W drogę

Świę­ta, świę­ta i po świę­tach – a przy­naj­mniej już pra­wie po dłu­gim łiken­dzie, na któ­ry wszy­scy cze­ka­li z nie­cier­pli­wo­ścią. Wła­ści­wie 5 dni byłem w domu, a teraz zno­wu będę zmu­szo­ny spę­dzić 2,5 godzi­ny w zatka­nym do gra­nic moż­li­wo­ści auto­bu­sie do Poznania.

Ale swo­ją dro­gą z dwoj­ga złe­go: auto­bus czy pociąg, auto­bus jest mniej­szym złem. Takie przy­naj­mniej odno­szę wra­że­nie po tym, jak swo­ich pasa­że­rów ostat­nio trak­tu­ją Bydło­wo­zy Prze­wo­zy Regio­nal­ne. W pocią­gu ścisk taki, że nie ma jak oddy­chać: ja sam mia­łem szczę­ście, że uda­ło mi się do nie­go w ogó­le wejść. Sytu­ację pogar­sza nie­sły­cha­ny cha­os panu­ją­cy na dwor­cu w Pozna­niu. Mia­łem na pisać list do redak­cji „Gaze­ty Wybor­czej” (już nie raz) w tej spra­wie, ale po wyj­ściu z pocią­gu nie mam już na nic sił, nawet na wyskro­ba­nie paru jado­wi­tych słów pod adre­sem wspa­nia­łe­go przewoźnika.

Nie wiem, jak to się dzie­je, że PKS potra­fi prze­wi­dzieć, że przed (lub po) wydłu­żo­nym łiken­dem będzie wię­cej pasa­że­rów i jest w sta­nie nawet pod­sta­wić dru­gi auto­bus, a myśli­cie­le z PKP tego wykon­cy­po­wać nie potra­fią. Może wewnątrz skrom­ne­go budyn­ku PKS w Kali­szu sie­dzi cała armia filo­zo­fów i ana­li­ty­ków wspie­ra­nych przez potęż­ne kom­pu­te­ry, któ­rzy dzię­ki nim są wsta­nie wpaść na pomysł, że poje­dzie wię­cej pasażerów?

PS. Byle do Świąt!

Odliczanie do jesieni

Dzi­siaj, po godzi­nie 11 ofi­cjal­nie roz­pocz­nie się jesień. Tak więc ja, korzy­sta­jąc z ostat­ków lata (pół godzi­ny) jesz­cze coś napi­szę. Trud­no doko­ny­wać jakie­kol­wiek pod­su­mo­wa­nia lata, bo po co – było ono bar­dziej niż zwy­czaj­ne. Ale lato, to jed­nak lato – czy­li przede wszyst­kim wolne.

Lato, to dla mnie zawsze czas czy­ta­nia ksią­żek i jeż­dże­nia na rowe­rze – w tym roku pod tym wzglę­dem było gorzej, bo nie odby­łem wie­lu dale­kich rowe­ro­wych wypraw, a wła­ści­wie to chy­ba ani jed­nej; może uda mi się to jesz­cze jesie­nią nad­ro­bić. Ale, gdy jeż­dżę na rowe­rze, to robię też zdję­cia. Czę­sto cał­kiem udane.

W dro­dze do Żydo­wa na rowerze

§

Z inter­ne­tu:

Poza tym świet­nie się skła­da, bo jesień, to moja ulu­bio­na pora roku.

A to jest dwu­set­ny wpis na blogu.

Wspomnienie z Pragi

W zeszłym tygo­dniu odby­łem świet­ną podróż do Pra­gi. Teraz mogę tro­chę powspo­mi­nać, ale w sumie, to nie wiem, czy jest co, bo: 1) Pra­ga zasłu­gu­je na to, by każ­dy zoba­czył ją oso­bi­ście 2) zwie­dza­łem „żela­zne punk­ty” jak Sta­re Mia­sto, Ale­ja Pary­ska czy w koń­cu Zamek.
Poza tym na uwa­gę zasłu­gu­je rów­nież Vyšeh­rad. Ale naj­waż­niej­sza myślę, że jest sama atmos­fe­ra mia­sta. Psu­ją ją jedy­nia tabu­ny tury­stów – ale wystar­czy zejść z utar­te­go trak­tu (np. uli­cy Kar­lo­vej) w pierw­szą lep­szą prze­czni­cę, gdzie już jest pusto. Podob­nie, po godzi­nie 20.30 na Zam­ku jest już pusto. Wte­dy moż­na sobie spo­koj­nie jechać tram­wa­jem na Hrad­cza­ny i kon­tem­plo­wać ogrom kate­dry św. Vita.

Nieziemski widok - katedra św. Vita nocą
Nie­ziem­ski widok – kate­dra św. Vita nocą

Swo­ją dro­gą, komu­ni­ka­cja miej­ska dzia­ła w Pra­dze świet­nie (choć nie twier­dzę, że w Pozna­niu czy War­sza­wie jest gor­sza). Zapra­szam do oglą­da­nia zdjęć.

 

Znowu hot dog

Zno­wu sie­dzę sobie w tej kawiar­ni, z któ­rej nada­wa­łem 🙂 wczo­raj. Tym razem jed­nak raczę się kawą lat­te z syro­pem. Nie napi­szę zbyt wie­le, bo zaraz zno­wu wyru­szam „w miasto”.

Wczo­raj mia­łem oka­zję zoba­czyć zupeł­nie kosmicz­ny widok – czy­li kate­drę św. Vita po zmierz­chu. W sumie to za dnia nie ma w ogó­le po co cho­dzić na Hrad­cza­ny – przede wszyst­kim ze wzglę­du na dzi­kie tłu­my. Po zmierz­chu, jest tam znacz­nie przy­jem­niej, a widok odbie­ra mowę.

Dzi­siaj po paru minu­tach błą­dza­nia uda­ło mi się dotrzeć na Vyseh­rad, gdzie jest świet­na baro­ko­wo-gotyc­ko-współ­cze­sna bazy­li­ka oraz cmen­tarz na któ­rym leżą same sła­wy – m. in. Dvo­rak i Mucha.

Dzi­siaj zno­wu jadłem hot doga, ale tym razem z pla­cu Vacława.

Hot dog na Malej Stranie

Nie wiem, czy o tym wspo­mi­na­łem, ale jestem w Pra­dze – taka krót­ka wyciecz­ka do sto­li­cy Czech. Przy­je­cha­łem wczo­raj pocią­giem EC Pra­ha i po zamel­do­wa­niu się w schro­ni­sku mło­dzie­żo­wym, od razu roz­po­czą­łem pozna­wa­nie „Zło­tej Pra­gi”. Jest fak­tycz­nie wspa­nia­ła – za dnia po zmierz­chu. Dotąd zwie­dzi­łem dosyć grun­tow­nie Hrad­cza­ny z kate­drą św. Vita oraz Sta­re Mia­sto. Nie­dłu­go umiesz­czę jakieś zdję­cia. A na Malej Stra­nie fak­tycz­nie jadłem hot doga 🙂

5 kroków do lepszego radzenia sobie z pocztą elektroniczną

5 Easy Steps to Stanch the E‑Mail Flo­od – NYTimes.com.

Na górze znaj­du­je się link do cie­ka­we­go arty­ku­łu ze stro­ny NYTi­me­sa (nie­ste­ty teraz rza­dziej oglą­dam tę witry­nę ze wzglę­du na ogra­ni­cze­nia, któ­re wpro­wa­dzi­li). Doty­czy on pro­ble­mów ze zbyt wiel­ką ilo­ścią e‑maili, któ­re nawie­dza­ją skrzyn­ki odbior­cze nie­któ­rych ludzi.

Na począt­ku autor wspo­mi­na Davi­da Alle­na, któ­ry wymy­ślił meto­dę Get­ting Things Done – tym samym uczy­nił on prze­mysł z same­go spo­so­bu sor­to­wa­nia e‑maili (war­to odwie­dzić jego stro­nę – jak moż­na zara­biać na wci­ska­niu ludziom ciemnoty).

Autor arty­ku­łu pod­cho­dzi do pro­ble­mu tro­chę bar­dziej racjo­nal­nie, bo zda­je sobie spra­wę z tego, że ludzi, któ­rzy są dosłow­nie zasy­py­wa­ni maila­mi jest nie aż tak wie­le. Daje kil­ka uży­tecz­nych rad:

  1. Nie orga­ni­zuj, tyl­ko szu­kaj – fol­de­ry i ety­kie­ty w skrzyn­kach odbior­czych są faj­ne, ale uży­wa­nie ich zaj­mu­je względ­nie wie­le cza­su. Poza tym – jak autor traf­nie zauwa­żył – pro­blem może powstać, gdy jakąś wia­do­mość zapo­mni­my dodać do fol­de­ru i jej aku­rat po pew­nym cza­sie będzie­my szu­kać. Zamiast tego fak­tycz­nie lepiej jest szu­kać. Więk­szość pro­gra­mów do odbie­ra­nia pocz­ty a tak­że inter­ne­to­wych ser­wi­sów słu­żą­cych do tego wypo­sa­żo­nych jest w pro­ste (i zara­zem skom­pli­ko­wa­ne) wyszu­ki­war­ki, któ­re uła­twia­ją zna­le­zie­nie żąda­nej wia­do­mo­ści. Z wła­sne­go doświad­cze­nia wiem, że ety­kie­ty są przy­dat­ne – bo poma­ga­ją one zawę­zić pole poszu­ki­wa­nia. Bo prze­cież, gdy ktoś ma w fol­de­rze kil­ka­set wia­do­mo­ści, to przej­rze­nie jed­nej po dru­giej i tak zaj­mie wie­le czasu.
  2. Blo­kuj – przy­cho­dzi do nas wie­le listów, któ­rych wca­le nie chcie­li­by­śmy otrzy­my­wać. Zwy­kle są one od jakiś insty­tu­cji – w tej sytu­acji więk­szość poczt inter­ne­to­wych jest wypo­sa­żo­nych w narzę­dzie pozwa­la­ją­ce zablo­ko­wać dane­go adre­sa­ta. Poza tym war­to roz­wa­żyć, czy nie wypi­sać się z róż­no­ra­kich biu­le­ty­nów, ofert pro­mo­cyj­nych – któ­rych i tak zwy­kle nie czy­ta­my (choć dzię­ki takie­mu biu­le­ty­no­wi ja dowie­dzia­łem się o tym artykule).
  3. Książ­ka adre­so­wa w e‑poczcie – autor zauwa­ża, że być może nie war­to pro­wa­dzić skru­pu­lat­nie książ­ki adre­so­wej ze wszyst­ki­mi e‑mailami. Tak jest w Gma­ilu – wszyst­kie adre­sy e‑mail zapi­su­ją się tak czy owak automatycznie.

Ja takich pro­ble­mów nie mam (a przy­naj­mniej nie w takiej ska­li), ale zaczy­nam coraz odważ­niej usu­wać nie­chcia­ne e‑maile. Pozdrawiam.

PS. Po chwi­li namy­słu przy­szedł mi jesz­cze jeden pro­blem do roz­wa­że­nia: jak korzy­stać z pocz­ty inter­ne­to­wej – poprzez apli­ka­cję na stro­nie inter­ne­to­wej, czy przez pro­gram na kom­pu­te­rze? Do dzi­siaj nie uda­ło mi się na to pyta­nie zna­leźć odpo­wie­dzi, dla­te­go uży­wam stro­ny Gmail.com.

Jeszcze nie koniec wakacji

Jest kil­ka spraw, któ­re teraz poruszę:

(1) Nastał już wrze­sień, ale dla mnie wie­le to nie zmie­nia, bo wciąż mam waka­cje. Ale już nie­dłu­go – bowiem już 26 wrze­śnia roz­po­czy­na­ją się nowe zaję­cia (miej­my nadzie­ję) – dru­gi rok.

(2) Zanim to jed­nak nastą­pi, muszę zali­czyć jesz­cze jeden egza­min. Nie jestem wca­le zado­wo­lo­ny, bo jeż­dże­nie do Pozna­nia w tę i z powro­tem to okrop­na stra­ta cza­su, a do tego stres. Myślę, że teraz pój­dzie mi już dobrze i wresz­cie (!) będę mógł napraw­dę ode­tchnąć. Do tego docho­dzi jesz­cze kwe­stia bie­ga­nia z indek­sem, ale na szczę­ście i to jest już chy­ba rozwiązane.

(3) Z wyjaz­du, jaki myśla­łem, że doj­dzie do skut­ków w tym roku nie­ste­ty nic nie wyszło. Żeby sobie to jakoś wyna­gro­dzić, posta­no­wi­łem, że poja­dę na 2 dni do Pra­gi. Ale będzie świet­nie – cho­dzić śla­da­mi Szwej­ka. Mam już bile­ty na pociąg z War­sza­wy i zare­zer­wo­wa­ne miej­sce w schro­ni­sku. Podob­no jesień to naj­lep­sza pora na zwie­dza­nie sto­li­cy Czech. Pomo­gą mi w tym prze­wod­nik i stro­na inter­ne­to­wa Mariu­sza Szczygła.

Losy Szwejka podczas wakacji

Wła­śnie skoń­czy­łem czy­tać dru­gą gru­bą książ­kę w te waka­cje. Poprzed­nia, to Bie­sy. Teraz przy­szedł czas na coś znacz­nie lżej­sze­go: Losy dobre­go żoł­nie­rza Szwej­ka cza­su woj­ny świa­to­wej Jaro­sla­va Haška. Obie książ­ki pocho­dzą z serii Wydaw­nic­twa Znak „50 na 50”. Co waż­ne, a o czym nie wspo­mnia­łem przy Bie­sach, nowe wyda­nia zosta­ły na nowo prze­tłu­ma­czo­ne. Jak wyja­śnia tłu­macz Szwej­ka, Anto­ni Kroh, w przed­mo­wie – jak się oka­zu­je – Pola­cy zna­li książ­kę Haška pod błęd­nym tytu­łem. Teraz ten błąd został naprawiony.

Tra­dy­cyj­nie, pozwo­lę sobie umie­ścić kil­ka naj­cie­kaw­szych fragmentów:

Sędzio­wiePowra­ca­ły wiel­kie cza­sy rzym­skie­go pano­wa­nia nad Jero­zo­li­mą. Więź­niów pro­wa­dzo­no na par­ter i sta­wia­no przed Piła­ta­mi 1914 roku. A sędzio­wie śled­czy, współ­cze­śni Piła­ci, zamiast god­nie umyć ręce, posy­ła­li po papry­kę i pil­zneń­skie piwo do Teis­si­ga i prze­ka­zy­wa­li pro­ku­ra­tu­rze wciąż nowe i nowe oskrażenia.

Tutaj roz­wie­wa­ła się wszel­ka logi­ka, a zwy­cię­żał §, dła­wił §, dur­niał §, pie­nił się §, śmiał się §, wygra­żał §, zabi­jał § i nie wyba­czał. Byli to żon­gle­rzy ustaw, poże­ra­cze kodek­sów i oskar­żo­nych, tygry­sy austriac­kiej dżun­gli, odmie­rza­ją­cy skok na ofia­rę nume­ra­mi paragrafów.

Wyją­tek czy­ni­ło kil­ku panów (podob­nie jak na komen­dzie poli­cji), któ­rzy pra­wa nie trak­to­wa­li zbyt serio; zawsze znaj­dzie się psze­ni­ca pośród kąkolu.

 

Wię­zien­na kapli­caW wię­zie­niu gar­ni­zo­no­wym, jak we wszyst­kich aresz­tach i kozach, miej­sco­wa kapli­ca cie­szy­ła się wiel­kim powo­dze­niem. Nie cho­dzi­ło o to, by przy­mu­so­we odwie­dzi­ny wię­zien­nej kapli­cy zbli­ża­ły ludzi do Boga, żeby więź­nio­wie przy­swo­ili sobie odro­bi­nę moral­no­ści. O takich głu­po­tach nie ma nawet co wspominać.

Nabo­żeń­stwa i kaza­nia były pierw­szo­rzęd­ną roz­gryw­ką, roz­pra­sza­ją­cą nudę gar­ni­zo­nu. Nie o to szło, by jed­nać się z Bogiem, ale że po dro­dze, na kory­ta­rzu czy na podwó­rzu, moż­na było zna­leźć oga­rek papie­ro­sa albo cyga­ra. Boga cał­ko­wi­cie odsu­wał na bok mały pet wala­ją­cy się bez­na­dziej­nie w splu­wacz­ce albo gdzie w pyle na zie­mi. Ta malut­ka śmier­dzą­ca rzecz zwy­cię­ża­ła Boga i zba­wie­nie duszy.

A do tego kaza­nie, ta zaba­wa, bre­we­rie. Kape­lan polo­wy Otto Katz był mimo wszyst­ko cza­ru­ją­cym czło­wie­kie. Jego kaza­nia były nie­zwy­kle fascy­nu­ją­ce, uciesz­ne, uwal­nia­ją­ce od wię­zien­nej mono­to­nii. Tak pięk­nie glę­dził o nie­skoń­czo­nej łasce bożej, krze­pił zde­pra­wo­wa­nych więź­niów i mężów błą­dzą­cych. Tak pięk­nie pysko­wał z ambo­ny i od ołta­rza. Umiał tak wspa­nia­le wrzesz­czeć swo­je: «Ite, mis­sa est», odpra­wiać nabo­żeń­stwo w nie­kon­wen­cjo­nal­ny spo­sób, prze­wra­cać porzą­dek mszy świę­tej, wymy­ślać, gdy był już cał­kiem pija­ny, zupeł­nie nowe modli­twy i nową mszę świę­tą, swój obrzęd, coś, cze­go jesz­cze nie było.

No i ten cyrk, gdy od cza­su do cza­su omsknął się z i prze­wró­cił z kie­li­chem, naj­święt­szym sakra­men­tem albo msza­łem, i gło­śno oskar­ża­jąc mini­stran­ta z kom­pa­nii kar­nej, że mu umyśl­nie pod­sta­wił nogę, natych­miast przed naj­wyż­szym maje­sta­tem wrze­piał mu kar­cer i zwią­zy­wa­nie w kij.

Mar­ny los uczci­we­go zna­laz­cy- Nie szko­dzi – stwier­dził Szwejk – (…) Gdy­by­śmy to gdzieś ogło­si­li, uczci­wy zna­laz­ca chciał­by od nas nagro­dę. Gdy­by to były pie­nią­dze, chy­ba nie tra­fił­by się uczci­wy zna­laz­ca, acz­kol­wiek są jesz­cze tacy ludzie. U nas w Budzie­jo­wi­cach w regi­men­cie był żoł­nierz, takie pokor­ne cie­ląt­ko, ten pew­ne­go razu zna­lazł na uli­cy sześć­set koron i oddał poli­cji, w gaze­tach pisa­li o nim jako o uczci­wym zna­laz­cy i tyl­ko miał z tego wstyd. Nie chcie­li z nim roz­ma­wiać, każ­dy mówił: «Ty paca­nie jeden, cóżeś ty zro­bił za głu­po­tę. Chy­ba do śmier­ci będzie ci łyso, jeśli masz choć tro­chę hono­ru w ser­cu». Miał dziew­czy­nę, prze­sta­ła z nim gadać (…) Wbił to sobie w gło­wę, zmi­zer­niał, aż wresz­cie rzu­cił się pod pociąg.

Pie­kło i nie­boTo zna­czy, zamiast zwy­kłych kotłów z siar­ką na bied­nych grzesz­ni­ków cze­ka­ją szyb­ko­wa­ry, kotły wyso­ko­ci­śnie­nio­we, grzesz­ni­cy sma­żą się na mar­ga­ry­nie, na roż­nach elek­trycz­nych, przez milio­ny lat jeż­dżą po nich wal­ce dro­go­we, a den­ty­ści powo­du­ją zgrzy­ta­nie zębów spe­cjal­nym sprzę­tem, szloch nagry­wa się na gra­mo­fo­ny, a pły­ty wysy­ła się na górę, do raju, dla roz­we­se­le­nia spra­wie­dli­wych. W raju try­ska­ją roz­py­la­cze wody koloń­skiej, a orkie­stra tak dłu­go gra Brahm­sa, że już by ksiądz wolał pie­kło i czy­ściec. Anioł­ki mają w tyłecz­kach śmi­gieł­ka od aero­pla­nów, żeby nie musia­ły tyle machać skrzydełkami.

c.d.n.

Pogoda w kratkę

W sezo­nie ogór­ko­wym media wał­ku­ją, co im tyl­ko w ręce wpad­nie: np. meta­fi­zy­kę pogo­dy, czy egzy­sten­cjo­nal­ne pro­ble­my mete­oro­lo­gicz­ne. Jed­nym sło­wem glę­dzą o pogo­dzie, któ­ra sta­ła się głów­nym tema­tem (któ­ry nota bene gości też czę­sto na tym blo­gu). Ja więc na prze­kór sobie rów­nież tro­chę o tym napiszę 🙂

Pogo­da przez ostat­ni tydzień była nie­na­dzwy­czaj­na. Wczo­raj się popra­wi­ło, jest cał­kiem sło­necz­nie i miło, poza tym, że wczo­raj była burza (nie­zbyt wiel­ka, ale jed­nak); teraz też wła­śnie zaczę­ło padać. Załą­czam zdjęcie.

Chwi­la desz­czo­wej zadu­my. Po chwi­li jed­nak zno­wu wyszło słońce.

Mia­łem napi­sać coś jesz­cze, ale zapo­mnia­łem, co…

Biesy wakacyjne

Eks­per­ci biją na alarm: do koń­ca waka­cji pozo­stał już tyl­ko mie­siąc! Aku­rat – dla mnie są to pra­wie dwa mie­sią­ce, he he he he. Lubię takie peł­ne pato­su zwro­ty à la „Fak­ty” albo „Piotr Kraś­ko na żywo z wnę­trza wulkanu…”

Wróć­my jed­nak do waka­cji. Trze­ba przy­znać, że dłu­go­ter­mi­no­wa pro­gno­za pogo­dy na razie się speł­nia: to zna­czy w lip­cu mia­ło lać – no i leje. Ponoć w sierp­niu ma być upal­nie; zoba­czy­my… Na szczę­ście ja na razie sie­dzę w domu i kon­tem­plu­ję Dr Hau­sa oraz Ally McBe­al, więc deszcz mi nie straszny.

Czy­tam sobie rów­nież książ­ki. Ostat­nio prze­czy­ta­łem „Bie­sy” Fio­do­ra Dosto­jew­sie­go. Nie spo­sób nie oprzeć się i nie zamie­ścić kil­ku cytacików.

Sto­su­nek do religii

(…) War­wa­ro Pie­trow­no, w tym sen­sie, że im gorzej, tym lepiej. To jak w reli­gii: im gorzej się żyje czło­wie­ko­wi, albo im bied­niej­szy i bar­dziej zahu­ka­ny jest lud, tym upar­ciej myśli o nagro­dzie w raju, a jeże­li przy tym jesz­cze uwi­ja się sto tysię­cy kapła­nów, pod­nie­ca­ją­cych tę mrzon­kę i spe­ku­lu­ją­cych na niej, to… rozu­miem panią, War­wa­ro Pie­trow­no, może pani być pewna.

Talent bez­ta­len­cia

(…) zawsze dużo mówię, to zna­czy dużo słów, i śpie­szę się, więc nigdy nic mi nie wycho­dzi. A dla­cze­go dużo mówię i nic mi nie wycho­dzi? Bo nie umiem mówić. Ci, któ­rzy umie­ją dobrze mówić, mówią krót­ko. Więc to wła­śnie jest moje bez­ta­len­cie – praw­da? Ale sko­ro już mam ten natu­ral­ny talent bez­ta­len­cia, dla­cze­go nie miał­bym się nim posłu­żyć sztucz­nie? Więc się posłu­gu­ję. Co praw­da, jak się tu wybie­ra­łem, naj­pierw mia­łem zamiar mil­czeć; ale prze­cież mil­czeć wiel­ki talent, a więc mnie nie przy­stoi, a po dru­gie, mil­czeć to jest ryzy­ko; no, więc osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­łem, że naj­le­piej prze­cież mówić, ale wła­śnie jak bez­ta­len­cie, to zna­czy dużo, dużo, dużo, bar­dzo śpie­szyć się z argu­men­ta­mi, a pod koniec zawsze pogu­bić się we wła­snych argu­men­tach, żeby słu­chacz odszedł bez koń­ca, roz­kła­da­jąc ręce, a naj­le­piej, żeby splunął.

Entu­zjazm administracyjny

- Entu­zjazm admi­ni­stra­cyj­ny? Nie wiem, co to takie­go. / (…) niech pani posta­wi jakąś naj­mar­niej­szą kre­atu­rę, żeby sprze­da­wa­ła choć­by jakieś tam głu­pie bile­ty kole­jo­we, a tak kre­atu­ra natych­miast poczu­je się w pra­wie spo­glą­dać na panią z miną Jowi­sza, kie­dy podej­dzie pani po bilet, [żeby oka­zać pani swo­ją wła­dzę]. Że niby ja ci poka­żę, kto tu rzą­dzi… I to wła­śnie docho­dzi w nich do admi­ni­stra­cyj­ne­go entuzjazmu.

Opra­wa książek

(…) czy­tać i opra­wiać książ­ki – to dwa, i ogrom­ne, okre­sy roz­wo­ju. Z począt­ku poma­lut­ku uczy się czy­tać, ma się rozu­mieć, przez całe wie­ki, ale książ­kę przy tym wyświech­ta, wybru­dzi, bo nie uwa­ża jej za coś poważ­ne­go. Opra­wa ozna­cza już sza­cu­nek dla książ­ki, ozna­cza, że czło­wiek nie dość, że polu­bił czy­tać, ale też potrak­to­wał to poważ­nie. Rosja jesz­cze nie weszła w ten okres. A Euro­pa już od daw­na opra­wia książki.

Wpływ wód­ki

Kie­dy popro­si­cie pań­stwo pro­ste­go czło­wie­ka, żeby coś dla was zro­bił, jeśli zechce, a może, usłu­ży sta­ran­nie i dobro­dusz­nie; lecz jeśli popro­si­cie go, by przy­niósł wódecz­kę – nawet zwy­kła mu spo­koj­na dobro­dusz­ność przej­dzie rap­tem w jakąś pośpiesz­ną, rado­sną usłuż­ność, w jakąś nie­mal bra­ter­ską o was dba­łość. Na tego, kto idzie po wód­kę – cho­ciaż pić ją będzie­cie wy, a nie on, cze­go jest z góry świa­dom – spły­wa jak gdy­by cząst­ka wasze­go przy­szłe­go ukontentowania.

Powyż­sze cyta­ty pocho­dzą z: Fio­dor Dosto­jew­ski Bie­sy, Wydaw­nic­two Znak, Kra­ków 2010. tłum. Adam Pomorski