Pomimo wszystkich klęsk które przyniósł rok 2020, pogodowo nie było aż tak źle, jak w latach poprzednich. Przede wszystkim nie było takiej strasznej suszy, jak w kilku wcześniejszych latach. Wiosną i latem padał deszcz. Na łąkach pojawiły się kwiaty. Poza tym, nie było też takich wielkich upałów jak w kilku poprzednich latach i nie były aż tak intensywne.
Zima zapowiadała się bylejak, czyli tak, jak od jakiś kilku lat. Czytałem, że ostatnio śnieg na Święta Bożego Narodzenia był 2012 roku. Jest to całkiem możliwe. Zimy są ostatnio krótkie, suche i łagodne. Nie ma wielkich mrozów. Podobnie w tym roku, jeszcze w grudniu cały czas temperatura była dodatnia, sporadycznie spadała poniżej 0. Pierwszy raz mi się zdarzyło, żebym w grudniu, w trakcie urlopu, jeździł na rowerze – było kilka stopni ciepła i pogoda to umożliwiała.
Od kilku już lat prawdziwie zimowa pogoda przychodzi dopiero na początku nowego roku. Tak było również w tym roku. Ale nie tylko jest mróz, ale również nawet spadł śnieg. Niewiele, ale zawsze coś. Można było zrobić kilka zdjęć.
Wreszcie atak zimy nad rzeką
Prosna zimą
Zimą
A podobno tej nocy ma przyjść „bestia ze wschodu”, czyli temperatura ma spaść do minus kilkunastu stopni poniżej zera. Teraz robi to na nas wrażenie. Ale pamiętam, jak jeszcze w czasach licealnych temperatura w stylu ‑20 nie była niczym nadzwyczajnym.
Rogalin znajduje się pod Poznaniem. Pałac był siedzibą rodową Raczyńskich. Więcej na jego temat można znaleźć na stronie internetowej muzeum, które nim obecnie zarządza. Nieopodal znajduje się także pałac w Kórniku, o bardzo ciekawej architekturze i pięknym ogrodzie wokół. Niestety zwiedzanie temu pałacu kojarzy mi się głównie z muzealnymi kapciami, których zakładanie jest traumą na całe życie.
W środku rogalińskiego pałacu nigdy nie byłem. Ale warte zobaczenia są tereny wokół niego, między innymi barokowy ogród. Jest tam pięknie o każdej porze roku. Byłem tam zarówno latem, jak i późną jesienią. Te zdjęcia zrobiłem w listopadzie 2020 roku; jesień była już zaawansowana. Z powodu epidemii wokół było zupełnie pusto, choć była to sobota.
Ciekawy jest nie tylko sam ogród pałacowy. Paręset metrów za nim znajdują się rogalińskie dęby. Warto także zejść nad rozlewiska Warty i malownicze starorzecze.
Wbrew pozorom zima jest bardzo dobrym okresem na wycieczki. Jest duża zaleta – nie jest gorąco. Krajobraz jest zamglony, widoczność jest gorsza, kolory stają się bardzo stonowane. Można się dostać w miejsca, które normalnie są zarośnięte.
W Byczynie miałem okazję być już dwa razy, ale to takie miejsce, do którego chce się wracać (podobno drugie takie to Chełmno, ale niestety nie miałem jeszcze okazji go zobaczyć). O tym miasteczku już pisałem jakiś czas temu.
Z Kalisza na południe prowadzi droga wojewódzka numer 450. Droga formalnie łączy Kalisz z Wieruszowem, ale w rzeczywistości ciągnie się jeszcze kilka kilometrów dalej i za Opatowem łączy się z drogą krajową numer 11 biegnącą w kierunku Śląska. Tak więc ta droga w większości przebiega przez województwo wielkopolskie, ale na pewnym odcinku przecina także województwo Łódzkie (w końcu Wieruszów jest w woj. łódzkim). Natomiast kilka kilometrów od miejsca, gdzie ta droga krzyżuje się z drogą krajową, rozpoczyna się województwo opolskie. W tym rejonie jest kilka ciekawych miejsc, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wygląda odpychająco.
Byczyną znajduje się w województwie opolskim, właściwie na granicy Opolszczyzny z Wielkopolską. Ale kilka kilometrów wcześniej, za Wieruszowem, znajduje się miejscowość Święty Roch, a w niej zabytkowy drewniany kościół p.w. św. Rocha. Wokół kościoła znajduje się cmentarz, a na nim potężne drzewa.
Kościół św. Rocha w miejscowości Św. Roch nieopodal Wieruszowa
O Byczynietrudno coś więcej napisać. Można przez kilkadziesiąt minut powędrować po byczyńskiej starówce (zupełnie autentycznej), otoczonej imponującymi średniowiecznymi murami. Od mojej ostatniej wizyty w miasteczku półtora roku temu nic się właściwie nie zmieniło, poza tym, że z racji epidemii wszystko jest właściwie w tej chwili zamknięte. Niemniej jednak cały czas robi spore wrażenie.
Byczyną
Ratusz na Rynku w Byczynie
Kościół ewangelicki w Byczynie
Mury miejskie
Druga baszta w Byczynie
W tym samym czasie, w którym odkryłem Byczynę, dowiedziałem się także o znajdującym się nieopodal Bolesławcu (nad Prosną, w odróżnieniu od bardziej znanego Bolesławca w woj. dolnośląskim). Aby dojechać do Bolesławca, należy jeszcze w województwie wielkopolskim zjechać z drogi krajowej numer 11 (nieopodal miejsca, w którym do tej drogi dochodzi DW 450) i pojechać na wschód. Po drodze mija się Prosnę, która właściwie stanowi granicę pomiędzy województwami wielkopolskim i łódzkim. Sam Bolesławiec położony jest już w województwie łódzkim.
Tak ta droga powinna wyglądać przynajmniej zazwyczaj; obecnie z powodu remontu/budowy mostu na Prośnie, najprostsza droga jest zamknięta dla ruchu i trzeba jechać trasą okrężną.
W Bolesławcu znajduje się inna zabytkowa średniowieczna atrakcja, tj. baszta wzniesiona przez Kazimierza Wielkiego. W średniowieczu był to element fortyfikacji posadowionych na granicach ówczesnej Polski. W Wielkopolsce nie ma wielu tego rodzaju zabytków. Podobna Baszta znajduje się też w Ostrzeszowie.
Baszta Kazimierza Wielkiego w Bolesławcu (nad Prosną)
Widok na mokradła nad Prosną w Bolesławcu
Podsumowaniem wycieczki była krótka wizyta w Kępnie i w Ostrzeszowie. W Kępnie do ciekawych zabytków należy zamkowa poczta i ruiny synagogi (ruiny – niestety). W Ostrzeszowie, poza wspomnianą basztą, wart zobaczenia jest także kościół farny.
Poczta w Kępnie
Rynek w Kępnie
Ruiny synagogi w Kępnie
Rynek w Ostrzeszowie
Fara w Ostrzeszowie
Nie była to może najciekawsza z moich wycieczek, ale trudno wymyślić coś lepszego w czasach pandemii, gdy wszystkie atrakcje są pozamykane.
Przystanek z rudy darniowej w Puszczy Pyzdrskiej.
Szlakiem czerwonym w kierunku Lądu
Rozlewiska Warty
Nad Wartą
Tytuł wpisu zawiera dopisek „część I”, chociaż nie wiem, czy będzie kolejna, ani kiedy.
Puszcza Pyzdrska jest dla mnie tematem, do którego zabieram się już od kilku lat i ciągle mam poczucie niedosytu. Nadal wiem o niej bardzo niewiele, chociaż ostatnio moja wiedza odrobinę się zwiększyła za sprawą odpowiedniej książki. Problem z Puszczą polega na tym, że jest terenem stosunkowo rozległym, słabo zbadanym, trudno dostępnym; nie udało mi się też znaleźć porządnej mapy. I jeśli ktoś chce „jechać do Puszczy Pyzdrskiej” to od raz ma problem, bo tak naprawdę nie wiadomo, dokąd jechać, który wycinek chce zobaczyć. Myślę, że optymalnym rozwiązaniem byłoby ją zwiedzać na rowerze, chociaż dla mnie jest to na razie marzenie nieosiągalne, bo musiałbym ten rower jakoś zatachać, a nie mam jak.
Określenie „Puszcza” jest trochę na wyrost, ponieważ na pewno nie jest to prawdziwa puszcza w znaczeniu przyrodniczym. Lasy na tym terenie są rozległe, ale poszatkowane; nie ma też co ukrywać, że od strony walorów przyrodniczych nie są zbyt atrakcyjne (sosny-zapałki), ale wynika to z warunków glebowych. O tym też dowiedziałem się z książki (bibliografia poniżej).
Puszcza bierze swą nazwę od Pyzdr, małego miasteczka w centralnej Wielkopolsce, ze średniowiecznym rodowodem. Miasteczko jest małe, ale urokliwe. W przeciwieństwie do wielu podobnych miasteczek, wspaniałomyślnie nie zostało przerżnięte drogą krajową albo autostradą (patrz patologiczne przykłady z Małopolski, o czym już kiedyś pisałem). W dodatku na Rynku jest pełno drzew. Moda na zamienianie małomiasteczkowych rynków w betonowe klepiska tutaj jakoś nie dotarła (por. historię ze Stawiszyna, miasteczka na południowym krańcu Puszczy).
Puszcza Pyzdrska to teren na peryferiach powiatu wrzesińskiego, pleszewskiego, konińskiego i kaliskiego. Jej północna granica wyznaczona jest przez Wartę, a zachodnia przez Prosnę (nieopodal Pyzdr Prosna wpada do Warty). Południowe granice znajdują się na północ od Kalisza, w okolicach właśnie Stawiszyna i Zbierska. Ze wschodnią granicą jest trudniej, ale mniej więcej jest nią droga krajowa nr 25 Kalisz-Konin. Większe ośrodki to Pyzdry, Chocz, Gizałki, Grodziec, Zagórów. Teren pokryty jest lasami, mokradłami, polami.
Te tereny, dzisiaj mocno wyludnione, przez kilkaset lat były obszarem osadnictwa „olęderskiego”, tj. były zasiedlane przez przybyszów z Europy Zachodniej (z dzisiejszych Niemiec, Holandii). Osadnicy osiedlali się w I Rzeczpospolitej między innymi ze względu na swobody wyznaniowe, chociaż jest to sprawa bardziej skomplikowana. Stąd do dzisiaj w lasach Puszczy można odnaleźć stare cmentarze, na których znajdują się nagrobki z napisami po niemiecku. Osadnicy przywozili na ziemie polskie nowe techniki rolnictwa i zwyczaje. Przez pokolenia współegzystowali z ludnością polską.
Później nastąpiło mniej więcej to, co w Beskidzie Niskim. Po II wojnie światowej postanowiono się pozbyć „elementu niepewnego”. Tak więc podobnie jak Beskid Niski, Puszcza Pyzdrska spowita jest delikatną mgiełką tajemniczości. Peryferyjność tych terenów sprawia, że Puszcza leży zdecydowanie poza szlakami krajoznawczymi, chociaż są w niej ciekawe miejsca.
Już kilka razy próbowałem zwiedzać Puszczę; ze słabymi rezultatami, bo nigdy nie wiadomo, gdzie tak naprawdę jechać. Parę dni temu postanowiłem pojechać w kierunku jej północnych krańców, omijając właściwie część leśną.
Jechałem drogą wojewódzką z Kalisza w kierunku Wrześni. Na początku zatrzymałem się na kilka minut w Choczu. Wiele razy przejeżdżałem przez tę wieś, tym razem postanowiłem poświęcić jej 15 minut i przejść się po tamtejszym rynku.
Dalej pojechałem na północ. Ze względu na poczucie lokalnego patriotyzmu, postanowiłem trochę lepiej poznać Prosnę. Nie wiem, gdzie się zaczyna, ale teraz przynajmniej już wiem, gdzie się kończy. Uchodzi do Warty w okolicach Pyzdr. Jest to miejsce warte odwiedzenia ze względów przyrodniczych. Spotkałem tam nawet jelenie.
Z poczucia obowiązku na chwilę wstąpiłem do Pyzdr. Kilka lat temu zwiedziłem je dogłębnie (całkiem ciekawe jest muzeum znajdujące się w budynku dawnego klasztoru). Teraz tylko się przeszedłem po centrum miasteczka. Drzewa na rynku nadal są, można jechać dalej.
W końcu musiałem zjechać z głównej drogi w kierunku właściwej Puszczy. Udałem się w kierunku Wrąbczyńskich Holendrów. Obecnie wieś niczym się nie wyróżnia i pewnie nie zwróciłbym na nią uwagi, gdybym wcześniej nie czytał o osadnictwie na tych terenach. Znajduje się w niej kaplica, w dawnym zborze ewangelickim. Wygląda zupełnie inaczej, niż katolickie kościoły drewniane – uderza prostotą. Właściwie nie wygląda jak kościół. Trochę przypomina szkołę z „Ani z Zielonego Wzgórza”.
Kościół poewangelicki we Wrąbczyńskich Holendrach. Zwraca uwagę jego prostota.
Później postanowiłem udać się w kierunku mokradeł położonych nad brzegiem Warty, objętych Nadwarciańskim Parkiem Krajobrazowym. Jeśli ktoś ma dużo czasu, mógłby tam wędrować bardzo długo, bo teren jest rozległy i przyrodniczo urozmaicony: jest rzeka, łąki, pola, mokradła itd. Ja wybrałem się szlakiem turystycznym czerwonym od strony Wrąbczyńskich Holendrów w kierunku Lądu. Z braku czas nie doszedłem do Lądu, bo wymagałoby to znacznie dalszej wędrówki.
Rozlewiska nad Wartą widziane od strony Ciążenia (czyli po przeciwnej stronie Warty niż jest położona Puszcza Pyzdrska). Zdjęcie wykonane w marcu 2017 roku.
Następnym razem chciałbym zwiedzić Puszczę bliżej jej środka.
Rok temu jesienią byłem na wycieczce w Trójmieście. O ile w górach byłem nie raz, o tyle wybrzeża zupełnie nie znam. Od dawna miałem ochotę pojechać nad morze. W Trójmieście byłem wiele lat temu i to tylko przez chwilę, przejazdem, niczego właściwie nie widziałem.
Na wycieczkę pojechałem pociągiem, bo chciałem się poczuć jak w moich mniejszych i większych podróżach w czasie studiów.
Wyjazd był udany, ale i tak mam wrażenie, że wszystko widziałem tylko powierzchownie, bo nie było czasu na więcej zwiedzania. Po takim wyjeździe mam jeszcze większą ochotę znowu tam pojechać. Żałuję, że w Gdańsku byłem tylko jeden dzień. Natomiast spośród miast najbardziej podobała mi się Gdynia.
Pojechałem pociągiem na Półwysep Helski. Przyroda nad Bałtykiem zimą jest chyba jeszcze piękniejsza niż o innych porach roku. W dodatku nie jest wcale tak zimno (chociaż jest wiatr), no i powietrze jest czyste. Żałuję, że byłem tam tylko kilka godzin.
Stacja Kolejowa Hel
Zabudowania na Półwyspie Helskim
W głąb Półwyspu
Latarnia morska na Helu
Pozostałości obiektów wojskowych na Helu
„Początek Polski”
Zdjęcia z grudnia 2019 roku.
W tym roku także planowałem na przełomie listopada i grudnia pojechać do Trójmiast, miałem już nawet zarezerwowane wszystkie noclegi. Niestety epidemia sprawiła, że musiałem wszystko odwołać. Pozostało mi spędzić urlop w domu.
To już kolejna reaktywacja tej strony; jak widać, jeszcze się jakoś trzyma.
Tym razem konieczna była nawet zmiana adresu (obecny: www.silvarerum.eu – dorobiłem się własnej domeny). Strona przez blisko rok była niedostępna, ponieważ w listopadzie 2019 roku został zlikwidowany dotychczasowy dostawca hostingu (boo.pl), na którym trzymałem stronę internetową przez ponad 10 lat. Potem nie miałem czasu zająć się nowym hostingiem. W dodatku, od kilku już lat nie siedzę już w tworzeniu stron internetowych, więc nie ma co ukrywać, że wyszedłem z wprawy, a zrobienie czegokolwiek ambitniejszego przekraczało moje możliwości. Jednak po roku udało mi się wygospodarować trochę czasu, aby postawić stronę na nowo. Ku mojemu zdziwieniu, nawet mi się to udało.
Plusem nowego hostingu jest to, że ma o wiele więcej miejsca (pamięci) i teraz będę mógł wrzucać zdjęcia do oporu.
Na stronie pewnie nie będzie już żadnych dłuższych wpisów, bo nie chcę nic pisać. Wystarczająco jest dużo bzdur w internecie. Ale od czasu do czasu będę tu wrzucać zdjęcia – tego mi najbardziej brakowało. Może będę dzielił się krótkimi relacjami z wycieczek, które lubię jeszcze bardziej.
Strona cały czas jest w fazie „migracji”. Przez pewien czas mogą występować problemy techniczne. Możliwe, że stare linki nie działają. Będę pracować nad nowym wyglądem.
Byczyna i Jawor mają ze sobą sporo wspólnego. Oba miasteczka znajdują się na Śląsku: Byczyna na Opolszczyźnie, a właściwie na granicy z Wielkopolską, zaledwie kilka kilometrów od granicznej rzeki Prosny. Natomiast Jawor znajduje się w środkowej części Dolnego Śląska. Oba te miasteczka są dosyć małe. Byczyna, to właściwie wieś – ma ok. 5.000 mieszkańców. Jawor jest czterokrotnie większy, ale to wciąż małe miasteczko – ma ok. 20.000 mieszkańców.
W obu tych miasteczkach znajdują się bardzo ciekawe zabytkowe obiekty, na dodatek trochę zapomniane. Byczynę odkryłem kiedyś przypadkiem, gdy jechałem z Wielkopolski w stronę Beskidu Śląskiego. Przy drodze łączącej Kępno z Kluczborkiem znajduje się ta niepozorna miejscowość. W miasteczku znajdują się świetnie zachowane średniowieczne mury miejskie – jest to chyba zupełny unikat na skalę europejską, ponieważ nie ma wielu miast, gdzie niemal w całości zostały zachowane oryginalne mury miejskie. W Byczynie tak właśnie jest. Równie duże fragmenty zachowanych murów miejskich widziałem tylko w Tallinie. Do tego dochodzą mury zachowane oryginalne wieże. W środku znajduje się typowy średniowieczny układ urbanistyczny z Rynkiem i odchodzącymi od niego wrzecionowato ulicami.
Warte są zobaczenia także ratusz i kościół ewangelicki – jednak raczej tylko z zewnątrz. Jednak już sam układ urbanistyczny jest wart zobaczenia. W mieście dowiedziałem się także o bitwie pod Byczyną.
Byczyna – Rynek i ratusz
Byczyna – fragment murów miejskich
Byczyna – widok z wieży kościelnej
Byczyna – widok z wieży ratuszowej
Zaułki w Byczynie, w tle wieża
Byczyna – przejście przez mury miejskie
Jednak potencjał miasteczka nie jest wykorzystany. Trudno znaleźć informacje o nim gdziekolwiek, ja dowiedziałem się zupełnie przypadkowo. Poza tym, pomimo tak ciekawych walorów historycznych i urbanistycznych, miasteczko jest raczej zapuszczone.
Przypominają mi się słowa Władysława Kościelniaka z „Wędrówek po moim Kaliszu”, które brzmiały mniej więcej tak: turyści przyjeżdżają do Kalisza i na początku są zachwyceni. Jednak po 2 – 3 dniach widzą więcej i zmieniają zdanie.
Niewątpliwie to odnosi się do Byczyny, a także do Jawora, o czym za chwilę. Jednak zauroczenie mija nie po 2 – 3 dniach, ale raczej po ok. 1 godzinie. Jakkolwiek miasteczka te są bardzo ciekawe, to jednak sprawiają wrażenie zaniedbanych i nieuporządkowanych.
Jawor stał się sławny na cały świat dzięki Kościołowi Pokoju (drugi znajduje się w Świdnicy), wpisanemu na listę dziedzictwa UNESCO. Jest to ponad 300-letni drewniany kościół protestancki. Otoczony pięknym parkiem, powstałym na miejscu dawnego cmentarza.
Kościół Pokoju nie znajduje się bezpośrednio na „starówce”, co wynikało z ustaleń poczynionych w trakcie pokoju westfalskiego kończącego wojnę trzydziestoletnią. Z założenia kościół protestancki miał się znajdować poza ówczesnym miastem. Ale dzisiaj jest atrakcją i tak, ponieważ jest wspaniałym zabytkiem, świadectwem historii Śląska. Wrażenie również robi fakt, że jest w całości drewniany, a pomieścić może i tak ok. 6.000 osób.
Jawor – kościół pokoju
Jawor – kościół pokoju
Jawor – wnętrze kościoła Pokoju
Jawor – wnętrze kościoła pokoju
Jawor – kościół św. Marcina
Jawor – kościół św. Marcina
Jawor – kościół św. Marcina
Jawor – kościół św. Marcina
Ratusz w Jaworze
Jawor – ruiny zamku
Dalsza część Jawora nie robi już takiego pozytywnego wrażenia. Jaworska „starówka” podobna jest do kaliskiej, tzn. jest równie zapuszczona, chociaż jest mniejsza (samo miasto też jest o wiele mniejsze). Na Rynku znajduje się bardzo ładny ratusz, nieproporcjonalnie duży jak na tak małe miasto. Na obrzeżach starówki znajdują się także nieremontowane, sypiące się kamienice, a pomiędzy nimi śmieci i samochody. Pozytywnie na tym tle odcina się wizerunek Sądu Rejonowego.
Najgorsze wrażenie jednak sprawia zamek, a właściwie jego ruiny, gdyż jest zdewastowany a okna są zabite dyktą. Z okolic zamku rozpościera się ładny widok na okolicę, ale niestety nie mogłem obejrzeć go w pełni, ponieważ wieża widokowa akurat była zamknięta.
Tak więc i Byczynę, i Jawor, a w pewnym stopniu również Kalisz, łączy to, że są to ośrodki, które mają coś ciekawego do zaoferowania, ale nie potrafią tego wykorzystać. Do tego są zaniedbane. Niemniej jednak i Jawor, i Byczynę, warto zobaczyć.
W ciągu ostatniego czasu, za sprawą artykułu na temat Thomasa Bernharda, który ukazał się w „Polityce”, zaznajomiłem się odrobinę z twórczością tego austriackiego pisarza. Dotychczas przeczytałem dwie jego książki „Chłód” oraz „Kalkwerk”. Na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć, czy jest to literatura ciężka czy lekka. Raczej nie jest dla każdego. Książeczki same w sobie są bardzo cienkie (te, które przeczytałem do tej pory). Ale jak już się jakąś otworzy, to w środku czeka na nas dosłownie ściana tekstu. Autor nia bawi się w dialogi, w akapity, w krótkie zdania. Zdania na jedną stronę są tutaj normą. Wydawałoby się, że tego typu literatura to przepis na odstręczenie czytelnika. Okazuje się, jednak, że pomimo braku dialogów, książki da się czytać, a nawet są dosyć ciekawe. Pomimo tego, że jest to lity tekst, wiadomo o co chodzi i da się pójść za narracją. Mówiąc krótko, czytelnik nie jest zagubiony.
„Chłód” to chyba coś w rodzaju książki autobiograficznej (chociaż trudno powiedzieć, nie wiem, czy nie jest to część jakiejś większej całości, ale tylko ten jeden tom udało mi się wyrwać w bibliotece). Są to przemyślenia chłopaka zamkniętego w „sanatorium” dla chorych na gruźlicę. Ciekawy jest obraz powojennej Austrii.
Natomiast „Kalkwerk” to nazwa majątku ziemskiego, w którym żyje „Konradostwo” – książka jest o tym, jak mąć zabił swoją żonę, i dlaczego.