ny jest to wła­ści­wie cen­trum, jest nad samym morzem, ale jed­no­cze­śnie jest na ubo­czu; jest tam kame­ral­nie i spo­koj­nie. Za pierw­szym razem przy­pad­ko­wo zna­la­złem tam noc­leg i odtąd zawsze już będę chciał tam wra­cać. W tej dziel­ni­cy znaj­du­ją się luk­su­so­we, wiel­kie, przed­wo­jen­ne wil­le. Są tak­że cie­ka­we budyn­ki uży­tecz­no­ści publicz­nej, rzecz jasna w sty­lu gdyń­skie­go moder­ni­zmu (np. Woj­sko­wy Sąd Gar­ni­zo­no­wy). Znaj­du­ją się tam blo­ki, ale przed­wo­jen­ne (niskie, dosyć cia­sne), a tak­że młod­sze wie­żow­ce. Dużą zale­tą jest wyjąt­ko­wa bli­skość morza, a tak­że innych atrak­cji przy­rod­ni­czych, choć­by Kępy Redłowskiej.

W Gdy­ni nie ma wie­lu spek­ta­ku­lar­nych atrak­cji, ale jak dla mnie samo mia­sto jest atrak­cją. Cał­kiem ład­ne, nie­źle zapro­jek­to­wa­ne, ze spraw­ną komu­ni­ka­cją publicz­ną. Jest malow­ni­czo poło­żo­ne, bo na wzgó­rzach (czy jest dru­gie takie mia­sto u nas, przy­naj­mniej poza góra­mi?). Oto­czo­ne jest lasa­mi, przez któ­re się wjeż­dża do Gdy­ni. W środ­ku też są miej­sca war­to­ścio­we przy­rod­ni­czo, przede wszyst­kim Kępa Redłow­ska, Orłowo.

Gdańsk jest dużo bar­dziej podob­ny do innych dużych miast, typu Poznań, Wro­cław, Łódź czy Kra­ków. Miesz­kać bym w nim nie chciał. Duży ruch, duży hałas. Sta­rów­ka – komer­cyj­ny disney­land dla tury­stów (pięk­na, ale mar­twa). Cen­trum oto­czo­ne auto­stra­da­mi w środ­ku mia­sta. Te kosz­mar­ne, wie­lo­pa­smo­we dro­gi koło Bra­my Wyżyn­nej to jakiejś zupeł­ne nieporozumienie.

Nie­wąt­pli­wą atrak­cją Gdań­ska jest Euro­pej­skie Cen­trum Soli­dar­no­ści. Byłem w nim 2 lata temu; bar­dzo cie­ka­we miej­sce, szcze­gól­nie jeśli ktoś choć tro­chę inte­re­su­je się histo­rią współczesną.

Muzeum Mor­skie – dosyć cie­ka­we, ale mam wra­że­nie, że eks­po­zy­cja czę­ścio­wo zatrzy­ma­ła się w latach 80. XX wie­ku. Jak dla mnie, naj­cie­kaw­sza była lodów­ka, w któ­rej znaj­do­wa­ło się cera­micz­ne naczy­nie z 200-let­nim masłem, wyło­wio­nym z okrę­tu, któ­ry zato­nął daw­no temu na Morzu Bał­tyc­kim. No i chy­ba naj­więk­szą atrak­cją jest „Soł­dek”, czy­li maso­wiec zbu­do­wa­ny w Stocz­ni Gdań­skiej. Moż­na zwie­dzać jego dużą część, od maszy­now­ni po kaju­ty zało­gi. Daje to jakieś wyobra­że­nie o życiu na morzu. Szko­da tyl­ko, że nie ma opi­sów ele­men­tów wypo­sa­że­nia. Wię­cej zdjęć z muzeum morskiego.

Molo w Sopocie 

W 2019 roku chcia­łem też odwie­dzić Muzeum Naro­do­we w Gdań­sku, żeby zoba­czyć Sąd osta­tecz­ny, ale nie­ste­ty wte­dy muzeum było nie­czyn­ne. Uda­ło mi się w 2022 roku; odwie­dzi­łem oddział poświę­co­ny sztu­ce daw­nej. Śre­dnio­wiecz­ny obraz rze­czy­wi­ście robi wrażenie.

Inne­go dnia poje­cha­łem tak­że, aby odwie­dzić obrze­ża Gdań­ska, a kon­kret­nie Oli­wę. Ta dziel­ni­ca Gdań­ska przy­po­mi­na poznań­ski Sołacz: park, sta­re luk­su­so­we wil­le, bru­ko­wa­ne ulicz­ki. Pięk­ny jest Park Oliw­ski. No a archi­ka­te­dra, to wia­do­mo. Trze­ba ją zobaczyć 😀

Archi­ka­te­dra oliwska

Włocławek, Grudziądz, Kwidzyn

Po ponad dwóch latach ponow­nie wybra­łem się nad morze. Pierw­szy raz na dłu­żej poje­cha­łem do Trój­mia­sta w grud­niu 2019 roku, tuż przed Świę­ta­mi Boże­go Naro­dze­nia. Bar­dzo mi się tam spodo­ba­ło, a naj­bar­dziej Gdy­nia! W 2020 roku zno­wu pla­no­wa­łem wyjazd, ale nic z nie­go nie wyszło z powo­du pan­de­mii. W 2021 roku nie mia­łem już urlo­pu. Dla­te­go na pierw­szy od bli­sko dwóch lat urlop wybra­łem się zno­wu do Gdy­ni. Ale tym razem tro­chę wię­cej pozwie­dzia­łem, bo poje­cha­łem samo­cho­dem. W dro­dze do Gdy­ni posta­no­wi­łem wstą­pić na jed­ną noc do Gru­dzią­dza; chcia­łem tak­że coś zoba­czyć po drodze.

Pla­ny podró­ży tro­chę pokrzy­żo­wa­ła pogo­da. Był to week­end, w któ­rym były strasz­ne wichu­ry, śnieg z desz­czem i nie­przy­jem­ny spa­dek temperatury.

W pierw­szej kolej­no­ści wstą­pi­łem do Wło­cław­ka. Nie­ste­ty dosyć moc­no mnie roz­cza­ro­wał, nie wiem, czy to wina złej pogo­dy (wiatr, deszcz)? Wło­cła­wek jest mia­stem podob­nym do Kali­sza, z podob­ną licz­bą lud­no­ści. Powi­nien mieć więc i podob­ne pro­ble­my. Spra­wia wra­że­nie mia­sta lek­ko pod­upa­dłe­go (czy Kalisz też tak wyglą­da??), cho­ciaż może za krót­ko w nim byłem, żeby oceniać…

Naj­pierw poje­cha­łem do tamy. Chcia­łem zoba­czyć Zalew Wło­cław­ski i sto­pień wod­ny. Jest tam nawet par­king. Ohyd­na pogo­da nie zachę­ca­ła do dłuż­sze­go zwie­dza­nia tego tere­nu. Ale tama jest nie­wąt­pli­wie impo­nu­ją­ca (pomi­mo jej złe­go wpły­wu na śro­do­wi­sko), a zalew wyglą­da bar­dzo malow­ni­czo. Póź­niej przez przed­mie­ścia i tere­ny prze­my­sło­we poje­cha­łem do cen­trum. Bul­wa­ry nad Wisłą wyglą­da­ły bar­dzo ład­nie. Bli­sko rze­ki stoi też impo­nu­ją­ca neo­go­tyc­ka kate­dra. Rzecz jasna, zamknię­ta. Dalej nie było już tak dobrze. Po prze­je­cha­niu ponad 150 km liczy­łem, że będę mógł wejść do jakiejś kawiar­ni choć­by na 10 minut. Prze­li­czy­łem się. W cen­trum Wło­cław­ka nie zna­la­złem żad­ne­go takie­go przy­byt­ku, cho­ciaż przy­znam, że nie szu­ka­łem zbyt dłu­go, bo mi się nie chcia­ło. Tra­fi­łem na coś w rodza­ju dep­ta­ku. Spra­wiał bar­dzo depre­syj­ne wra­że­nie. Widać, że kie­dyś tam prze­pro­wa­dzo­no jakąś rewi­ta­li­za­cję (w mia­rę współ­cze­sna nawierzch­nia, obu­do­wa­ne drzew­ka), ale całość spra­wia­ła wra­że­nie, że od tam­tej pory mia­sto zdą­ży­ło się pogrą­żyć w sta­gna­cji. Mówiąc eufe­mi­stycz­nym języ­kiem rze­czo­znaw­ców mająt­ko­wych: ule­gła już amor­ty­za­cji. Uli­ca wypeł­nio­na była roz­sy­pu­ją­cy­mi się kamie­ni­ca­mi, witry­na­mi zabi­ty­mi decha­mi i wyjąt­ko­wo nędz­ny­mi kra­ma­mi. Mówiąc krót­ko, ste­reo­ty­po­wa pro­win­cja w piguł­ce. Znacz­nie gorzej niż w Kali­szu, w któ­rym cen­trum tak­że moc­no podupadło.

Pogo­da znie­chę­ci­ła mnie do dal­sze­go zwie­dza­nia, a poza tym, byłem głod­ny. Zacie­ka­wił mnie mural z napi­sem „Wło­cław­ski fajans”. Nigdy o takim nie sły­sza­łem. Nie­ste­ty nie uda­ło mi się zoba­czyć wyro­bów cera­micz­nych, któ­re prze­cież bar­dzo lubię. Po kil­ku dniach (zupeł­nie przy­pad­kiem, w Toru­niu) dowie­dzia­łem się, że przed laty ist­nia­ła we Wło­cław­ku fabry­ka por­ce­la­ny. Nie­ste­ty zosta­ła zamknię­ta, ostat­nie sztu­ki ich pro­duk­tów moż­na kupić na wyprzedaży.

Moje pla­ny obej­mo­wa­ły wizy­tę w Chełm­nie, któ­ry znaj­du­je się nie­da­le­ko Gru­dzią­dza i sły­nie ze śre­dnio­wiecz­nych murów miej­skich. Jed­nak gdy jecha­łem z Wło­cław­ka w kie­run­ku auto­stra­dy A1 zauwa­ży­łem, że jadą­ce samo­cho­dy mają zupeł­nie oble­pio­ne śnie­giem tabli­ce reje­stra­cyj­ne. W krót­kim cza­sie pogo­da bar­dzo się pogor­szy­ła; zaczął padać deszcz ze śnie­giem, na zie­mi leża­ła „kasza”. Dla­te­go, oba­wia­jąc się warun­ków na dro­dze, posta­no­wi­łem odpu­ścić tym razem (nie­ste­ty) Chełm­no i poje­chać pro­sto do Grudziądza.

Gru­dziądz znaj­du­je się nie­da­le­ko, ale mia­sto ma zupeł­nie inny cha­rak­ter i zasko­czy­ło mnie bar­dzo pozy­tyw­nie (cho­ciaż przy­znam, nie spę­dzi­łem w nim nawet 1 doby).

Spi­chle­rze w Grudziądzu

Zatrzy­ma­łem się na obrze­żach mia­sta. Na godzi­nę wstą­pi­łem do Geo­ter­mii. Nie jest ona aż tak faj­na, jak zapo­wia­da stro­na inter­ne­to­wa, cho­ciaż kąpiel w solan­ce jest cie­ka­wym doświad­cze­niem. Szcze­gól­nie w tej z wyjąt­ko­wo wyso­kim stę­że­niem soli. Zupeł­nie nie ma w niej gra­wi­ta­cji. Nie da się pły­wać, stę­że­nie soli prze­szka­dza. Na począt­ku całe cia­ło szczy­pie. Ale po kil­ku minu­tach kąpiel w gorą­cej wodzie sta­je się przy­jem­na. Bra­ku­je base­nu sportowego.

Wie­czo­rem uda­łem się na gru­dziądz­ką sta­rów­kę, któ­ra jest napraw­dę cie­ka­wa. Sły­nie przede wszyst­kim z maje­sta­tycz­nych zabyt­ko­wych spi­chle­rzy góru­ją­cych nad doli­ną Wisły. Po kil­ku­set metrach docho­dzi się do stro­mych scho­dów, któ­ry­mi moż­na wejść na górę i dojść na rynek. Jest tam peł­no wąskich zauł­ków. Obok są tak­że ruiny zam­ku, tak­że się do nich wdra­pa­łem. Nie wiem dla­cze­go, ale Gru­dziądz spra­wa bar­dzo pozy­tyw­ne wra­że­nie. Tak­że wte­dy, gdy jedzie się samo­cho­dem wśród blo­ków. Jadąc na obrze­ża zauwa­ży­łem, że osie­dle blo­ków gra­ni­czy ze ścia­ną lasu. Coś nie­spo­ty­ka­ne­go. Chęt­nie zoba­czył­bym Gru­dziądz za dnia.

Następ­ne­go dnia nie mogłem się zde­cy­do­wać, któ­ry zamek krzy­żac­ki powi­nie­nem jesz­cze zoba­czyć. Dwa lata temu byłem w Mal­bor­ku. Teraz roz­wa­ża­łem zamek w Kwi­dzy­nie albo w Sztu­mie. Osta­tecz­nie poje­cha­łem do Kwi­dzy­na, gdzie zamek jest – jak się zda­je – więk­szy. W Kwi­dzy­nie nad mia­stem góru­je olbrzy­mia kole­gia­ta, do któ­rej dokle­jo­ny jest zamek. W mie­ście wła­śnie trwał finał WOŚP, ale pogo­da spra­wia­ła, że impre­za nie była zbyt licz­na. W cen­trym wła­ści­wie nie ma sta­rych budyn­ków; wyraź­nie widać, że przez mia­sto prze­szła woj­na i nie­wie­le z nie­go zosta­ło. Nato­miast zamek jest napraw­dę sta­ry i napraw­dę dosyć cie­ka­wy, cho­ciaż nie robi aż takie­go wra­że­nia jak zamek w Mal­bor­ku; przede wszyst­kim jest kil­ka­na­ście razy mniej­szy i nie zaj­mu­je duże­go tere­nu. Ale jest wyraź­nie gotyc­ki, a to już coś.

Budy­nek peł­nił w cza­sach nie­miec­kich sie­dzi­bę róż­nych insty­tu­cji, np. sądu. Dla­te­go do dzi­siaj zacho­wa­ły się w środ­ku róż­na napi­sy wyma­lo­wa­ne na ścia­nach (np. zakaz pale­nia). Wnę­trza nie są zbyt impo­nu­ją­ce. Dosyć cie­ka­wa jest wysta­wa etno­gra­ficz­na, na któ­rej zgro­ma­dzo­no wie­le róż­nych gra­tów, np. sta­rą pral­kę czy mły­nek do kawy.

Następ­nie pla­no­wa­łem poje­chać pro­sto do Pel­pli­na. W tym celu trze­ba prze­je­chać przez Wisłę; po dru­giej stro­nie rze­ki roz­po­czy­na się Kocie­wie. Mia­łem nie wstę­po­wać do Gnie­wu, ale gdy prze­kra­cza­jąc Wisłę zoba­czy­łem gotyc­ki kościół góru­ją­cy nad mia­stem i wspa­nia­ły zamek, to nie mogłem się oprzeć i posta­no­wi­łem zatrzy­mać się cho­ciaż na chwilę.

Gniew jest moim zda­niem pod wie­lo­ma wzglę­da­mi podob­ny do Byczy­ny. Jest to bar­dzo małe mia­stecz­ko, z wąski­mi ulicz­ka­mi, wypeł­nio­ne sta­rym budow­nic­twem; nie ma wie­le do zaofe­ro­wa­nia poza atmos­fe­rą. Ale to wystar­czy. Na począt­ku natkną­łem się na gotyc­ki kościół. Jest cie­ka­wy (z resz­tą na Pomo­rzu takich sta­rych, gotyc­kich kościo­łów jest peł­no – podob­nie, jak u nas baro­ko­wych), choć nie aż tak zadba­ny, jak wspa­nia­łe kate­dry. Ale i tak war­to zoba­czyć. Rzu­ci­ły mi się w oczy tablicz­ki z nazwi­ska­mi wier­nych, roz­pi­sa­ne na ław­kach na poszcze­gól­ne godzi­ny. Cie­ka­wa jest też antre­so­la z orga­na­mi, któ­ra nie znaj­du­je się nad wej­ściem do kościo­ła, ale bli­żej środ­ka nawy.

Potem prze­sze­dłem przez rynek i zaczą­łem szu­kać zam­ku. Osta­tecz­nie do nie­go dotar­łem. Zamek jest wiel­ki i dobrze zacho­wa­ny. Ale zwie­dzać go moż­na raczej tyl­ko z zewnątrz, bo w środ­ku jest hotel (a wła­ści­wie to jakiś kom­pleks, bo są tam trzy hote­le obok sie­bie, lądo­wi­sko dla heli­kop­te­rów itp.; stam­tąd roz­po­ście­ra się nie­sa­mo­wi­ty widok na doli­nę Wisły).

Zamek w Gniewie

Ostat­nim punk­tem pro­gra­mu miał być Pel­plin. Ale to było wiel­kie roz­cza­ro­wa­nie. Przy­naj­mniej tym razem. Pel­plin, to jak wia­do­mo, jed­na z naj­star­szych sie­dzib die­ce­zji. Poza tym swój roz­wój Pel­plin zawdzię­cza cyster­som, któ­rzy pozo­sta­wi­li po sobie wiel­ki kom­pleks poklasz­tor­nych zabu­do­wań. Przede wszyst­kim mon­stru­al­ną archi­ka­te­drę, któ­rej nie powsty­dzi­ło­by się żad­ne więk­sze mia­sto. Nie­wie­le jed­nak z niej zoba­czy­łem, bo wła­śnie zaczy­na­ła się msza.

Żela­znym punk­tem pro­gra­mu powin­no być też muzeum die­ce­zjal­ne, któ­re sły­nie przede wszyst­kim z bez­cen­nej kopii Biblii Guten­ber­ga. Nie­ste­ty jest nie­czyn­ne do odwo­ła­nia. W dodat­ku nigdzie nie ma infor­ma­cji, kie­dy będzie otwar­te, czy w ogó­le jest czyn­ne. Infor­ma­cje w inter­ne­cie są sprzecz­ne, na wia­do­mo­ści nikt nie odpo­wia­da. Poca­ło­wa­łem więc klamkę.

Po nie­uda­nej wizy­cie w Pel­pli­nie ruszy­łem auto­stra­dą do Gdyni.

Las w styczniu

Las zimą jest szcze­gól­nie ład­ny. Pole­cam wszyst­kim zimo­we wizy­ty w lesie choć­by z tego powo­du, że wte­dy moż­na wię­cej zoba­czyć, a poza tym moż­na wejść w miej­sca, któ­re nor­mal­nie są nie­do­stęp­ne ze wzglę­du na strasz­ne nagro­ma­dze­nie krza­ków, liści, wyso­kich traw itp. Oczy­wi­ście o innych porach roku też może być przy­jem­nie, ale np. latem w lesie mogą być koma­ry (szcze­gól­nie, gdy jest duża wil­got­ność, a ostat­nio lata bywa­ły desz­czo­we); nato­miast jesie­nią wystę­pu­je pod­wyż­szo­ne ryzy­ko spo­tka­nia grzy­bia­rzy, czę­sto roz­jeż­dża­ją­cych samo­cho­da­mi leśne ścież­ki, któ­rych wca­le nie mam ocho­ty oglą­dać. Dla­te­go zima w lesie górą.

Naj­bar­dziej lubię połą­cze­nie lasu i wody. Dla­te­go nie­raz odwie­dzam miej­sca, gdzie są stru­mie­nie, sta­wy czy jakieś roz­le­wi­ska. W stycz­niu byłem trzy razy w takich miej­scach, wszyst­kie są nie­da­le­ko Kali­sza. War­to się do nich wybrać.

Oko­li­ce rezerwatu

Sta­wy poukry­wa­ne w lesie

To jest to samo miej­sce, któ­re odwie­dzi­łem w grud­niu, ale tym razem nie było śnie­gu albo było go o wie­le mniej.

Nie­po­zor­ny las nad rzeką