Jeszcze raz o kartach

Parę dni temu napi­sa­łem o dosyć kon­tro­wer­syj­nej spra­wie pro­wi­zji za uży­wa­nie kart płat­ni­czych – pro­wi­zji rzecz jasna pobie­ra­nych przez fir­my typu Visa i Master­card, któ­rych pazer­ność jest znacz­nie więk­sza, niż przy­pusz­cza­łem. Moż­na o tym poczy­tać na ban­ko­wym blo­gu Macie­ja Sam­ci­ka.

Każ­dy z nas spo­tkał się chy­ba z sabo­ta­żem sprze­daw­ców, pole­ga­ją­cym na znie­chę­ca­niu klien­tów do pła­ce­nia kar­tą. Sprze­daw­cy w skle­pach i punk­tach usłu­go­wych wolą gotów­kę, bo od trans­ak­cji opła­co­nych bile­ta­mi Naro­do­we­go Ban­ku Pol­skie­go nie muszą pła­cić ban­kom pro­wi­zji (m.in. słyn­nej opła­ty inter­chan­ge). Stąd też w skle­pach „Żab­ka” ter­mi­na­le do płat­no­ści bez­go­tów­ko­wych zwy­kle są „nie­czyn­ne”, zaś w wie­lu punk­tach sprze­daw­cy, widząc w ręce klien­ta kar­tę, pyta­ją, czy na pew­no ów klient nie ma ocho­ty zapła­cić gotów­ką. Znam nawet wła­ści­cie­la skle­pu, któ­ry udzie­la 4% raba­tu każ­de­mu, kto zapła­ci gotów­ką zamiast kartą.

To powin­no dać do myśle­nia pazer­nym ban­kow­com i sze­fom orga­ni­za­cji płat­ni­czych Visa i Master­Card, kąpią­cym się w skarb­cach peł­nych bank­no­tów. Na opła­tach pobie­ra­nych od skle­pów Visa, Master­Card i ban­ki zara­bia­ją rocz­nie okrą­gły miliard złotych.

Wię­cej tutaj.

Do Gołuchowa

W ostat­nią sobo­tę poje­cha­li­śmy na dłu­ga­śną wyciecz­kę rowe­ro­wą do Gołu­cho­wa. Co z tego, że pro­wa­dzi do tego miej­sca ścież­ka rowe­ro­wą, sko­ro bie­gnie ona wzdłuż dro­gi kra­jo­wej, na któ­rej ruch jest jak na auto­stra­dzie, choć z pew­no­ścią auto­stra­da to nie jest. Trze­ba więc było jechać tro­chę na oko­ło, po róż­no­ra­kich wio­chach małych i dużych. W jed­ną stro­nę – jedzie się ok 70 minut. Czy­li dosyć dłu­go. Jak wró­ci­łem, myśla­łem, że mi kula­sy poodpadają.

Sko­ro byłem na takiej faj­nej wyciecz­ce, to chy­ba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co prze­czy­ta­łem dzi­siaj we „Wprost”, że Kaczyń­ski z Rydzy­kiem doszczęt­nie zawłasz­czy­li już sank­tu­arium na Jasnej Górze; nie napi­szę rów­nież o tym, że – jak gło­szą plot­ki krą­żą­ce po Kali­szu – ma zostać zli­kwi­do­wa­ny kościół gar­ni­zo­no­wy, a co za tym idzie – ostat­ni bastion roz­sąd­ku w naszej die­ce­zji wpad­nie w łapy Napierały.

Burze i ulewy, i jeszcze płacenie kartą

Sezon ogór­ko­wy w peł­ni, więc pisać mogę choć­by o pogodzie.

A jest o czym. Wczo­raj było odro­bi­nę wietrz­nie – i tyle, ale nie spe­cjal­nie gorą­co. W nocy zro­bi­łem sobie prze­ciąg w poko­ju i dało się wytrzy­mać. Nad ranem zaczę­ły walić pio­ru­ny, ale zupeł­nie na sucho 🙂 Cie­ka­wie zro­bi­ło się chwi­lę przed 7 rano: wte­dy runął deszcz i było to coś zupeł­nie nie­sa­mo­wi­te­go – jak­by ktoś odkrę­cił  mak­sy­mal­nie prysz­nic. Ule­wa nie­sa­mo­wi­cie zaci­na­ła w okna, więc musia­łem je zamknąć.

Burze

Pio­ru­ny wali­ły dalej, ale jak pod­nio­słem role­tę, to oka­za­ło się, że nie dość, że leje i nie dość, że burza, to jesz­cze do tego spo­śród czar­nych chmur wyzie­ra słoń­ce. Tak więc pogo­da zupeł­nie zwa­rio­wa­ła. Ma to swo­je zale­ty, bo burze mają być dzi­siaj w całej Pol­sce cały dzień. Więc może w Kali­szu limit został już wyczer­pa­ny i do koń­ca dnia będzie spokój.

Cie­ka­wą wia­do­mość usły­sza­łem przed chwi­lą w wia­do­mo­ściach w radio­wej Trój­ce. Poru­szo­no kwe­stię pła­ce­nia kar­ta­mi płat­ni­czy­mi w skle­pie i zwią­za­ny­mi z tym limi­ta­mi (np. „pła­ce­nie kar­tą od 15 zł” – dosyć czę­ste, szcze­gól­nie w małych skle­pach). UOKiK twier­dzi, że nie naru­sza to praw kon­su­men­ta i moim zda­niem to praw­da. Praw­da jest taka, że jeże­li na każ­dej trans­ak­cji poni­żej ok. 20 zł sklep po pro­stu spo­ro tra­ci; dla dużych sie­ci to nie pro­blem, ale dla mniej­szych – już tak. Rzecz­nik (czy ktoś taki) Związ­ku Ban­ków Pol­skich stwier­dził, że  w tej sytu­acji naj­lep­szy jest boj­kot takich skle­pów. Co za idio­tyzm! Zza tej wypo­wie­dzi wyzie­ra nic inne­go, jak pazer­ność ban­ków, któ­re masę for­sy zara­bia­ją na trans­ak­cjach kar­ta­mi – dla­te­go też tak chęt­nie wci­ska­ją je swo­im klien­tom przy każ­dej oka­zji. W pew­nym skle­pie sprze­daw­czy­ni powie­dzia­ła nam wprost, że nie ma ter­mi­na­la, bo wte­dy musia­ła­by pod­nieść ceny. Oczy­wi­ście jest więc tak, że za te wygo­dy, jak pła­ca­nie kar­tą, koniec koń­ców i tak zapła­ci kon­su­ment. Podob­nie jest z mały­mi pod­wyż­ka­mi podat­ków (np. o 1 punkt pro­cen­to­wy). Teo­re­tycz­nie pod­wyż­ka ceny towa­ru powin­na być zupeł­nie nie­zau­wa­żal­na, w prak­ty­ce jed­nak sprze­daw­cy lubią sobie „zaokrą­glić”.

Kie­dy sobie tak myślę, jaki ten świat jest bez­na­dziej­ny 🙂 to przy­po­mi­na mi się jed­nak jed­na z nie­licz­nych rze­czy, któ­rych nauczy­łem się na pół­rocz­nym kur­sie eko­no­mii w pierw­szym seme­strze: że czło­wiek tak napraw­dę kie­ru­je się wła­snym szczę­ściem i dąży do opty­ma­li­za­cji, a prze­cież pod­wyż­ka cen towa­rów, to wię­cej szczę­ścia dla sprze­daw­ców 😉 Koń­czę tym opty­mi­stycz­nym akcentem.

Pierwszy egzamin

Pogo­da jest ostat­nio nad­zwy­czaj­nie zmien­na. Nie dość że żar się leje z nie­ba, że słoń­ce świe­ci nie­ustan­nie, że 30º C i brak jakiej­kol­wiek chmur­ki na nie­bie, to potem tak zaczy­na grzmo­cić pio­ru­na­mi, że nie sły­chać już nawet desz­czu walą­ce­go w szy­by. A tak było w Kali­szu, przed­wczo­raj, wczo­raj i dzi­siaj. Naj­pierw okrop­ny upał, a potem wiel­ka burza. Tej dzi­siej­szej już nie zaob­ser­wo­wa­łem, bo od wczo­raj jestem zno­wu w Poznaniu.

To już ostat­ni pełen tydzień miesz­ka­nia w sto­li­cy Wiel­ko­pol­ski w tym roku aka­de­mic­kim. Dzi­siaj mia­łem pierw­szym egza­min – z histo­rii pra­wa sądo­we­go; chy­ba nie było źle. Tak więc zosta­ły mi jesz­cze czte­ry egza­mi­ny (miej­my nadzie­ję) i jed­no zali­cze­nie. Jakoś więc mogę powie­dzieć, że dotur­la­łem się do koń­ca. A – jak już o tym pisa­łem – rok aka­de­mic­ki mija jesz­cze szyb­ciej, niż szkolny.

Ale szybko

Nie odkry­ję Ame­ry­ki, jeśli napi­szę, że ostat­nie 8 mie­sią­cy minę­ło tak: ziu­uuu! Dopie­ro co zaczą­łem stu­dia, dopie­ro, co byłem na pierw­szym wykła­dzie, któ­ry pamię­tam, jak­by to było wczo­raj, a już zaczął się czer­wiec, a wraz z nim zali­cze­nia i egza­mi­ny. Jed­no zali­cze­nie mam już za sobą; przede mną kolo­kwium i pięć egza­mi­nów. Szko­da, że ten egza­mi­no­wy czas przy­pa­da aku­rat wte­dy, gdy jest taka ład­na pogo­da i nicze­go się nie chce. Chy­ba jed­nak szyb­ko też to minie. Ale jak tak patrzę z per­spek­ty­wy, to okres szko­ły śred­niej też mi się nie dłużył.

O uniwersytetach i podręcznikach

W ostat­niej „Poli­ty­ce” uka­zał się cie­ka­wy repor­taż doty­czą­cy uro­czy­sto­ści abso­lu­to­rium Uni­wer­sy­te­tu Harvar­da. Jak się oka­zu­je, wśród Nobli­stów ponad 70 z nich było absol­wen­ta­mi tego Uni­wer­sy­te­tu. Oczy­wi­ście, ta uczel­nia ucho­dzi za naj­wy­bit­niej­szą na świe­cie, ale do wszel­kie­go typu ran­kin­gów lepiej pod­cho­dzić z rezer­wą. Piszę tak nie dla­te­go, że jestem zazdro­sny. Dobrze jest jed­nak wziąć pod uwa­gę, co takie ran­kin­gi uwzględ­nia­ją: np. „licz­bę publi­ka­cji w języ­ku angiel­skim”. Oczy­wi­ste jest więc, że uni­wer­sy­te­ty z kra­jów angiel­sko­ję­zycz­nych zawsze będą w pewien spo­sób uprzy­wi­le­jo­wa­ne. Na Harvar­dzie jest zupeł­nie inny sys­tem stu­diów, co jest dosyć cie­ka­we. Ale u nas jest – po pro­stu ina­czej. Niech ktoś nie myśli, że mam kom­plek­sy z tego powo­du, że stu­diu­ję na jakimś tam Uni­wer­sy­te­cie im. jakie­goś tam niko­mu nie­zna­ne­go poety gdzieś tam na koń­cu świa­ta. Mój wybór był naj­lep­szym z moż­li­wych. UAM jest jed­nym z naj­lep­szych uni­wer­sy­te­tów w Pol­sce (na pew­no w pierw­szej trój­ce), tak więc jest jed­no­cze­śnie jed­nym z naj­lep­szych w Europie.

Ale nie o tym chcia­łem pisać, a o czymś pokrew­nym. Jeśli mogli­by­śmy się cze­goś uczyć od uczel­ni z innych państw, to może spo­so­bu pisa­nia pod­ręcz­ni­ków. Pierw­szy pod­ręcz­nik „zachod­ni”, z jakim się spo­tka­łem to Eko­no­mia Kamer­sche­na i spół­ki. Gaba­ry­ty – ogól­no­pol­skiej książ­ki tele­fo­nicz­nej. Pomi­mo to, nie znie­chę­ca. Się­gną­łem po nie­go, bo choć nie stu­diu­ję eko­no­mii, to eko­no­mii się przez semestr uczy­łem. Zaj­rza­łem do nie­go z cie­ka­wo­ści, by spraw­dzić, czy może tam nie jest coś lepiej wytłu­ma­czo­ne. Oka­za­ło się, że tak: wszyst­ko było napi­sa­ne w spo­sób jasny i przej­rzy­sty, wzbo­ga­co­ne ilu­stra­cja­mi. Ale tu nie o treść nawet cho­dzi, bo prze­cież wśród naszych auto­rów jest też wie­lu świet­nych gawę­dzia­rzo-pod­ręcz­ni­ko­pi­sa­rzy (gdy­by nie to, nikt by nie czy­tał Scza­niec­kie­go 40 lat po pierw­szym wyda­niu). Cho­dzi raczej o spra­wy tech­nicz­ne, czy­li te z pozo­ru nie­istot­ne. Takie, jak: este­tycz­ne wyda­nie, przej­rzy­stość, sze­ro­kie mar­gi­ne­sy, spi­sy tre­ści, indek­sy, spi­sy tre­ści na począt­kach roz­dzia­łów, stresz­cze­nia roz­dzia­łów, pyta­nie kon­tro­l­ne etc. U nasz szu­kać tego ze świe­cą. Podob­nie było z pod­ręcz­ni­kiem Psy­cho­lo­gia i życie Zimbardo.

Pyta­nia testo­we z pra­wo­znaw­stwa. Jak widać w testach też moż­na mieć poczu­cie humoru.

Ktoś powie, że takie rze­czy, jak np. czy­tel­na czcion­ka są nie­istot­ne. Nic bar­dziej myl­ne­go. Nie jest to może naj­waż­niej­sze, bo naj­waż­niej­sza jest treść, ale pew­ne dodat­ki, jak choć­by pyta­nia do „samo­spraw­dze­nia” są bar­dzo przy­dat­ne. W tych kwe­stiach PWN i spół­ka mogli­by się jesz­cze wie­le nauczyć. Ktoś mógł­by pomy­śleć, że umiesz­cza­nie ilu­stra­cji w pod­ręcz­ni­kach dla praw­ni­ków jest bez­ce­lo­we, co jest bzdu­rą, bo obraz­ki prze­cież każ­dy lubi. Dobrze, że choć to się aku­rat zmienia.

Dodam jesz­cze, że do Eko­no­mii była jesz­cze jak­by dru­ga, spe­cjal­na część z ćwiczeniami.

Wczo­raj wypo­ży­czy­łem w biblio­te­ce pod­ręcz­nik Neila Par­pwor­tha Con­sti­tu­tio­nal and admi­ni­stra­ti­ve law o kon­sty­tu­cji Wiel­kiej Bry­ta­nii (wyd. OUP). W nim jest podob­nie: przej­rzy­sty spis tre­ści, pod­su­mo­wa­nia przy każ­dym roz­dzia­le, dodat­ko­we pyta­nia, naj­waż­niej­sze poję­cia. I nie jest to wyda­nie luk­su­so­we, tyl­ko „tanie” (tzn. ok. 130 zł 😉 ).

Dodat­ko­wą kwe­stią są ceny pod­ręcz­ni­ków… dobrze, że są biblio­te­ki [U. Eco w swo­im ese­ju O biblio­te­ce pisze o błęd­nym kole: pod­ręcz­ni­ki są coraz droż­sze, więc coraz bar­dziej są kse­ro­wa­ne, więc są wyda­wa­ne w mniej­szych nakła­dach, więc są jesz­cze droż­sze, więc są kserowane]

Wio­sna w Par­ku Mickiewicza

Walka rozumu z cielesnymi zachciankami

Pięk­na zro­bi­ła się dzi­siaj pogo­da. Jest chy­ba ponad 20º C. To zna­czy pięk­na pogo­da jest, ale do cza­su: bo jak się nosi na gar­bie ple­cak z bam­be­tla­mi, to pięk­na pogo­da po chwi­li robi się dosyć uciążliwa…

Wysze­dłem dzi­siaj ze swo­je­go wydzia­łu i wła­ści­wie jak co tydzień posze­dłem do Sta­re­go Bro­wa­ru, by tam w super­mar­ke­cie kupić sobie pie­czy­wo etc. Było gorą­co, więc naszła mnie chęt­ka na jakąś kawę mro­żo­ną albo coś takie­go. Wspa­nia­le się skła­da, albo­wiem na par­te­rze cen­trum han­dlo­we­go, przy wej­ściu znaj­du­je się Star­bucks. Nawie­dzi­łem kie­dyś ten przy­by­tek w Ber­li­nie, w cza­sach, gdy w Pol­sce jesz­cze w ogó­le tej sie­ci nie było.

Sły­sza­łem oczy­wi­ście, że w War­sza­wie ludzie sto­ją w dłu­gich kolej­kach, by potem ze szpa­ner­ski­mi kub­ka­mi z wyba­zgra­ny­mi na nich swo­imi imio­na­mi prze­cha­dzać się z kawą w gar­ści. Z nie­wąt­pli­wie naj­droż­szą w sto­li­cy kawą w gar­ści. Albo­wiem ceny są tam zawrotne.

Kawa mro­żo­na, na któ­rą mia­łem ocho­tę kosz­to­wa­ła (naj­mniej­sza) 11 zło­tych (słow­nie: jede­na­ście). Wcze­śniej wyda­wa­ło mi się, że za coś takie­go nie moż­na dać wię­cej niż ok. 7 zł, więc z takim nasta­wie­niem uda­łem się do tej kawiar­ni… no cóż, na miej­scu spo­tka­ło mnie roz­cza­ro­wa­nie. Sto­czy­łem więc nie­złą bata­lię pomię­dzy rozu­mem, któ­ry pod­po­wia­dał mi, że trze­ba na gło­wę upaść i mieć napraw­dę nie­rów­no pod sufi­tem, by sobie coś takie­go kupić, a zachcian­ka­mi mojej cie­le­snej powło­ki. Tym razem rozum wygrał, ale kto wie…

Podej­rze­wam, że więk­szość osób w Star­buck­sie musi sto­czyć cięż­ką wal­kę pomię­dzy zdro­wym roz­sąd­kiem i zasob­no­ścią swo­je­go port­fe­la, a ład­nie wyglą­da­ją­cy­mi kubeczkami.

Trud­no się dzi­wić, że przy­naj­mniej poło­wa gości sto­łu­ją­cych się tam, to obcokrajowcy…

PS. Dla cie­ka­wo­ści, kawa­łek cia­sta to ok. 13 zł. Nawet u Kan­dul­skie­go jest taniej.

Nowa wystawa starodruków

Ostat­nio popa­stwi­łem się tro­chę nad obroń­ca­mi pomni­ka; mam nadzie­ję, że nie przy­je­dzie czar­na woł­ga i mnie nie zgarnie.

Tym­cza­sem teraz jestem w Pozna­niu. Pogo­da zro­bi­ła się napraw­dę wio­sen­na, więc w ten week­end, ostat­ni przed świę­ta­mi moż­na spo­koj­nie zwie­dzać wsze­la­kie par­ki, któ­rych w Pozna­niu dosta­tek. Pew­nie dzi­siaj do jakie­goś się jesz­cze wybio­rę, ale nim to nastą­pi, zwie­dzi­łem dzi­siaj bar­dzo cie­ka­wą wysta­wę, o któ­rej dowie­dzia­łem się przez przy­pa­dek w inter­ne­cie. Zosta­ła ona zor­ga­ni­zo­wa­na przez PTPN i była chy­ba jesz­cze lep­sza niż ta poprzed­nia. Poświę­co­na była zbio­rom biblio­fil­skim A. Opalińskiego.

Nie­któ­re zdję­cia są kiep­skiej jako­ści, ale tak to jest, gdy foto­gra­fu­je się przez gabloty.

Wszyst­kie zdję­cia moż­na obej­rzeć tutaj.

Rocznicowy cyrk smoleński

Ufff… Zbio­ro­wym wysił­kiem prze­trwa­li­śmy jakoś śmier­cio­no­śne i obłą­kań­cze miste­rium obcho­dów rocz­ni­cy kata­stro­fy w Smo­leń­sku. Jak ktoś nie włą­czał tele­wi­zo­ra, to miał szan­sę, że ciśnie­nie nie wzro­śnie mu nad­mier­nie oglą­da­jąc wypo­wia­da­ne w ilu­mi­na­cyj­nej eks­ta­zie sło­wa Kaczyń­skie­go, że „«zosta­li zdra­dze­ni o świ­cie»”. Na uli­cę (ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem Kra­kow­skie­go Przed­mie­ścia) wylę­gły zastę­py pre­nu­me­ra­to­rów „Gaze­ty Pol­skiej” z jej redak­to­rem naczel­nym gło­szą­cym róż­no­ra­kie para­no­idal­ne tezy.

Poja­wił się nowy pro­jekt pomni­ka, naresz­cie taki, któ­ry ewen­tu­al­nie moż­na­by przy­jąć. Ja od począt­ku jestem prze­ciw­ni­kiem sta­wia­nia pomni­ków, a w szcze­gól­no­ści pod Pała­cem Pre­zy­denc­kim. Uwa­żam, że z miej­sca urzę­do­wa­nia pre­zy­den­ta nie moż­na robić mau­zo­leum. Adam Małysz zadał pyta­nie, któ­re wie­lu cisnę­ło się na usta: jak to moż­li­we, że czci się zmar­łe­go w miej­scu jego pracy?

Ofia­ry kata­stro­fy mają już całą masę tablic ku czci, pomnik na Powąz­kach (jak naj­bar­dziej zasłu­żo­ny) i Wawel nie­mal­że na wła­sność. Pro­jekt świetl­nych kolumn jest nie­zły, bo jest wła­ści­wie pierw­szym pomy­słem, któ­ry nie nosi zna­mion szwan­ko­wa­nia mózgu jego pro­jek­tan­tów… to zna­czy, nie­zu­peł­nie. Był­by to pomnik będą­cy raczej insta­la­cją arty­stycz­ną, a sym­bo­li­ka jest umiar­ko­wa­na, nie ma nad­mia­ru pato­su. Tak więc, jak napi­sa­ła D. Jarec­ka „wszy­scy ode­tchnę­li”… Ale niezupełnie:

Pro­mie­nie mia­ły­by wycho­dzić z reflek­to­rów umiesz­czo­nych w chod­ni­ku, a każ­dy reflek­tor – zapo­wia­da autor pro­jek­tu – opra­wio­ny był­by w rodzaj ryn­gra­fu z nazwi­skiem zmar­łe­go. A ja uwa­żam, że tam, gdzie ryn­graf, musi być miecz. A tam, gdzie miecz, musi być tak­że i honor, i zemsta. Szy­chal­ski mówi też, że inspi­ro­wał się słu­pa­mi świa­teł na miej­scu nowo­jor­skie­go Gro­und Zero. Jak wia­do­mo, była to for­ma upa­mięt­nie­nia ofiar zama­chu. Stąd już pro­sta dro­ga do kon­klu­zji, jaką widzia­łam na jed­nej z flag powie­wa­ją­cych w cza­sie rocz­ni­co­wej demon­stra­cji przed Pała­cem Pre­zy­denc­kim: „To był zamach”. For­ma świetl­ne­go pomni­ka jest może i nowo­cze­sna, ale treść, jaką nie­sie, już mniej: wal­ka, odwet, atak.

Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,75968,9436740,Pomnik_mgly.html#ixzz1JZS8NOIs

Jak już poświę­cam cały post na ten cyrk, to będę to cią­gnąć dalej.

W „Poli­ty­ce” zamiesz­czo­no cie­ka­wą rela­cję wyda­rzeń z Kra­kow­skie­go Przedmieścia:

Jak moż­na było prze­wi­dy­wać, Kra­kow­skie Przed­mie­ście w War­sza­wie zosta­ło zaanek­to­wa­ne na spe­cy­ficz­ne naro­do­we teatrum, z ory­gi­nal­ną dra­ma­tur­gią, rekwi­zy­ta­mi, akto­ra­mi i suflerami. (…)

W sobo­tę, o godz. 14 star­sza pani robi pierw­szy ołta­rzyk z przy­wią­za­nych do latar­ni por­tre­tów śp. pre­zy­den­ta z mał­żon­ką. Roz­da­je zdję­cia z ubie­gło­rocz­nej żało­by. Pod ołta­rzyk dołą­cza­ją kolej­ne panie, wita­jąc się jak sta­re znajome. (…)

Tłum prze­no­si się pod amba­sa­dę [Rosji]. (…) Tu – jest – Polska! (…)

Tym­cza­sem pod pała­cem na Kra­kow­skim ludzie szep­cą róża­niec. Mło­da kobie­ta przy­no­si worek meda­li­ków z Mat­ką Boską. Jest akcja – nale­ży po cichu obło­żyć nimi teren wokół pała­cu, wci­ska­jąc meda­li­ki mię­dzy szpa­ry chod­ni­ka. Obo­wią­zu­je cał­ko­wi­ty zakaz han­dlu zniczami. (…)

Zbli­ża się sym­bo­licz­na godz. 8.41. Księ­ża przed kościo­łem udzie­la­ją komu­nii. Ludzie klę­ka­ją na chodnikach. (…)

«Od powie­trza, gło­du, ognia, woj­ny TVN‑u i PO – wybaw nas Panie.»

Źró­dło: A. Dąbrow­ska, J. Dzia­dul, J. Cie­śla, E. Giet­ka, W. Mar­kie­wicz, R. Socha „Taka nasza pamięć” [w:] „Poli­ty­ka” nr 16 (2803), 16 kwiet­nia 2011

Do tego wszyst­kie­go docho­dzi jesz­cze afe­ra z tabli­cą w miej­scu kata­stro­fy. Dla mnie jest jasne, że MSZ nic w tej spra­wie nie zro­bi­ło, aby przy­pad­kiem nie ura­zić rodzin ofiar, któ­re w dużej mie­rze hoł­du­ją mono­po­lo­wi na żało­bę. Wia­do­mo, że jeśli pol­skie służ­by coś by z tym zro­bi­ły, zaraz zosta­ły­by uzna­ne za „wro­gów RP”, „zaprzań­ców” etc. etc.

Oto bowiem dwie smo­leń­skie wdo­wy, panie Kur­ty­ko­wa i Mer­to­wa, nale­żą­ce do gro­na tych kil­ku demon­stru­ją­cych nie­ustan­ne nie­za­do­wo­le­nie ze wszyst­kie­go, co robią Rosja­nie i pań­stwo pol­skie oraz mają wła­sne pomy­sły, ucho­dzą pra­wie za naro­do­we boha­ter­ki, a przed­mio­tem ata­ku są wszy­scy inni. Przede wszyst­kim oczy­wi­ście Rosja­nie, któ­rych ska­za­no za wywo­ła­nie skan­da­lu, zanim kto­kol­wiek zapy­tał, skąd ta tabli­ca w Smo­leń­sku się wzię­ła, ale tak­że nasze Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych. Kry­ty­ka MSZ jest oczy­wi­ście słusz­na, bowiem jeże­li przez kil­ka mie­się­cy ze zwy­czaj­ne­go stra­chu przed smo­leń­ski­mi wdo­wa­mi, kie­ru­ją­cy­mi się podob­no „odru­chem ser­ca” (to nad­zwy­czaj­nie mod­ne okre­śle­nie zacho­wa­nia Pań, któ­re spro­ku­ro­wa­ły ten skan­dal) lub z dość roz­po­wszech­nio­ne­go w Pol­sce myśle­nia, że prze­cież „jakoś to będzie” i lepiej awan­tu­ry w kra­ju nie wywo­ły­wać, nie robi się nic, to uspra­wie­dli­wie­nia nie ma. Oczy­wi­ście, jaka mogła­by być awan­tu­ra, gdy­by to Pola­cy usu­nę­li tabli­cę, wyobra­zić sobie nie­trud­no. Przy­kła­dów kon­flik­tów wła­ści­wie bez powo­du mamy aż nadmiar.

Źro­dło: Skrót myślo­wy – Blog J. Paradowskiej

Po roku

Już kwie­cień, a jak kwie­cień i do tego 9., to wia­do­mo, cze­go to pra­wie rocz­ni­ca. Nie chciał­bym o tym pisać po raz kolej­ny, by nie sta­wać w jed­nym rzę­dzie z wszyst­ki­mi media­mi w tym kra­ju, któ­re kata­stro­fę samo­lo­tu w Smo­leń­sku potrak­to­wa­ły jako temat roku i wał­ko­wa­ły go nie­mal przez 24 godzi­ny na dobę. Natu­ral­nie, ta kata­stro­fa jest tema­tem roku, o ile nie jest tema­tem deka­dy… Nie­mniej jed­nak każ­dy temat się w koń­cu znu­dzi: nie­któ­rym po mie­sią­cu, nie­któ­rym po tygo­dniu (to ja), a nie­któ­rym po latach. Dzię­kuj­my więc cukro­wi, któ­re­go cena wzro­sła, Japo­nii, w któ­rą ude­rzy­ło tsu­na­mi, że dzię­ki nim w cią­gu ostat­nich 12 mie­się­cy mie­li­śmy choć na chwi­lę o czas, by wziąć oddech od sta­tecz­ni­ków, czar­nych skrzy­nek, pomni­ków, krzy­ży, wra­ków, rdze­wie­ją­cych wra­ków i jesz­cze raz sta­tecz­ni­ków, i jesz­cze raz czar­nych skrzy­nek i rapor­tów, wyja­śnień etc. etc. O krzy­żu, pomni­ku i Kaczyń­skim na Wawe­lu już pisa­łem, więc nie będę tego kolej­ny raz powie­lać. Mógł­bym jesz­cze wspo­mnieć o teo­riach Radia Mary­ja i spół­ki nt. sztucz­nej mgły, strza­łów itd., tyl­ko po co…

A jutro przyj­dzie czas na opo­wia­da­nie jubi­le­uszo­we. Jak ktoś poczu­je, że nie ma siły włą­czyć tele­wi­zo­ra, to może je sobie przeczytać.

Loch dla przyrządów kuchennych

Skoń­czy­łem wła­śnie czy­tać kolej­ną cie­ka­wą książ­kę (nie­cie­ka­wych prze­cież nie czy­tam). Był to Kot alche­mi­ka Wal­te­ra Moer­sa; z pew­no­ścią jest to pierw­sza, ale nie ostat­nia książ­ka tego auto­ra, któ­rą prze­czy­ta­łem, bo po Kocie mam ocho­tę na następ­ne. Nie będę roz­wo­dzić się, o czym jest ta książ­ka, jacy są jej boha­te­ro­wie etc. Przed­sta­wię jed­nak krót­ki cytat, któ­ry dobit­nie wyra­ża zda­nie auto­ra na temat sztu­ki kulinarnej 🙂

Oto (…) lochy bez­sen­sow­nych instru­men­tów kuchen­nych. Taki loch ist­nie­je zapew­ne w każ­dej dobrze urzą­dzo­nej kuch­ni. Są w nim prze­trzy­my­wa­ni niczym więź­nio­wie wyjąt­ko­wo nie­bez­piecz­ni pacjen­ci domu wariatów. (…)

Któ­ryż kuchacz (…) nie jest w posia­da­niu takie­go noży­ka prze­kształ­ca­ją­ce­go rzod­kiew­ki w minia­tu­ro­we róże?! Naby­te­go na nie­dziel­nym tar­gu w chwi­li nie­po­czy­tal­no­ści, kie­dy po pro­stu nie jesteś sobie w sta­nie wyobra­zić życia bez noży­ka do minia­tu­ro­wych różyczek. (…)

Albo ten tutaj, któ­ry zmie­nia ziem­nia­ka w pię­cio­me­tro­wą spi­ra­lę! Albo ta tutaj pra­ska do wyci­ska­nia soku z kala­re­py! Albo ta patel­nia, na któ­rej upie­czesz kwa­dra­to­we naleśniki. (…)

Co skła­nia do zaku­pu takich rze­czy? Co zro­bić z ziem­nia­cza­nej tasiem­ki, któ­rą dało­by się 0zdobić salę balo­wą? Jakiż głos obłę­du pod­po­wia­da, że być może zja­wią się kie­dyś u nas goście opa­no­wa­ni wil­czym ape­ty­tem na pię­cio­me­tro­we ziem­nia­ki, kwa­dra­to­we nale­śni­ki i sok z kalarepy? (…)

Trzy­mam je niczym śre­dnio­wiecz­ni ksią­żę­ta gło­dzą­cy swych prze­ciw­ni­ków w wieżach.

W. Moers „Kot alche­mi­ka”, Wro­cław 2007

Teraz zabie­ram się za „Ręko­pis zna­le­zio­ny w Saragossie”.