Blues Brothers i reszta

Wczo­raj byli­śmy na festi­wa­lu Paw­ła Ber­ge­ra w Kali­szu; kon­cer­ty trzech zespo­łów: Dżem, Pla­net of the Abts i Blu­es Brothers.

Gdy cho­dzi o Dżem, to gra­li całą masę jakiś rzew­nych pio­se­nek i kon­cert był dłu­gi (chy­ba ze 2,5 godzi­ny). Woka­li­sta śpie­wa tak nie­wy­raź­nie, że nie idzie nicze­go zro­zu­mieć. Ale na szczę­ście były też 2 czy 3 faj­ne piosenki.

Była to nie­zła roz­grzew­ka przed dru­gim zespo­łem. Pla­net of the Abts to rze­ko­mo wspa­nia­ły, sze­ro­ko zna­ny zespół; jed­nak­że wiki­pe­dia na jego temat mil­czy, a na Liście Prze­bo­jów Trój­ki też nigdy nie był noto­wa­ny. Kon­fe­ran­sjer zespół zachwa­lał, jak­by na sce­nę miał wyjść nie wia­do­mo kto. Jak się oka­za­ło – zespół jest dla praw­dzi­wych kone­se­rów. Tych jed­nak jest chy­ba w Kali­szu nie­wie­lu, bo pod sce­ną sta­ła mała grup­ka despe­ra­tów + ci, któ­rym nie chcia­ło się tył­ków ruszyć z siedzeń.

Na szczę­ście ich kon­cert był krót­szy. Jazgot nie do wytrzy­ma­nia. Wię­cej ludzi sta­ło na kory­ta­rzu cze­ka­jąc, aż się skoń­czy, niż było na widowni.

Ale dla wytrwa­łych była nagro­da w posta­ci kon­cer­tu zespo­łu Blu­es Bro­thers, któ­ry roz­po­czął się dopie­ro ok. pół­no­cy. Zespół wła­ści­wie nazy­wa się The „Ori­gi­nal” Blu­es Bro­thers Band; i tak… to jest TO Blu­es Bro­thers z fil­mu. Z nie­wiel­ki­mi wszak­że zmia­na­mi. To była klasa!

Organy i Blues Brothers

Dzi­siaj ostat­ni dzień sierp­nia, więc powi­nie­nem napi­sać jakąś sen­ty­men­tal­ną bzdu­rę: że jaka szko­da, że koniec lata etc. Dla mnie ani szko­da, ani koniec. Po pierw­sze przede mną jesz­cze mie­siąc waka­cji (wszy­scy mogą zazdro­ścić), a po dru­gie koniec lata też jesz­cze się nie zbli­ża (ja tego przy­naj­mniej nie czu­ję). A nawet jak się skoń­czy, to co z tego? Jesień też jest fantastyczna.

Tydzień temu byłem na kon­cer­cie Kali­skie­go Forum Orga­no­we­go. Kon­cer­ty są dosyć faj­ne pomi­ja­jąc okrop­nie nie­wy­god­ne ław­ki w koście­le gar­ni­zo­no­wym. Nie do znie­sie­nia jest też glę­dze­nie kon­fe­ran­sje­ra pomię­dzy utwo­ra­mi: inte­lek­tu­al­na zupa, któ­re i tak nikt nie jest w sta­nie zro­zu­mieć ani spamiętać.

Jutro coś zupeł­nie inne­go: kon­cert Blu­es Bro­thers. Nie spo­dzie­wa­łem się, że przy­ja­dą kie­dyś do Kali­sza (w ogó­le wcze­śniej nie wie­dzia­łem, że koncertują).

Cyryl na niedzielę

Sejm ma waka­cje, więc w zasa­dzie w mediach posu­cha. Szcze­gól­nie w tych żywią­cych się tanią 1‑dniową sen­sa­cją; tj. w tele­wi­zjach informacyjnych.

Wszyst­kie tele­wi­zje powin­ny więc dzię­ko­wać  Epi­sko­pa­to­wi Pol­ski za to, że do spół­ki z Rosyj­ską Cer­kwią Pra­wo­sław­ną na kil­ka dni zapew­nił im temat do maglo­wa­nia: mia­no­wi­cie wizy­tę patriar­chy moskiew­skie­go Cyry­la w Pol­sce. W jej trak­cie doszło do „prze­ło­mo­we­go”, „bez­pre­ce­den­so­we­go” [posłu­gu­jąc się języ­kiem tele­wi­zji] wyda­rze­nia, a mia­no­wi­cie do pod­pi­sa­nia wspól­ne­go orę­dzia. Dodam tyl­ko, że to ten sam Cyryl, któ­ry nie­daw­no został zaata­ko­wa­ny biu­stem przez ukra­iń­skie femi­nist­ki (naszym femi­nist­kom wizy­ty w ten spo­sób ubar­wić się nie chciało).

Gdy cho­dzi o treść orę­dzia, to nie jest to może coś nad­zwy­czaj­ne­go, ale zawsze miło, że przed­sta­wi­cie­le dwóch wiel­kich wyznań choć raz wyka­za­li odro­bi­nę dobrej woli. Za to abp Micha­lik zyskał sobie pew­nie jakie­goś plu­sa u czę­ści spo­łe­czeń­stwa, dla któ­rej do tej pory był tyl­ko radio­ma­ryj­nym inkwizytorem.

W tek­ście zawar­to miłość, przy­jaźń i bra­ter­stwo, ale nie daro­wa­no sobie jak zwy­kle „palą­cych pro­ble­mów”, tj. wał­ko­wa­nych od rana do wie­czo­ra abor­cji, in vitro etc.

Pod pre­tek­stem zacho­wa­nia zasa­dy świec­ko­ści lub obro­ny wol­no­ści kwe­stio­nu­je się pod­sta­wo­we zasa­dy moral­ne opar­te na Deka­lo­gu. Pro­mu­je się abor­cję, euta­na­zję, związ­ki osób jed­nej płci, któ­re usi­łu­je się przed­sta­wić jako jed­ną z form mał­żeń­stwa, pro­pa­gu­je się kon­sump­cjo­ni­stycz­ny styl życia, odrzu­ca się tra­dy­cyj­ne war­to­ści i usu­wa z prze­strze­ni publicz­nej sym­bo­le religijne.

Ład­nie to sko­men­to­wał J. Hart­man:

Sam doku­ment jest zlep­kiem pyszał­ko­wa­tych fra­ze­sów o „pojed­na­niu” (to, że wy się tam żre­cie mię­dzy sobą, nie zna­czy, że Pola­cy i Rosja­nie mają jakieś szcze­gól­ne złe rela­cje i potrzeb­ne im „pojed­na­nie”!) z typo­wy­mi poła­jan­ka­mi fun­da­men­ta­li­stów, któ­rzy wspól­nym szy­frem trwoż­li­wie egzor­cy­zmu­ją wszyst­ko, co wyda­je im się zagra­żać ich pozy­cji. Ten cały obcy świat, któ­re­go tak się boją, umie­ją okle­ić paro­ma dia­bel­ski­mi epi­te­ta­mi, w rodza­ju „pro­pa­ga­tor abor­cji i euta­na­zji”, „zde­hu­ma­ni­zo­wa­ny seku­la­ryzm” czy „ate­istycz­ny fun­da­men­ta­lizm”, lecz nic ponad­to. Umie­ją tyl­ko zatrza­snąć się na głu­cho w solip­sy­stycz­nej para­noi i sza­leń­stwie pychy, pozwa­la­ją­cej bez zaże­no­wa­nia prze­ma­wiać „do naro­dów” (ba, nie­le­d­wie „w imie­niu naro­dów”!) i robić nie­dwu­znacz­ne alu­zje, że wszyst­ko, co nie­ko­ściel­ne jest nie­mo­ral­ne, a Kościół i Cer­kiew są moral­no­ści osto­ją (a to szcze­gól­ne!). Na te wszyst­kie insy­nu­acje, pomó­wie­nia i bez­przy­kład­ne zadu­fa­nie w sobie nakła­da się jesz­cze obłud­ny szta­faż reto­ry­ki „tro­ski”. Oni są zawsze tak bar­dzo zatro­ska­ni i tak bar­dzo by nas chcie­li „ubo­ga­cić”.

Nie był­bym sobą, gdy­bym nie napi­sał, że dla przed­sta­wi­cie­li naj­bar­dziej skraj­nej pra­wi­cy przy­jazd Cyry­la jest kolej­ną oka­zją do urzą­dze­nia sobie festi­wa­lu para­noi. W koń­cu Cyryl, to agent KGB, któ­ry przy­je­chał z sadzon­ka­mi brzo­zy smoleńskiej…

Brzydota nasza powszechna

O napi­sa­niu tego posta myślę już od jakie­goś cza­su. Posta­no­wi­łem, że aby nie być goło­słow­nym powi­nie­nem wcze­śniej przy­go­to­wać jakąś doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. A to oka­za­ło się znacz­nie prost­sze niż przypuszczałem.

Natchnie­niem był krót­ki odci­nek dro­gi mię­dzy Opa­tów­kiem a cen­trum Kali­sza – jedzie się 10 – 15 minut. W tym cza­sie – para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza – jest się gwał­co­nym przez oczy. Kra­jo­braz nie przy­po­mi­na wjaz­du do mia­sta w środ­ku Euro­py, aspi­ru­ją­ce­go do mia­na „kul­tu­ral­ne­go”, „nowo­cze­sne­go”, „postę­po­we­go” lub choć­by (jakie to pro­za­icz­ne) „czy­ste­go”, ale raczej dro­gę przez jakiś kraj trze­cie­go świata.

Praw­da jest taka, że ota­cza nas este­tycz­nych cha­os (powie­dzia­ne naj­de­li­kat­niej jak się da); a mówiąc dosad­niej syf i brzy­do­ta. Obszar­pa­ne kra­wę­dzie dróg, dziu­ra­we chod­ni­ki, sypią­ce się kamie­ni­ce – to tyl­ko wierz­cho­łek góry lodowej.

Wia­do­mo, że jakiś budy­nek może być zapusz­czo­ny, na pobo­czu mogą rosnąć dwu­me­tro­we krza­czo­ry. Pro­blem jest taki, że praw­dzi­wą zmo­rą kra­jo­bra­zu są wszech­obec­ne rekla­my, narą­ba­ne gdzie się da. Do tego docho­dzą jesz­cze – mod­ne ostat­nio – LEDo­we wyświe­tla­cze z jaki­miś kre­tyń­ski­mi informacjami.

Podob­no jest mia­sto, gdzie wygra­no wal­kę o prze­strzeń publicz­ną; jest to São Pau­lo. Cie­ka­we, czy kie­dyś dotrze to do Kalisza.

Nie musia­łem jechać do wjaz­du do Kali­sza, aby zro­bić doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. Już sama uli­ca Czę­sto­chow­ska jest wystar­cza­ją­co szpetna.

Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budowlanych
Czę­sto­chow­ska
Czę­sto­chow­ska
Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budow­la­nych. Poza wstręt­ny­mi ban­ne­ra­mi walą­ca po oczach obrzy­dli­wa rekla­ma LEDowa

Porcja wakacyjnej moralności

Waka­cje to sezon ogór­ko­wy, moż­na więc odsma­żyć róż­ne cie­ka­we pro­ble­my. Ostat­nio na cza­sie jest bata­lia o zapłod­nie­nie poza­ustro­jo­we, któ­re do tej pory nie zosta­ło w żaden spo­sób sko­dy­fi­ko­wa­ne. Taki stan rze­czy nie jest do koń­ca zły, ale otwar­ta pozo­sta­je kwe­stia ewen­tu­al­nej refun­da­cji in vitro.

W poprzed­niej kaden­cji Sej­mu mie­li­śmy całą ple­ja­dę pro­jek­tów ustaw, z któ­rych wszyst­kie skoń­czy­ły się na niczym. Od naj­bar­dziej absur­dal­nych naka­zu­ją­cych kara­nie leka­rzy za prze­pro­wa­dza­nie takich pro­ce­dur, aż po takie z któ­rych coś sen­sow­ne­go dało­by się pew­nie wygrzebać.

Ponoć po waka­cjach par­tia rzą­dzą­ca ma się zająć in vitro; aktu­al­ny stał się pro­blem (jak­że z latem zwią­za­ny): mro­zić czy nie mro­zić? Jed­nym sło­wem para­no­ja; sen poli­ty­kom spę­dza z oczu kwe­stia czy dopusz­czal­ne jest mro­że­nie nad­pro­gra­mo­wych zarod­ków (a te się two­rzy w celu zwięk­sze­nia szan­sy na poczę­cie dziec­ka; przy dzie­się­ciu zarod­kach szan­se wyno­szą 30%), czy też nie, czy może nie powin­no się ich tworzyć.

Ja jestem za tym, że zarod­ków powin­no się two­rzyć tyle, ile jest potrze­ba: tak, żeby zabieg był jak naj­bar­dziej opła­cal­ny, tj. żeby szan­sa powo­dze­nia była naj­więk­sza. Co się sta­nie z zarod­ka­mi, embrio­na­mi, gala­re­tą w pro­bów­ce – jak zwał tak zwał, mało mnie obchodzi.

Usi­łu­je się nam wci­skać, że to jest życie. Jakie życie?! To jest zwią­zek che­micz­ny. Życiem jest coś, co ma ser­ce, krę­go­słup itd; tzn. w jaki­kol­wiek spo­sób się do życie obja­wia. W jaki spo­sób obja­wia się życie związ­ku chemicznego?

Cała ta deba­ta to po pro­stu absurd. Jak dla mnie, to mogą te embrio­ny spu­ścić w toa­le­cie i nie robi mi to różnicy.

Dru­ga spra­wa też aktu­al­nie wał­ko­wa­na, to związ­ki part­ner­skie. Naj­wyż­szy czas już na ich wpro­wa­dze­nie; są one prze­cież tak­że dla par hete­ro­sek­su­al­nych, któ­re z pew­nych wzglę­dów nie chcą brać ślubu.

Na koniec, w ostat­niej „Poli­ty­ce” Jan­Hart­man poru­szył pro­blem kara­nia za obra­zę uczuć reli­gij­nych. Pod tym wzglę­dem podob­ni jeste­śmy do Izra­ela. War­to przeczytać.

Lato w pełni

W cza­sie, gdy odby­wa­łem swo­je dwu­ty­go­dnio­we prak­ty­ki w kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej, pogo­da była bar­dzo zmien­na i wca­le nie było czuć, że to lato. Teraz jest znacz­nie lepiej. Do wczo­raj pano­wa­ły obez­wład­nia­ją­ce upały.

Mniej wię­cej tydzień temu wybra­łem się na wła­ści­wie pierw­szą tego lata, porząd­ną wypra­wę rowe­ro­wą. Poni­żej zamiesz­czam zdjęcia.

Lipiec

Od dwóch dni cho­dzę na prak­ty­ki do kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej. Tak reali­zu­ją się póki co moje pla­ny waka­cyj­ne. Spę­dzam tam parę godzin i tyle; mam nadzie­ję, że cze­goś się nauczę. Z innych pla­nów waka­cyj­nych – poja­dę do Buda­pesz­tu; ter­min nie jest jed­nak jesz­cze usta­lo­ny. Poza tym będę jeź­dził na rowe­rze, robił masę zdjęć i pisał głu­po­ty na swo­jej stro­nie. Może też tro­chę zmo­dy­fi­ku­ję jej wygląd, bo ten mi się już tro­chę znudził.

Poza tym na bie­żą­co śle­dzę to, co dzie­je się w kra­ju i za gra­ni­cą. Miał­bym cza­sem ocho­tę to sko­men­to­wać, ale pew­nie nie każ­de­mu by się to spodobało.

Zamiast tego daję łączę do cie­ka­we­go komen­ta­rza doty­czą­ce­go orze­cze­nia Try­bu­na­łu ws. ogród­ków dział­ko­wych (poło­wa prze­pi­sów w usta­wie nie­zgod­na z konstytucją).

Książki na wakacje

Ten wpis powsta­wał dosyć dłu­go, więc nie jest pew­nie ide­al­ny. Przez parę dni leżał wśród szki­ców, ale nie chcę dłu­żej zwle­kać, więc wsta­wiam go na stronę.

Krót­ki prze­gląd ksią­żek, któ­re ostat­nio wpa­dły mi w łapy:

Kor­po­ra­cja Książ­kę Maxa Bar­ry­’e­go o tym tytu­le kupi­łem sobie w nagro­dę w taniej książ­ce po napi­sa­niu ostat­nie­go egza­mi­nu. Nale­ży ona do tej kate­go­rii utwo­rów, któ­rych nie czy­tam zbyt czę­sto: coś lżej­sze­go, coś inne­go; nie jest to kry­mi­nał, ani książ­ka fan­ta­sy choć z pew­no­ścią ma w sobie ele­men­ty róż­nych gatun­ków. Jed­ni będą się śmiać a inni pła­kać. Ci któ­rzy nie pra­co­wa­li nigdy w żad­nej kor­po­ra­cji pozna­ją nowe zwro­ty, jak „opty­ma­li­za­cja”, „kon­so­li­da­cja” czy „wybra­ne ryn­ki”. Z tą książ­ką jest tro­chę jak z fil­mem „Dzień świ­ra” – śmiesz­ne, ale prawdziwe.

Leif Per­s­son, czy­li mię­dzy czymś a czymś Leif Per­s­son został okrzyk­nię­ty następ­cą (a może poprzed­ni­kiem) Stie­ga Lars­so­na; ponoć jest wspa­nia­ły. Książ­ka, któ­rą czy­ta­łem to rze­czy­wi­ście cegła – jeden tom jest grub­szy niż pierw­sza część Mil­len­nium. Na nim jed­nak poprze­sta­nę; nie pamię­tam nawet dokład­ne­go tytu­łu. Moim zda­niem nie ma się czym zachwy­cać. Sam pomysł jest faj­ny, ale czy­tel­nik zale­wa­ny jest taką ilo­ścią infor­ma­cji, że moż­na się zupeł­nie pogubić.

Powieść opo­wia­da o szpie­gach, podwój­nych dnach, potrój­nych agen­tach, kre­tach, lisach i całej tej wywia­dow­czej mena­że­rii; o gier­kach pomię­dzy jed­ną agen­cją a dru­gą i wci­śnię­tą w to wszyst­ko jesz­cze poli­cją. Pozo­sta­jąc w krę­gach szpie­gow­skich – widzia­łem wczo­raj film „Szpieg”. Z nim jest podob­nie; obej­rza­łem go, ale zupeł­nie nie wiem, co, skąd, gdzie i dla­cze­go. Pla­nu­ję prze­czy­tać książ­kę, może wte­dy się dowiem.

Jak dla mnie, gdy cho­dzi o szwedz­kie kry­mi­na­ły wciąż naj­lep­sza pozo­sta­je Camil­la Lack­berg. Nie do koń­ca podo­ba mi się jej podej­ście do pisar­stwa jak do po pro­stu kolej­ne­go docho­do­we­go inte­re­su, ale trze­ba przy­znać, że jej książ­ki czy­ta się świet­nie. Jest zbrod­nia, są tru­py, ale jest w nich też tro­chę odde­chu, nor­mal­no­ści i tema­tów pobocz­nych, któ­re też są wcią­ga­ją­ce. Lubię też książ­ki Åke Edward­so­na o samo­lub­nym i intro­wer­tycz­nym komisarzu.

Era­gon A tak napraw­dę odda­ję się teraz ostat­niej z czę­ści cyklu „Dzie­dzic­two” C. Paoli­nie­go. Cze­ka­łem na tę chwi­lę spe­cjal­nie do zakoń­cze­nia roku aka­de­mic­kie­go. Teraz jestem już w poło­wie i nie podo­ba mi się myśl, że nie­dłu­go skończę.

Początek wakacji

Licz­nik odmie­rza­ją­cy czas, jaki pozo­stał do waka­cji wyze­ro­wał się już chy­ba tydzień temu. Ostat­ni egza­min mam za sobą, cze­kam tyl­ko na wyniki.

Chciał­bym sobie pojeź­dzić na rowe­rze, ale nawet za bar­dzo wyjść na dwór nie mogę, bo dopie­ro co mia­łem dosyć poważ­ny zabieg i sie­dzę w domu. Nie wiem, jak dłu­go to jesz­cze potrwa. Nie mam zbyt wie­le pla­nów waka­cyj­nych. Chciał­bym pójść na prak­ty­ki do kan­ce­la­rii; a we wrze­śniu jedzie­my do Buda­pesz­tu. Myślę nad tym, odkąd wró­ci­łem z Pragi.

W naj­bliż­szym cza­sie napi­szę o tym, co pla­nu­ję robić w waka­cje i może krót­ki komen­tarz do bie­żą­cych wydarzeń.

2 dni do wakacji

Na moim licz­ni­ku odli­cza­ją­cym dni pozo­sta­łe do waka­cji wid­nie­je „2” (a począt­ko­wo było chy­ba z 60); znak to więc, że waka­cje fak­tycz­nie się zbliżają.

Jutro mam ostat­ni (mam nadzie­ję) egza­min – z pra­wa UE. A potem… zoba­czy­my. Moż­li­we, że przez kil­ka tygo­dni popra­cu­ję w restau­ra­cji. Pew­ne jest, że we wrze­śniu poja­dę do Buda­pesz­tu. W pierw­szy waka­cyj­ny ponie­dzia­łek (tak­że dla szkół) poje­dzie­my do Pozna­nia, gdzie być może popo­dzi­wia­my tro­chę wło­skich mala­rzy renesansowych.

Parę dni póź­niej będę miał przeszczep 😀

Noc Kupały

Wczo­raj była naj­krót­sza noc w roku, czy­li Noc Kupa­ły – hucz­nie obcho­dzo­na przy moście Rocha w Pozna­niu. To taki doda­tek na zakoń­cze­nie po EURO, któ­re choć jesz­cze trwa, dla Pozna­nia nie ma już takie­go znaczenia.

Pozna­nia­cy Irland­czy­kom urzą­dzi­li spe­cjal­ne poże­gna­nie, na któ­rym też byłem; sta­łem jed­nak z tyłu więc na zdję­ciach nie­wie­le widać.

Poże­gna­nie Irlandczyków
Pod prę­gie­rzem

Za to na Noc Kupa­ły wymy­ślo­no sobie pusz­cza­nie lam­pio­nów do nie­ba (wstrzy­ma­no ruch samo­lo­tów), co wyglą­da­ło bar­dzo efek­tow­nie, dopó­ki nie zaczę­ły spa­dać.

Lam­pio­ny do nieba
Lam­pio­ny

Ostatni gwizdek

Ostat­nio był pierw­szy gwiz­dek, a wczo­raj był już ostat­ni. Przy­naj­mniej dla naszych pił­ka­rzy. Filo­zo­ficz­nie stwier­dzę: tak to już w spo­rcie bywa. Moż­na też powie­dzieć: mia­ło być tak pięk­nie, a wyszło jak zwykle.

Od tygo­dnia jestem wolon­ta­riu­szem, cho­ciaż teraz aku­rat jestem w Kali­szu. Jeden egza­min mam już za sobą, pozo­sta­ły jesz­cze dwa. Nie­śmia­ło prze­bły­sku­je gdzieś myśl o wakacjach.

Ja jako wolontariusz
Rynek