Tydzień temu pojechałem do dworku Marii Dąbrowskiej w Russowie. Dla każdego, kto czytał „Noce i dnie”, jest to wycieczka obowiązkowa, bo nie jest tajemnicą, że powieść była wzorowana na życiu samej autorki, która swoją młodość spędziła właśnie w Russowie. I tam też rozgrywa się część akcji powieści.
Dworek poprzednim razem odwiedziłem w maju 2019 roku, czyli 5 lat temu. Od tego czasu całkiem sporo się zmieniło, bo przeprowadzono remont. Ogród i park są bardziej zadbane. Wnętrze dworku zostało odnowione, a ekspozycja jest bardziej atrakcyjna.
Niestety przez cały weekend lał deszcz, więc zdjęcia też są dosyć deszczowe.
W parku otaczającym dworek znajduje się niewielki skansen, a – jak wiadomo, ja uwielbiam skanseny. Tutaj też jest kilka ciekawych obiektów; niestety teraz były pozamykane.
Niecałe dwa tygodnie temu ponownie odwiedziłem masyw Ślęży i jego okolice. W ogóle Dolny Śląsk skrywa wiele ciekawych atrakcji i aż chciałoby się tam pojechać na dłużej (poprzednim razem na dłuższym wyjeździe byłem niecałe 2 lata temu – w Świeradowie). Jednak po moich dwóch dotychczasowych wizytach na Ślęży, tym razem postanowiłem tam pojechać na chociaż odrobinę dłużej, tzn. na 2 dni (chociaż tak naprawdę tylko 1 dzień był pełny).
Jednak w pierwszej kolejności odwiedziłem Muzeum Kolei na Śląsku w Jaworzynie Śląskiej. Jaworzyna Śląska dotychczas kojarzyła mi się tylko z fabryką porcelany „Karolina”, która niestety niedawno upadła. A tymczasem miasto Jaworzyna Śląska ma niedługą, ale ciekawą historię – bo to typowe miasto z okresu XIX-wiecznego rozwoju kolei, które powstało tylko ze względu na kolej i wokół wybudowanej tam parowozowni, która istnieje do dzisiaj. Miasto miało być kolejowym zapleczem dla znajdującej się nieopodal Świdnicy, do której nie można było wówczas doprowadzić kolei z powodu znajdujących się tam wtedy jeszcze fortyfikacji.
Parowozy gotowe do drogi
Po wspaniałym okresie dolnośląskiej parowozowni pozostały wspomnienia. Niestety, ale podobnie jak w Chabówce, to wszystko jest w miarę dobrze zakonserwowaną ruiną. Żaden z parowozów (no może poza jednym) nie jest w stanie o własnych siłach stamtąd wyjechać. Muzeum jest prywatne i – jak przyznał przewodnik – żyje z kanibalizmu, tzn. z turystów. Tak więc niestety na niezbyt wiele może sobie pozwolić. Ale i tak dobrze, że jest i że można się co nieco dowiedzieć o dawnej kolei.
Z tyłu parowozowniaPrzedwojenny niemiecki wagon, który służył do przesiedleń ludności na Ziemie Zachodnie„Ołtarz” parowozuKomputer „Odra”
Gdy dojechałem to Sobótki, to była niedziela, która niestety w tak turystycznym miejscu, jak masyw Ślęży, nie jest miejsce szczęśliwym ze względu na turystyczną stonkę, która obsiąda dosłownie wszystko. Dlatego tego dnia postanowiłem odwiedzić znacznie mniej uczęszczane Wzgórza Kiełczyńskie, które są w sam raz na niezbyt długi niedzielny spacer (o charakterze tylko lekko górskim) – w sam raz na rozgrzewkę.
U podnóży Wzgórz znajduje się ładny stary kościół; takie miejsca przypominają dawnych gospodarzy (przynajmniej okresowo) tych ziem. Niewiele po nich pozostało, poza paroma nagrobkami.
Widok na Góry Sowie (?)
Wieczorem miałem jeszcze trochę siły na krótkie zwiedzanie Sobótki, która jest bardzo malowniczym miasteczkiem.
Sobótka
Następnego dnia z samego rana ruszyłem na Ślężę i nieskromnie powiem, że zaplanowałem sobie ambitną wędrówkę. Nie poszedłem bowiem najprostszą drogą na szczyt, ale postanowiłem trochę nadłożyć drogi i zrobić sobie wokół szczytu pętelkę 🤭 Tak więc idąc dookoła Ślęży doszedłem w okolice Przełęczy Tąpadła i dopiero stamtąd ruszyłem pod górę – i to szlakiem granatowym, czyli jednym z ciekawszych (tym, którym szedłem w 2021 roku). Tak więc na szczyt szedłem gdzieś dobre 3 godziny, ale celowo wybrałem drogę okrężną. Bo prawda jest taka, że ciekawa jest sama droga, a nie jej cel – bo na szczycie góry niczego ciekawego nie ma. Turystów indywidualnych była garstka. Poza tym jakaś może szkolna wycieczka, ale nie wchodziliśmy sobie w drogę.
W drogę powrotną wybrałem trasę od innej strony, ale nie szedłem przez Wieżyce, bo uznałem, że nie warto.
W każdym razie przeszedłem blisko 20 km w górskim terenie.
Na szczycieDroga do Przełęczy TąpadłaWidok na szczyt Ślęży
Od dawna już planowałem, że gdy będę w Sobótce, to muszę też pojechać do Świdnicy, która jest zaledwie 20 km dalej (jedna z ważniejszych ulic w Sobótce, to ulica Świdnicką).
W Świdnicy byłem do tej pory 2 razy – i za każdym razem cel był ten sam, tzn. Kościół Pokoju. Pierwszy raz w Świdnicy byłem ok. 2007 lub 2008 roku na szkolnej wycieczce i pamiętam, że zwiedzaliśmy wtedy Kościół. Za drugim razem byłem tam w 2009 roku i pamiętam, że widzieliśmy go tylko z zewnątrz, bo w środku trwały próby do Festiwalu Bachowskiego.
Kościół Pokoju to bez wątpienia największa atrakcja Świdnicy. Nic dziwnego, w końcu jest to obiekt na Światowej Liście Dziedzictwa UNESCO. Kościół razem ze swoim otoczeniem tworzy Barokowy Zakątek, który jak można się przekonać, parafia ewangelicko-augsburska stara się jakoś „spieniężyć” – jest tam bowiem i kawiarnia, i jakiś pensjonat; widać, że miejsce ma robić wrażenie na turystach. I to się udaje, chociaż kościół i bez tego jest bardzo interesujący. Jest imponującej wielkości, ma ciekawą architekturę, a otoczenie też jest bardzo ciekawe. Stoi bowiem pośrodku starego cmentarza, który właściwie jest lasem z wystającymi gdzieniegdzie starymi nagrobkami, pamiętającymi na pewno dawno minioną świetność tego miejsca.
Barokowy zakątek w ŚwidnicyZłote, a skromne
Sama Świdnica to taki Wrocław w miniaturce. Szczyci się barokowymi zabytkami architektury. Miasto jest ładne, chociaż jak większość miast w Polsce, ma trochę brudu pod paznokciami. Pamiętam, gdy 3 lata temu jechaliśmy do Świeradowa i przejeżdżaliśmy przez Świdnicę, wielkie wrażenie wywarły na mnie szerokie ulice wzdłuż których stały monumentalne kamienice. Prawda jest taka, że w Kaliszu takich nie ma. Inna sprawa, że to wszystko jest trochę na wyrost i świadczy jedynie o dawnej chwale tego miasta, bo dzisiaj ma zaledwie ok. 50 – 60 tys. mieszkańców (choć to wystarczy, by być np. siedzibą sądu okręgowego). Miasto sprawia wrażenie niemrawego, chociaż ma żywe centrum z prawdziwymi mieszkańcami, sklepami i zakładami usługowymi (a nie takie, jak choćby lubelska starówka).
Świdnickie kamieniceŚwidnicki modernizmRynek w ŚwidnicyWidok z ulicy Długiej na katedręUrocze więzienieMiejsce na kamienicę
Wracając do Kalisza odwiedziłem Wrocław, w którym nie byłem już kilka lat. To Świdnica w powiększeniu 🤣
Pierwsza połowa maja była ciepła i bardzo sucha. Tydzień temu temperatura dochodziła do ok. 25 stopni – deszczu nie było od dawna.
Dlatego w lesie, przy tej słonecznej i suchej pogodzie, czułem się, jakby było lato. Pojechałem do niedalekiego lasku, który bardzo lubię. Niestety przedwcześnie wypędziła mnie z niego burza. Wkrótce potem rozpoczęło się, trwające od tygodnia, pasmo burz i ulew.
Gdyby uznać, że stawy przygodzickie to część Doliny Baryczy (a jakby nie było, leżą nad Baryczą), to w Dolinie Baryczy byłem już drugi raz w tym roku.
Jednak w maju zawsze jeżdżę w ciekawsze i bardziej przyrodniczo zróżnicowane miejsca, tzn. nad stawy milickie. A właściwie nad sam ich początek, tzn. w okolice kompleksu Potasznia, bo przy wycieczkach jednodniowych zwykle trzymam się zasady, że jeżdżę do miejsc oddalonych nie dalej niż na ok. godzinę jazdy samochodem.
Nadal to miejsce bardzo lubię, chociaż najlepszy do eksploracji byłby rower – którego póki co niestety nie jestem w stanie zabrać.
Było w tym roku bardzo ciepło, bo w długi weekend majowy temperatura dochodzi do 27 stopni. Jest też bardzo sucho, deszcz od dawna nie padał, co skutkuje chociażby dosyć niskim stanem Baryczy.
Słońce było oślepiające, co źle wpływa na zdjęcia. Pomimo wszystko, wędrówka była udana. Ciekawa jest nie tylko przyroda, ale także ślady po dawnym zaborze pruskim, który tu był do 1918 roku: np. zagubiony wśród łąk tajemniczy nagrobek z niemieckimi napisami albo urządzenia na jazie z informacją, że zostały wyprodukowane przed stu laty. Widać też taką charakterystyczną rzecz, jak stacje transformatorowe w kształcie ceglastych wież – są stare i nietypowe. W Wielkopolsce takich nie spotkałem.
Tej wiosny mamy już lato i to już chyba drugi raz; w tamtym tygodniu było ok. 10 stopni, za to obecnie temperatura przekracza 25. Choć oczywiście, jeszcze może być zimno.
Na koniec kwietnia napiszę jeszcze dwa słowa o innych miejscach, które warto było odwiedzić wiosną.
W tamtym tygodniu pierwszy raz w tym roku pojechałem nad rzekę, tzn. do doliny Prosny. Na zdjęciach dominuje zieleń: bo wszystko jest już zazielenione. Natomiast polnych kwiatów właściwie nie ma. Nad rzeką widać, jak zmienia się jej koryto. Poziom wody był zdecydowanie niższy, niż zimą. Odwiedziłem te same miejsca, co wtedy, ale widok jest zupełnie inny. Rzeka płynie niespiesznie.
Odwiedziłem także miejsce, w którym nie bywam zbyt często, chociaż jest zaledwie 20 minut drogi samochodem od miejsca, gdzie mieszkam. Są tam pola, niewielki lasek, a także bardzo malownicze rozlewiska.
Na koniec jeszcze jedno zdjęcie z wiosennego Kalisza, który na tym zdjęciu – myląco – sprawia wrażenie sympatycznego miasta.
Ciągle chodzą tą samą trasą, bo póki co, lepszej nie wymyśliłem. Tym razem zawędrowałem też nad Jezioro Budzyńskie, ale prawdę mówiąc, było to trochę nieporozumienie, bo sporo drogi musiałem nadłożyć bez sensu.
Poza tym, tradycyjnie: Jezioro Kociołek, Jezioro Góreckie, a potem powrót przez las. W Parku wiosna w pełni.
Jezioro GóreckieSkarpa nas brzegiem jezioraZalana łąka
W tamtym roku dwukrotnie odwiedziłem północną część Puszczy Pyzdrskiej, tzn. wiosną i jesienią.
Do tej pory zawsze udawałem się do Puszczy jesienią. W 2023 roku po raz pierwszy pojechałem w te okolice wiosną i to był bardzo dobry wybór. W tym roku myślałem nad tym już od lutego, ale się nie udało. Pojechałem dopiero pod koniec kwietnia. Pogoda była dosyć zimna, jak na koniec kwietnia, wbrew temu, że wcześniej temperatura przez kilka dni dochodziła do 25 stopni.
Tradycyjnie udałem się najpierw do ujścia Prosny, potem ponownie odwiedziłem wydmy śródlądowe w Pietrzykowie, zajrzałem na chwilę do Lądu, a potem jeszcze ponownie pojechałem na stary cmentarz w Orlinie Dużej.
U ujścia Prosny do Warty poprzednim razem byłem jesienią (pierwszy raz w 2020 roku). Jak zwykle, wędrówkę rozpocząłem w Modlicy. Rozważałem, czy by tym razem nie odwiedzić tego miejsca od drugiej strony, tj. od strony powiatu jarocińskiego. Jednak byłaby to zbyt duża odległość, dlatego odłożyłem to na inny raz. Wybrałem więc tradycyjną drogę.
Krajobraz wiosenny jest inny, niż jesienny. Co prawda wiosna jest już w pełni, ale nie wzeszła jeszcze roślinność. Powoduje to, że jest dużo lepsza widoczność na wszystkie strony i widać miejsca, które zwykle są zasłonięte wysokimi krzakami, trzcinami, trawami. Poza tym, to miejsce się nie zmieniło. Rzeka cały czas przytłacza swoim ogromem.
Modlica – ProsnaNad WartąUjście ProsnyWarta
W 2021 roku widać było umacnianie wału przeciwpowodziowego. Teraz jakieś prace są kontynuowane. Widać, że są czynione przygotowania do umacniania brzegów Prosny.
Potem na chwilę pojechałem do Pyzdr, w których nie byłem już od dawna. Spacerowałem tam przez kwadrans. Widać, że zakończyła się rewitalizacja rynku. Efekt jest na plus. Natomiast wycięto liche drzewa dookoła rynku.
Rynek w PyzdrachKościół pocysterski w PydrachPyzdry
Potem ponownie odwiedziłem wydmy śródlądowe w Pietrzykowie, o których pierwszy raz przeczytałem w 2022 roku. W tym miejscu byłem do tej pory raz, tzn. pod koniec 2022 roku i pamiętam, że wtedy te okolice trochę mnie rozczarowały. Potem, na początku 2023 roku natknąłem się na wydmy śródlądowe, ale po drugiej stronie Warty, a mianowicie w okolicach Wrąbczynka.
Teraz, po doświadczeniach z 2022 roku, obrałem trochę inną strategię zwiedzania tego miejsca. Przede wszystkim w innym miejscu zaparkowałem, przez co znacząco skróciłem sobie drogę do celu podróży. A po drugie, nie poszedłem w kierunku wydm tak, jak pokazują drogowskazy, tylko w przeciwną stronę, gdzie trasa jest bardziej malownicza i o wiele bardziej urozmaicona. I nie zawiodłem się! Odkryłem naprawdę ładne miejsce. Nad brzegiem Warty jest bowiem wszystko: wydmy, las, starorzecze, rozlewiska, łąki, pola. Z odległości kilkudziesięciu metrów mogłem obserwować dzikie ptaki, których było tam naprawdę wiele. Teren jest trudny, bo drogę może nam przeciąć czy to rozlewisko, czy jakieś krzaki, ale można sobie poradzić. Na koniec podszedłem jeszcze do Warty (choć, wbrew pozorom, jest to kilkaset metrów), żeby jeszcze raz zobaczyć jej ogrom.
PietrzykówŁęgi nad WartąWydmy śródlądoweDolina WartyStarorzecze
Po odwiedzinach nad Wartą wahałem się, czy wstąpić jeszcze do Lądu. Ostatecznie postanowiłem na chwilę tam podjechać. Byłem tam trzeci, czy czwarty raz. Widać, że kościół jest w remoncie. Mogłem go sobie obejrzeć „przez kratę”. Jednakże jest tam informacja, że w określonych godzinach można zwiedzać klasztor. Może innym razem.
Ląd – klasztor pocysterski
Do Zagórowa tym razem nie wstąpiłem. Zamiast tego pojechałem bezpośrednio do Orliny Dużej, szlakiem mojej wędrówki z 2023 roku.
Nic tam się właściwie nie zmieniło. Zabudowy olęderskiej właściwie już nie ma, poza jednym domostwem rzucającym się w oczy. Pojawiają się nowe, nowoczesne budynki, przytłaczające ogromem. Wędrowałem chwilę po okolicznych lasach: są to typowe dla puszczy lasy, w których rosną chuderlawe sosny jak zapałki. Wstąpiłem ponownie na stary cmentarz ewangelicki. Jest to przygnębiający widok. Chociaż są tam pochówki jeszcze z lat 40. ubiegłego wieku.
Lasy w Puszczy PyzdrskiejDroga do Orliny DużejMurek starego cmentarza z rudy darniowejCmentarz olęderskiMurek wokół cmentarza
Na zdjęciach widoczny jest mur częściowo przynajmniej wykonany z rudy darniowej.
Dzisiaj odwiedziłem ten sam lasek, co prawie miesiąc temu. Widać bardzo dużą różnicę, ponieważ wiosna wystrzeliła na dobre. Jest bardzo żywa i soczysta.
Pamiętam, jak po raz pierwszy w 2019 roku planowałem zimowy wyjazd do Trójmiasta. I miał to być wtedy wyjazd do Gdańska. Jednak w Gdańsku nie było noclegów, czy też były poza moim zasięgiem finansowym, nie pamiętam, tak więc ostatecznie trafiłem do Gdyni. I to był, jak się okazało, świetny wybór, ponieważ od tego czasu Gdynię uwielbiam, chętnie do niej powracam, a do Gdańska jedynie „wpadam”, gdy jestem w Gdyni.
Gdańsk to po prostu takie samo wielkie miasto, jak Poznań czy Wrocław. Starówka (czyli tzw. Główne Miasto) jest ładna, ale w przeważającej mierze jest to skansen dla turystów (por. moje przemyślanie z Lublina). Długi Targ to rząd pustostanów. Natomiast Gdynia to miasto bardzo żywe, ale żywe nie dzięki upojonym wódką turystom, tylko dzięki mieszkańcom, którzy po prostu w tym mieście mieszkają. Nie ma tam wyraźnej starówki, chociaż jest stara część Gdyni koncentrująca się wokół portu.
W Gdyni króluje modernizm, który dumnie się pręży w budynkach przy głównych ulicach: Świętojańskiej, Władysława, któregoś lutego… i na Kamiennej Górze – nadmorskiej dzielnicy pełnej przedwojennych modernistycznych willi. Do tego dochodzi jeszcze modernistyczny układ urbanistyczny. Nie ma tam kamienic z podwórkami-studniami.
Trójmiasto od południa otoczone jest Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym i wystarczy rzut oka na mapę, żeby zobaczyć, ile tam jest terenów zielonych.
Pobyt w Gdyni tradycyjnie rozpocząłem od spaceru przez Kępę Redłowską na Klif Orłowski. Aż nie chce się wierzyć, że w środku miasta są takie atrakcyjne przyrodniczo tereny. Byłem tam dwa razy.
Poza tym, w Gdyni zbyt wiele nie zwiedzałem, bo po prostu nie miałem takiej potrzeby. Ale następnym razem, kto wie.
W Gdańsku byłem dwa razy. Pierwszego dnia pojechałem na krótką wycieczkę do Oliwy – gdzie byłem też poprzednim razem. Oliwa to gdański odpowiednik poznańskiego Sołacza – czyli zabytkowa dzielnica ze starymi luksusowymi willami. W środku jest piękny park oliwski (chociaż inny, niż park sołacki w Poznaniu). Nad Oliwą króluje katedra oliwska. Wyjątkowo ciekawy zabytek architektury.
Park oliwskiMuzeum w OliwieKatedra oliwskaWnętrze katedry oliwskiejObejście w katedrze oliwskiejPrzedszkole (?) w Oliwie
Drugi raz pojechałem do Gdańska w konkretnym celu, tzn. żeby odwiedzić muzeum II wojny światowej. W 2019 roku byłem w Europejskim Centrum Solidarności – i chociaż nie jestem wielbicielem patosu i martyrologii – to bardzo mi się wystawa podobała. W muzeum II wojny światowej też jest nieźle. Nie ma tam, ewentualnie jest w mniejszych dawkach, kult nieszczęścia i poświęcania, wyeksponowany w centralnym muzeum klęsk i nieszczęść, czyli w muzeum powstania warszawskiego. W gdańskim muzeum wojna jest pokazana wielowymiarowo i z dystansem. Poza tym jest tam pokazana perspektywa nie tylko polska. Trochę miejsca poświęcono kwestiom, o których u nas wiele się nie mówi, jak np. okupacji Singapuru przez Japończyków, czy głodzie w Holandii.
Wystawa jest ciekawa i można poświęcić te 2 – 3 godziny, żeby bez znużenia ją obejrzeć. Nie mówię, że co roku, ale za parę lat może jeszcze tam kiedyś wrócę. Natomiast architektonicznie muzeum mnie trochę rozczarowało (podobnie, jak Polin w Warszawie, w którym byłem we wrześniu 2019 roku).
Nowe osiedla w pobliżu muzeum II wojny światowejGłówna oś wystawy w muzeumKamień upamiętniający „Dąb Hitlera”Czekolada z ananasem na wystawie przedwojennego sklepuZabawka z Kalisza – ciężarówka
Po odwiedzeniu muzeum, poszwendałem się jeszcze trochę po centrum Gdańska. Doszedłem m.in. do słynnej poczty gdańskiej. Poczta gdańska kojarzy mi się przede wszystkim z „Blaszanym bębenkiem”, który czytałem 14 lat temu. Jest tam szczegółowo, chociaż trochę w krzywym zwierciadle, opisana obrona poczty.
Sam budynek jest bardzo ciekawy i żałuję, że nie miałem czasu na zwiedzenie muzeum. Przed muzeum znajduje się monumentalny pomnik upamiętniający pocztowców. Natomiast na mnie dużo większe wrażenie zrobiło miejsce pamięci na podwórzu budynku poczty, gdzie znajduje się tajemniczy relief oraz zaznaczone jest miejsce rozstrzelania ofiar.
Potem udałem się Długim Nabrzeżem w kierunku Bazyliki Mariackiej i Długiego Targu (wiem, że to trochę nie po drodze, ale nie szkodzi). Na trasie można podziwiać nie tylko gdańskie „zabytki” (odbudowane po wojnie), ale również trochę ciekawej architektury modernistycznej. Z oddali widziałem „Sołdka”, którego zwiedzałem 2 lata temu.
Zahaczyłem o Bazylikę Mariacką, która zadziwia mnie za każdym razem swym ogromem.
Spichlerze i Sołdek (który zwiedzałem w 2022)Relief nad jednym z wejść do bazyliki mariackiej
Skoro jestem już przy miastach, to muszę jeszcze wspomnieć o Sopocie, który odwiedziłem ostatniego dnia. O dziwo, chociaż był to początek lutego, były tłumy turystów. Pogoda w pewnym momencie zrobiła się paskudna. Na szczęście mogłem się posilić gorącą czekoladą w pijalni Wedla. 🤭
Fale rozbijające się o falochron przy molo w Sopocie
Dzisiaj jest Wielka Sobota i jest nadspodziewanie ciepło – temperatura przekracza 20 stopni, chociaż jest marzec. Mam nadzieję, że jednak zaraz wróci tradycyjny wiosenny chłodek. Formalnie wiosna dopiero się zaczęła.
Tydzień temu tradycyjnie udałem się do lasu. Pogoda była idealna. Było ciepło, ale nie za bardzo. Śpiewały ptaki. Przyroda budzi się do życia. W leśnych strumieniach i stawach jest sporo wody. Słońce przeświecało zza chmur, dawało przyjemne miękkie światło, dzięki czemu można było zrobić ładne zdjęcia.
Nad morze jeżdżę nie tylko ze względu na atrakcje zapewniane przez Trójmiasto, ale w dużej mierze również także z uwagi na bardzo ciekawą nadmorską przyrodę. W ogóle pomorze jest bardzo ciekawe i inne niż Wielkopolska, w której mieszkam. Przede wszystkim, jadąc do Trójmiasta, widać wyraźnie, że okolica nie jest tak płaska. Teren jest pofałdowany, w oddali widać jakieś wzgórki. Nad samym morze przyroda też jest ciekawa i niejednolita. W Gdyni atrakcją jest Kępa Redłowska i Klif Orłowski. Za każdym razem będąc w Gdyni idę w tamte okolice i przechodzę ok. 4 – 5 km. Nawet można z Orłowa dojść do Sopotu, ale ja póki co się na to nie porwałem.
Droga wzdłuż wybrzeża jest bardzo malownicza i jak dotąd mi się nie znudziła. Poziom wody w morzu uniemożliwiał, w przeciwieństwie do moich pierwszych wędrówek w 2019 roku, przejście „pod” Kępą Redłowską (po betonowej opasce). Za to można iść „przez” Kępę – i tam do zwiedzania się resztki umocnień i stanowisk artyleryjskich. Z resztą dużą część Kępy zajmuje teren wojskowy i gdy przechodziłem przez te okolice w tym roku, to chyba nawet mignął mi gdzieś niedaleko jakiś żołnierz w trakcie obchodu. Potem ciekawy jest Klif Orłowski – jedna z głównych atrakcji miasta, stopniowo pożerana przez morze.
Tym razem próbowałem po raz pierwszy przejść pod klifem, ale musiałem zawrócić, gdy natrafiłem na gliniaste grzęzawisko, do którego trzeba by mieć kalosze, żeby przez nie przejść.
Najpiękniejsze jest jednak wybrzeże na Półwyspie Helskim, które tym razem zwiedzałem pomimo złej pogody i mojego złego samopoczucia. Wtedy po raz pierwszy byłem na Helu po opadach śniegu – i helskie lasy, wydmy i plaża przyprószone śniegiem wyglądały niezwykle. Porywy wiatru jednak odstraszały od dalszych wędrówek.
W stronę Kępy RedłowskiejKępa RedłowskaOkolice Klifu OrłowskiegoMolo orłowskiePlaża miejska w Gdyni przy złej pogodzieLeśne ścieżki na Helu
Droga nad morze tym razem wiodła mnie przez Gniezno, Świecie, Chełmno, Kwidzyn, Pelplin. Postanowiłem uzupełnić wycieczkę o te obiekty, których nie udało mi się zobaczyć za dwa lata temu.
Gniezno
Poprzedni raz w Gnieźnie byłem 9 lat temu, jeszcze byłem wtedy na studiach. Po prostu pewnego zimowego dnia zrobiłem sobie krótką wycieczkę z Poznania do Gniezna i pamiętam z niej głównie to, że wiał lodowaty, przenikliwy wiatr.
Jeszcze dawniej gdzieś ok. czwartej klasy podstawówki byłem w Gnieźnie z wujkiem. Widziałem wtedy drzwi gnieźnieńskie i pamiętam, że byłem zdziwiony, że są tak stosunkowo nieduże.
Teraz rzecz jasna znowu odwiedziłem katedrę. Na jej temat można znaleźć świetny film dokumentalny na YouTube. Film jest warty obejrzenia, bo katedra robi jeszcze większe wrażenie, gdy się wie, na co się patrzy. Wtedy na przykład widać, że cały budynek jest lekko skrzywiony. Warte odwiedzenia jest też muzeum diecezjalne, w szczególności że są w nim nie tylko zabytki związane z kościołem.
A poza tym, no cóż… samo Gniezno to niewątpliwie dziura, podobna pod wielom względami do Kalisza. Tyle tylko, że jest to dziura z obwodnicą i drogą ekspresową.
MalczewskiKapcie kardynała Wyszyńskiego Widok z Rynku
Świecie i Chełmno
Świecie mnie mocno rozczarowało, bo właściwie nie ma tam niczego ciekawego. Może o innej porze roku byłoby lepiej. Zamek Krzyżacki w Świeciu też nie jest nadzwyczajny. Jest malowniczo położony, nad Wdą (która gdzieś w tych okolicach wpada do Wisły), która na dodatek pięknie się rozlała po otaczających ją łąkach, ale poza tym samo otoczenie zamku nie jest zachęcające – wokół są śmieci i wszystko wygląda na rozgrzebany plac budowy.
Wda w ŚwieciuZamek w Świeciu
Chełmno to zupełnie co innego. To miasto z bardzo starą, wielowiekową historią. I dzisiaj jest dużo bardziej zachęcające. Przede wszystkim ma ciekawą starówkę, która to starówka jest trochę przykurzona (co ma swój urok), ale jest żywa – nie jest to taki skansen, jak np. w Lublinie. Są tam ciekawe średniowieczne zabytki, kościoły, czy tez różne inne budynki. No i przede wszystkim ma doskonale zachowane średniowieczne mury miejskie wraz z niektórymi wierszami – podobnie, jak w Byczynie.
Rynek w ChełmnieWjazd w starą część ChełmnaKościół farnyChrzcielnicą – wygląda na naprawdę starąBrama grudziądzkaWieża ciśnieńInny gotycki kociołFragment murów
Grudziądz
Następnego dnia jechałem już prosto do Gdyni, ale z przystankami. Pierwszy przystanek był w Grudziądzu, w którym poprzednim razem miałem nawet nocleg.
Chociaż Grudziądz jest miastem mniejszym od Kalisza, to niestety nasze miasta dzieli przepaść – widać to przede wszystkim po infrastrukturze. Grudziądz ma tramwaje, jest podłączony do autostrady, ma obwodnicę, o wiele lepsze drogi, ma atrakcyjną i ciekawą starówkę. Oczywiście widziałem też minusy, np. dzikie parkingi i śmieci. Ale całościowo robi pozytywne wrażenie.
Ponownie udałem się na krótki spacer po grudziądzkiej starówce; nad rozlewiskami Wisły górują majestatyczne średniowieczne spichlerze. Starówka położona jest na wysokiej skarpie nad doliną Wisły. To bardzo malowniczy widok; obecnie poziom Wisły znacznie się podniósł. Starówka za dnia prezentuje się nieźle, chociaż widziałem niedostatki, które poprzednio spowijał mrok – pewne niedoróbki, śmieci itp. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak jest tam co oglądać.
Spichlerze, obecnie niektóre zaadaptowane na inne cele
Kwidzyn
Po krótkiej wizycie w Grudziądzu, ruszyłem nadrobić zaległości z Kwidzyna. Ruszyłem więc z Grudziądza na północ. W Kwidzynie byłem już poprzednim razem, ale wówczas zobaczyłem Zamek Krzyżacki, ale nie widziałem złączonej z nim konkatedry.
Droga przez pomorze jest w ogóle bardzo malownicza. Krajobrazy są zupełnie inne, niż w Wielkopolsce. Droga wiedzie przez teren pagórkowaty. W oddali na horyzoncie majaczą pola, łąki, lasy. Teren jest dużo bardziej zróżnicowany i ciekawy. Nie ma porozciąganych, ciągnących się kilometrami wioch (a przynajmniej jest ich mniej). Dlatego jedzie się spokojnie, ale do przodu, z równą prędkością.
Do Zamku Krzyżackiego tym razem nie wchodziłem. Ale udało mi się wejść do kościoła, który jest bardzo ciekawą gotycką katedrą. Jest może trochę przykurzony, ale dodaje mu to uroku. Wewnątrz są ciekawe polichromie.
Wieża gdaniskoWejście do zamku krzyżackiego
Gniew
Po wyjeździe z Kwidzyna i pokonaniu kilkunastu rond, które są w tym mieście, ruszyłem na zachód, aby pokonać po nowoczesnym moście Wisłę. Poprzednim razem nie planowałem wcale wstępować do Gniewu, ale tak urzekło mnie jego położenie, że na chwilę się zatrzymałem. Tym razem też postanowiłem chociaż na 10 minut się tam zatrzymać.
Gotycki kościół w GniewieWidok z rynku na zamek
Pelplin
Potem w końcu mogłem ruszyć, aby zwiedzić zaplanowany na ten dzień gwóźdź programu, czyli muzeum diecezjalne w Pelplinie, które dwa lata temu było w remoncie. Tym razem mi się udało. W muzeum nie było tłumu zwiedzających, co jest dziwne, bo jest w nim wiele ciekawych obiektów – przede wszystkim polska Biblia Gutenberga, a poza tym ciekawe przykłady sztuki sakralnej, głównie zebranej z kościołów na pomorzu.
Poza tym, wielką atrakcją Pelplina jest bazylika katedralna, wchodząca w skład pocysterskiego kompleksu zabudowań. Jest to bardzo imponujący przykład budowli gotyckiej. Poprzednim razem nie udało mi się jej odwiedzić.