Lasy zimą

Zima u nas już ponoć jest, cho­ciaż nie ma śnie­gu. Jed­nak od pew­ne­go cza­su już zda­łem sobie spra­wę, że jesień, zima i wcze­sna wio­sna, to naj­lep­sze pory na zwie­dza­nie lasów. Moż­na wte­dy zoba­czyć miej­sca nor­mal­nie nie­do­stęp­ne z powo­du krza­ków, wyso­kich traw, roślinności.

W tym tygo­dniu wybra­łem się w oko­li­ce Wzgórz Ostrze­szow­skich – podob­nie, jak rok temu (cho­ciaż rok temu był śnieg i było bar­dziej malowniczo).

Naj­pierw poje­cha­łem do rezer­wa­tu, tego same­go, co rok temu. Nie­ste­ty, ale śnieg miał swo­je dobre stro­ny. Gdy tyl­ko zje­cha­łem z dro­gi woje­wódz­kiej na dro­gę lokal­ną („wiej­ską”) przy dro­dze i w rowach przy­wi­ta­ły mnie hał­dy śmie­ci. Moż­na powie­dzieć, że wieś była­by wspa­nia­ła, gdy­by nie jej miesz­kań­cy. Brak sza­cun­ku dla śro­do­wi­ska i prze­strze­ni wspól­nej widać tu na każ­dym kro­ku. Pomi­mo zmia­ny prze­pi­sów (już ponad 10 lat temu) naka­zu­ją­cych pobie­rać gmi­nom poda­tek śmie­cio­wy, cały czas moż­na się natknąć na śmie­ci w lasach, na polach i na łąkach. Dla nie­któ­rych cią­gle łatwiej jest wywa­lić sta­re opo­ny do lasu, niż zawieźć je do punk­tu nie­od­płat­nej zbiórki.

Bar­dzo nega­tyw­nym zja­wi­skiem jest też asfal­to­wa­nie dróg lokal­nych na wsi – dróg, po któ­rych pra­wie nikt nie jeź­dzi. Nie­ste­ty, ale zro­bie­nie „porząd­nej dro­gi” koń­czy się łama­niem prze­pi­sów, prze­kra­cza­niem pręd­ko­ści, roz­jeż­dża­niem ostat­nich bastio­nów dzi­kiej przy­ro­dy, no i rzecz jasna przy takiej dro­dze zaraz poja­wia­ją się śmie­ci (wyraź­nie rzu­ca­ją się w oczy wywa­lo­ne przy dro­gach opa­ko­wa­nia po wik­cie z McDo­nal­da – dobrze, że ten przy­by­tek porzu­cił sto­so­wa­nie plastiku).

Jed­nak doje­cha­łem w koń­cu do lasu, któ­ry chcia­łem odwie­dzić. Zro­bi­łem sobie pętel­kę po lesie, któ­ry to sam las nie jest zbyt cie­ka­wy. W dodat­ku w środ­ku lasu są pola, leśnic­two, jakieś poje­dyn­cze domy – gene­ral­nie nie jest to odlu­dzie. Cho­ciaż teren i tak jest dosyć cie­ka­wy. Dopie­ro na koń­cu spo­ty­ka nas nagro­da w posta­ci moż­li­wo­ści zaj­rze­nia do nie­wiel­kie­go rezer­wa­tu wiją­ce­go się nad stru­mie­niem. Tam robi się na chwi­lę magicz­nie. Są wyso­kie, pomni­ko­we drze­wa, mean­dry stru­mie­nia, jakieś polan­ki, słoń­ce prze­bi­ja­ją­ce spo­mię­dzy drzew. Na koń­cu jest roz­le­wi­sko i malow­ni­czy wąwóz (przez któ­ry prze­bie­ga dro­ga dojazdowa).

Potem jesz­cze odwie­dzi­łem kolej­ne cie­ka­we miej­sce, gdzie znaj­du­ją się sta­wy i lasy (rok temu tam nagra­łem wydrę). Gdy byłem w tym miej­scu rok temu, było bar­dzo malow­ni­czo, bo wszyst­ko było pod śnie­giem. W tym roku nie było już tak pięk­nie, bo na dro­dze było bło­to i kału­że. W nagro­dę jed­nak odkry­łem kil­ka nowych ścieżek.

Na koń­cu po dro­dze oglą­da­łem z zewnątrz drew­nia­ny kościół usy­tu­owa­ny wśród pól.

Jesienne wspomnienie z Doliny Baryczy

Zbli­ża sie poło­wa grud­nia. Rok temu o tej porze była już zima peł­ną gęba, bo cho­ciaż spadł śnieg. W tym roku tem­pe­ra­tu­ra jest w oko­li­cach zera, ale nic poza tym. To jed­nak dobry moment, żeby wspo­mnieć póź­no­je­sien­ną wyciecz­kę do Doli­ny Baryczy.

Już w maju, gdy wędro­wa­łem przez Sta­wy Milic­kie w Doli­nie Bary­czy, stwier­dzi­łem, że dobrym pomy­słem było­by odwie­dzić to miej­sce jesie­nią. Tak więc w tym roku w listo­pa­dzie po raz pierw­szy o tak póź­nej porze zde­cy­do­wa­łem się, żeby poje­chać nad Barycz.

Sta­wy

Oka­za­ło się, że był to bar­dzo dobry wybór. Na doda­tek, sta­wy jesie­nią wyglą­da­ją chy­ba jesz­cze cie­ka­wiej i bar­dziej intry­gu­ją­co, niż wio­sną. Miej­sce jest w ogó­le bar­dzo cie­ka­we. Jest to już jed­nak Dol­ny Śląsk i wszyst­ko wyglą­da odro­bi­nę ina­czej. Prze­cho­dzi się przez jaz z jakąś zabyt­ko­wą maszy­ne­rią. Dooko­ła sta­wów znaj­du­ją się tajem­ni­cze lasy. Na roz­sta­ju dróg znaj­du­je się coś w rodza­ju nagrob­ka (sła­bo już czy­tel­ne­go). Dotar­łem tak­że do miej­sca, gdzie – według mapy, set­ki lat temu znaj­do­wa­ło się grodzisko.

W Dolinie Bawołu

Od daw­na już pla­no­wa­łem, żeby lepiej spró­bo­wać poznać połu­dnio­wą część Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Już we wrze­śniu pierw­szy raz od kil­ku lat odwie­dzi­łem te oko­li­ce. Teraz nastał gru­dzień, więc to ide­al­na pora, żeby w koń­cu lepiej poznać te strony.

Posta­no­wi­łem powę­dro­wać wzdłuż Bawo­łu, tzn. rzecz­ki bie­gną­cej przez Pusz­czę Pyz­dr­ską i wpa­da­ją­cej do War­ty (nie­któ­re źró­dła poda­ją, że jest to dopływ Czar­nej Stru­gi; inne, że sam Bawół to Czar­na Stru­ga). Doli­ną tej rze­ki, inspi­ro­wa­ny inter­ne­to­wy­mi wpi­sa­mi lokal­ne­go wędrow­ca, chcia­łem dotrzeć do Sta­rych Borow­ców, tzn. pra­wie opusz­czo­nej wsi na połu­dnio­wym skra­ju Puszczy.

Pierw­szy raz przy­pad­ko­wo w te stro­ny tra­fi­łem w mar­cu 2017 roku, gdy pierw­szy raz poje­cha­łem zwie­dzać Pyz­dry, a potem chcia­łem odwie­dzić rów­nież leśną część Puszczy.

Zaczą­łem wędrów­kę w Mły­ni­ku (oko­li­ce Zbier­ska) i stam­tąd sze­dłem wzdłuż rze­ki aż dosze­dłem do Sta­re­go Borow­ca. To ok. 5 – 7 kilometrów.

Niby nie­da­le­ko, ale idzie się powo­li. Nie ma ścież­ki, trze­ba prze­dzie­rać się przez dzi­kie ostę­py. Dla­te­go też przej­ście tej tra­sy moż­li­we jest chy­ba tyl­ko zimą. Podej­rze­wam, że latem unie­moż­li­wi­ła­by to buj­na roślin­ność. Z resz­tą i tak nie było łatwo, bo miej­sca­mi trze­ba było prze­dzie­rać się przez powa­lo­ne drze­wa, gałę­zie i krza­ki. Momen­ta­mi wędrów­ka była męcząca.

Ale było war­to. Pomi­mo lek­kie­go desz­czy­ku mogłem podzi­wiać nostal­gicz­ne kra­jo­bra­zy rze­ki wiją­cej się przez las. Pod wie­lo­ma wzglę­da­mi Bawół jest podob­ny do Swędr­ni. Rze­ka ma podob­ne „gaba­ry­ty” – ok. 2 – 3 metrów sze­ro­ko­ści i raczej nie­zbyt głę­bo­ko. Wije się powo­li przez lasy, łąki i pola. Widać wyraź­nie śla­dy dzia­łal­no­ści bobrów: tzn. ponad­gry­za­ne drze­wa, powa­lo­ne wiel­kie pnie, czy dziw­ne śla­dy na zie­mi, świad­czą­ce o tym, że ktoś lub coś cią­gnął coś w kie­run­ku wody.

W koń­cu dosze­dłem do Sta­re­go Borow­ca, gdzie moż­na przejść przez most. Wieś spra­wia dosyć przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie, bo to kil­ka domów na krzyż. Niby śro­dek Wiel­ko­pol­ski, a dale­ko od cywi­li­za­cji. Nie zna­la­złem zbyt wie­lu śla­dów po osad­nic­twie olę­der­skim. Uda­ło mi się dotrzeć do resz­tek sta­re­go cmen­ta­rza, ale jest w złej for­mie (zob. sta­re cmen­ta­rze). Widać, że nikt o nie­go nie dba. Napi­sy na gro­bach są nie­czy­tel­ne. Wie­le nagrob­ków jest poprzew­ra­ca­nych i nie­dłu­go znik­nie wśród tra­wy. W tra­wie leży prze­wró­co­ny Krzyż.

Powró­ci­łem do Mły­ni­ka łatwiej­szą tra­są. Cho­ciaż prze­dzie­ra­nie się przez las i tak momen­ta­mi było kłopotliwe.

Nad Wartą jesienią

Jak co roku od kil­ku lat na prze­ło­mie listo­pa­da i grud­nia wybra­łem się na pół­noc­ny skraj Pusz­czy Pyz­dr­skiej do Nad­war­ciań­skie­go Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go. Poprzed­nim razem byłem w tych oko­li­cach w kwiet­niu (i pamię­tam, że było wte­dy strasz­nie zimno).

Naj­pierw wybra­łem się do wyjąt­ko­wo malow­ni­cze­go miej­sca, jakim jest ujście Pro­sny do War­ty. Jed­nak tym razem odkry­wa­łem to miej­sce od stro­ny Żer­ko­wa, czy – jak kto woli – od zacho­du. Tam trze­ba się nawę­dro­wać o wie­le dalej, żeby dojść do celu podró­ży, ale było warto.

Potem poje­cha­łem do wła­ści­wej czę­ści Nad­war­ciań­skie­go Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go. Para­dok­sal­nie, War­ty tam nie widać. Są za to pięk­ne łąki, roz­le­wi­ska, stru­mie­nie, pola i sta­wy. No i wydmy śródlądowe.

Wodospady Niagara

Nie­ca­ły mie­siąc temu mia­łem oka­zję odwie­dzić Wodo­spa­dy Nia­ga­ra. No bo wła­śnie to są wodo­spa­dy, a nie jak się zwy­kle mówi „wodo­spad”; są przy­naj­mniej 3 – zale­ży, jak liczyć.

Wodo­spa­dy znaj­du­ją się na rze­cze Nia­ga­rze, któ­rą przez kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów pły­nie woda z jezio­ra Erie do Jezio­ra Onta­rio (a dalej z Jezio­ra Onta­rio pły­nie Rze­ką Świę­te­go Waw­rzyń­ca do Oce­anu Atlan­tyc­kie­go). Rze­ka sta­no­wi tak­że gra­ni­cę pomię­dzy Kana­dą a Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi; na obu brze­gach są mia­stecz­ka i oba nazy­wa­ją się „Nia­ga­ra Falls”. Mia­sto Nia­ga­ra w Kana­dzie to odpo­wied­nik nasze­go Zako­pa­ne­go – ośro­dek naj­waż­niej­szej kana­dyj­skiej atrak­cji turystycznej. 

Wodo­spa­dy znaj­du­ją się tak napraw­dę na gra­ni­cy ame­ry­kań­sko-kana­dyj­skiej, ale lep­szy widok jest zde­cy­do­wa­nie ze stro­ny kana­dyj­skiej. Za to od stro­ny ame­ry­kań­skiej są par­ki i tra­sy spa­ce­ro­we, np. na Koziej Wyspie (Goat Island) – moż­na się przejść nad brze­giem Nia­ga­ry (rze­ki).

Naj­więk­szą atrak­cją jest rejs stat­kiem koło wodo­spa­du. Zapew­nia nie­za­po­mnia­ne wra­że­nia, bo wodo­spad jest nie­sa­mo­wi­ty i chlu­pie wodą na wiel­kie odle­gło­ści. Pod wodo­spa­dem jest jak pod prysz­ni­cem. Nad wodo­spa­dem nie­ustan­nie uno­si się chmu­ra, z któ­rej leje deszcz.

Moż­na tak­że wejść do tune­lu, któ­ry pro­wa­dzi do wodo­spa­du „od tyłu” i zoba­czyć, jak spa­da woda. Jest też wie­le punk­tów wido­ko­wych i tara­sów na róż­nych poziomach.

Po stro­nie kana­dyj­skiej jest tak­że wyłą­czo­na elek­trow­nia wod­na, obec­nie zamie­nio­na na muzeum. Pod budyn­kiem elek­trow­ni znaj­du­je się olbrzy­mi kanał spu­sto­wy wody, któ­rym tak­że moż­na przejść. Moim zda­niem naj­cie­kaw­szym punk­tem zwie­dza­nia elek­trow­ni był zjazd prze­szklo­ną win­dą w dół do tego tune­lu – widać wów­czas prze­krój całej elek­trow­ni i stu­let­nią maszynerię.

W oko­li­cach wodo­spa­dów moż­na spo­koj­nie spę­dzić cały dzień i przejść wie­le kilometrów.

Film z rejsu statkiem pod wodospadami

zobacz wię­cej fil­mów z oko­lic wodospadów

Na skraju Puszczy Pyzdrskiej

Posta­no­wi­łem po trzech latach ponow­nie wybrać się na połu­dnio­wy skraj Pusz­czy Pyz­dr­skiej, tzn. w oko­li­ce Piskor, w któ­rych znaj­du­je się zruj­no­wa­ny cmen­tarz ewan­ge­lic­ki.

Zain­spi­ro­wa­ny wpi­sa­mi na Face­bo­oku pew­ne­go lokal­ne­go wędrow­ca, posta­no­wi­łem spraw­dzić, jak wyglą­da Doli­na Bawo­łu, któ­ry tam­tę­dy prze­pły­wa. Bawół to rzecz­ka podob­na do Swędr­ni, cho­ciaż w tym miej­scu, w któ­rym byłem, nie jest aż tak malow­ni­czo poło­żo­na. Myślę, że zimą wybio­rę się tam ponow­nie, aby lepiej przyj­rzeć się tym okolicom.

Jak już pisa­łem, Pusz­cza Pyz­dr­ska nazy­wa­na jest „pusz­czą” na wyrost – bo to głów­nie sosny jak zapał­ki. Ale wyni­ka to z tego, że są tam bar­dzo sła­be gle­by, co jest jed­ną z cech cha­rak­te­ry­stycz­nych tych oko­lic. Nie bra­ku­je jed­nak ład­nych miejsc.

Przede wszyst­kim jed­nak nawet na połu­dnio­wym skra­ju Pusz­czy widać śla­dy prze­szło­ści: wła­śnie opusz­czo­ny cmen­tarz, czy puste sta­re domo­stwo. Atu­tem Pusz­czy jest to, że jest to cał­ko­wi­cie na uboczu.

Nie­ste­ty nie bra­ku­je i pato­lo­gii. Rów­nież do Pusz­czy docie­ra cha­os urba­ni­stycz­ny. Zaczy­na­ją poja­wiać się nowe domy, któ­re nie mają nic wspól­ne­go ze skrom­ny­mi cha­ta­mi olę­der­skim, któ­re wta­pia­ły się w tło. W środ­ku lasu moż­na spo­tkać peł­no „tere­nów pry­wat­nych”, „tere­nów moni­to­ro­wa­nych”, mury, a nawet zasie­ki z dru­tu kol­cza­ste­go. Urba­ni­stycz­na samo­wo­la na całego.

Kalisz w deszczu

Jesień dała o sobie znać. Pada od 3 dni. Znacz­nie obni­ży­ła się tem­pe­ra­tu­ra. Ale będzie jesz­cze cie­pło w przy­szłym tygodniu 😊

Lublin kolejny raz

Ponow­nie odwie­dzi­łem Lublin. Widzia­łem tyl­ko jego skraw­ki – te pare ulic w cen­trum, po któ­rych się poru­sza­łem. Podo­ba mi się jako mia­sto nadal, choć ma róż­ne nie­do­cią­gnię­cia (jak wszę­dzie). Dla nie­któ­rych z Wiel­ko­pol­ski jest to „Pol­ska C” (jak ostat­nio usły­sza­łem taką opi­nię) – jest to wra­że­nie myl­ne; napraw­dę moż­na się miło roz­cza­ro­wać. Jest to duże nowo­cze­sne mia­sto. Ze zmian – ukoń­czo­no cen­trum komu­ni­ka­cyj­ne przy dwor­cu kolejowym.

Nato­miast co do sta­re­go mia­sta – aktu­al­ne są moje uwa­gi sprzed 1,5 roku. Może nawet o tej porze roku te uwa­gi są jesz­cze bar­dzo aktu­al­ne, ponie­waż obec­nie lubel­skie sta­re mia­sto jesz­cze bar­dziej przy­po­mi­na skan­sen, gdzie co praw­da kwit­nie prze­mysł wód­cza­no-knaj­pia­ny, ale nic tam nie ma poza tym, a w szcze­gól­no­ści nie ma mieszkańców.

Tym razem będąc w Lubli­nie „zabłą­dzi­łem” do miej­sca, koło któ­re­go wie­lo­krot­nie prze­cho­dzi­łem, ale dopie­ro teraz posta­no­wi­łem tam wejść, tj. na sta­ry cmen­tarz przy ul. Lipo­wej. Zro­bił na mnie nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie. Jaka szko­da, że w Kali­szu nie ma takie­go cmen­ta­rza (tzn. jest ale albo popa­da w ruinę albo jest nisz­czo­ny). Cmen­tarz skła­da się, podob­nie jak w Kali­szu, z trzech czę­ści: kato­lic­kiej, pra­wo­sław­nej i ewan­ge­lic­kiej. Oddzie­lo­ne są od sie­bie niskim mur­kiem. Peł­no jest zabyt­ko­wych nagrob­ków z XIX wie­ku. A te współ­cze­sne są zro­bio­ne w więk­szo­ści ze sma­kiem i nie­rzad­ko są wzo­ro­wa­ne na tych starych.

Dobrzyca

W ostat­nią sobo­tę po 6 latach prze­rwy ponow­nie wybra­łem się do Pała­cu w Dobrzy­cy. Wieś Dobrzy­ca znaj­du­je się mię­dzy Ple­sze­wem a Jaro­ci­nem, jakieś 40 minut dro­gi samo­cho­dem z Kalisza.

W Dobrzy­cy, w malow­ni­czym par­ku, znaj­du­je się pałac, a w nim Muzeum Zie­miań­stwa. O ile pamię­tam, byłem tam już chy­ba ze 3 razy wcze­śniej (przy czym tyl­ko raz wcze­śniej, wio­sną 2017 roku, zwie­dza­łem wnę­trze muzeum). Dobrze jest sobie taką wyciecz­kę od cza­su do cza­su powtórzyć.

Po 6 latach nie ma wiel­kich zmian. Park nie jest tak cie­ka­wy jak w Gołu­cho­wie, w Lew­ko­wie czy w Roga­li­nie. Nato­miast widać zmia­ny w samym pała­cu. Pałac już te 6 lat temu robił na mnie duże wra­że­nie, ale teraz osta­tecz­nie chy­ba uda­ło się kon­ser­wa­to­rom pod­nieść go z ruin. Zmie­ni­ła się też eks­po­zy­cja. Przej­rza­łem zdję­cia sprzed 6 lat i widać na nich, że wów­czas eks­po­zy­cja była o wie­le uboż­sza. Dzi­siaj jest dosyć cie­ka­wa (choć w grun­cie rze­czy jest to zbie­ra­ni­na sta­rych mebli), a w dodat­ku moż­na poznać histo­rię pała­cu i jego daw­nych wła­ści­cie­li z audiobooka.

Nato­miast to, co rzu­ci­ło mi się w oczy, to ogra­ni­czo­ny do mini­mum wątek masoń­ski. Wieść gmin­na nie­sie, że pier­wot­nie muzeum mia­ło być wła­śnie muzeum maso­ne­rii (coś cie­kaw­sze­go wresz­cie), ale było to nie do prze­łknię­cia dla decy­den­tów. O ile pamię­tam, to wła­śnie pier­wot­ny wła­ści­ciel pała­cu był zna­nym maso­nem; pałac ma nie­ty­po­wy kształt i zda­niem nie­któ­rych, nawią­zu­je do węgiel­ni­cy – sym­bo­lu maso­ne­rii. Pamię­tam, że w 2017 roku na temat maso­ne­rii i związ­ków wła­ści­cie­li Dobrzy­cy z maso­ne­rią było bar­dzo wie­le infor­ma­cji; nie bra­ko­wa­ło róż­nych „gadże­tów” na eks­po­zy­cji poświę­co­nych wol­no­mu­lar­stwu. W tej chwi­li o maso­ne­rii jest zale­d­wie wspo­mnia­ne w jed­nej z sal, a eks­po­zy­cja jest bar­dzo ubo­ga. Wymy­ślo­no też teo­rię, że kształt pała­cu jest przypadkowy. 

Szko­da, bo wresz­cie było­by to coś cie­kaw­sze­go, a nie kolej­ne „muzeum zie­miań­stwa”, jakich jest pełno.

Po zwie­dze­niu pała­cu, parę chwil spę­dzi­łem jesz­cze w ota­cza­ją­cym go par­ku. Jest ład­ny, cho­ciaż nie mia­łem już siły na dokład­niej­szą penetrację.

W listo­pa­dzie 2023 roku zwie­dzi­łem podźwi­gnię­ty z ruin pała­cyk w Lew­ko­wie.

Las u schyłku lata

Jest już wrze­sień. Lato to nie jest dobra pora na odwie­dza­nie lasu (już kie­dyś wspo­mi­na­łem, że naj­lep­sza pora to póź­na jesień, zima, wcze­sna wio­sna) – koma­ry, klesz­cze, krza­ki unie­moż­li­wia­ją­ce wej­ście w nie­któ­re zaka­mar­ki. Z jed­nej stro­ny latem moż­na w lesie zna­leźć ochło­dę, ale z dru­giej stro­ny cza­sa­mi jest zbyt dusz­no (szcze­gól­nie po desz­czu) i taki spa­cer może być też bar­dzo męczący.

Na począt­ku wrze­śnia czuć już, że lato się koń­czy. W dzień może być cie­pło, ale ran­ki i wie­czo­ry są wyraź­nie chłod­niej­sze. W ostat­ni week­end był upał, po któ­rym obec­nie nie ma już śla­du. A jesz­cze tydzień wcze­śniej pogo­da była na tyle sprzy­ja­ją­ca, że moż­na było się wybrać do moje­go ulu­bio­ne­go lasku (tzn. jed­ne­go z ulu­bio­nych) na dłuż­szy spacer.

W Arboretum Leśnym po roku

Ten post powi­nien był się uka­zać już dobry mie­siąc temu, ale nie mia­łem cza­su ani melo­dii, żeby coś tu umieszczać…

W tam­tym roku byli­śmy zauro­cze­ni Arbo­re­tum Leśnym i tego lata posta­no­wi­li­śmy odwie­dzić je ponow­nie. W peł­ni lata wyglą­da pięk­nie, choć pew­nie naj­le­piej oglą­dać je na prze­ło­mie maja i czerw­ca, kie­dy kwit­ną rodo­den­dro­ny (facho­wo zwa­ne różanecznikami).

Arbo­re­tum skła­da się z wie­lu pięk­nych zakąt­ków, ale mnie naj­bar­dziej urzekł las sosno­wo-rodo­den­dro­no­wy. Jest to magicz­na ścież­ka pośród wiel­kich, dorod­nych sosen; skraj ścież­ki wypeł­nio­ny jest wła­śnie wiel­ki­mi rododendronami.

Arbo­re­tum moż­na zwie­dzać 2 – 3 godzi­ny, ale moż­na spę­dzić tam i cały dzień. I tym razem dotar­li­śmy do miejsc, w któ­rych wcze­śniej nie byli­śmy i bar­dzo nam się podobały.