Nowe etyczne wyzwania

Nie­ubła­ga­nie nad­szedł czas egza­mi­nów. Sesja zaczy­na się za tydzień, ale ja już za trzy dni mam swój pierw­szy egza­min. Nie będę się na ten temat roz­pi­sy­wać (bo szko­da cza­su), ale zna­la­złem coś rów­nie inte­re­su­ją­ce­go w internecie.

Kie­dyś już wspo­mnia­łem, że na stro­nie inter­ne­to­wej „New York Time­sa” znaj­du­je się rubry­ka, na któ­rej etyk odpo­wia­da na róż­ne pro­ble­my; zwy­kle jed­nak dosyć przy­ziem­ne. Kil­ka tygo­dni ktoś zadał pyta­nie zwią­za­ne z życiem uni­wer­sy­tec­kim, myślę, że dosyć waż­ne, z punk­tu widze­nia każ­de­go stu­den­ta. Pyta­nie brzmi: czy etycz­nym jest, aby jako zali­cze­nie z dwóch róż­nych przed­mio­tów dać tę samą pra­cę (tj. jakieś wypra­co­wa­nie). Cho­dzi o pro­blem tzw. auto­pla­gia­tu. Wśród naukow­ców wywo­łu­je to spo­re pro­ble­my (tro­chę to śmiesz­ne, gdy ktoś sam sie­bie cytu­je, ale tak się zda­rza) – ale z dru­giej stro­ny, stu­den­ci nie są naukow­ca­mi, więc i mia­ry do nich przy­kła­da się tro­chę inne.

W poda­nym przy­kła­dzie, czy­tel­nik stu­diu­ją­cy na uni­wer­sy­te­cie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych tak sobie dobrał przed­mio­ty i temat pra­cy, że mógł tę samą pra­cę z powo­dze­niem oddać jako zali­cze­nie na obu zaję­ciach. Rzecz jasna dla nie­któ­rych jest to „osta­tecz­ny upa­dek wszel­kich war­to­ści”, a dla innych – geniusz w czy­stej postaci.

Zarów­no dla ety­ka-spe­cja­li­sty, jak i dla prze­cięt­ne­go czło­wie­ka oczy­wi­ste jest, że coś tu śmier­dzi. Pro­blem jest tyl­ko taki, że wła­ści­wie nie wia­do­mo co.  Bowiem w grun­cie rze­czy, w ten spo­sób niko­mu nie dzie­je się żad­na krzyw­da, trud­no jest to też nazwać jakoś szcze­gól­nie nie­uczci­wym – bo do praw­dzi­we­go pla­gia­tu prze­cież nie doszło. Docho­dzi się do wnio­sku, że w grun­cie rze­czy nie jest to coś nie­etycz­ne­go – co naj­wy­żej powsta­ją pyta­nia o sens edu­ka­cji na uniwersytecie.

Ponad­to, jak poda­je autor, podob­na sytu­acja zacho­dzi, gdy ktoś nie przy­go­tu­je się do egza­mi­nu, ale zda go – na pod­sta­wie dotych­czas uzy­ska­nej wiedzy.

Ja sam pamię­tam, jak drze­wo gene­alo­gicz­ne przy­go­to­wa­ne w IV kla­sie pod­sta­wów­ki, po drob­nych prze­rób­kach wyko­rzy­sta­łem i przed­sta­wi­łem do oce­ny jesz­cze w VI kla­sie i I gimnazjum 😀

Brak jed­no­znacz­ne­go potę­pie­nia takich prak­tyk przez auto­ra odpo­wie­dzi wywo­łał dosyć ostry sprze­ciw czy­tel­ni­ków „NYT będą­cych nauczy­cie­la­mi aka­de­mic­ki­mi. Chy­ba nie spodo­ba­ła im się myśl, że mogą być w ten spo­sób robie­ni w konia – choć mnie się zda­je, że nie jest to raczej oszu­ki­wa­nie. Wie­lu z nich wyda­je się, że są naj­pięk­niej­si, naj­mą­drzej­si i naj­waż­niej­si – chcą więc, by przez pra­ce zali­cze­nio­we oddać hołd ich wyjąt­ko­wo­ści. Nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy poczu­li się „zawie­dze­ni i obra­że­ni”. Coś mi się zda­je, że w ich mnie­ma­niu mają patent na nie­omyl­ność (cza­sa­mi spo­ty­ka­ne na uni­wer­sy­te­cie) – dla­te­go jed­no­gło­śnie zaczę­li potę­piać ety­ka. Pod­no­si­li argu­men­ty w sty­lu że „to nie­god­ne”, że „regu­la­min tego zabra­nia” &c &c.

Na szczę­ście etyk nie pozo­stał im dłużny:

The­re is a dif­fe­ren­ce betwe­en some­thing being une­thi­cal in a natu­ral sen­se and some­thing being une­thi­cal becau­se an arbi­tra­ry ethics poli­cy sta­tes that this is the case. I don’t care what the Uni­ver­si­ty of Houston has decre­ed. More­over, would the wri­ter of that let­ter agree with my respon­se if — for wha­te­ver reason — the Uni­ver­si­ty of Houston sud­den­ly amen­ded the­ir poli­cy? I don’t think he/she would. This kind of con­tra­dic­tion hap­pens all the time with this column. Legi­sla­tion does not defi­ne ethi­cal beha­vior. For exam­ple (as one com­men­ter noted), it’s ille­gal for a Uni­ted Sta­tes citi­zen to visit Cuba — but it’s not remo­te­ly unethical.

To, że coś zosta­ło zade­kre­to­wa­ne jako zabro­nio­ne, nie ozna­cza od razu – że jest nie­etycz­ne. Co wię­cej, co kogo obcho­dzi, co sobie jakiś tam uni­wer­sy­tet czy jaka kol­wiek inna jed­nost­ka wpi­sa­ła do regu­la­mi­nu? Tak dłu­go, jak nie jest to pra­wem powszech­nie obo­wią­zu­ją­cy, moż­na mieć to w głę­bo­kim poważaniu.

Dzi­siaj etyk z kolei musiał zmie­rzyć się z nowym pro­ble­mem: czy etycz­ne jest uży­wa­nie wóz­ka inwa­lidz­kie­go tyl­ko po to, by wzbu­dzić czy­jąś sym­pa­tię? Czy­tel­nik napi­sał, że zakła­da oku­la­ry na nie­któ­re spo­tka­nia tyl­ko po to, by wyglą­dać bar­dziej wia­ry­god­nie i mądrze – czy może w takim razie uży­wać wóz­ka inwa­lidz­kie­go? [może dla wzbu­dze­nia litości?]

Takie zacho­wa­nie nie jest nie­etycz­ne, choć może tro­chę dziw­ne. Zda­niem auto­ra odpo­wie­dzi, jeśli ktoś oce­nia ludzi po tym, czy noszą oku­la­ry – zasłu­gu­je na to, by być oszukiwanym.

Wiosna z deszczem

Nad­szedł już z daw­na ocze­ki­wa­ny dłu­gi week­end majo­wy. Pogo­da jest zupeł­nie nie­na­dzwy­czaj­na, bo od dwóch dni pada, więc nawet na rowe­rze jeź­dzić nie moż­na. W maju na szczę­ście będzie jesz­cze jeden dłu­gi weekend.

We wto­rek musia­łem zno­wu jechać pocią­giem Bydło­wo­zów Regio­nal­nych i nawet skarg nie chce mi się już pisać. Nie mam jed­nak wąt­pli­wo­ści, że spo­sób w jaki trak­tu­je się pasa­że­rów w tych pocią­gach pod­pa­da pod Kon­wen­cję w spra­wie zaka­zu sto­so­wa­nia tor­tur oraz inne­go okrut­ne­go, nie­ludz­kie­go lub poni­ża­ją­ce­go trak­to­wa­nia albo karania.

Na pocie­sze­nie wsta­wiam kil­ka zdjęć zro­bio­nych, gdy pogo­da bar­dziej dopisywała.

Zajączek w śniegu

Jeśli ktoś chce się dowie­dzieć, jak wyglą­da kra­jo­braz za oknem, nie znaj­dzie sobie dowol­ne zdję­cie przed­sta­wia­ją­ce zimę. Tak, tak… pomi­mo tego, że jest koniec mar­ca, na dwo­rze jest ‑10° C i spo­ro śnie­gu. Dobrze, że tej nocy nie padało.

Jest wyso­ce praw­do­po­dob­ne, że będzie­my mie­li bia­łe świę­ta, szko­da tyl­ko, że wiel­ka­noc­ne. Nie wiem, jak Zają­czek poko­na te zaspy…

Nie da się” – edycja kolejowa

Dwa dni temu, tj. w czwar­tek, ser­wi­sy infor­ma­cyj­ne dono­si­ły o straj­ku Lufthan­sy. Poka­zy­wa­no pasa­że­rów z nie­miec­kich lot­nisk, któ­rzy cho­dzi­li w tę i z powro­tem nie wie­dząc co ze sobą zro­bić. «Co za cha­os!», mówili.

A ja sobie myślę: O ho! Kto nie był na dwor­cu w Pozna­niu ten praw­dzi­we­go cha­osu nigdy nie widział!

Wie­le się nie pomy­li­łem. Następ­ne­go dnia, gdy mia­łem wra­cać do Kali­sza, uda­łem się tra­dy­cyj­nie na peron pierw­szy. Stał na nim pociąg do Jaro­ci­na. Oczy­wi­ście, o tym, że jest on do Jaro­ci­na wie­dzą tyl­ko ci, któ­rzy są tym bez­po­śred­nio zain­te­re­so­wa­ni – no bo niby skąd miał­by ktoś wie­dzieć, dokąd taki pociąg jedzie?

Jest tabli­ca infor­ma­cyj­na (taka z lite­ra­mi-klap­ka­mi) w hali głów­nej – tam jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I” – czy­li w porząd­ku. Ale dalej już tak różo­wo nie jest. Gdy wyj­dzie się na dwór, pogłos jest tak fatal­ny, że komu­ni­ka­ty gło­so­we są zupeł­nie nie­zro­zu­mia­łe. Do tego docho­dzi szum pocią­gów i hałas z pla­cu budo­wy cen­trum handlowego.

Nad pero­nem wisi tabli­ca infor­ma­cyj­na (tak­że z lite­ra­mi-klap­ka­mi), na któ­rej jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I”; jej jed­nak już bym nie ufał. Nie­rzad­ko bowiem się zda­rza, że to, co jest na niej wyświe­tlo­ne, nijak ma się do rze­czy­wi­sto­ści. Gdy­by zmie­nio­no peron (daw­niej było to nagmin­ne), nikt by się o tym nie dowie­dział, bo ogło­sze­nia są nie­sły­szal­ne na dwo­rze, na tabli­cy infor­ma­cyj­nej infor­ma­cje nie są już zmie­nia­ne, a w przej­ściu pod­ziem­nym gło­śni­ków nie ma.

Ktoś w takim razie powie: «ale prze­cież są jesz­cze tabli­ce na pocią­gach!» Otóż wca­le nie­ko­niecz­nie. Przy­kła­do­wo, na więk­szo­ści sta­rych i zde­ze­lo­wa­nych pocią­gach spół­ki Bydło­wo­zy Regio­nal­ne tabli­ce (elek­tro­nicz­ne) są, ale tyl­ko na czo­le pocią­gu. Tak więc, aby spraw­dzić jaki pociąg stoi na pero­nie – trze­ba iść z wali­zą kil­ka­dzie­siąt metrów tyl­ko po to, żeby dowie­dzieć się, jaki pociąg jest podstawiony.

Tak też i ja uczy­ni­łem. Posze­dłem te 50 metrów cią­gnąc za sobą swój tobół, wychy­li­łem się i zoba­czy­łem: na pocią­gu dum­ny napis (powta­rzam: tabli­ca elek­tro­nicz­na): „Poznań głów­ny”… Ktoś by pomy­ślał, że to tyl­ko w baj­kach pociąg sta­cję począt­ko­wą i koń­co­wą ma tę samą. A jed­nak nie… w Bydło­wo­zach Regio­nal­nych rów­nież jest to możliwe.

Tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że w drzwiach stał kie­row­nik pocią­gu. Ja więc ze swej wro­dzo­nej prze­ko­ry zapy­tu­ję się go: a dokąd jest ten pociąg. – Do Jaro­ci­na – odpo­wia­da. – A dla­cze­go jest napi­sa­ne, że do Pozna­nia? – Bo się nie da zmienić.

Ręce opa­da­ją. Tabli­ca elek­tro­nicz­na, ale zmie­nić się nie da. Takie rze­czy: tyl­ko w Bydło­wo­zach Regionalnych.

Filozoficzne rozważania na temat szczepień

Wie­rzyć się nie chce, że to już luty! Tzn. minął mie­siąc nowe­go, 2013 roku, a ja nic na ten temat nie napi­sa­łem. To nie ozna­cza, że nie mam pomy­słów – bo mam, tyl­ko nie zawsze wiem jak je prze­lać na stro­nę inter­ne­to­wą. Tym bar­dziej, że mija już dru­gi tydzień sesji egza­mi­na­cyj­nej, do tej pory zda­łem 4 egza­mi­ny i cze­ka mnie jesz­cze jeden. Nie chcia­łem więc trwo­nić cza­su na stę­ka­nie nad kla­wia­tu­rą, by coś tu napisać.

Na począ­tek roku może zaser­wu­ję odro­bi­nę filo­zo­fii. Mia­łem to zro­bić jesz­cze w 2012, ale nie wie­dzia­łem, jak zacząć. A spra­wa jest pro­sta: na łamach The New York Times Maga­zi­ne co tydzień uka­zu­je się rubry­ka zaty­tu­ło­wa­na «The Ethi­cist». W niej filo­zof-etyk odpo­wia­da na róż­ne moral­ne wąt­pli­wo­ści czy­tel­ni­ków; taka „filo­zo­fia dnia codziennego”.

Ostat­nio etyk zasta­na­wiał się nad wąt­pli­wo­ścia­mi swo­je­go czy­tel­ni­ka doty­czą­cy­mi zmia­ny płci. Ale są też pro­ble­my bar­dziej przy­ziem­ne, a nie mniej inte­re­su­ją­ce: np. doty­czą­ce szcze­pie­nia na gry­pę. Czy­tel­nik pyta się w swo­im liście, czy powi­nien zaszcze­pić się prze­ciw­ko gry­pie, choć z zasa­dy jest prze­ciw­ny szcze­pie­niom [ciem­no­gród!]. Zauwa­ża przy tym, że czę­sto prze­by­wa w zatło­czo­nych miej­scach (komu­ni­ka­cja miej­ska itp.) i może kogoś łatwo zara­zić. Jest prze­ciw­ny szcze­pie­niom, bo jak pisze: „wycho­wa­no mnie w sil­nym poczu­ciu okre­ślo­ne­go sys­te­mu wartości”.

Co na to etyk? Jego zda­niem jest spo­łecz­nie odpo­wie­dzial­nym, aby się zaszcze­pić. Ale nikt nie jest do tego zobo­wią­za­ny. Tym bar­dziej, że zakła­da się przy tym pew­ną dozę praw­do­po­do­bień­stwa; tj. nawet jeśli się ktoś nie zaszcze­pi, nie ozna­cza to od razu, że kogoś zarazi.

Do siego roku

Nie napi­sa­łem nic na Boże Naro­dze­nie i na koniec roku też mi się nic doda­wać nie chce. Mam tyl­ko nadzie­ję (choć raczej złud­ną), że począ­tek roku 2013 nie będzie tak okrop­ny, jak koniec tego roku. Nie dość, że pogo­da paskud­na (słoń­ce świe­ci obrzy­dli­wie, cze­go nie cier­pię), to jesz­cze wszyst­kie skle­py albo poza­my­ka­ne, albo z pusty­mi pół­ka­mi i nicze­go nie moż­na kupić. Żałosne.

Jedy­ne, co mogę zaofe­ro­wać, to kil­ka zdjęć:

 

I cho­ciaż naj­bar­dziej deli­rycz­ną pio­sen­kę tego roku:

Zaszu­mia­ło, zawrza­ło, a to wła­śnie z dąbrowy
Wbiegł na chó­ry kościel­ne krzep­ki upiór dębowy
I pobu­rzył orga­ny rąk swych zmo­rą nie zmorą,
Jak­by naraz go było wespół z gędź­bą kilkoro.
Roz­wie­wa­ła się, trzesz­cząc gałę­zi­sta czupryna,
I sze­rzy­ła się w oczach nie­wia­do­ma kraina,
A on pier­si wszem dudom nasta­wił po rycersku,
A w orga­ny od ścia­ny ude­rzał po siekiersku!

Graj­że, gra­ju, graj
Dopo­móż ci Maj,
Dopo­móż ci miech, duda
I wsze­la­ka ułuda!

(B. Leśmian)

Miesiąc detektywów

Co za zanie­dba­nie z mojej stro­ny, żeby tak rzad­ko tutaj ostat­nio zaglą­dać?! Ale tak po pro­stu wyszło.

Mógł­bym napi­sać o tysią­cach spraw, ale po co, sko­ro z inter­ne­tu wyle­wa się sze­ro­ki ściek roz­ma­itych komen­ta­rzy na każ­dy temat, jeden głup­szy od dru­gie­go, ja tej sytu­acji pogar­szać więc nie będę.

Lepiej za to napi­sać kil­ka zdań o książ­ce, jaką ostat­nio prze­czy­ta­łem, a było to: „Stu­le­cie detek­ty­wów” Jür­ge­na Thor­wal­da. Jak sam autor w posło­wiu pisze, jest to coś w rodza­ju histo­rii kry­mi­na­li­sty­ki w piguł­ce. „W piguł­ce” – bo opi­sa­nie wszyst­kie­go ze szcze­gó­ła­mi zaję­ło­by pew­nie ze sto tomów, a tu autor ogra­ni­czył się do 700 stron.

Książ­ka podzie­lo­na jest na czte­ry czę­ści: histo­rię iden­ty­fi­ka­cji, histo­rię medy­cy­ny sądo­wej, tok­sy­ko­lo­gii i bali­sty­ki. Nie brak tu tech­nicz­nych szcze­gó­łów, ale czy­tel­nik się w nich nie gubi. Roz­wój nauki poka­za­no głów­nie na pod­sta­wie kolej­nych spraw sądo­wych z całe­go świa­ta. Odna­la­złem tak­że trzy wąt­ki polskie:

  • Ludwik Teich­mann-Sta­wiar­ski z Kra­ko­wa, któ­ry w roku 1853 odkrył, że krew ludz­ka w połą­cze­niu z kwa­sem octo­wym wytwa­rza jakieś krysz­tał­ki (krysz­tał­ki hemi­ny). Nazwa­no to póź­niej „Teich­man­now­ską pró­bą heminy”.
  • Miesz­ka­ją­cy w Kra­ko­wie pro­fe­so­ro­wie Wach­holz i Horosz­kie­wicz, któ­ry zasta­na­wia­li się, jak odróż­nić uto­pie­nie od uto­nię­cia (1915) i swo­je trzy gro­sze do kry­mi­na­li­sty­ki dołożyli.
  • Pół­z­da­nio­we wtrą­ce­nie o Sobo­lew­skim, któ­ry – jak mnie­mam – „wydał pra­ce na temat bro­ni palnej.”

Lep­sze to niż nic. Zasta­na­wia­ją­ce jest też samo tłu­ma­cze­nie z ory­gi­na­łu nie­miec­kie­go: tłu­macz Karol Bunsch (pisarz, adwo­kat) i Wan­da Kra­gen (ale nie wiem, jaki jest jej udział) bar­dzo czę­sto pod posta­cią przy­pi­sów wtrą­ca się do zda­nia auto­ra książ­ki i chęt­nie go popra­wia. Nie omiesz­ka też dodać zło­śli­wych wkrę­tów pod adre­sem nie­któ­rych bohaterów…

 

A na deser: dwa zdjęcia.

Col­le­gium Maius
Aula uni­wer­sy­tec­ka w listo­pa­do­wy wieczór.

Awantura o ornat

Nasza para­fia w „ornat smo­leń­ski” jesz­cze się nie zaopa­trzy­ła, ale gdy poja­wi się w sprze­da­ży, na pew­no będzie pierw­sza w kolej­ce. Za to wczo­raj wier­ni w koście­le modli­li się do godła pań­stwo­we­go wiszą­ce­go na ołta­rzu i takie­go same­go, któ­ry ksiądz miał na plecach.

Myślał­by kto, że deli­kat­ny roz­dział kościo­ła od pań­stwa dzia­ła u nas w dwie stro­ny. W prak­ty­ce widać jed­nak, że gdy Kościół chce coś od pań­stwa, to żąda; gdy pań­stwo chce coś od Kościo­ła, to jest zaraz wiel­ka awan­tu­ra i szu­ka­nie antychrysta.

Po trzech tygodniach zajęć

Bar­dzo się ostat­nio opu­ści­łem w pro­wa­dze­niu swo­jej stro­ny inter­ne­to­wej; tak się jed­nak skła­da, że od trzech tygo­dni trwa już rok aka­de­mic­ki i na brak zajęć nie narze­ka­my. Choć to dopie­ro począ­tek, wszy­scy myślą już tyl­ko o tym, kie­dy będzie dłu­gi week­end – a to jesz­cze pra­wie dwa tygo­dnie do listopada.

Ja rów­nież nie mam teraz wie­le cza­su, wszyst­ko dzię­ki temu, że mam nie­zbyt dobry plan. Dobrze, że w dru­gim seme­strze powin­no być lżej. Choć dnie mam zupeł­nie wypeł­nio­ne, to zna­la­złem jed­nak tro­chę cza­su na wędrów­ki z apa­ra­tem by zro­bić zdjęcia.

Wystar­czy wyj­rzeć za okno by zoba­czyć zde­cy­do­wa­nie naj­pięk­niej­szą porę roku – jesień. Dzi­siaj w Trój­ce Woj­ciech Mann stwier­dził, że jesień to wła­ści­wie jak wio­sna, tyle że na odwrót. Ja oso­bi­ście zde­cy­do­wa­nie wolę jesień.

Zdję­cia poni­żej zosta­ły zro­bio­ne tydzień temu: w trzech Par­kach: Wil­so­na, Cyta­de­li i Sołac­kim. Zdję­cia „mgli­ste” zosta­ły zro­bio­ne pew­ne­go poran­ka na moim osiedlu.

Nowy rok!

Oczy­wi­ście, że nowy rok; ale nie kalen­da­rzo­wy, tyl­ko aka­de­mic­ki. Zaczy­na się jutro.

W pią­tek zawio­złem swo­je klun­kry do Pozna­nia po to, by jutro się tam osta­tecz­nie, choć tym­cza­so­wo wpro­wa­dzić na czas nowe­go roku aka­de­mic­kie­go. Zaczy­nam bowiem trze­ci rok stu­diów na UAM.

Mógł­bym się roz­pi­sy­wać, jak ten czas szyb­ko leci itd… lepiej jed­nak zająć się tym, jaka jest jesz­cze ład­na pogo­da. W sam raz na wyciecz­ki rowe­ro­we. Poni­żej załą­czam kil­ka zdjęć. Niby roz­po­czę­ła się kalen­da­rzo­wa jesień, ale w sumie to jesz­cze jej nie widać.

Życzę miłe­go oglą­da­nia. Tym­cza­sem ja za chwi­lę zno­wu ruszam w drogę!

Budapeszt

Przy­szedł czas, bym wresz­cie opo­wie­dział o podró­ży roku. Wczo­raj wró­ci­łem z kil­ku­dnio­we­go wyjaz­du do Buda­pesz­tu. Po dro­dze zaha­czy­łem też o Kra­ków. Myśla­łem, że będę o swo­ich woja­żach infor­mo­wać na bie­żą­co, ale atrak­cji było tyle, że nie mia­łem czasu.

Wyje­cha­li­śmy 14 wrze­śnia, w pią­tek; jadąc pocią­giem z prze­siad­ką w Łodzi doje­cha­li­śmy do Kra­ko­wa. Następ­ne­go dnia o 15.00 mie­li­śmy auto­bus do Buda­pesz­tu, któ­ry na miej­scu był ok. 21.30.

Kra­ków

W Kra­ko­wie nigdy wcze­śniej wła­ści­wie nie byłem. Piszę „wła­ści­wie”, bo prze­jaz­dem Kra­ków mija­łem; byłem tam chy­ba też kie­dyś ze 3 godzi­ny cze­ka­jąc na inny pociąg. Teraz jed­nak mia­łem dopie­ro oka­zję, by sto­li­cę Mało­pol­ski zwie­dzić w mia­rę gruntownie.

Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu w cen­trum mia­sta, więc nie było pro­ble­mu z doj­ściem na Rynek czy Wawel. Byli­śmy rzecz jasna we wszyst­kich obo­wiąz­ko­wych punk­tach: Rynek, Sukien­ni­ce (zwie­dza­nie pod­zie­mi + muzeum sztu­ki pol­skiej), Kazi­mierz, Wawel. W nie­dłu­gim cza­sie daje się napraw­dę wie­le zobaczyć.

Szcze­gól­nie pole­cam muzeum sztu­ki w Sukien­ni­cach. Urzą­dzo­ne jest na wyso­kim pozio­mie; nie jest prze­ła­do­wa­ne – są tam tyl­ko 4 sale, a pre­zen­to­wa­ne dzie­ła są sta­ran­nie wybra­ne. Jest to szcze­gól­nie cie­ka­we dla osób, któ­re szyb­ko się męczą sztuką 🙂

Wszyst­kie zdję­cia z Kra­ko­wa.

Na koniec dodam, że Kra­ków to napraw­dę mia­sto na świa­to­wym pozio­mie (peł­ne tury­stów) i nicze­go nie musi­my się w nim wstydzić.

Buda­peszt

Gdy rok temu wró­ci­łem z Pra­gi zado­wo­lo­ny, powie­dzia­łem „a za rok poja­dę do Buda­pesz­tu”. W tym mie­sią­cu się to spełniło.

Wyje­cha­li­śmy z Kra­ko­wa auto­bu­sem; na miej­scu byli­śmy póź­nym wie­czo­rem. Do Pol­ski wró­ci­li­śmy noc­nym pocią­giem w śro­dę, czte­ry dni póź­niej. Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu znaj­du­ją­cym się w wyjąt­ko­wo obskur­nej (oko­li­ca bar­dzo kli­ma­tycz­na) kamienicy.

Buda­peszt jest jed­nym mia­stem dopie­ro od lat 70. XIX wie­ku. Wcze­śniej, były to 3 mniej­sze ośrod­ki: Buda, Peszt i Obu­da. Buda znaj­du­je się na wzgó­rzach, przez wie­ki była sie­dzi­bą węgier­skich wład­ców. Peszt jest pła­ski jak stół i raczej dzie­więt­na­sto­wiecz­ny; pełen ele­ganc­kich alei i dostoj­nych budow­li. Roz­kwit mia­sta przy­padł na prze­łom XIXXX wie­ku, gdy o obcho­dzo­ny 1000-lecie ist­nie­nia pań­stwa węgier­skie­go (choć wte­dy była to prze­cież monar­chia austro-węgier­ska). Wte­dy powsta­ły naj­waż­niej­sze zabyt­ki, jak sie­dzi­ba par­la­men­tu, bazy­li­ka św. Ste­fa­na, plac Boha­te­rów, czy w koń­cu pierw­sza, zabyt­ko­wa linia metra.

Buda jest zupeł­nie inna: peł­na małych pla­cy­ków, wąskich uli­czek i domów, ale XV-wiecznych.

Szcze­gól­nie god­ne zapa­mię­ta­nia są:

  • sie­dzi­ba Par­la­men­tu, choć trze­ba odstać swo­je w kolejce;
  • bazy­li­ka św. Ste­fa­na, budy­nek mon­stru­al­ny, widocz­ny z każ­de­go wyż­sze­go miej­sca w mieście,
  • ale­ja Andras­sy, któ­ra jest atrak­cją samą w sobie, z Okto­go­nem (plac), pla­cem Boha­te­rów, Domem Ter­ro­ru, Żół­tą linią metra;
  • basz­ta rybac­ka;
  • zaka­mar­ki Budy;
  • kąpie­li­ska z Sze­che­nyi na czele.

 

Wszyst­kie zdję­cia z Buda­pesz­tu.